BONES
Urodziny
Tym razem sprawa zaprowadziła Brennan i Bootha aż do Los Angeles. Jak zwykle świetnie dali sobie radę- z pomocą lokalnej policji załapano mordercę i uchroniono jego kolejną ofiarę od tortur i śmierci. Oboje byli wykończeni stresem towarzyszącym przy rozwiązywaniu problemu, a kolejnego dnia mieli wracać do Waszyngtonu. Booth postanowił przespacerować się wzdłuż morza, a Brennan przystała na ten pomysł. Agent miał jednak jeszcze coś do załatwienia w mieście, więc dopiero po jakimś czasie spotkali się na plaży.
Szli już od ponad 20 minut. Booth wyciągnął z torby kieliszki i butelkę dobrego wina. Kilka kieliszków i szum morza wpływał na Brennan uspokajająco- powoli wyciszała się, pozwalając, by wszystkie przykre myśli, które od jakiegoś czasu krążyły jej w głowie, odpłynęły.- Hej, Bones, czemu milczysz?
- Zastanawiam się właśnie, gdzie mnie ciągniesz i dlaczego uparłeś się na spacer właśnie w tę stronę.
- Zobaczysz, zaraz dojdziemy na miejsce – odpowiedział Booth, uśmiechając się do niej.
Po chwili rzeczywiście dotarli. Jej oczom ukazała się spora wnęka w nadbrzeżnych skałkach.Poniżej, w piasku, leżał mały stosik drewna, otoczony kamieniami.
- Ognisko? - spytała ze zdziwieniem. W głowie zakołatała jej myśl, że choć znają się tyle czasu, on ciągle potrafi ją zaskoczyć. Uśmiechnęła się.
- Pomyślałem, że wieczorem, po zachodzie słońca może się zrobić chłodno, więc trochę ciepła nie zaszkodzi.
- No, to bądź mężczyzną i rozpal ogień, z antropologicznego punktu widzenia to zawsze była fucha męska.
Roześmiał się i zaczął szukać zapalniczki. Tymczasem Brennan udała się w kierunku oceanu. Zostawiła buty na piasku, podwinęła sukienkę i weszła do wody po kolana. Ze zdziwieniem odkryła, że nie myśli o pracy. Wzrok utkwiła gdzieś na horyzoncie, a jej myśli krążyły wokół ostatnich wydarzeń w jej życiu. Przed oczami przesuwały się wolno pojedyncze obrazy, jak kadry z filmu. Wspominała początki pracy z Boothem, ojca, Zacka, Sullyego, który teraz też pewnie odpoczywał gdzieś na plaży. Po chwili przed oczami znów zobaczyła swego partnera- kiedy wyciągnął ją spod ziemi, z choinką przy więzieniu, pod jemiołą… Nagle poczuła, że ktoś obejmuje ją od tyłu i sprowadza na ziemię.
- Chodź Tempe, zrobiło się już chłodno. Odwróciła się w jego kierunku.
- No proszę jak ty o mnie dbasz - uśmiechnęła się.
- Przecież nie mogę pozwolić, żebyś się pochorowała, prawda?
Udali się razem w kierunku płonącego ogniska.
Booth wyjął z torby drugą butelkę wina.
- Trzeba uczcić odpowiednio taką piękną noc - powiedział, dolewając jej wina do kieliszka.
- Za co wypijemy toast tym razem?
- Za co? Raczej za kogo, oczywiście twoje zdrowie!
- Za mnie?
- Tempe, znamy się od ponad 3 lat. Chyba nie sądziłaś, że nie znam daty twoich urodzin?
Spuściła wzrok. Po chwili odezwała się, nie patrząc na niego.
- Wiesz Booth, ja nie obchodzę tego święta.
- Hej Bones, spójrz na mnie - zaniepokoiły go smutne tony w jej głosie. - Bones?
Nie odpowiadała, więc chwycił ją delikatnie za podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
- Dziękuję Booth, to moje najwspanialsze urodziny od wiesz kiedy.
Pocałowała go w policzek. Jego nagła bliskość spowodowała, że poskoczyło jej tętno. Zdawało jej się, że słyszy głośne bicie własnego serca. Miała wrażenie, że nawet on je słyszy.
- Bones, Ty drżysz?
- Trochę, to ten zimny wiatr - odpowiedziała. Odległość między nimi nie zwiększyła się nawet o milimetr.
- Chodź tutaj - przyciągnął ją do siebie i otoczył ramionami. Poczuła się bezpiecznie. Ogarnął ją spokój. Mogłaby tak spędzić wieczność.
Podniosła wzrok i spojrzała na niego. Napięcie w oczach Bootha zdradzało jego wszystkie uczucia. Pochylił się i delikatnie, jakby na próbę dotknął ustami jej ust. Przez krótką chwilę, która wydała mu się całym milenium, bał się, że go odrzuci, że wszystko zniszczył. Kiedy tylko poczuł, że go całuje, spłynęła na niego niebotyczna ulga. Przytulił ją jeszcze mocniej. Każdy kolejny pocałunek był coraz bardziej namiętny od poprzedniego. Całował ją do utraty tchu, jakby chciał nadgonić cały stracony czas. Nie pozostawała mu dłużna. Wplotła palce w jego włosy i przyciągnęła jeszcze bliżej do siebie.
W końcu oderwali się od siebie. Nie wiedząc co powiedzieć, bez słowa wtuliła się w niego. Nie chciała teraz myśleć o jakichkolwiek konsekwencjach, starała skoncentrować się na szalejącym przed nimi ogniu.
- Chodź Tempe, nie chcę, żebyś tutaj zmarzła.
Wstał i przyciągnął ją do siebie po raz kolejny tego wieczora. Ujął jej twarz w dłonie i złożył na ustach pocałunek. Westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu. Objął ją w pasie i tak przytuleni udali się w drogę powrotną- do hotelu.
Weszli do budynku. Pokoje mieli obok siebie. Bones zatrzymała się przy drzwiach i zaczęła szukać klucza. Włożyła go do zamka i przekręciła. Spojrzała na opartego o ścianę Bootha. Ten moment wydał się jej bardzo niezręczny. W jej głowie wirowały setki myśli, nie wiedziała co powinna zrobić, jak się zachować. On czuł to samo. Zdawał sobie sprawę, że postąpili wbrew wszelkim zasadom i choć miał ochotę znów poczuć jej usta, skórę, zapach, uznał, że poczeka tak długo, jak będzie trzeba. Uśmiechnął się nerwowo, by zamaskować zmieszanie.- Dobranoc Bones. – szepnął i pochylił się, by ją pocałować w policzek. Ku jego zaskoczeniu, złapała go za koszulę i przyciągnęła do siebie. Odrzuciła od siebie głos zdrowego rozsądku i łapczywie sięgnęła jego ust. Nie mogli się od siebie oderwać nawet na chwilę. Booth na oślep sięgnął klamki i z impetem wpadli do jej pokoju. Potykając się o siebie, wylądowali na podłodze. Upojeni sobą nawet się tym nie przejęli. Ważne było tylko to, że są blisko. Całowali się zachłannie. Brennan zręcznie radziła sobie z guzikami koszuli Bootha, on w tym czasie zsuwał ramiączka jej letniej sukienki. Nie byli w stanie kontrolować swojej namiętności. Gwałtownie opadli na łóżko. Wiedzieli, że za chwilę nastąpi cud - dwie osoby staną się jednością.
2
drBrennan