Carney Stephanie - Miłość powróci jutro.pdf

(868 KB) Pobierz
Carney Stephanie - Miłość powróci jutro
196691534.239.png
STEPHANIE
CARNEY
Miłość powróci
jutro
0
196691534.250.png 196691534.261.png 196691534.272.png 196691534.001.png 196691534.012.png 196691534.023.png 196691534.034.png 196691534.045.png 196691534.056.png 196691534.067.png 196691534.078.png 196691534.089.png 196691534.100.png 196691534.111.png 196691534.122.png 196691534.133.png 196691534.144.png 196691534.155.png 196691534.166.png 196691534.177.png 196691534.188.png 196691534.199.png 196691534.208.png 196691534.209.png 196691534.210.png 196691534.211.png 196691534.212.png 196691534.213.png 196691534.214.png 196691534.215.png 196691534.216.png 196691534.217.png 196691534.218.png 196691534.219.png 196691534.220.png 196691534.221.png 196691534.222.png 196691534.223.png 196691534.224.png 196691534.225.png 196691534.226.png 196691534.227.png 196691534.228.png 196691534.229.png 196691534.230.png 196691534.231.png 196691534.232.png 196691534.233.png 196691534.234.png 196691534.235.png 196691534.236.png 196691534.237.png 196691534.238.png 196691534.240.png 196691534.241.png 196691534.242.png 196691534.243.png 196691534.244.png 196691534.245.png 196691534.246.png 196691534.247.png 196691534.248.png 196691534.249.png 196691534.251.png 196691534.252.png 196691534.253.png 196691534.254.png 196691534.255.png 196691534.256.png 196691534.257.png 196691534.258.png 196691534.259.png 196691534.260.png 196691534.262.png 196691534.263.png 196691534.264.png 196691534.265.png 196691534.266.png 196691534.267.png 196691534.268.png 196691534.269.png 196691534.270.png 196691534.271.png 196691534.273.png 196691534.274.png 196691534.275.png 196691534.276.png 196691534.277.png 196691534.278.png 196691534.279.png 196691534.280.png 196691534.281.png 196691534.282.png 196691534.002.png 196691534.003.png 196691534.004.png 196691534.005.png 196691534.006.png 196691534.007.png 196691534.008.png 196691534.009.png 196691534.010.png 196691534.011.png 196691534.013.png 196691534.014.png 196691534.015.png 196691534.016.png 196691534.017.png 196691534.018.png 196691534.019.png 196691534.020.png 196691534.021.png 196691534.022.png 196691534.024.png 196691534.025.png 196691534.026.png 196691534.027.png 196691534.028.png 196691534.029.png 196691534.030.png 196691534.031.png 196691534.032.png 196691534.033.png 196691534.035.png 196691534.036.png 196691534.037.png 196691534.038.png 196691534.039.png 196691534.040.png 196691534.041.png 196691534.042.png 196691534.043.png 196691534.044.png 196691534.046.png 196691534.047.png 196691534.048.png 196691534.049.png 196691534.050.png 196691534.051.png 196691534.052.png 196691534.053.png 196691534.054.png 196691534.055.png 196691534.057.png 196691534.058.png 196691534.059.png 196691534.060.png 196691534.061.png 196691534.062.png 196691534.063.png 196691534.064.png 196691534.065.png 196691534.066.png 196691534.068.png 196691534.069.png 196691534.070.png 196691534.071.png 196691534.072.png 196691534.073.png 196691534.074.png 196691534.075.png 196691534.076.png 196691534.077.png 196691534.079.png 196691534.080.png 196691534.081.png 196691534.082.png 196691534.083.png 196691534.084.png 196691534.085.png 196691534.086.png 196691534.087.png 196691534.088.png 196691534.090.png 196691534.091.png 196691534.092.png 196691534.093.png 196691534.094.png 196691534.095.png 196691534.096.png 196691534.097.png 196691534.098.png 196691534.099.png 196691534.101.png 196691534.102.png 196691534.103.png 196691534.104.png 196691534.105.png 196691534.106.png 196691534.107.png 196691534.108.png 196691534.109.png 196691534.110.png 196691534.112.png 196691534.113.png 196691534.114.png 196691534.115.png 196691534.116.png 196691534.117.png 196691534.118.png 196691534.119.png 196691534.120.png 196691534.121.png 196691534.123.png 196691534.124.png 196691534.125.png 196691534.126.png 196691534.127.png 196691534.128.png 196691534.129.png 196691534.130.png 196691534.131.png 196691534.132.png 196691534.134.png 196691534.135.png 196691534.136.png 196691534.137.png 196691534.138.png 196691534.139.png 196691534.140.png 196691534.141.png 196691534.142.png 196691534.143.png 196691534.145.png 196691534.146.png 196691534.147.png 196691534.148.png 196691534.149.png 196691534.150.png 196691534.151.png 196691534.152.png 196691534.153.png 196691534.154.png 196691534.156.png 196691534.157.png 196691534.158.png 196691534.159.png 196691534.160.png 196691534.161.png 196691534.162.png 196691534.163.png 196691534.164.png 196691534.165.png 196691534.167.png 196691534.168.png 196691534.169.png 196691534.170.png 196691534.171.png 196691534.172.png 196691534.173.png 196691534.174.png 196691534.175.png 196691534.176.png 196691534.178.png 196691534.179.png 196691534.180.png 196691534.181.png 196691534.182.png 196691534.183.png 196691534.184.png 196691534.185.png 196691534.186.png 196691534.187.png 196691534.189.png 196691534.190.png 196691534.191.png 196691534.192.png 196691534.193.png 196691534.194.png 196691534.195.png 196691534.196.png 196691534.197.png 196691534.198.png 196691534.200.png 196691534.201.png 196691534.202.png 196691534.203.png 196691534.204.png
Rozdział I
Gdy otwierała drzwi, słyszała dzwoniący telefon. Nie śpiesząc się,
podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę. Usłyszała głos Maggie.
— Joan, kochanie, zapraszam cię na małe przyjęcie. Urządzam je dla
Jamesa. Mam nadzieję, że się z nikim nie umówiłaś — powiedziała to tak,
że nawet gdyby była umówiona, musiałaby zrezygnować.
— Oczywiście, że jestem! Ale skoro ty zapraszasz, nie ma to
znaczenia!
Maggie nie zraził sarkazm w głosie Joan. — To pa, kochana! Do
wieczora!
Odłożyła słuchawkę. Cholera! Jeżeli Maggie zaprasza na małe
przyjęcie, to znaczy, że będzie około stu osób, wynajęci kelnerzy, barman i
nie wiadomo kto jeszcze.
Miała za sobą ciężki dzień. Musiała zredagować trzy wywiady z
nudnymi ludźmi i to tak, by nadawały się do czytania. Kolejny pomysł szefa
z serii: „Przeciętny człowiek". Tak nazywali te wywiady w „Style". Niech to
szlag!
Poszła do łazienki. Najlepiej relaksowała się w ciepłej kąpieli. Zwykle
siedziała co najmniej pół godziny w ogromnej wannie przypominającej
sadzawkę, tak dużo było wokół niej zieleni. Rozkoszowała się wodą i obfitą
pianą z „Vitabath".
Przymknęła oczy. Tak, Maggie oszalała dla tego Jamesa. Joan nie
widziała w nim nic interesującego. Szczupły, wysoki z krzywym uśmiechem
i nerwowymi ruchami rąk. Cóż, Maggie go uwielbiała. Był jej kolejnym
„odkryciem". Jako agentka teatralna z tak zwanym dobrym nosem, nie po
raz pierwszy zakochiwała się w młodym, obiecującym autorze, nie mniej
1
196691534.205.png
obiecujących sztuk. Znowu się rozczaruje. Joan była tego pewna. Nie
wiedziała dlaczego, ale Maggie nie potrafiła zatrzymać przy sobie żadnego
mężczyzny.
Makijaż nie zajął jej wiele czasu. Popatrzyła na siebie krytycznie.
Miała krótkie, lekko kręcone blond włosy, zielone oczy o nieco kpiącym
spojrzeniu. Ciemne brwi i rzęsy podkreślały jej jasną karnację. Mało kto
wiedział, że nie była naturalną blondynką. Uznała kiedyś, że jej własne
kasztanowe włosy, postarzają ją. Młody wygląd był niezbędny, zarówno w
pracy, jak i w prywatnym życiu. Największy kłopot sprawiały jej zbyt
szerokie usta, których kształt korygowała starannie. Wymagało to wielu
zabiegów. Przynajmniej kilka razy podczas przyjęć i spotkań towarzyskich
czy zawodowych biegała do toalety, by sprawdzić ich wygląd. Dbała o
swoją twarz i ciało. Uroda była jej potrzebna do osiągnięcia celu.
Celem tym byli mężczyźni. Ale mężczyźni, od których coś zależało.
Tylko tacy! Oczywiście, pozwalała sobie też na seks dla przyjemności.
Każdy „seksromans" — jak nazywały to jej przyjaciółki — kończyła w
chwili, gdy partner zaczynał oczekiwać od niej czegoś więcej.
Czasami miewała kłopoty, lecz z mniejszym lub większym trudem
udawało się jej z nich wybrnąć. Tylko raz była zakochana, ale miała wtedy
zaledwie osiemnaście lat. Zapomniała już, jak może boleć rozstanie.
Założyła czarną sukienkę od „Rody'ego" sięgającą ledwo do pół uda,
czarne buty na wysokich obcasach i szaroperłowy, długi, jedwabny płaszcz.
Stroju dopełniały klipsy i wisiorek ze szmaragdami — prezenty od Davida,
kupowane u Tiffany'ego.
Joan nie rozczarowała się. Tłum gości wypełniał dość szczelnie dwa
połączone salony dużego domu Maggie.
2
196691534.206.png
Joan znała większość z nich. Pokiwała ręką Susan i Mary, dwóm
młodym modelkom, które świetnie się bawiły w towarzystwie Johna śmiejąc
się hałaśliwie z jego, jak zwykle, niezbyt wyszukanych dowcipów.
John Walder, miody playboy, był ogólnie lubiany. Wydawał pieniądze,
które dawała mu matka, szybko i bez żalu. Utrzymywał co najmniej kilka
osób będących na przyjęciu. Joan posłała mu całusa.
Przy barze znalazła Maggie. Niewysoka, dość pulchna z burzą
czarnych, długich włosów spadających co chwila na twarz, promieniała ze
szczęścia. Wyglądała na modą dziewczynę, a nie kobietę przed
czterdziestką. James stał obok niej. Maggie trzymała go za rękę, jakby chcąc
zaznaczyć, że należy tylko do niej. Wyglądał na lekko zniecierpliwionego.
— Maggie, kochanie! — Joan musnęła wargami policzek przyjaciółki.
— Jak zawsze śliczna i szczęśliwa u boku mężczyzny swego życia —
mruknęła cicho.
James musiał to usłyszeć, gdyż spojrzał na Joan gniewnie. Nie lubili
się. Widoczne to było nawet dla tych, którzy ich mało znali. Wzajemna
niechęć emanowała na odległość.
Miesiąc temu James chciał zaciągnąć Joan do łóżka. Joan roześmiała
się tylko i pokazała, co ma zrobić. Ten niewybredny gest bardzo go zabolał i
ugodził jego dumę. Później zaczął spotykać się z Maggie i unikał Joan. Joan
nic nie powiedziała Maggie o tym incydencie. Nie wierzyła jednak, że
James, nerwowy, zapatrzony w siebie mężczyzna, będzie tym, który
zostanie z Maggie na dłużej i dla niej samej, nie zrani jej i nie wykorzysta.
Joan lubiła Maggie. Jej roztrzepanie, poczucie humoru, ruchliwość,
pasję życia na wysokich obrotach, jej ogromną inteligencję i pracowitość.
— Na razie, Maggie — Joan ruszyła w stronę tarasu, bo mimo
klimatyzacji w salonie było duszno, a i towarzystwo Jamesa było niemiłe.
3
196691534.207.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin