Green Grace - Idealna niania.pdf

(735 KB) Pobierz
117140991 UNPDF
Grace Green
Idealna niania
117140991.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Pani Trent, potrzebuję niani, która niczym nie będzie się
wyróżniać. Tak zwanej szarej myszki!
- Słucham? Szarej myszki...? Nie wiem, czy dobrze zro­
zumiałam.
Ale uwaga Scotta Galbraitha skierowana była już zupełnie
gdzie indziej.
- Mikey, w tej chwili to zostaw! - Powstrzymał syna, nim
dwulatek zdążył wyrwać afrykański fiołek z glinianej doniczki
stojącej na biurku Idy Trent.
. Właścicielka Agencji Pośrednictwa Pracy Trent chrząknęła
znacząco.
- Doktorze Galbraith, nie jestem pewna, czy dobrze pana
zrozumiałam.
- Postaram się wyrazić jaśniej - odparł Scott, odruchowo
strzepując ziemię z tłuściutkich paluszków syna. - Poszukuję
kobiety, dla której priorytetem będzie opieka nad trójką moich
dzieci. Dosyć mam niań marzących nieustannie o małżeństwie,
najlepiej ze swoim pracodawcą. - Urwał, widząc, jak cztero­
letnia Amy maszeruje w stronę drzwi. - Amy, proszę tu wrócić.
Natychmiast!
Ale jego słowa zdawały się nie robić na córce wrażenia.
- Lizzie. - Dotknął delikatnie ramienia starszej córki po-
grążonej w lekturze. - Czy mogłabyś zawrócić siostrę, zanim
wybiegnie na ulicę?
Ośmioletnia Lizzie westchnęła głośno w sposób typowy dla
jej wieku. Niezbyt delikatnie pchnęła młodszą, rudowłosą
dziewczynkę z powrotem na kanapę i wróciła na swoje miejsce
przy oknie.
- Siedź tam i nie bądź taką paskudą!
Błękitne oczy Amy zaszkliły się łzami.
- Nie jestem paskudą!
- A właśnie, że jesteś!
- Nie jestem!
Lizzie odrzuciła w tył długi blond warkocz i uśmiechnęła
się złośliwie.
- Paskuda, paskuda, paskuda! - zanuciła.
Scott otworzył usta, by udzielić córce reprymendy, ale jej
blada twarzyczką i drżące usta rozczuliły go. Po raz kolejny
poczuł wszechogarniającą rozpacz; uczucie, które od śmierci
żony towarzyszyło mu niemal nieustannie. Z trójki dzieci to
właśnie Lizzie najbardziej tęskniła za matką, a ponieważ była
najstarsza, często obarczał ją obowiązkami ponad jej wiek.
Miał tego świadomość i dlatego na ogół jej pobłażał.
- Na czym stanęliśmy, pani Trent?
- Powiedział pan, że szuka pan niani, która byłaby szarą
myszką.
- To znaczy takiej, która nie ugania się za mężczyznami!
- Takiej, która nie ugania się za mężczyznami- powtó­
rzyła Ida Trent. - Myślę, że mam dla pana idealną kandydatkę!
Ma wspaniałe referencje i naprawdę kocha dzieci. Mężczyźni
jej nie interesują. Ma pan szczęście. Nie tak dawno wygasł
jej poprzedni kontrakt i mogłaby zacząć pracę od zaraz.
- A czy ten chodzący ideał ma jakieś imię?
- Ależ oczywiście, doktorze Galbraith, pańska nowa niania
nazywa się Willow Tyler.
- Cześć, mamo!
Willow podniosła się z nasłonecznionej ławki. Jamie, jej
sześcioletni syn, wyszedł właśnie z Miejskiego Ośrodka Spor­
towego i biegł w jej stronę w radosnych podskokach. Wsunęła
portfel z powrotem do torebki. Później pomartwi się niskim
stanem konta bankowego. Na razie zamierza skoncentrować
całą swoją uwagę na Jamiem. Gdy dostanie nowe zlecenie -
a miała nadzieję, że to niedługo nastąpi - nie będzie mogła
poświęcić mu zbyt wiele czasu.
Uśmiechnęła się promiennie na widok syna. Mokre włosy
opadały mu niedbale na jedno oko, a pognieciona koszulka
wychodziła miejscami ze spodni. Tańczył wokół niej, rozsie­
wając dookoła zapach chloru. W jego szarozielonych oczach
błyszczały iskierki podniecenia.
- Mamo, czy możemy pójść na hamburgera do Morgan--
tiego? Umieram z głodu!
Willow zawahała się przez chwilę. Nienawidziła jedzenia
w barach szybkiej obsługi, ale nie chciała rozczarować syna.
Jamie tak rzadko o cokolwiek prosił.
- Dobrze, ale to wyjątkowa sytuacja.
Bar Morgantiego znajdował się zaraz za rogiem, przy skrzy­
żowaniu Piątej Alei i ulicy Fir. Jamie nie był w stanie dłużej
kryć podniecenia.
-.. Ty też zjesz hamburgera, mamo?
- Nie, ale mam ochotę na lody z polewą karmelową.
- Ja zamówię!
Willow uśmiechnęła się, widząc, jak syn przyjmuje na sie­
bie rolę głowy rodziny. Wyciągnął rękę po pieniądze.
- Lody mają być z posypką orzechową?
- Nie, bez orzechów. - Wręczyła mu banknot dziesięciodo-
larowy. - Zamiast tego poproszę podwójną porcję polewy kar­
melowej.
- A czy mogę napić się coca-coli?
- Oczywiście.
- Hurra! - Jamie rzucił plecak na krzesło i w podskokach
pobiegł zająć miejsce w kolejce do kasy.
Willow usiadła przy wolnym stoliku i wsunęła plecak Jamiego
pod swoje krzesło. Restauracja pękała w szwach. Tradition w ka­
nadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej było małym miasteczkiem, więc
Willow znała większość pozostałych klientów. Uśmiechnęła się
do kilkorga sąsiadów i pomachała koleżance ze szkoły.
Sąsiedni stolik zajmowała rodzina składająca się z ojca
i trójki dzieci. Mężczyzna miał ciemne włosy i szerokie ra­
miona; siedział do niej plecami, więc nie widziała jego twarzy.
Natomiast mogła przyjrzeć się dokładnie dzieciom. Nie ulegało
wątpliwości, że nie mieszkają w Tradition. Nigdy wcześniej
ich tu nie widziała. Śliczna blondynka w wieku około dzie­
więciu lat jadła hamburgera i czytała książkę. Policzki jej
młodszej, rudowłosej siostry nosiły ślady łez, a maleńki chło­
piec zabrudził się keczupem od frytek, których część wciąż
leżała przed nim na tacy. Gdy mężczyzna odszedł w stronę
kasy, Willow zauważyła, że mana sobie elegancko skrojony
szary garnitur. Sprawiał wrażenie pewnego siebie.
Przystojny nieznajomy zajął miejsce w kolejce dokładnie
w tej samej chwili, w której Jamie otrzymał zamówionego
hamburgera. Chłopiec ruszył ostrożnie w stronę matki, dumnie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin