McCarthy Erin - Windą do szczęścia.pdf

(1092 KB) Pobierz
The Pregnancy Test
Erin McCarthy
Windą do szczęścia
190008463.004.png 190008463.005.png 190008463.006.png
PROLOG
- Och, kochanieńka, widzę przed tobą samą słodycz.
- Naprawdę? - Mandy Keeling była wprost zafascynowana przepowiedniami
jasnowidza w kobiecym stroju i supermodnych butach.
Tym bardziej, że Beckwith Tripp wróżył jej długie życie, olbrzymi majątek i pełną
słodyczy przyszłość. Jasne, że to mogło oznaczać cokolwiek, uroczą kartkę świąteczną lub
sklep z łakociami odziedziczony po nieznanej dotąd starej ciotce.
- Co przez to rozumiesz? - Choć Mandy zdawała sobie sprawę, że to same brednie i
bzdury, nachyliła się skwapliwie nad stolikiem do kawy, przy którym Beckwith obmacywał
jej dłoń swoimi wielkimi łapami. Ona i jej trzy współlokatorki mogły gorzej spędzić ten
okropny lutowy dzień w Greenwich Village.
Istotnie, to było zabawne.
- To nie jest nic konkretnego - odezwała się sceptycznym tonem Allison Parker. - Ja też
mogę ci przepowiedzieć złote góry, Mandy, jeśli wystarczają ci takie mało precyzyjne
zapewnienia. Albo jeszcze lepiej, skoczę do Hunana * i kupię ci paczkę ciasteczek z
wróżbami.
Beckwith, zbudowany jak zawodowy zapaśnik i ubrany w garsonkę od Chanel,
wzruszył szerokimi barami.
- Jestem niczym Ripley ** , kochanie. Możesz wierzyć albo nie. Dla mnie to nie ma
znaczenia.
* Delikatesy z produktami chińskimi.
** Chodzi o film Utalentowany pan Ripley wg powieści Patricii Higsmith.
Najbardziej niesamowite było to, że na Mandy taka garsonka nigdy nie leżałaby równie
dobrze jak na nim. W jej wyglądzie zawsze było coś niefrasobliwego i rozmamłanego, co nie
pozwalało jej nazywać elegancką, o czym nie omieszkała stale przypominać jej matka. A
Beckwith wyglądał jak Jackie O. * po terapii hormonalnej.
* Prawdopodobnie Jacqueline Kennedy Onassis.
- Czy możesz powiedzieć coś więcej, Beckwith?
- Mogę być tak dokładny, jak zechcesz. Urodziłaś się i wychowałaś w Wielkiej
Brytanii.
- Jejku, a po czym to poznałeś? Bo nie po akcencie, co? - parsknęła Allison.
2
190008463.007.png
Jamie Peters, która ślepo wierzyła we wszystko, co miało związek z kryształami,
karmą i zjawiskami nadprzyrodzonymi, i która sprowadziła Beckwitha do ich wspólnego
mieszkania, syknęła w stronę Allison.
Mandy przesunęła się na podłodze, bo szew dżinsów wpijał jej się w łydkę, i uznała, że
w istocie nie ma znaczenia, czy Beckwith trafnie przepowiada przyszłość. To podniecające i
zabawne, a nawet obiecujące, kiedy się słucha o własnej przyszłości, nawet jeśli te
przepowiednie są niezbyt konkretne. Miała dwadzieścia sześć lat i zaczęło jej ostatnio
towarzyszyć niepokojące poczucie, że zmarnowała dwadzieścia, żyjąc z dnia na dzień na
koszt rodziców.
Wiedziała, że już najwyższy czas na zmiany, ale aż do tej chwili nie traktowała tego
poważnie. Pojawienie się Beckwitha było przypadkowe, tak samo zresztą jak jego
przepowiednie, ale mogły ją popchnąć we właściwym kierunku.
Brwi Caroline Davidson strzeliły w górę, niemal stykając się z jej blond włosami jak
zwykle schludnie związanymi z tyłu.
- Gdzie ty wynajdujesz tych facetów, Jamie?
Jamie, wysuwając dolną wargę, obracała w palcach wisiorek, srebrną chińską literę
symbolizującą szczęście.
- Dajcie spokój, po prostu korzystajcie z okazji. Mówiłam wam, że on wie różne
rzeczy. - Poklepała Beckwitha po ramieniu, jakby był słodkim przedszkolakiem, a nie
trzydziestoletnim owłosionym mężczyzną w kobiecych ciuchach.
Beckwith nie wyglądał na dotkniętego cynizmem Allison ani Caroline. Uśmiechnął się
do Mandy, wciąż gładząc jej skórę miękkimi, ciepłymi ruchami ręki.
- Urodziłaś się i wychowałaś w wiejskiej posiadłości, w całkiem zasobnej rodzinie, tata
pracuje w mieście i nigdy go nie ma, mama hoduje konie... i widzę kobiety, wiele kobiet,
rozmawiają, śmieją się, stoją, podają sobie filiżanki z herbatą; i ty nogi złączone, plecy
wyprostowane, dłonie na kolanach.
Mandy poczuła, że zaschło jej w gardle, a miejsca, których dotykał, pokryły się gęsią
skórką. Beckwith wpatrywał się w nią z ledwo widocznym uśmiechem błąkającym się na
ustach pokrytych błyszczykiem lśniącym w popołudniowym półmroku.
To, co powiedział... to było jej dzieciństwo wyrażone jednym zdaniem. Ojciec zawsze
w Londynie, podtrzymujący tradycję Keelingów jako szef oddziału instytucji finansowej o
światowym zasięgu. Matka na zmianę zajęta hodowlą koni i organizowaniem najróżniejszych
przyjęć dobroczynnych. W domu zawsze były obecne kobiety. Ciche, stłumione, takie jak
należy, i Mandy, od której oczekiwano, że będzie się zachowywać jak panienka z dobrego
domu, siedzieć spokojnie albo zabawiać gości matki swoim raczej wątpliwym talentem
pianistycznym.
3
190008463.001.png
- Tak, czeka cię wiele słodyczy. Twoje życie się zmieni, wyłącznie na lepsze. Będzie
pełne życzliwości, bogactwa, a stojący u twego boku mężczyzna będzie cię rozpieszczał, aż
się roztopisz jak masło.
Ben. Mandy była ciekawa, czy Beckwith ma na myśli Bena, mężczyznę, z którym
spotykała się od pół roku. Nie nazywała go swoim chłopakiem, bo uważała, że takie
określenie nie pasuje do faceta po czterdziestce, ale faktycznie był jej chłopakiem. Miała
również nadzieję, że się jej oświadczy.
To by ją naprawdę uszczęśliwiło. Ben, człowiek miły i stateczny, chociaż czasem
czymś strapiony, był Brytyjczykiem z Nowego Jorku. Punktualny, pełen szacunku,
inteligentny. Bardzo jej na nim zależało, ale nie była pewna, czy jest gotowa wyjść za niego
ani czy on kiedykolwiek byłby zdolny roztopić ją swoim żarem. No, może trochę zmiękczyć,
ale doprowadzenie jej do stanu wrzenia raczej pozostawało poza zasięgiem Bena.
- Ciasteczka. Mandy zmrużyła oczy.
- Co? - Co Ben mógłby mieć wspólnego z ciasteczkami? Z Benem nie kojarzą się jej
ani ptysie, ani placki z owocami. Ben to suchy herbatnik.
Beckwith zamknął oczy.
- Widzę ciasteczka. Wypiekane produkty. Ułożone przed tobą w szeregu. - Pochwycił
jej spojrzenie i potrząsnął głową. - Czy myślałaś kiedyś, żeby otworzyć sklep?
- Ona już ma sklep - odpowiedziała Allison, z wsuniętymi pod siebie stopami
moszcząc się w fotelu o słomkowym kolorze, wciśniętym w róg ich mikroskopijnego salonu.
- To prawda - powiedziała Mandy do Beckwitha, czując się tak, jakby coś
przeskrobała. Z tym sobie nieźle poradził. - Mam sklep z zabawkami. - Otworzyła go za
pieniądze rodziców, a teraz po trzech latach zbankrutowała.
- To nie jest cukiernia? - Beckwith przygryzł wargę.
- Nie, to nie jest cukiernia. Chociaż kiedy rozważałam, jaki sklep otworzyć, brałam pod
uwagę sklep z zabawkami albo cukiernię. Gdybym się zdecydowała na cukiernię,
musiałabym zatrudniać pracowników. A sklep z zabawkami nie wymagał dużego personelu.
Ale ostatnio znudził jej się sklep nastawiony na turystów i ekskluzywnych klientów,
którzy poszukiwali towarów wyższej jakości niż to, co masowo sprzedawano w Toys „R"
Us * . Marzył się jej jakiś nowy interes. Nie cukiernia, ale herbaciarnia, w której jednak
podawano by babeczki, herbatniki i kanapki do herbaty w dziesiątkach różnych odmian.
Jednego była pewna. Herbata musiałaby być najwyższej jakości, właściwie parzona i
podana.
* Popularna w USA sieć wielkich sklepów z zabawkami.
4
190008463.002.png
Być może Beckwith był na dobrym tropie. Może nadeszła odpowiednia chwila, żeby
coś zmienić, przestać zadowalać się przeciętnością i zająć się czymś bardziej pasjonującym.
- To dziwne, bo naprawdę widzę coś lepkiego i słodkiego, pocukrzonego. - Beckwith
poprawił ramiączko sukienki.
- Może to ciasto owocowe - niewinnym tonem, kontrastującym ze złośliwym błyskiem
brązowych oczu, podsunęła Allison.
- Allison! - surowo skarciła ją Jamie.
Beckwith tylko zmrużył oczy, poważnie i zagadkowo. Samozwańczy prorok w butach
od Prady.
- Poczekaj na swoją kolej, Allison Agnes Parker. Wtedy zobaczymy, czy ci dalej
będzie do śmiechu.
Stopy Allison opadły na dębową podłogę. W ślad za nimi Jamie opadła szczęka.
- Masz na drugie Agnes?
- Nie. - Allison odrzuciła do tyłu ciemne włosy. - Elizabeth.
- Jasne, wszystko jedno. - Beckwith przewrócił oczami i potarł podbródek.
Mandy roześmiała się i wyciągnęła dłoń z jego rąk.
- Dałeś mi do myślenia. Dziękuję, Beckwith. Wierzę, że Jamie ma rację. Masz dar
zawracania ludzi we właściwym kierunku.
- Jeszcze nigdy się nie pomyliłem - powiedział w skupieniu, przyglądając się jej spod
pociągniętych maskarą rzęs. - Możesz mi wierzyć, Mandy. Ciastka. To jest to.
5
190008463.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin