Graham Masterton - Studnie Piekiel.pdf

(777 KB) Pobierz
591363 UNPDF
GRAHAM MASTERTON
STUDNIE PIEKIEŁ
(Przełożyła: Danuta Dowjat)
“Myślę, że gdyby diabeł nie istniał i miałby go stworzyć człowiek, to stworzyłby go na
swój obraz i podobieństwo “.
FIODOR DOSTOJEWSKI
“Ku zgiełkliwej trzodzie, której stada Żywot swój wiodą na pastwisku Ziemi, Szatan
spogląda i na łożu siada Z siarki wyłonion wśród brzasku promieni”.
ROBERT SOUTHEY
ROZDZIAŁ 1
Wszystko zaczęło się pewnego rześkiego, chłodnego popołudnia w Connecticut, gdy
liście spadają z drzew, a niebo czystością i błękitem przypomina oczy dziecka. Wjeżdżałem
właśnie zakurzonym samochodem marki Country Squire na podjazd przy domu Bodine'ów i
trzęsło mną niewąsko na wybojach. Zmrużyłem powieki przed słońcem świecącym wprost w
oczy przez korony drzew, na uszy mocno naciągnąłem czerwoną czapeczkę baseballową i
wysoko postawiłem kołnierz kożuszka. Z tyłu wozu narzędzia i kawałki rur łomotały,
uderzając o siebie, wierny kot Shelley ułożył się na sąsiednim siedzeniu i wyciągnął łapki.
Jego wymyte do czysta uszy aż lśniły.
Zatrzymałem się przed domem i wysiadłem z samochodu.
- Idziesz? - zapytałem kota, ale on tylko przymknął ślepia, jakby walczył z migreną,
co znaczyło, że jest zbyt zimno na dworze i zostanie w środku słuchając radia. Cóż za leniwy
cholernik z niego. - Jak tam sobie chcesz - powiedziałem więc tylko.
Po warstwie szeleszczących, wysuszonych liści podszedłem do werandy. Dom
Bodine'ów był dużym wiktoriańskim budynkiem położonym na niskim wzgórzu między New
Milford i Washington Depot przy drodze numer 109. Wokoło rozciągała się cicha, wiejska
okolica, wszędzie tylko zagajniki i małe osady. Gdy turyści i niedzielni wycieczkowicze
powrócili do Nowego Jorku, nieliczni stali mieszkańcy - nie przybyło ich wielu od czasów
kolonizacji - szykowali się do przyjścia zimy.
Jim Bodine grabił liście za domem. Był młodym mężczyzną, najwyżej
dwudziestopięcioletnim, czyli o ponad dekadę młodszym ode mnie. Miał jasne, wijące się
włosy i duże zęby, a w wełnianej kurtce przypominał postać wprost z obrazów Normana
Rockwella.
- Cześć, Mason - powitał mnie i oparł się na trzonku grabi.
- Jak leci? - zagadnąłem.
- W porządku. Zimny ranek, co? Wciągnąłem ostre powietrze pachnące dymem.
- Jeszcze jak. Może wejdziemy do domu?
- Jasne. Alison właśnie miała robić kawę.
Oparł grabie o poręcz werandy z tyłu domu i otworzył siatkowe drzwi chroniące przed
muchami. Weszliśmy do kuchni. Poczułem ciepło i miły zapach, zobaczyłem miedziane
rondle na sosnowej półce, a na wszystkich parapetach stygnące foremki z ciastem. Alison
Bodine właśnie wyjmowała blachę ciasteczek cynamonowych i pomyślałem, że chciałbym
umrzeć, zadławiwszy się takim właśnie ciasteczkiem, kochając się z Raquel Welch na
sprężystym materacu.
Alison wyglądała na starszą od męża, reprezentowała typ kobiety bardzo
macierzyńskiej. Miała ciemne włosy upięte w kok, drobną, miłą twarz z szeroko
rozstawionymi, brązowymi oczami. Była niepozorna, niskiego wzrostu, taką kobietę można
bez przyklękania objąć dłońmi za szyję, ale nigdy w pasie.
- Co u ciebie, Mason? - powitała mnie i przyniósłszy trzy fajansowe kubki, nalała do
nich kawy.
Usiedliśmy przy starym, solidnym stole kuchennym i zajadaliśmy ciasteczka. Blade
promienie słońca z trudem przebijały się przez szyby.
- Macie kłopoty ze studnią, co? - spytałem.
Jim włożył do ust ciastko, które się pokruszyło, gdy próbował je ugryźć.
- Tak - przytaknął zbierając okruszki. - Świeża
sprawa. Zaczęło się jakieś dwa, trzy dni temu. Ale się przestraszyłem, że mogą być
większe kłopoty zimą, kiedy .ziemia zamarznie.
- To dobrze, że mnie wezwałeś - powiedziałem. - A tak właściwie to o co chodzi?
- Od czasu do czasu płynie woda o dziwnym kolorze, żółtozielonkawa. Nie ma
żadnego smaku, ale dziwnie wygląda.
- Jakoś mi głupio ją gotować - dorzuciła Alison. - Słyszy się tyle o przeciekach i
nawozach sztucznych dostających się do wód gruntowych.
- Jeśli płynie dłużej, to w końcu robi się czysta?
- Tak, po jakichś dziesięciu, piętnastu minutach - wyjaśnił Jim.
- A co z nalotem? Zostają ślady na zlewie? Może coś w niej pływa?
- Nie, tylko ten dziwny kolor.
Piłem kawę. Chyba nic poważnego, pomyślałem. Najróżniejsze czynniki mogły
wpłynąć na jakość wody w studni: związki organiczne, minerały, przecieki. Bodine'owie
martwili się tylko jednym: że będą pili czyjeś ścieki. Mieliśmy mokry rok i ziemia bardzo
nawilgła. Kiedy poziom wód gruntowych podnosi się tak wysoko, jak w ostatnim czasie,
może się zdarzyć, że podziemne strumienie docierają do szamba, ale dochodzi do tego
niezwykle rzadko. Z opisu Bodine'ów wynikało raczej, że woda przepłynęła przez pokłady
minerałów lub szczątków roślinnych i to właśnie zmieniło jej zabarwienie.
- Mogę wziąć próbkę - zwróciłem się do nich. - I zawieźć ją do New Milford jeszcze
dziś wieczorem, a jeśli Dan Kirk szybko ją dla mnie przebada, to dam wam znać jutro po
południu. Nie wygląda mi to na poważną sprawę. Pamiętam, że parę lat temu facet w Kent
odkręcił kran i popłynęła woda czerwona jak krew. Okazało się, że do wody dostała się
odrobina związku potasu i wystarczyło wykopać studnię trochę głębiej.
- Miejmy nadzieję, że i u nas tak będzie. - Alison
uśmiechnęła się nieśmiało. - Bałam się, że ta woda jest zatruta.
- Chyba nie chorujecie, co? - spytałem.
- Nie, żadne z nas.
- A Oliwer?
- W porządku. Twardy jak rzepa. Dokończyłem kawy i wstałem.
- Moglibyście mi pożyczyć słoik po dżemie albo po czymś takim na próbkę?
- Jasne.
Alison sięgnęła do kredensu po słoik. Wtedy ukradłem kolejne ciasteczko i
wepchnąłem je do ust, gdy szedłem za nią do pralni. I jak tu się dziwić, że mam kłopoty z
utrzymaniem linii. Żeby spalić tyle słodkości, trzeba by przebiec ze trzy mile.
- Najpierw myślałem, że to rdza z rur - zaczął Jim, gdy pochyliliśmy się nad zlewem.
- Aha - wymamrotałem, rozpryskując kaskadę okruchów.
- To było najprostsze wytłumaczenie. Ale gdy się przekonałem, że we wszystkich
kranach woda jest taka sama, uznałem, że to coś innego. I jak mówiłem, żadnych drobin czy
pyłków.
Odkręciłem kran i pozwoliłem wodzie płynąć. Najpierw była czysta, ale po chwili
zauważyłem zmianę koloru, choć nie tak szokującą, jak czerwień krwi w Kencie. Woda
nabrała jasnego, nieprzyjemnego odcienia żółtego i mówiąc prawdę, wyglądała jak mocz. Z
namaszczeniem pobrałem próbkę do słoika i uniosłem go pod światło.
- I co sądzisz? - zapytał Jim.
- Trudno powiedzieć. - Wzruszyłem ramionami. - Trochę przypomina związki
mineralne. Jest prawie przezroczysta.
Powąchałem wodę, ale moim zdaniem nie wyróżniała się żadnym szczególnym
zapachem. Podałem słoik Bodine'om, żeby też sprawdzili. Jim potrząsnął głową, a Alison
kilkakrotnie pociągnęła nosem i stwierdziła:
- Ryba.
- Że co?
- Hmm, może to i głupie, ale czuję zapach ryby. Przysunąłem słoik do nosa i głęboko
wciągnąłem powietrze.
- Ja nic nie czuję - powiedziałem do niej. - A ty, Jim? Spróbował jeszcze raz, ale
znów pokręcił głową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin