Krentz Jayne Ann (Castle Jayne) - Harmonia 01 - Po zmroku.pdf

(1131 KB) Pobierz
Microsoft Word - Castle Jayne.doc
Castle Jayne
Po zmroku
Namiętna miłość w świecie duchów i pułapek iluzji w
paranormalnym romansie gwiazdy literatury kobiecej. To miało być
doskonałe posunięcie zawodowe. Licencjonowaną paraarcheolog o
nadprzyrodzonych zdolnościach i łowcę duchów miał połączyć tylko
biznes - tak lukratywny, jaki można zrobić tu na wykopaliskach w
ruinach pozostawionych przez zagadkową cywilizację. Ich plany
krzyżuje jednak niepokojąca zmysłowa energia, która pojawia się
między nimi, i miłość tak potężna, że potrafi zbudzić uśpione pod
ziemią demony...
Rozdział 1
Gdyby nie makabrycznie oczywisty fakt, że Chester Brady już nie
żyt, Lydia Smith byłaby gotowa udusić go gołymi rękoma. Kiedy
skręcała w cieniste Grobowce Wymarłego Miasta - skrzydło Domu
Pradawnej Grozy Shrimptona - w pierwszej chwili myślała, że to
kolejny głupi numer Chestera. To musiał być jakiś osobliwy przekręt;
pewnie chciał ukraść jej wprost sprzed nosa nowego klienta, nim ten
zdąży złożyć podpis na umowie.
To by było takie typowe dla tego małego oszusta. I to po tym
wszystkim, co dla niego zrobiła.
Przystanęła i przez chwilę wpatrywała się w nogę i rękę wystające
ze starego sarkofagu. Może tym razem to tylko taki dziwaczny kawał.
Bądź co bądź, poczucie humoru Chestera przypominało czasem
dziecinne kawały.
Ale było coś zbyt realistycznego w tym, jak został wciśnięty w tę
trumnę, której kształt niezbyt pasował do kształtu człowieka.
- Może po prostu zemdlał albo coś w tym rodzaju - powiedziała,
bez większej nadziei.
- Nie wydaje mi się. - Emmett London zręcznie ją wyminął i
zajrzał do sarkofagu z zielonego kwarcu. - Bardziej martwy już nie
będzie. Lepiej zadzwoń po policję.
Ostrożnie postąpiła o krok naprzód i zobaczyła krew. Musiała
sączyć się z gardła Chestera na dno sarkofagu.
Patrzyła na coś tak realnego, że przeszył ją nieprzyjemny dreszcz.
Nie mogła w to uwierzyć. Nie Chester. Był wprawdzie złodziejem i
oszustem, ciemnym typem rzucającym cień na dobre imię wszystkich
uczciwych handlarzy antyków i szanowanych paraarcheologów, ale
był też jej przyjacielem. Tak jakby.
Z trudem przełknęła ślinę.
- Zadzwonić po karetkę?
Emmett spojrzał na nią. Coś w jego wzroku sprawiło, że poczuła
się nieswojo. Może to ten dziwny, złocistozielony kolor jego oczu. Za
bardzo przypominał barwę drugiej pary oczu jej kurzaka - tej, której
używał do polowania.
- Z karetką nie ma pośpiechu - stwierdził Emmett. - Na twoim
miejscu wezwałbym policję.
Łatwo powiedzieć, pomyślała Lydia. Problem w tym, że to ona
będzie pewnie pierwszą osobą, z którą zechcą porozmawiać. Wszyscy
z Alei Ruin doskonale wiedzieli, że miesiąc temu strasznie się
pokłóciła z Chesterem, bo ten oszust podkradł jej potencjalnego
klienta.
O mój Boże. Chester był martwy. Kompletnie martwy. Nie
mieściło jej się to w głowie. To nie kolejny jego numer, wygodne
zniknięcie, by uciec przed rozwścieczonymi klientami. Tym razem nie
żył rzeczywiście.
Nagle poczuła, że kręci jej się w głowie. To nie może dziać się
naprawdę.
Oddychaj głęboko, pomyślała. Weź kilka głębokich oddechów.
Nie rozklei się tutaj. Nie straci nad sobą panowania. Choć to dla niej
stres, nie załamie się, tak jak tego wszyscy oczekują.
Siłą woli wzięła się w garść.
Podniosła wzrok znad ciała Chestera i zobaczyła, że Emmett
London ją obserwuje. Na jego twarzy pojawiło się dziwne zamyślenie,
a nawet chyba obojętne zaciekawienie. Zupełnie jakby chciał się
przekonać, jak się zachowa - tak jakby jej reakcja na widok zwłok w
sarkofagu była interesującym problemem akademickim.
Nieświadomie spojrzała na jego nadgarstek. Zauważyła zegarek
już parę minut temu. Tarcza osadzona była w bursztynie. To nic
takiego, pomyślała. Panowała moda na akcesoria z bursztynu. Wielu
ludzi nosiło bursztyn tylko dlatego, że to modne. Jednak niektórzy
nosili go również z innych powodów. Stanowił medium, dzięki
któremu silni pararezonerzy mogli lepiej skupić się na swych
paranormalnych talentach.
Znów przeszył ją dreszcz.
- No tak, oczywiście. Policja - szepnęła. - W moim biurze jest
telefon. Przepraszam na chwilę, panie London. Pójdę zadzwonić.
- Zaczekam tutaj - odparł Emmett.
Jaki spokojny, pomyślała. Może znajdowanie zwłok to dla niego
chleb powszedni?
- Naprawdę bardzo za to wszystko przepraszam. - Nic innego nie
przyszło jej do głowy.
Emmett obrzucił ją niewzruszonym spojrzeniem; wyrażało
uprzejme zainteresowanie.
- Zabiła go pani?
Pytanie tak ją zszokowało, że zaniemówiła.
- Nie - wysapała w końcu. - Nie. Ja na pewno nie zabiłam
Chestera.
- W takim razie to nie pani wina, prawda? Więc nie trzeba
przepraszać.
Wyraźnie odniosła wrażenie, że nie byłby szczególnie
zmartwiony, gdyby przyznała, że to jednak ona zamordowała
biednego Chestera. Poczuła się nieswojo. Zaczęła się zastanawiać, w
jakim świetle go to stawia.
Odwróciła się i ruszyła mrocznym korytarzem do swojego biura.
Kątem oka dostrzegła stopę Chestera opartą o krawędź zielonego
sarkofagu. Jego buty były z taniej imitacji skóry jaszczurki.
Zawsze się krzykliwie ubierał, pomyślała Lydia, zaskoczona, że
nagle ogarnął ją smutek. To prawda, był szemranym typkiem
oportunistą, jednak tylko jednym z wielu, którzy z trudem wiązali
koniec z końcem, prowadząc działalność na marginesie handlu
antykami kwitnącego tutaj, w Kadencji. Dziwaczne ruiny z zielonego
kwarcu, które pozostały po obcej, dawno zapomnianej, wspaniałej
cywilizacji na Harmonii, stworzyły dla obrotnych przedsiębiorców
bardzo rentowną niszę. Chester nie był najgorszy spośród tych, którzy
pracowali w cieniu murów Wymarłego Miasta.
Może i sprawiał kłopoty, ale przynajmniej był barwną postacią.
Będzie jej go brakowało.
Tego popołudnia o piątej w drzwiach maleńkiego biura Lydii
stanęła Melanie Toft. Jej ciemne oczy płonęły ciekawością.
- I co powiedzieli? Nic ci nie grozi?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin