Clark Lucy - Stworzeni dla siebie.pdf

(581 KB) Pobierz
106949262 UNPDF
Lucy Clark
Stworzeni dla siebie
Rozdział 1
– Cóż to znowu? – jęknęła Kirsten, słysząc natarczywy
dźwięk dzwonka.
Zajrzała do ciasta i szybko zamknęła piekarnik. Spojrzała na
zegar – wpół do dziewiątej.
– Jeśli to jakiś natrętny akwizytor, to niech się utopi –
mruknęła ze złością, przemierzając hol. – Dzisiaj wody nie brak
– dodała. Rzeczywiście, od samego rana lał ulewny deszcz. –
Zaraz, zaraz! – zawołała, zirytowana, że musi się spieszyć.
Ostatnie tygodnie nie były dla niej łatwe i wcale nie
wyglądała gości. Dzwonek znów zadzwonił, gdy ujęła klamkę.
– Zaraz! – zawołała głośniej i zmarszczyła czoło.
Kto do licha dobija się do jej domu w niedzielny wieczór
przy takiej podłej pogodzie? Zanim otworzyła drzwi, zapaliła
światło przed domem. Gniewne słowa zamarły jej na ustach,
gdy zobaczyła, kto za nimi stoi.
– Joel?
Jej irytacja ulotniła się bez śladu na widok mokrej twarzy
przybysza, po której spływały strugi deszczu. Gdy tak stała i
patrzyła na niego przez drzwi przesłonięte siatką, usłyszała
odjeżdżającą taksówkę. Pasma ciemnych włosów Joela
przykleiły mu się do głowy, na rzęsach drżały krople deszczu,
przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu utkwione było w jej
twarzy. Serce zabiło jej mocniej; co za niespodzianka! Niebo
przecięła błyskawica, obrysowując srebrem kontur sylwetki.
– Co tu robisz? – zapytała.
Nagły podmuch wiatru wtargnął do domu i Kirsten przejął
dreszcz.
– Czy mogę wejść? – spytał niecierpliwie Joel.
– Ach, tak. – Sięgnęła po klucz i otworzyła drzwi. Usunęła
się na bok, by go przepuścić. Miał dwie wielkie torby podróżne i
wspierał się na lasce. Gdy utykając przekroczył próg, Kirsten
przypomniała sobie rozmowę, jaką odbyli ponad trzy tygodnie
wcześniej.
Poczuła zapach jego wody toaletowej i nagle ogarnął ją
niepokój, gdy sobie uświadomiła, że zaproponowała mu
kilkumiesięczny kontrakt. Było to dzień po przyjęciu w domu
jego rodziców wydanym z okazji rocznicy ich ślubu. Od
tamtego czasu wiele się wydarzyło i Kirsten całkiem wyleciało z
głowy, że Joel dziś przyjedzie.
Zamykając drzwi, lekko się o niego otarła.
– Przepraszam – wybąkała, usiłując zignorować wrażenie,
jakie wywarł na niej dotyk jego ramienia. – Hm... poczekaj
chwilę, przyniosę ci ręcznik.
Pospieszyła do bieliźniarki. Zaczerpnęła tchu. Joel McElroy,
nowy współpracownik w jej gabinecie medycyny rodzinnej – i
nowy lokator! No, prawie lokator. Zamieszka w domku
zbudowanym specjalnie dla jej rodziców na tyłach jej domu,
ale... Kirsten otrząsnęła się z zamyślenia i wyjęła ręcznik, po
czym wróciła do gościa i podała mu go.
– Dziękuję.
Patrzyła, jak wyciera sobie twarz i włosy. Gdy skończył,
położył ręcznik na torbie podróżnej i zdjął gruby, zimowy
płaszcz. Kirsten uśmiechnęła się na widok jego sterczących na
wszystkie strony, krótkich włosów.
– Gdzie to powiesić? – zapytał, zerknąwszy na nią, i wahał
się przez moment. – Czy coś cię śmieszy?
Kirsten potrząsnęła przecząco głową.
– Tak ci ładnie sterczą włosy – mruknęła i znów się
uśmiechnęła.
– Cieszę się, że cię rozbawiłem. – Odpowiedział jej
uśmiechem. – Z tego, co mówiła mi moja siostra, wnioskuję, że
ostatnio nie było ci łatwo.
– To prawda – odparła, poważniejąc.
Wzięła płaszcz Joela i zaniosła go do domowej pralni i
suszarni. Mówienie o śmierci przybranej siostry ciągle sprawiało
jej ból. W końcu od wypadku upłynęło zaledwie dwa tygodnie.
Dwa tygodnie od chwili, kiedy świat jej się zawalił.
Przypomniała sobie, że Jordanne, jej serdeczna przyjaciółka,
pytała ją, czy może powiedzieć swemu bratu, Joelowi, co się
stało. Kirsten pozwoliła, ale zaraz o tym zapomniała,
zaaferowana przygotowaniami do pogrzebu i przejęta losem
Melissy, czteroletniej córeczki osieroconej przez Jacqui.
Wróciwszy, zastała Joela przed kominkiem. Zdjął
przemoczone buty i grzał się przy ogniu. Kirsten zauważyła, że
ma mokre nogawki dżinsów.
– Coś ładnie pachnie – stwierdził wesoło.
– Ciasto! – Pognała do kuchni i wyjęła blachę z piekarnika.
Na szczęście ciasto nie zdążyło się przypalić.
– Wygląda wspaniale – usłyszała głos za plecami. Nie
wiedziała, że Joel podążył za nią. – Z jakiej to okazji?
– Po prostu lubię piec ciasto.
– Gdyby zostały ci jakieś resztki, chętnie się poczęstuję –
oznajmił. – Przepadam za domowym ciastem i ciasteczkami.
– Nic dziwnego. Przecież twoja matka jest wspaniałą
kucharką.
– No właśnie. – Skinął głową. – Zawsze wiedzieliśmy, kiedy
mamę coś dręczyło, bo wtedy szalała w kuchni jak burza.
Mówiła, że pieczenie koi jej nerwy. Nie wchodziliśmy jej w
drogę, bo jak tylko zjawialiśmy się w kuchni, od razu pędziła
nas do roboty – mówił scenicznym szeptem.
Kirsten roześmiała się i wyjęła ciasto z formy. Joel wciągnął
głęboko w płuca aromatyczny zapach i oblizał wargi.
– Mm. Pachnie jak czekoladowy placek mojej mamy.
– Zgadza się. Korzystałam z jej przepisu.
– Naprawdę?
– Zapominasz, że często bywałam w waszym domu, kiedy
razem z Jordanne studiowałyśmy medycynę.
– Czy się kiedyś spotkaliśmy?
– Tak. – Spojrzała na ciasto, uśmiech uleciał z jej twarzy.
Widywała niekiedy siostrę i wszystkich czterech braci Jordanne
i chociaż wszyscy mężczyźni w rodzinie McElroyów byli do
siebie podobni, Joel najbardziej zapadł jej w pamięć. Może
dlatego, że był obieżyświatem, wiecznym podróżnikiem. Brał
udział w zawodach narciarskich w różnych częściach świata, a
wtedy, gdy zdobył na olimpiadzie srebrny medal, Kirsten akurat
była w domu jego rodziców i wraz z całą rodziną oglądała w
telewizji jego wyczyn.
– Kiedy? – Wydawał się zaskoczony.
– Byłam na drugim roku. Przyjechałeś na kilka tygodni do
domu po jakichś zawodach.
– Zawsze wracałem do domu po ciężkich zmaganiach. –
Skinął głową. – Pobyt na łonie rodziny uspokaja.
– Urok zwyczajności?
– Chyba tak – przyznał, zerkając na placek.
– Poczęstujesz się?
– Już myślałem, że nie spytasz. – Uśmiechnął się, jego oczy
wyrażały oczekiwanie.
Kirsten potrząsnęła głową, po czym wyjęła talerzyki.
– Ciasto zawsze mi najlepiej smakowało, kiedy było jeszcze
ciepłe. – Przyglądał się, jak Kirsten kroi placek.
– Po takim cieście można dostać niestrawności – zauważyła.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin