Joanna Chmielewska - Lądowanie w Garwolinie.pdf

(799 KB) Pobierz
Microsoft Word - Chmielewska Joanna - Ladowanie_w_Garwolinie
Joanna Chmielewska
Lądowanie w Garwolinie
1995
Wstęp
którego z pewnością nikt nie przeczyta na początku, ale może chociaż na końcu.
Jest to mój drugi utwór historyczny. Pierwszym było Dzikie białko , pisane niejako post
factum. To samo dotyczy Lądowania w Garwolinie , opiewającego czasy z wczesnych lat
sześćdziesiątych, i nie mogę go aktualizować, bo straciłoby charakter. Obecnie wszystko
wyglądałoby zupełnie inaczej.
Gotowy maszynopis znalazłam we własnych starych papierach. Co prawda, prezentował
sobą scenariusz, a nie powieść, przeróbka zaś w tę stronę, scenariusza na książkę, a nie
odwrotnie, prezentuje sobą trudności straszliwe, co widać nawet u Mac-Leana, ale zrobiłam, ile
mogłam. Dzieło science fiction tkwiło we mnie przez całe lata, dłużej nawet niż małe z dnem, i
postanowiłam dać ujście spęczniałej namiętności bodaj namiastką.
Przy okazji chciałam delikatnie przypomnieć, jakie to były czasy, bo co najmniej połowa
społeczeństwa zdążyła już zapomnieć i okrzykami „komuno, wróć!” daje wyraz tęsknocie do
przeszłości. Generalny idiotyzm umknął z ludzkiej pamięci, a pozostało tylko czarowne
wspomnienie zasady „czy się stoi, czy się leży...”
Trupów nie ma! Nie kryminał! Mówię od razu, żeby nikogo nie rozczarować. W ogóle nie
wiem, co to jest, może groteska. Średnio realistyczna...
Obiecuję uroczyście, że prawdziwy kryminał spróbuję napisać jako następny.
Autorka
Krzysio Wojciechowski, sekretarz redakcji tygodnika Szósty Wieczór , oderwał wzrok od
rozłożonego przed nim na biurku czasopisma naukowego i utkwił zadumane spojrzenie w
siedzącym naprzeciwko niego koledze, satyryku.
- Mars to była moja ostatnia nadzieja - powiedział melancholijnie. - Jeżeli tam nie ma
ludzi, to już nigdzie nie ma.
- Jak to? - rzekł na to z niejakim zaskoczeniem Januszek Płoński, fotoreporter, wysoki,
szczupły i bardzo przystojny, odwracając się od okna, przez które w milczeniu obserwował ruch
uliczny. - Mam wrażenie, że na ziemi ludzie są...
- Mało ci ludzi? - zdziwił się równocześnie satyryk z wyraźnym niesmakiem.
- Nie ma w naszym układzie słonecznym - wtrącił się pouczająco doradca do spraw
technicznych. - W innych mogą być.
Doradca do spraw technicznych, Tadzio Kotlin, ukończył przed laty politechnikę, dawno
już jednak zrezygnował z wykonywania wyuczonego zawodu, znęcony urokami dziennikarstwa.
Twórczej pracy pisarskiej oddawał się wprawdzie samodzielnie z rzadka i niechętnie, jego
wykształcenie jednakże predestynowało go do piastowania w redakcji dość osobliwego
stanowiska. Służył światłą radą we wszystkich dziedzinach i korygował błędy i niedopatrzenia
kolegów, grawitujących ku wykształceniu raczej humanistycznemu. W lokalu redakcji przebywał
w godzinach bardzo różnych, ponad inne pomieszczenia przedkładając pokój sekretarza, wokół
którego piętrzyły się, gromadziły i wikłały wszelkie możliwe redakcyjne problemy. Siedział teraz
na krześle pod ścianą, z nogami wyciągniętymi na środek pokoju i po raz czwarty odczytywał
korespondencję skrytykowanego niedawno zakładu produkcyjnego, usiłując zrozumieć bodaj
część zawartych w niej wyjaśnień. Z prawdziwą przyjemnością oderwał się od tego zajęcia.
- Inne układy słoneczne nie są jeszcze dokładnie zbadane - oznajmił stanowczo.
Sekretarz redakcji skrzywił się z powątpiewaniem, odsunął czasopismo naukowe i sięgnął
po szklankę z herbatą. Przyjrzał się jej nieufnie, wrzucił do środka kostkę cukru i plasterek
cytryny i zaczął ją mieszać.
- Podobno ludzi nigdzie nie ma - rzekł, zniechęcony. - Wszystkie badania wykazują, że z
tym żywym białkiem w kosmosie nie jest dobrze...
- Mylisz fikcję z rzeczywistością - przerwał satyryk. Odsunął krzesło, wstał i z leżącej na
biurku aktówki wyciągnął torebkę z drugim śniadaniem. Z torebki wyjął jajko.
- O tym, że w kosmosie nie ma białka, pisał Lem w opowieściach o kadecie Pirxie -
ciągnął dalej. - Naukowo to jeszcze nie zostało stwierdzone. Gdzie moja herbata?
- Tutaj - powiedział fotoreporter i odsunął się od parapetu, ukazując do połowy
opróżnioną szklankę z herbatą.
- Świnia - powiedział satyryk z rezygnacją. Zabrał szklankę z parapetu, postawił na
biurku, obejrzał jajko i przelotnie zastanowił się, jak bliska jest chwila, w której na widok jajek
na twardo zacznie dostawać konwulsji. Jego żona, kobieta o stanowczym charakterze, stosowała
dietę odchudzającą, żywiąc męża tym samym co i siebie. Drugie śniadanie zostało dla niego
przygotowane przez nią. Spojrzał w okno, ale uporczywa, wiosenna mżawka zniechęcała do
wyjścia, zdecydował się zatem jeszcze tym razem to zjeść. Niemrawo popukał jajkiem w
niewielki stosik teczek na biurku. Nie dało to żadnego rezultatu.
Sekretarz redakcji nadal mieszał herbatę, patrząc w dal niewidzącym spojrzeniem.
- Parę innych osób też pisze to samo - mruknął posępnie.
Satyryk popukał jajkiem w teczki mocniej, wciąż bez skutku. Rozejrzał się w
poszukiwaniu twardszego przedmiotu, uczynił krok, potknął się o wyciągnięte nogi doradcy do
spraw technicznych i z rozmachem wyrżnął jajkiem w maszynę do pisania na biurku sekretarza.
Surowa zawartość jajka równomiernie spłynęła na klawiaturę i czcionki.
- O, cholera... - powiedział, zaskoczony.
- Zwariowałeś, czy co? - zirytował się sekretarz redakcji, gwałtownie odsuwając krzesło
od biurka. - Nie możesz tego rozbijać o swoją maszynę?
- Myślałem, że jest na twardo - powiedział bezradnie satyryk. - On mi nogę podstawił.
Weź te kopyta ze środka, co?
- Chciałeś przecież żywego białka - zauważył spod okna fotoreporter.
- Ale nie tu, tylko w kosmosie! - sprostował z gniewem sekretarz redakcji. - Poza tym ono
nie jest żywe, tylko surowe! Wytrzyj to, do cholery! Ja się brzydzę!
- Zachowuje się jak żywe... Co ty myślisz, że ja się nie brzydzę? To przez Tadeusza, niech
on wytrze!
- Ja też się brzydzę! - zaprotestował doradca do spraw technicznych. - Po diabła w ogóle
przynosisz surowe jajka?!
- To nie ja, to moja żona... Rusz się, daj coś!
- Papierem toaletowym...
Wśród wyraźnych objawów wstrętu wszyscy trzej przystąpili do wycierania maszyny.
Czynność była dość skomplikowana. Fotoreporter przyglądał się temu z zainteresowaniem.
- Wracając do żywego białka... - powiedział
doradca do spraw technicznych. - Cholera, rozmazało mi się na rękawie... To w innych
układach słonecznych nie wiadomo dokładnie, co się dzieje, i istnieje możliwość, że gdzieś tam
plącze się taka sama planeta jak nasza. I na niej podobne istoty...
- Też tłuką surowe jajka o maszyny do pisania? - spytał zgryźliwie sekretarz redakcji.
- Na pewno - odparł stanowczo satyryk. - Niech cię pocieszy, że, być może, gdzieś w
kosmosie siedzi taki sam facet jak ty i rozmazuje sobie takie gluty po klawiaturze...
- Możliwe, że te istoty stłukły sobie na maszynie nawet dwa jajka - podsunął uczynnię
fotoreporter.
- Kopę! - warknął sekretarz. - Dwie kopy!
- Sto kóp - zgodził się doradca do spraw technicznych, ścierając białko z mankietu
papierem toaletowym i chustką do nosa. - W ogóle byłoby dziwne, gdyby tak nie było...
- Gdyby nie tłukli tych jajek...?
- Nie, gdyby nie było takiej samej planety. W końcu nie możemy być przecież pępkiem
wszechświata!
- A pewnie - przyświadczył satyryk. - To już byłoby zbyt głupie...
Wyjął z torebki drugie jajko, przyjrzał mu się i niepewnie rozejrzał się dookoła.
Fotoreporter pośpiesznie przysunął ku sobie aparat fotograficzny.
- Lepiej idź to tłuc od razu nad sedesem - poradził gniewnie i ostrzegawczo sekretarz
redakcji.
- Co go napadło z tymi jajkami? - zdenerwował się doradca do spraw technicznych. -
Hodowlę drobiu masz, czy jak?
- Mówiłem wam, że to moja żona - odparł zniecierpliwiony satyryk i ostrożnie popukał
jajkiem w ścianę. - To jest na twardo.
- Ty, Krzysiek, a właściwie po co ci to życie w kosmosie? - zaciekawił się fotoreporter.
Sekretarz redakcji westchnął i przestał obserwować w napięciu poczynania satyryka,
który wreszcie usiadł po drugiej stronie biurka i przystąpił do spożywania posiłku. Przysunął
swoje krzesło i westchnął drugi raz.
- Byłoby coś ciekawego - wyjaśnił, ożywiając się smętnie. - Mogliby robić większe
postępy... Szybciej rozwijać cywilizację, nie wykańczać się wzajemnie w takim stopniu jak my...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin