Iding Laura - Powrot do zycia.pdf

(682 KB) Pobierz
221413185 UNPDF
Laura Iding
Powrót do życia
PROLOG
14 marca 2005
Już w progu Abby Monroe usłyszała dzwonek telefonu. Ściągnęła brwi. Szpital? Dopiero
stamtąd wyszła. Nie zrobiła wpisu do karty któregoś z pacjentów?
Rzuciła torbę na podłogę i czym prędzej podbiegła do aparatu.
– Słucham.
– To ja, Adam.
– Co się stało? Mama? Tata? – Nie potrafiła ukryć niepokoju.
– Nie, rodzice są okej. Kamień spadł jej z serca.
– To o co chodzi? Właśnie wróciłam z pracy.
– Chodzi o Shane’a... Pod Pekinem rozbił się samolot... Abby, Shane nie żyje.
Osunęła się na podłogę. Niemożliwe. To pomyłka. Shane jest za młody, ma trzydzieści
trzy łata. Miała ochotę krzyczeć, ale powstrzymała ją cisza w słuchawce. Zna Shane’a od
dziecka, bo Shane był serdecznym przyjacielem jej brata. Ich rodzice traktowali go jak własne
dziecko.
Marzyła, że pewnego dnia zostanie jego żoną.
– To straszne – szepnęła. Starała się nie myśleć o sobie i skoncentrować się na tym, co
czuje jej brat. – Trzymasz się?
– Chyba tak, ale jeszcze muszę powiedzieć o tym rodzicom.
– Zaraz tam będę. – Musi wesprzeć brata w takiej trudnej sytuacji.
– Dzięki – odpowiedział zmęczonym tonem. Odłożyła słuchawkę i ukryła twarz w
dłoniach. Jej zażyłość z Shane’em ledwie co wyszła poza granice przyjaźni, a jego już nie ma.
Na zawsze.
221413185.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cztery miesiące później
Jeszcze trochę, panie Goetz, już prawie jesteśmy na miejscu. – Abby zachęcała otyłego
staruszka, który mozolnie posuwał się przy pomocy balkonika w stronę jadalni w centrum
rehabilitacji szpitala wojskowego w Milwaukee.
– Dla mnie to szmat drogi – wymamrotał pacjent, z trudem szurając szpitalnymi
kapciami. – Nie rozumiem, dlaczego nie wolno mi zjeść w pokoju.
– Bo nie chcemy, żeby siedział pan tam sam na sam ze swoimi zmartwieniami. Proszę
popatrzeć, jaki mamy słoneczny dzień.
Balkonik zahaczył jedną nogą o listwę przypodłogową, co sprawiło, że pacjent nagle
niebezpiecznie się zachwiał.
– Trzymam pana. – Jedną ręką mocno ujęła go pod ramię, drugą przytrzymała balkonik.
Kilkadziesiąt sekund później pan Goetz mocno stanął na lewej nodze, mniej sprawnej po
operacji, i odzyskał równowagę.
– Stoi pan pewnie? Nie puszczę pana, dopóki nie będzie pan stał na obu nogach.
– Już jest dobrze. – Perspektywa kolizji z podłogą kazała mu nieco spuścić z tonu. –
Dojdę.
– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Ale do końca będę panu towarzyszyła.
Zapach sosu pomidorowego zwiastował bliskość jadalni. Jeszcze kilka kroków i pan
Goetz bez niczyjej pomocy usadowił się przy stoliku, przy którym już siedziało trzech
mężczyzn.
– Wspaniale – pochwaliła go Abby. – Jestem z pana dumna.
– Spróbowałaby siostra nie być. – Staruszek nareszcie się uśmiechnął. Zapewne obecność
kolegów podniosła go na duchu. – Siostro, kiedy wreszcie siostra za mnie wyjdzie?
– Zna pan moją odpowiedź – odparła Abby ze śmiechem, ponieważ propozycja ta padała
z ust pana Goetza każdego dnia w porze lunchu. – Nie wyjdę za pana ani za nikogo innego,
dopóki nie zrealizuję swojego celu zwiedzenia wszystkich pięćdziesięciu stanów.
– Coś takiego?! Dlaczego siostra chce nas opuścić? – zainteresował się drugi pacjent. –
Jak jeden mąż wszyscy podpisaliśmy petycję, żeby siostra została.
– Będę tu jeszcze pięć tygodni, więc niech się panowie zrelaksują. Nie jest wykluczone,
że zanim wyjadę, wy już opuścicie to miejsce. Proszę, nie podpisujcie więcej petycji. To jest
moja decyzja, a nie szpitala.
– Abby! – zawołała pielęgniarka siedząca przy biurku w holu. – Doktor Roland do ciebie!
– Już idę. Życzę panom smacznego. I pamiętajcie, bądźcie grzeczni.
– Ale nudy – jęknął pan Baker.
Abby z uśmiechem na twarzy wyszła z jadalni i pospieszyła do telefonu.
– Doktor Roland? Szukam pana od paru godzin.
– Jestem zajęty – odrzekł lekarz. Nie liczyła, że ją przeprosi.
221413185.002.png
– Badanie moczu pana Goetza znowu wykazało ostry stan zapalny pęcherza. Należy
pacjentowi podać antybiotyk. Nie rozumiem, dlaczego ta infekcja nie ustępuje.
– Podajcie mu baktrim. Przez dziesięć dni. To wszystko? – Lekceważący ton kierownika
oddziału doprowadzał Abby do szewskiej pasji.
– Jeszcze nie wiem – warknęła. – Czy odezwie się pan następnym razem, gdy zgłoszę się
na pański pager?
Cisza, a chwilę potem atak.
– Niech mi siostra nie mówi, jak mam kierować moim oddziałem! Zawsze się odzywam
we właściwym czasie. Nie życzę sobie takich insynuacji!
– Uff... – Odłożyła słuchawkę. – Prawda w oczy kole.
Irenę, pielęgniarka, patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.
– Nie wierzę własnym uszom, że mu to wygarnęłaś.
– Wkurza mnie, że nie odpowiada, kiedy go wzywam. – Abby sięgnęła po kartę pana
Goetza, by wpisać nowe zalecenie. – Gdyby nie wykręcał się od obchodów, sam o wszystkim
by wiedział. – Irenę przytaknęła. – Nie pokazał się na oddziale przez cztery dni. To widać po
adnotacjach w kartach pacjentów.
– Masz rację, ale mimo to... Nie mogę wprost ochłonąć z wrażenia, że można tak
naskoczyć na lekarza. – Irenę była o trzy lata młodsza od Abby, ale w takich sytuacjach Abby
miała wrażenie, że dzieli je różnica stu lat. – Co będzie, jak on złoży na ciebie skargę do
dyrekcji?
– Niech złoży. – Abby wzruszyła ramionami, mimo że wiedziała, że doktor Roland, jeśli
zechce, może przysporzyć jej poważnych problemów. Wprawdzie odetchnie z ulgą,
przenosząc się do szpitala na Florydzie, ale spokoju nie da jej los tutejszych pacjentów. Jeśli
nie przytrze rogów doktorowi Rolandowi, to kto ją wyręczy? – Przekaż to zamówienie do
apteki. – Podała Irenę karteczkę. – I miej oko na naszych podopiecznych. Pójdę do Leanne,
żeby przedstawić jej mój punkt widzenia, zanim Roland ją dopadnie.
Irenę westchnęła.
– Ale jeśli ona mnie wezwie – zaczęła Irenę – to opowiem jej o wszystkim, co
usłyszałam.
– Spokojnie, nie proszę cię, żebyś kłamała. Sama wszystko jej powiem. Oraz dodam, że
przez cztery dni doktor Roland nie pojawił się na ani jednym obchodzie. – Abby uśmiechnęła
się ponuro. Jej kontrakt wygasa piętnastego sierpnia, więc nic się nie stanie, jeśli szef zwolni
ją wcześniej.
Jazda, do roboty, pomyślała, kładąc rękę na klamce do pokoju siostry przełożonej.
Trzy godziny później jej dyżur dobiegł końca. Za szybko, bo wciąż na coś brakowało jej
czasu. Wcześniej wysłuchała kazania Leanne poświeconego konieczności okazywania
lekarzom należnego szacunku. Dzięki Bogu, Leanne na nią nie krzyczała, a co więcej podjęła
się poinformować dyrekcję o tym, że doktor Roland nie robi obchodów.
Wracając do domu, Abby zastanawiała się, czy taka pogawędka Leanne z dyrektorem
odniesie jakikolwiek skutek. Chyba nie jest pierwszą pielęgniarką, która ma zastrzeżenia do
doktora Rolanda.
221413185.003.png
Mimo to ten facet ciągle pracuje w szpitalu, pobiera wynagrodzenie za to, że zajmuje się
pacjentami przez telefon, nie ruszając się z fotela, zamiast stanąć przy łóżku pacjenta i
osobiście go zbadać.
Szła do domu piechotą, rozprostowując ramiona, by ulżyć obolałym barkom.
Podtrzymywanie stukilogramowego pana Goetza mocno nadwerężyło jej mięśnie.
Nie wolno jej się użalać, tym bardziej że po powrocie do domu ma pomóc niesprawnej
matce w kąpieli. Stłumiła westchnienie, zawstydzona swoim egoizmem.
Śmierć Shane’a wstrząsnęła całą jej rodziną. Abby cierpiała z powodu tego, co już się nie
stanie, ale uznała, że będzie to doskonały pretekst, by uwolnić się od rodziny. Poznać świat.
Od dziecka marzyła o podróżach. Bardzo przeżyła śmierć Shane’a, a gdy już pogodziła się z
tą stratą, matka spadła ze schodów.
Stwierdzono pęknięcie stawu biodrowego, który zrastał się powoli, ale na szczęście
systematycznie. Gdy Abby była w pracy, opiekował się nią ojciec, sam jednak nie był w
stanie zrobić wszystkiego.
Rodzice bez entuzjazmu przyjęli jej decyzję o wyjeździe, ale ich miłość nie mogła jej
powstrzymać.
Przez lata żyła otoczona starszym rodzeństwem, teraz natomiast uznała, że nadszedł czas,
by zrobiła coś dla siebie. Żałowała, że nie ma własnego mieszkania, ponieważ czuła się
zmuszona poświęcać swój wolny czas matce. Pomyślała jednak, że jej wyjazd niewiele
zmieni, bo rodzice mają jeszcze pięcioro innych dzieci.
Kiedyś wraz z Shane’em planowali wspólne podróże. Niedługo przed tym, jak wyjechał
do Chin, pocałował ją, co pozwoliło jej wierzyć, że ich przyjaźń wkracza w nowy etap.
Czekanie na jego powrót było istną torturą. Mimo to nie miała do niego żalu o to, że
skorzystał z szansy i pojechał na specjalistyczne szkolenie dla chirurgów w Pekinie.
Jego śmierć wydawała się jej zupełnie nierealna. Miała wrażenie, że w każdej chwili
Shane stanie na werandzie ich domu, pytając, co będzie na kolację.
Brakowało jej Shane’a.
Zbliżając się do domu, zauważyła mężczyznę o kuli, mniej więcej trzydziestoletniego,
który wpatrywał się w tabliczkę z numerem posesji ustawioną przy podjeździe. Był bardzo
wysoki. Trzymał się prosto i był ostrzyżony jak wojskowy. Przeszło jej przez myśl, że
prawdopodobnie jest to żołnierz, który szuka szpitala wojskowego, ale jego dżinsy i T-shirt w
niczym nie przypominały munduru.
Zauważył ją, gdy była bardzo blisko. Przywitała go uprzejmym uśmiechem.
– Dzień dobry. Zabłądził pan?
– Hm... Szukam rezydencji państwa Monroe, a konkretnie Abigail Monroe.
– Abby Monroe to ja.
– Ach tak. – Omiótł ją wzrokiem. – Spodziewałem się kogoś... starszego.
Poczuła ukłucie złości. Ma dwadzieścia sześć lat i zdecydowanie dosyć osobników,
którzy biorą ją za małą dziewczynkę.
– A ja nikogo się nie spodziewam – odcięła się. – O co chodzi?
Dopiero teraz zauważyła granatowy worek marynarski stojący na ziemi. Nieznajomy
221413185.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin