045. Whitelaw Stella - Tym razem na zawsze.doc

(465 KB) Pobierz

STELLA WHITELAW

 

 

 

Tym razem na zawsze

 

 

 

 

Cruise Doctor

 

 

 

 

 

Tłumaczył: Olaf Kacperski


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

– Kiedy byłem dzieckiem, zawsze marzyłem o damie w bieli – powiedział. – O kobiecie potrzebującej mojej opieki, którą mógłbym kochać i spędzić z nią życie na podróżowaniu po dalekich krajach. Pragnąłem, żeby cały świat mógł podziwiać jej urodę i wdzięk. Chciałem dowodzić uskrzydlonym żaglowcem o smukłej sylwetce, której widok wprawia mnie w zachwyt za każdym razem, gdy na nią patrzę.

Doktor Shelly Smith była zdumiona. Nie spodziewała się, że w piersi szorstkiego kapitana, dawnego oficera marynarki wojennej, bije tak romantyczne serce. Załoga i pasażerowie widzieli na mostku tylko pozbawionego emocji służbistę, a tu nagle kapitan Bellingham zaczyna mówić o swojej uskrzydlonej ukochanej. Słuchacze zamilkli, zauroczeni.

Shelly nigdy wcześniej nie słyszała z ust kapitana takich słów. Kilka minut temu wśliznęła się do sali, usiadła z tyłu i z ulgą przywitała ciemność, która łagodziła potworny, pulsujący ból głowy, nękający ją od kilku godzin. Od samego rana była na nogach, zajmując się cierpiącymi na chorobę morską pasażerami. Zatoka Biskajska nie oszczędzała nikogo. Kiedy Shelly przyszła o dziesiątej do swojego gabinetu, zastała poczekalnię pełną nieszczęśliwych pacjentów. Najgorsi byli mężczyźni:

– Ostrożnie, pani doktor! Proszę uważać z tymi igłami! Nie mogłaby pani wybrać cieńszej?

„Hrabina” była pięknym, skrzącym się świeżą, białą farbą żaglowcem. Shelly, tak jak kapitan Bellingham, czuła dreszczyk podniecenia, kiedy z nabrzeży portów podziwiała smukłą linię statku. Wśród dziesiątek okrętów zawsze szukała znajomego kształtu, jak zagubionego w tłumie kochanka.

Kochanek zagubiony w tłumie...

Często go widziała, albo przynajmniej tak się jej wydawało. Jego wysoką postać, znajome pochylenie głowy, kiedy czegoś wypatrywał, ostry profil, ciemne włosy i odblask stalowych oprawek okularów.

– Shelly – powiedziała do siebie, ciesząc się panującym w sali chłodem i mrokiem. – Nie bądź głupia i dorośnij wreszcie. Miałaś dosyć czasu, żeby o nim zapomnieć. – Ale bezwiednie zacisnęła dłonie tak, że paznokcie boleśnie wpiły się jej w ciało.

Mimo że upłynęły już trzy lata, Shelly ciągle czuła gorycz, kiedy myślała o oszałamiającym szczęściu, jakiego zaznała w swym pierwszym, poważnym związku. Była świeżo upieczoną lekarką w sławnym szpitalu Kingham. Pałała chęcią uczenia się; chciała uzyskać od swoich starszych kolegów jak najwięcej wiedzy. Bez słowa skargi pracowała całe dnie i noce, wracając do swojego pokoju tylko po to, aby się trochę przespać. Któregoś grudniowego poranka, po wyczerpującym dyżurze, zmęczona Shelly wpadła prosto w objęcia Aidana Trenta.

– O, ranny ptaszek, który wstał jeszcze przed świtem – powiedział uprzejmie Aidan, pomagając jej odzyskać równowagę. – Szukasz swojego gniazdka?

Zastanawiała się, czy nieprzystępny i przystojny Aidan Trent, znany w Kingham jako miłośnik życia towarzyskiego, właśnie wraca z przyjęcia. Był najwyraźniej zmęczony i niewyspany, ale mimo tego w jego przejrzystych, szarych oczach błąkał się uśmiech.

– Więc jesteś siłą fachową z nowego naboru – mówił, idąc z nią korytarzem. – Widziałem cię już. To chyba ty chłonęłaś każde moje słowo podczas obchodu.

Aidan się nie przechwalał. W jego głosie pobrzmiewał żartobliwy ton kpiny z samego siebie. Wyczuła także zmęczenie. Wtedy nagle przypomniała sobie nocne zamieszanie na oddziale chirurgii. Była to kolejna niespodziewana operacja, która przeciągnęła się do pięciu godzin.

Aidan łagodnym ruchem odgarnął z jej czoła niesforny kosmyk jedwabistych, pięknych włosów, tak jakby szukał ukojenia i opieki. Shelly wyraźniej jeszcze dostrzegła znużenie bijące z całej jego postaci. I zakochała się – nagle, bez pamięci i żadnych wahań. Wszystko by dla niego zrobiła.

Teraz za wszelką cenę próbowała otrząsnąć się z owych wspomnień. Już myślała, że się wyleczyła, że nie będzie marnować życia, karmiąc się złudną nadzieją i nie pozwoli, żeby męczyły ją zmory przeszłości, od której dzieliły ją trzy lata pracy na „Hrabinie” i tysiące mil morskich, pozostawione przez statek za rufą.

Spojrzała na zegarek, po czym poprawiła wąską, białą spódnicę i wykrochmaloną bluzkę, która była jej służbowym strojem. Tylko czerwone naszywki na ramionach zdradzały, że jest lekarzem. Długie, kasztanowe włosy były upięte w kok, a jej skóra, wystawiona na działanie słońca i morskiego wiatru, miała miodowy odcień. Za cały makijaż służyło dyskretne podkreślenie oczu konturówką.

Znakomicie wyposażone ambulatorium z oddziałem szpitalnym ulokowane było na dole, na pokładzie E. Drogę do niego przez labirynt korytarzy wskazywały niezliczone strzałki. Shelly często zastanawiała się, w jaki sposób pacjenci w ogóle ją znajdują. Gdy jednak w końcu docierali do jej gabinetu, sadzano ich w komfortowej poczekalni i obsługa robiła wszystko, by ulżyć ich cierpieniom. Choroba podczas długiej podróży, tak daleko od domu i zaufanego lekarza, to bardzo niemiła rzecz i dlatego obowiązkiem Shelly było nie tylko leczyć, ale także wspierać duchowo pacjentów.

– Dzień dobry – powiedziała, wchodząc do zatłoczonej poczekalni. – Nie będą państwo długo czekać. Proszę podać pielęgniarce swoje nazwiska, numer kajuty i powód, dla którego państwo tu przyszli. Zajmie się państwem siostra Frances.

Shelly miała do pomocy dwie pielęgniarki: Frances była także położną, a Jane zajmowała się fizjoterapią i obsługiwała pracownię rentgenowską. Przydzielono jej także osobistego stewarda i personel do obsługi trzech dwułóżkowych sal szpitalnych dla pasażerów i jednej dla załogi statku. W skład kompleksu wchodził też gabinet intensywnej terapii, z defibrylatorem i urządzeniami do monitorowania pracy serca oraz mała izolatka, w której, miała nadzieję, nikt nie będzie przebywał. Obrazu jej małego imperium dopełniały biuro, apteka i pomieszczenia sanitarne.

Umyła ręce i poszła przywitać pierwszego pacjenta. Był nim starszy pan chodzący o lasce. Nie wyglądał na kogoś, kto z łatwością wytrzymałby tak długą, bo trwającą miesiąc podróż. Shelly często myślała, że niektórzy z jej pacjentów byliby znacznie bezpieczniejsi na suchym lądzie, wiedziała jednak, że nie sposób im tego wytłumaczyć. Wśród pasażerów były jeszcze trzy osoby na wózkach inwalidzkich i każda z nich domagała się codziennej wizyty lekarza.

Jeden z pasażerów był chory na raka, ale Shelly wiedziała, że jego rodzina nie życzyła sobie, by traktowano go w sposób szczególny. Widziała już tego człowieka i chociaż się uśmiechał, jego oczy milcząco skarżyły się na niesprawiedliwość losu. Był jeszcze młody, miał niecałe czterdzieści lat.

– Damy sobie radę – oświadczyła jego żona. – Synowie pomagają mi go wozić na wózku. Chcemy, żeby czul się na tej wycieczce jak normalny pasażer, o ile to tylko będzie możliwe.

Shelly podziwiała ich determinację i szanowała wybór, ale teraz musiała już przestać o tym myśleć. Zajęła się pierwszym pacjentem.

– Miło mi znowu pana widzieć, panie Howard. Był pan z nami rok temu na Wyspach Kanaryjskich, prawda? I jak tam pana artretyzm?

Mówiąc to, wyciągała z kartoteki dane Cyrila Howarda. Biuro w Southampton przesyłało jej karty wszystkich pasażerów biorących udział w każdym rejsie.

– Czy bierze pan ciągle te same lekarstwa? – zapytała.

– Tak, pani doktor – powiedział. Siadając, wsparł się ciężko na lasce. – Tylko że, jak ostatni głupek, zostawiłem je w domu. Nie zawracałbym pani głowy, ale nie mogę sobie bez nich poradzić. I tak cieszę się, że dobrze znoszę kołysanie.

– Nie ma problemu – odparła Shelly. – Przepiszę panu porcję leków na tydzień, a potem, kiedy już się skończ, proszę znów do mnie przyjść. Musimy zadbać o to, żeby dobrze wspominał pan ten rejs.

– Jest pani bardzo miła, pani doktor. Pamiętam, jak troszczyła się pani o moją Ethel, kiedy miała kłopoty z żołądkiem.

Shelly usłyszała, że głos starszego pana niespodziewanie się załamał i natychmiast odgadła, co się stało. Był na statku sam.

– Czy żony nie ma z panem? Smutno potrząsnął głową.

– Odeszła zeszłej zimy. Zapalenie płuc, pani wie. Ten rejs miał dla nas specjalne znaczenie. Pięćdziesiąta rocznica ślubu. Nie chciałem jechać bez niej, ale wszyscy mówili, że to mi dobrze zrobi.

– Jestem pewna, że Ethel chciałaby, żeby pan pojechał. I na pewno taka wycieczka dobrze panu zrobi. Czy nie pamięta pan, jak w zeszłym roku był pan co wieczór zwycięzcą większości konkursów?

Cyril Howard rozchmurzył się, przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.

– Tak długo żyję, że mogłem się wiele nauczyć. Młodzi nie mają w rywalizacji ze mną żadnych szans.

– A więc proszę im to udowodnić i znowu wygrać. Ethel byłaby z pana dumna.

Shelly zanotowała numer kajuty Cyrila Howarda. Większość ludzi, którzy stracili bliskich, miała mniej powodów, aby cieszyć się życiem, chociaż widywało się na statku wdowy tańczące sambę i szukające energicznie nowych znajomości.

Shelly słuchała właśnie narzekań cukrzyka, skarżącego się, że w kuchni nie dbają o jego dietę, kiedy włączył się dzwonek. Wezwanie z pokładu A, z jednego z luksusowych apartamentów, które się tam znajdowały. Westchnęła ciężko i odgarnęła z czoła pasemko włosów. Wezwania z tamtego rejonu często oznaczały kłopoty.

– Proszę się nie martwić, panie Armstrong. Porozmawiam z szefem kuchni i dopilnuję, żeby pana posiłki były dokładnie takie, jakich pan potrzebuje. Nie chcemy, żeby pan miał jakiekolwiek problemy ze zdrowiem, a jedzenie jest przy tego rodzaju dolegliwościach bardzo ważne. Rejs powinien być dla pana przyjemnością. Proszę tylko codziennie rano sprawdzać poziom glukozy i pamiętać o insulinie. Na szczęście, w dzisiejszych czasach łatwo jest to kontrolować. Teraz muszę pana przeprosić, mam nagłe wezwanie z kajuty.

– Dziękuję, pani doktor. Wiedziałem, że pani o mnie zadba.

Shelly napisała kartkę do Frances z poleceniem rozmowy z szefem kuchni w sprawie diety pana Armstronga, chwyciła szybko torbę z narzędziami i wybiegła z gabinetu. Nie czekała na windę. Wiedziała, że o tej porze wszystkie są wypełnione pasażerami, którzy jadą do swoich kajut, aby się przygotować do przyjęcia koktajlowego wydawanego przez kapitana i późniejszej kolacji.

Wszyscy oficerowie byli zobowiązani do towarzyszenia pasażerom w czasie posiłków. Shelly jadała zwykle później, po zakończeniu pracy w gabinecie, ale jej krzesło było często puste, kiedy nagle wezwano ją do chorego pasażera.

Skierowała się prosto na schody. Nic dziwnego, że była taka szczupła, skoro musiała tyle biegać. Zwolniła dopiero wtedy, gdy dotarła do szerszego korytarza, gdzie były usytuowane najbardziej ekskluzywne kabiny. Nie chciała, aby któryś z ich lokatorów zobaczył biegnącego lekarza pokładowego. Nagle stanęła jak wryta. Nie widziała, że pasażerowie ją omijają, straciła na moment kontakt ze światem. Jej serce biło na alarm, i to wcale nie z powodu schodów. Nie mogła uwierzyć własnym oczom...

Po przeciwnej stronie podestu stał wysoki mężczyzna i oglądał z uwagą wiszący na ścianie obraz olejny o tematyce morskiej. Kształt jego głowy, odbłysk okularów w dużym lustrze, każde pasmo dobrze przyciętych, ciemnych włosów – wszystko było dla Shelly znajome. Poczuła, jak uginają się pod nią nogi. W jednej sekundzie osaczyły ją wspomnienia z przeszłości, do których miała nadzieję nie wracać.

– Aidan... –  wykrztusiła. To nie była pomyłka.

Mężczyzna wyprostował się i Shelly zamarła. Nikt inny nie roztaczał wokół siebie takiej aury. Stał przed nią Aidan Trent, człowiek, którego nie chciała więcej widzieć, o którym obiecywała sobie nie myśleć, i który teraz był pasażerem „Hrabiny”.

Zamknęła na chwilę oczy. Chciała, żeby jego postać zniknęła, jak znika zły sen. Ale obraz wyryty w jej umyśle pozostał. Na pokładzie było siedmiuset uczestników rejsu i gdyby spróbowała się schować, może uniknęłaby tego spotkania. Znała przecież każdy zakamarek statku, nie musiała się stykać z pasażerami. Była jednak świadoma beznadziejności tego pomysłu. Miesiąc chowania się w gabinecie nie wchodził w grę, bo miała także obowiązki towarzyskie i, co gorsza, dniem i nocą wzywano ją do kajut. Nie może więc tak po prostu zniknąć.

Poczuła ogarniającą ją panikę. Może udać chorą, wysiąść ze statku w pierwszym porcie, do którego dopłyną, a będzie to Lizbona, i wrócić do domu natychmiast, jak tylko przyślą zastępcę. Wiedziała jednak, że tego nie zrobi. Lubiła swoją pracę i nie chciała nikogo zawieść. Już raz pozwoliła Aidanowi zrujnować swoją karierę zawodową w Kingham i nie pozwoli, aby to się powtórzyło tutaj, na „Hrabinie”.

Zatrzymała się przed drzwiami kajuty, próbując zebrać myśli, i wreszcie przypomniała sobie, do kogo przyszła. Zapukała głośno.

– Dzień dobry, jestem lekarzem. W czym mogę pani pomóc?

Shelly szybko rozpoznała w pacjentce panią Avril Scott-Card. Przed wypłynięciem z Southampton wszyscy pasażerowie musieli odbyć szkolenie, żeby wiedzieć, co robić w wypadku niebezpieczeństwa. Avril Scott-Card stała się jego główną atrakcją, kiedy odmówiła włożenia kamizelki ratunkowej.

– Nie przełożę tej głupiej kamizelki przez głowę. Nie chcę sobie zniszczyć fryzury! – powtarzała z uporem, dotykając piramidy misternie ułożonych loczków. – Zapłaciłam dużo pieniędzy za ten rejs. Takie statki powinny być bezpieczne. Co za strata czasu! Wracam do kajuty!

– W pani własnym interesie dobrze jest wiedzieć, co robić w razie niebezpieczeństwa – cierpliwie tłumaczył jej oficer.

– Oczekuję, że pan przybiegnie i mnie uratuje. – Avril Scott-Card uśmiechnęła się z wyższością. Wierzyła w magiczną moc pieniędzy męża. – Za to panu płacą.

Oficer musiał poczuć się upokorzony, ale nie stracił panowania nad sobą.

– Oczywiście, zaopiekujemy się panią odpowiednio – oznajmił uprzejmie, odwrócił się i mrugnął porozumiewawczo do Shelly.

– Dostaniesz medal za odwagę – powiedziała cicho i poszła pomagać tym, którzy mieli kłopoty z włożeniem kamizelek.

Avril Scott-Card leżała teraz rozparta na wygodnej kanapie, stojącej przy dużym oknie w pokoju dziennym. Miała na sobie obcisłe, przetykane złotem spodnie i kusą bluzeczkę, związaną na brzuchu. Dzięki częstym wizytom w solarium jej skóra miała złotobrązowy odcień.

– Nie spieszyła się pani – powiedziała. – Wzywałam panią wieki temu.

– Przyszłam natychmiast, chociaż akurat przyjmowałam pacjentów w gabinecie – odparła Shelly spokojnie i zbliżyła się do kobiety, zauważając na stoliku popielniczkę pełną niedopałków i dużą szklankę dżinu. – Czy może mi pani powiedzieć, co pani dolega?

– Czuję się okropnie – odpowiedziała Avril Scott-Card, przymykając lekko oczy. – Strasznie boli mnie żołądek.

– Czy ma pani nudności? – spytała Shelly, rozpoczynając badanie. Zwróciła uwagę na to, że pacjentka wcale nie wygląda na chorą, a przy dotykaniu nie skarży się na ból. Może to tylko drobne dolegliwości spowodowane niestrawnością lub przejedzeniem albo, co bardziej prawdopodobne, nadużywaniem alkoholu? Ale takie objawy mogą być także spowodowane przez wrzody żołądka lub zapalenie wyrostka, co może z kolei oznaczać konieczność operacji. Shelly była w stanie przeprowadzić na statku drobne zabiegi, ale te poważniejsze mogły być dokonywane jedynie w szpitalu na stałym lądzie.

Wtedy pomyślała o Aidanie. Płynie z nimi i jest jednym z najlepszych chirurgów w Londynie. Jednak o pomoc poprosiłaby go tylko w ostateczności. Gdy tylko spostrzegła go na statku, zorientowała się, że będzie jej trudno zapomnieć o uczuciach, jakie niegdyś do niego żywiła.

Sprawdziła ciśnienie i temperaturę zamożnej pacjentki. Wszystko w normie. Jeszcze raz zbadała jej brzuch, uważnie obserwując reakcję.

– Proszę zakaszleć – poprosiła. – Co panią wtedy boli? Avril Scott-Card  pokazała ręką cały brzuch, poprawiła się na kanapie i westchnęła.

– Wszystko.

Shelly zastanawiała się, co zrobić. Jej zdaniem, tej kobiecie nic poważnego nie dolegało. Cierpiący pacjenci leżą spokojnie i boją się nawet ruszyć, a co dopiero zakaszleć. Jeśli ta dama z jakiegoś powodu chce udawać obłożnie chorą, może najlepiej byłoby jej poradzić, aby wysiadła w Lizbonie i wróciła jak najszybciej do domu, żeby zrobić szczegółowe badania? A może tylko chce zwrócić na siebie uwagę? – pomyślała Shelly.

– Na początek chciałabym, żeby ubrała się pani w coś mniej obcisłego. Proszę spojrzeć na ślady, które zostawiła na brzuchu i pod piersiami ta bluzka. Nic dziwnego, że jest pani obolała. Nadmierny ucisk powoduje też pasek i fiszbiny stanika, co jest zabójcze dla płuc i całego układu pokarmowego.

– Ale moje rzeczy dobrze na mnie leżą. Mam wspaniałą figurę i mój mąż bardzo lubi, kiedy ją podkreślam.

– W takim razie dobrze by było, żeby mąż kupił pani jakieś nowe ubrania, które pozwalałyby pani oddychać i tak mocno nie uciskałyby brzucha, a jemu również się podobały. Oprócz tego zapiszę pani coś na niestrawność. I proszę przez kilka dni stosować dietę. Żadnych smażonych mięs, ostrych przypraw i jak najmniej alkoholu. Niedługo powinna pani odczuć poprawę.

– A czy mogę pójść na przyjęcie powitalne, które dziś wydaje kapitan? – spytała pani Scott-Card  niespokojnie. Pomysł kupienia kilku nowych fatałaszków już czynił cuda.

– Za kilka godzin będzie się już pani prawdopodobnie dobrze czuła. – Shelly wypisała receptę. – Zaraz przyślą ten lek. I oczekuję, że przyjdzie pani na przyjęcie w jakiejś pięknej, powiewnej kreacji.

– Dziękuję, pani doktor. Była pani dla mnie bardzo miła. – Avril Scott-Card  już poprawiała makijaż przed wyprawą do sklepu. – Dziękuję, że pani przyszła.

– Nie ma za co. Do zobaczenia na przyjęciu.

Tylko nie zdziw się, gdy otrzymasz mój rachunek, pomyślała Shelly, wychodząc na korytarz. Wizyty w kabinach nie były tanie. Dość drogi sposób, by dowiedzieć się, że nosi się za ciasny stanik.

Shelly uśmiechnęła się w duchu, gdy weszła do swego gabinetu, by zostawić tam torbę. Poczekalnia była pusta. Musiała teraz, jak wszyscy inni oficerowie, przygotować się do przyjęcia. Zabawianie gości także należało do jej obowiązków. Postanowiła wykąpać się i włożyć czysty strój.

– Czy przyszedłem za późno, pani doktor? Stanęła jak wryta. Ten głos. Nie musiała się odwracać, żeby mieć pewność, do kogo należy. Był blisko, tuż obok niej, i wiedziała, że jest za późno, aby uciec i się ukryć.

Kiedyś dzieliła z nim życie. Dawał jej tyle szczęścia, a potem wszystko się popsuło. Wiedziała, że częściowo była to jej wina, ale upór Aidana i jego głupie ideały też im nie pomogły.

– Cześć, Aidan – odpowiedziała tonem, którego używała, zwracając się do pacjentów. – W czym mogę ci pomóc?

Z trudem zachowywała spokój. Spragniona jego widoku, niemal pożerała wzrokiem jego wysoką sylwetkę. Dziś zobaczyła go po raz pierwszy po trzech latach. Szukała na jego twarzy znajomych szczegółów; przejrzyste szare oczy pod gęstymi brwiami były takie jak dawniej, ale na twarzy pojawiło się kilka wyraźniejszych bruzd, a wśród gęstwiny ciemnych włosów przebłyskiwały siwe pasemka. Już wiedziała, że gdy tylko Aidan się uśmiechnie w ten swój specyficzny sposób, znów ją zawojuje. Gdzie się podziało jej opanowanie? Zachowuje się jak pensjonarka. Podłoga zakołysała się jej pod stopami.

– Więc znowu się spotykamy, Shelly – powiedział Aidan z odcieniem goryczy w głosie i popatrzył na nią tak, jakby zadawał pytanie. – Długo się nie widzieliśmy.

– Jak wiedziałeś, że tu będę? – spytała Shelly. Była tak zdenerwowana, że nie umiała nawet sklecić w miarę poprawnego zdania. Czy po to przez sześć lat studiowała medycynę, żeby nie umieć się wysłowić?

– Zauważyłem twoją uśmiechniętą twarz na zdjęciu przedstawiającym załogę okrętu w waszym biurze. A tu pracują tylko najlepsi, prawda? Najlepsi oficerowie, najlepsza obsługa, więc i najlepszy lekarz.

– Czy jesteś pasażerem? To znaczy czy jesteś uczestnikiem wycieczki? – zapytała. Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Zwilżyła wargi, próbując zapanować nad emocjami. Czuła się okropnie. Gdzie się podziała spokojna i rzeczowa doktor Smith?

– Jestem pasażerem, jak się domyśliłaś. Sądzę, że zasłużyłem sobie na wakacje – powiedział spokojnie, patrząc na nią badawczo. – Przestałem już cię szukać wieki temu i nie zamierzam wracać do przeszłości. A to, że zniknęłaś bez słowa oraz fakt, że wszyscy cię szukali i martwili się twoją nieobecnością, nie ma już dla mnie znaczenia.

Jego oczy nagle ściemniały i Shelly zobaczyła, jak wzbiera w nim złość. Przestraszyła się; wiedziała, że Aidan może wybuchnąć zarówno gniewem, jak i okazać w ten sam sposób inne gwałtowne uczucia. Wtedy ginął gdzieś jej zdrowy rozsądek.

– Czy to wizyta towarzyska, czy...? Moje pielęgniarki już skończyły pracę, ale... – Shelly chciała zachować choćby pozory normalności, bo sytuacja zdawała się wymykać spod kontroli.

– Chciałem cię prosić o zmianę opatrunku – powiedział i ciężko westchnął. Widocznie jemu też nie było łatwo. – Wbrew radom tej twojej przemiłej, jasnowłosej pielęgniarki wziąłem prysznic i zmoczyłem bandaż.

– Mówisz o Frances? – spytała odruchowo. – Widziałeś ją dziś rano?

Skinął głową.

– To musi być zmieniane codziennie.

Dopiero teraz zauważyła, że jego lewa ręka jest zabandażowana. Opatrunek był wilgotny i lekko szary. Pomyślała, że Aidan wygląda jak mały chłopiec, który spadł z drzewa. Nigdy wcześniej nie widziała go chorego lub rannego.

– Co ty, na Boga, robiłeś? – spytała, prowadząc go do gabinetu zabiegowego. Czuła się już znacznie pewniej. – Nie możesz pójść na kapitańskie przyjęcie z brudnym bandażem. Zmienię ci opatrunek.

– To nie będzie przyjemny widok – powiedział, siadając i opierając rękę o kozetkę. – Ale pewno jesteś do tego przyzwyczajona. To poparzenie drugiego stopnia. Mały wypadek przy grillu.

Shelly dokładnie umyła ręce i włożyła na twarz maskę, zadowolona, że w ten sposób uda jej się ukryć wyraz twarzy. Delikatnie przecięła brudny bandaż.

– Kiedy to się stało? – spytała, nie okazując żadnych emocji na widok jego ręki. Z rany sączył się płyn surowiczy, była mocno zaczerwieniona i opuchnięta. Najgorzej wyglądały palce i wewnętrzna część dłoni. Zupełnie jakby zanurzył rękę we wrzątku. Na szczęście, mimo opuchlizny, mógł poruszać palcami.

Ręce chirurga... Shelly zastanawiała się, czy zakończenia nerwów mogą być uszkodzone. Sprawne palce są niezbędne w jego pracy. Byłoby okropne, gdyby ten wypadek położył kres jego karierze.

– Dwa tygodnie temu, na przyjęciu u mojej siostry. Siedzieliśmy w ogrodzie i ktoś próbował rozpalić grill. Nalał za dużo denaturatu i nastąpił wybuch.

– Straszny pech – powiedziała Shelly. Nie spytała, jaki Aidan miał w tym udział. – Ale miałeś szczęście, mogło być znacznie gorzej. Dobrze się goi i możesz ruszać ręką. Palce masz jeszcze trochę sztywne, ale to pewno minie. Blizny nie powinny być zbyt widoczne.

Zachowywali się trochę jak uprzejmi nieznajomi. Nie mówili tego, co naprawdę chcieli powiedzieć, a kiedyś byli sobie tak bliscy...

Shelly delikatnie oczyściła skórę Aidana, zwracając szczególną uwagę na brzegi rany. Ostrożnie wycięła nieco martwego naskórka. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że Aidan był mężczyzną, którego kiedyś kochała, teraz traktowała go wyłącznie jak pacjenta, który potrzebował pomocy.

Zakryła oparzenie opatrunkiem parafinowym, nałożyła sterylną gazę i na koniec starannie owinęła rękę czystym bandażem.

– Pewnie zobaczymy się na przyjęciu – powiedziała.

– Przyniosę ci parę sztuk jednorazowych rękawiczek, żebyś mógł je wkładać, gdy bierzesz prysznic. Tylko nie zapominaj o nich.

– Bardzo dziękuję, Shelly. To miło z twojej strony.

– Ja zawsze jestem miła – odpowiedziała z wahaniem. Zdjęła swoje rękawiczki i wyrzuciła je do kosza. On teraz pójdzie, a ona postara się, żeby go więcej nie spotkać.

– Nie aż tak, jak ci się zdaje – odrzekł agresywnie.

– Pamiętasz, jak mnie zostawiłaś bez żadnych wyjaśnień? Byliśmy z sobą ponad dwa lata, prawie trzy, a ty mnie porzuciłaś. Po prostu zniknęłaś. Prawie oszalałem ze zmartwienia.

– Myślałam, że nie będziesz do tego wracać – odpowiedziała, starając się za wszelką cenę ukryć drżenie głosu.

– Nie chcę o tym mówić i nie czuję się też winna z powodu czegoś, co musiałam zrobić. To jest już skończone. Mam dobrą pracę na tym statku i jestem szczęśliwa. Ty jesteś tutaj na zasłużonych wakacjach i ten rejs na pewno dobrze ci zrobi. Dlaczego po prostu nie zapomnimy, że się kiedyś znaliśmy i coś dla siebie znaczyliśmy?

Przeciągnęła ręką po twarzy. Nie chciała wracać do wspomnień. Pragnęła uwolnić się od tego wysokiego, ciemnowłosego ducha, który ją ciągle nawiedzał.

– Jeśli tego chcesz – powiedział ponuro, po czym wstał. Jego twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu. Znowu był obcy i opanowany; człowiek, który głęboko ukrył swoje uczucia.

– Tak, tego właśnie chcę – odrzekła zdecydowanie. Starali się nawzajem spiorunować spojrzeniem. Nikt by nawet nie pomyślał, że kiedyś przeżywali cudowne, pełne mi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin