Derrida Jacques - Różnica płci, różnica ontologiczna[1].pdf

(135 KB) Pobierz
28299554 UNPDF
Jacques Derrida
Różnica płci, różnica ontologiczna[1]
(Geschlecht I)[2]
dla R. Berezdivina
Łatwo daje się zauważyć, że na temat płci Heidegger mówi tak mało, jak to tylko możliwe. Być
może nigdy nie zabrał głosu w tej kwestii. Pod nazwę tę, jak i pod ogólnie znane nazwy „stosunku
płci”, „różnicy płci”, a nawet pod określenie „mężczyzna-i-kobieta” nie podłożył być może nigdy
żadnych treści. Nietrudno więc milczenie to zauważyć. Oznacza to, że poczynione spostrzeżenie
jest nieco za łatwe. Zadowoliłoby się kilkoma oznakami i konkluzją mówiącą, że: „sprawa
przedstawia się tak, jak gdyby…”. Bez trudu, choć nie bez pewnego ryzyka, dałoby się w ten
sposób zamknąć akta: kiedy czytamy Heideggera, sprawa przedstawia się tak, jak gdyby nie istniała
różnica płci ani nic, co wymagałoby jakichś dociekań czy badań na temat tej strony życia
człowieka, mężczyzny lub, inaczej mówiąc, kobiety i jak gdyby nie było tu nic takiego, co
wzbudzałoby wątpliwości, będąc fragwürdig. I można by kontynuować mówiąc, że sprawa
przedstawia się tak, jak gdyby różnica płci nie wznosiła się na wyżyny, jakie osiągnęło znaczenie
przysługujące różnicy ontologicznej: w sumie byłaby więc równie mało znacząca, patrząc z pozycji
zagadnienia sensu bycia, jak każda zwykła różnica, jakieś określone rozróżnienie lub ontyczny
predykat. I jeśli nawet stanowiłaby ona przedmiot zainteresowania nauki lub filozofii, to dla
myślenia byłaby bez znaczenia. O ile jednak Dasein otwiera się na zagadnienie bycia, o ile jest do
tego bycia w pewnym stosunku, o tyle w samym tym odniesieniu nie byłoby ono jednak nośnikiem
seksualności. W ten sposób dyskurs na temat seksualności byłby zepchnięty w obszar nauk i
filozofii życia, antropologii, socjologii, biologii, a może nawet w obszar religii lub moralności.
Różnica płci nie wzniesie się na wyżyny różnicy ontologicznej – powiedzieliśmy sobie i, słysząc to,
przyjęliśmy do wiadomości. I na próżno uświadamiamy sobie, że o wyżynach nie może być tu
mowy, gdyż myślenie różnicą wyklucza wszelkie wznoszenie się, bo we wzmiankowanym
milczeniu istnienie wyżyn i tak jest już założone. W sposób uzasadniony można by nawet milczenie
to uznać za wyniosłe, aroganckie i prowokacyjne w wieku, w którym seksualność – punkt
zainteresowania wszelkiej paplaniny – staje się także obiegową monetą „wiedzy” filozoficznej oraz
naukowej i wyznacza nieunikniony Kampfplatz różnych stanowisk etycznych oraz politycznych. A
tymczasem u Heideggera ani słowa! Tę scenę upartego milczenia w samym środku rozmowy, w
nieprzerwanym i rozproszonym gwarze dysputy, dałoby się wyrazić w podniosłym stylu. Samo w
sobie ma ono bowiem (o czym jednak mówimy, kiedy koncentrujemy się na tym milczeniu?)
zdolność budzenia czujności i walor przebudzenia: kto mianowicie poza Heideggerem oraz na
długo przed nim nie rozwodził się nad seksualnością jako taką i – jeśli wolno się tak wyrazić – nad
tym, co kryje się pod tą nazwą? Czynili to wszak wszyscy znani filozofowie żyjący między
Platonem a Nietzschem, a jeśli już mowa o tych dwóch, to oni również nie potrafili powstrzymać
potoku słów na ten właśnie temat. Kant, Hegel i Husserl także zarezerwowali dla niej jakieś
miejsce, dotknęli tego tematu co najmniej jednym słowem w formułowanej przez nich antropologii
lub filozofii natury, a prawdę powiedziawszy – wszędzie.
Czy ufne odniesienie się do rzekomego milczenia Heideggera jest nieostrożnością? Czy imponująca
pewność filologiczna tego stwierdzenia nie zostanie zakłócona przez któryś ze znanych lub
nieznanych do tej pory ustępów, kiedy jakaś maszyna do czytania, przeczesując całość tekstów
Heideggera, będzie już umiała wypłoszyć z ukrycia obiekt naszych dzisiejszych poszukiwań, aby
uczynić zeń intelektualną pożywkę? Trzeba będzie jeszcze pomyśleć o zaprogramowaniu tej
maszyny – pomyśleć, pamiętać o tym i umieć to zrobić. Jaki byłby wówczas indeks? Na jakie zdać
się słowa? Czy tylko na nazwy? Jakiej widocznej lub ukrytej syntaksie należałoby zawierzyć?
Krótko mówiąc, jakie oznaki pozwoliłyby wam rozpoznać, czy mówi on, czy milczy na temat tego,
co tak spokojnie nazywacie różnicą płci? A co naprawdę myślicie, posługując się tymi słowami,
jakie treści pod nie podstawiacie, co myślicie przez nie?
Na czym należałoby poprzestać w większości wypadków, aby to wywołujące wrażenie milczenie
dało się w obecnej chwili uwydatnić i ukazało się jako takie – wyraźne i znamienne? Zapewne na
tym: Heidegger nie wypowiada się na temat seksualności, posługując się tą nazwą. Nie wypowiada
się na ten temat tam, gdzie najbardziej światła i najlepiej zaopatrzona „nowoczesność” wraz ze
swoją panoplią, grupującą w jedno powiedzenie „wszystko-jest-seksualne-i--wszystko-jest-
polityczne-i-na-odwrót”, uporczywie by tego oczekiwała (zauważcie na marginesie, że u
Heideggera słowo „polityczny” nie pojawia się zbyt często, a może nawet wcale, co także nie jest
rzeczą bez znaczenia). I wszystko jest załatwione, zanim jeszcze dokona się statystycznych
zestawień. Z góry jednak mielibyśmy poważne powody, aby wierzyć, że w tym wypadku statystyka
potwierdzi werdykt: to, co z całym spokojem nazywamy seksualnością, Heidegger pominął
milczeniem. Milczeniem tranzytywnym i znaczącym (przemilczało płeć), które wchodzi – tak, jak
to Heidegger powiedział o pewnym Schweigen („hier ist der transitiven Bedeutung gesagt”) – na
drogę pewnej wypowiedzi i nagle, jak się wydaje, ją przerywa. W jakich jednak miejscach dochodzi
do tego przerwania? Gdzie dokładnie dyskurs ten poddawany jest obróbce milczenia? I jakie są
formy, jakie są dające się określić kontury tego, co nie-powiedziane?
Można pójść o zakład, że nic nie znieruchomieje w tych miejscach, które ostrza wyżej wspomnianej
panoplii wskażą jako punkt przerwania wypowiedzi: pominięcie, odepchnięcie, zaprzeczenie,
wykluczenie, a nawet niemożność pomyślenia.
Czyż potem ślad tego milczenia – choćby nawet zakład miał być przegrany – nie zasługuje na
zboczenie z obranej drogi? Nie przemilcza ono bowiem czegoś bez znaczenia, a ślad nie bierze się z
jakiegokolwiek miejsca. Dlaczego jednak iść o zakład? A dlatego, że zanim cokolwiek zostanie
przepowiedziane w sprawie „seksualności” (sprawdzimy to), trzeba już odwołać się do szansy,
przypadku, losu.
Niech zatem będzie to tak zwane odczytanie „nowoczesne”, procedura badawcza przyozdobiona w
psychoanalizę, ankieta powołująca się na całą kulturę antropologiczną. Co jest obiektem jej
poszukiwań? W jakich miejscach są one prowadzone? Gdzie lektura ta czuje się uprawniona do
znalezienia jednej przynajmniej oznaki, eliptycznej nawet aluzji lub echa, idącego od strony
seksualności, stosunku i różnicy płci? Przede wszystkim w Byciu i czasie. Czy analityka
egzystencjalna Dasein nie była dostatecznie bliska fundamentalnej antropologii, skoro dała miejsce
tak wielu dwuznacznościom lub pomieszaniu pojęć na temat domniemanej „ludzkiej
rzeczywistości” (takiego bowiem określenia zaczęto używać we Francji)? Tymczasem nawet w
analizach dotyczących bycia--w-świecie, bycia-z-innymi, troski samej w sobie, jak i „Fürsorge” na
próżno by szukać (tak to przynajmniej wygląda) choćby odrobiny dyskursywnego zainteresowania
pożądaniem i seksualnością. Nasuwający się wówczas wniosek brzmiałby następująco: różnica płci
nie jest cechą istotową, nie należy do egzystencjalnej struktury Dasein. Bycie-tu, bycie tu, tu bycia
jako takiego nie jest w żaden sposób naznaczone seksualnie. A skoro Bycie i czas nie pozostawia w
tej kwestii wątpliwości ((2)[3], sprawy przedstawiają się tak samo, gdy chodzi o odczytanie sensu
bycia. Przy takim odczytaniu Dasein pozostaje bytem egzemplarycznym. Gdybyśmy nawet
obstawali przy tym, że nie każde odesłanie do seksualności uległo zatarciu lub gdybyśmy chcieli
przyjąć, że jest ono implikowane, to i tak możliwe by to było tylko o tyle, o ile odesłanie to – będąc
zresztą jednym z wielu – zakładałoby struktury bardzo ogólne (In-der-Welt-Sein als Mit- und
Selbstsein, Räumlichkeit, Befindlichkeit, Rede, Sprache, Geworfenheit, Sorge, Zeitlichkeit, Sein
zum Tode). Odesłanie do seksualności nigdy jednak nie stanowi niezbędnej nici przewodniej do
tego, aby zapewnić sobie uprzywilejowany rodzaj dostępu do tych struktur.
Można by zatem powiedzieć, że sprawa jest wyjaśniona. A jednak! Und dennoch! (Heidegger
używa tego retorycznego zwrotu częściej, niżby to się mogło wydawać: a jednak! – wykrzyknik, od
akapitu).
A jednak sprawa ta przedstawiała się wciąż na tyle niejasno, że Heidegger był zobligowany do
poczynienia natychmiastowych wyjaśnień. Musiał to uczynić na marginesie Bycia i czasu, jeśli
wolno nam nazwać marginesem wykład w sesji letniej na uniwersytecie w Marburgu/Lahn w roku
1928[4]. W czasie tego wykładu przypomniał on „kilka przewodnich zasad” co do „problemu
transcendencji oraz problemu, wyłaniającego się w Byciu i czasie”[5] ((10)[6]. Analityka
egzystencjalna Dasein może być sformułowana tylko w perspektywie fundamentalnej ontologii.
Oto dlaczego nie należy tu mówić ani o „antropologii”, ani o „etyce”. Analityka tego rodzaju
pozostaje zresztą jedynie „przygotowaniem”, a „metafizyka Dasein” nie znajduje się jeszcze „w
centrum” przedsięwzięcia, co jednak pozwala nam pomyśleć, że jest ona uwzględniona w jego
programie.
Właśnie z nazwy „Dasein”uczynię punkt wyjścia do rozważań na temat różnicy płci.
Dlaczego bytowi, który stanowi przedmiot tej analityki, nadaje się nazwę Dasein? Dlaczego Dasein
spełnia rolę „miana” tej tematyki? Przyczyny wyboru tego „egzemplarycznego bytu”,
pozwalającego na odczytanie sensu bycia, Heidegger podał w Byciu i czasie. „W którym bycie
winniśmy odczytać sens bycia […]?”[7]. W ostatniej instancji odpowiedź prowadzi do „modi bycia
okre- ślonego bytu, tego bytu, którym my, stawiający pytanie, sami zawsze jesteśmy”[8]. I tak, jeśli
wybór tego egzemlarycznego bytu oraz jego „uprzywilejowana pozycja” domagają się jakichś
wyjaśnień (cokolwiek by się o nim myślało i jakakolwiek by była jego aksjomatyka), to gdy chodzi
o nadanie nazwy temu bytowi, o przyznanie mu terminologicznego miana, wtedy, wprost
przeciwnie, Heidegger postępuje w sposób arbitralny. Tak to przynajmniej wygląda w tym
fragmencie tekstu, gdzie czytamy: „Byt, którym zawsze sami jesteśmy i którego bycie ma, między
innymi, możliwość zapytywania (die Seinsmöglichkeit des Fragens), ujmujemy terminologicznie
jako bycie-tu [a to oznacza, że go uchwytujemy, ustanawiamy, obejmujemy „terminologicznie”
jako bycie-tu, fassen wir terminologisch als Dasein]”[9]. Ten „terminologiczny” wybór znajduje
zapewne swoje podstawowe wyjaśnienie w każdym przedsięwzięciu i w każdym tekście, gdzie
objaśnia się, co oznacza tu oraz bycie-tu, które nie powinny być już podporządkowane żadnemu
(albo prawie żadnemu) innemu uwarunkowaniu przyczynowemu. Nie pozbawia to jednak tego
wstępnego twierdzenia, czy też tej deklaracji nazwy, charakteru decyzyjnego, brutalnego i
eliptycznego. W odróżnieniu od tego w marburskim Wykładzie miano Dasein – tak co do swojego
sensu, jak i co do użytej nazwy – jest bardziej cierpliwie określane, objaśniane, oceniane. Otóż
wtedy jako pierwszą cechę Dasein Heidegger wymienia z naciskiem jego neutralność [nijakość].
Tak więc pierwsza zasada przewodnia to: „Dla bytu, który stanowi przedmiot tej analityki, nie
wybraliśmy miana «człowiek((Mensch), ale neutralne miano «das Dasein»”.
Pojęcie neutralności wydaje się przede wszystkim bardzo ogólne. Heideggerowi chodzi tu o to, aby
poprzez tę neutralizację zredukować lub uchylić wszelkie uwarunkowania przyczynowe, idące ze
strony antropologii, etyki lub metafizyki, i w ten sposób nie wychodzić poza pewien rodzaj relacji
zwrotnej, tj. czystej relacji bytu do jego własnego bycia. Jest to minimalna relacja do siebie jako
relacja do bycia, relacja, którą byt (jakim jesteśmy my sami, jako ci, którzy zapytują) utrzymuje z
samym sobą i swoją własną istotą. Oczywiście, ta relacja do siebie nie jest relacją do jakiegoś „ja”
ani do jakiegoś indywiduum. Dasein oznacza wówczas byt, który „w pewnym określonym sensie”
nie jest „obojętny” wobec swojej własnej istoty lub któremu jego własne bycie nie jest obojętne.
28299554.001.png
Neutralność jest więc w pierwszej kolejności neutralizacją wszystkiego, co nie cechuje wyłącznie
tej relacji, co nie jest śladem jej samej [ce qui n’est pas le trait nu de ce rapport à soi] oraz wykracza
poza zainteresowanie swoim własnym byciem przy bardzo szerokim rozumieniu słowa „intérêt” w
języku francuskim[10]. Wówczas taki intérêt implikuje zainteresowanie sensem bycia oraz
zagadnieniami, które się tam wyłonią, lub też daje miejsce przed-rozumiejącemu otwarciu się na
nie. A jednak!
A jednak wyjaśnienie tej neutralności przyjmuje postać skoku bez fazy przejściowej i kolejny
podpunkt wykładu (druga zasada przewodnia) przechodzi od razu do neutralności seksualnej, a
nawet pewnego rodzaju aseksualności (Geschlechtslosigkeit) bycia-tu. Skok ten jest zaskakujący.
Gdyby Heidegger chciał podać jakieś przykładowe określenia, które nie powinny znaleźć miejsca w
analityce Dasein (zwłaszcza określenia na cechy antropologiczne, mające ulec neutralizacji), miałby
ich aż nadto. Tymczasem zaczyna od seksualności, a dokładniej mówiąc, od różnicy płci, i do tego
zresztą się ogranicza. Różnica płci jest więc uprzywilejowana i, jak się wydaje, Heidegger
uwydatnia ją po to, aby szła tropem wypowiedzi w ich powiązaniu logicznym, „faktualnym
skrzepnięciu”, które analityka Dasein powinna zacząć neutralizować na samym wstępie. Jeśli
neutralność miana „Dasein” jest konieczna, to dlatego, że interpretacja tego bytu – tego, którym my
jesteśmy – powinna mieć swój początek przed i poza skrzepnięciem tego typu. Pierwszym
przykładem „skrzepnięcia” byłoby zatem to, że należymy zawsze bądź do jednej, bądź do drugiej
płci. Heidegger nie ma wątpliwości co do tego, że są one dwie: „Neutralność ta oznacza również
[podkr. – J.D.], że Dasein nie jest żadną z obojga płci (keines von beiden Geschlechtern ist)”.
Dużo później, bo za jakieś trzydzieści lat, słowo „Geschlecht” rozwinie całe swoje polisemiczne
bogactwo i będzie oznaczało: płeć, rodzaj, ród, pochodzenie, rasę, potomstwo, pokolenie.
Heidegger będzie posuwał się poprzez język jedynymi w swoim rodzaju przejściami (tzn. takimi,
które pozostaną niedostępne dla normalnego przekładu), będzie wkraczał na drogi labiryntowe,
urzekające, niepokojące – odcisk dróg jakże często zamkniętych. Jeszcze zamkniętych. Tutaj przez
dwa. A wydaje się, że dwa może liczyć tylko płci – to, co nazywamy płciami.
Podkreśliłem słowo „również” („neutralność ta oznacza również, że…”). Zajmując takie, a nie inne
miejsce w powiązaniach logicznych i retorycznych, to „również” przypomina, że mając do wyboru
wiele znaczeń neutralności, Heidegger nie uważa za konieczne rozpocząć od neutralności
seksualnej – dlatego właśnie mówi „również” – lecz pomimo to nawiązuje do niej natychmiast po
wymienieniu jedynego w tym fragmencie tekstu ogólnego znaczenia neutralności, tzn. po
wymienieniu charakteru ludzkiego, miana „Mensch” nadanego przedmiotowi tej analityki. Do tej
pory jedynie to określenie zostało wykluczone lub zneutralizowane. Ma więc tu miejsce pewien
rodzaj koagulacji czy przyśpieszenia, które samo nie może być neutralne bądź obojętne: spośród
wszystkich cech ludzkich w człowieku, ulegających w ten sposób neutralizacji – wraz z
antropologią, etyką lub metafizyką – cechą, którą samo słowo „neutralność” przywołuje w
pierwszym rzędzie i pierwszą, która w każdym razie przychodzi na myśl Heideggerowi, jest
seksualność. W sposób oczywisty impulsem do tego nie może być jedynie gramatyka. Przejście od
określenia Mensch, a nawet Mann,do Dasein oznacza z pewnością przejście od rodzaju męskiego
do nijakiego, a zarazem przejście do pewnej neutralności [nijakości rodzajowej]. Oznacza to
również pomyślenie lub powiedzenie Dasein oraz Da bycia (Sein) wychodząc od tego
transcendensu, jakim jest das Sein („Sein ist Transcendens schlechtin”, Sein und Zeit, s. 38[11]).
Tym sposobem podobna neutralność staje się dodatkowo uzależniona od bezrodzajowego i
bezgatunkowego charakteru bycia: „Bycie jako podstawowy temat filozofii nie jest żadnym
rodzajem (keine Gattung) bytu…”[12]. W takim razie jednak przypomnijmy sobie to, co już zostało
powiedziane: jeśli neutralność seksualna jest w sposób konieczny powiązana z mową, słowem i
językiem, to nie będzie można jej zredukować do jakiejś gramatyki. Heidegger nie tyle opisuje tę
neutralność, ile wskazuje na nią jako na egzystencjalną strukturę Dasein. Ale dlaczego nagle
podkreśla to z taką skwapliwością, skoro w Byciu i czasie nie powiedział na ten temat ani słowa.
Kiedy zaś tutaj neutralność Dasein lub raczej miana „Dasein” zostaje przypomniana, aseksualność
znajduje się wśród tych cech, które należy wymienić w pierwszym rzędzie. Dlaczego?
Pierwszą myślą, jaka nam się wtedy nasuwa, jest to, że w samym słowie Neutralität (ne-unter) ma
już miejsce odwołanie do jakiejś binarności. Jeśli Dasein jest neutralny i nie jest człowiekiem
rodzaju męskiego (Mensch), to po pierwsze można stąd wnosić, że nie poddaje się on binarnemu
podziałowi, który w danym wypadku przychodzi nam do głowy w sposób najbardziej samoistny, to
znaczy nie podlega zróżnicowaniu płci. I jeśli „bycie-tu” nie oznacza człowieka rodzaju męskiego
(Mensch), to a fortiori nie wskazuje ani na „mężczyznę”, ani na „kobietę”. Jeśli jednak wniosek ten
jest tak bliski zdrowemu rozsądkowi, to po co go przypominać? A przede wszystkim dlaczego w
dalszych partiach Wykładu taką trudność miałoby sprawiać uwolnienie się od tej tak jasnej i
przyswojonej już rzeczy? Czy należy stąd wnioskować, że różnica seksualna nie zależy w sposób
tak bezpośredni od wszystkiego, co analityka Dasein może i powinna neutralizować, tj. od
metafizyki, etyki, a zwłaszcza od antropologii, a nawet innych obszarów wiedzy ontycznej, jak na
przykład biologia lub zoologia? Czy należy podejrzewać, że różnicy płci nie da się zredukować do
jednego z tematów antropologicznych lub etycznych?
W każdym razie nadmierna przezorność Heideggera pozwala przypuszczać, że rzecz nie jest wcale
tak oczywista. Kiedy poddano już neutralizacji antropologię (fundamentalną czy nie – sprawa bez
znaczenia) oraz wykazano, że nie mogła ona podjąć kwestii bycia lub wyłonić się jako taka w jej
zasięgu i kiedy już raz przypomniano, że Dasein nie redukuje się do bycia-człowiekiem ani do ja,
ani do świadomości lub podświadomości, ani do podmiotu, ani do indywiduum, ani nawet do
animal rationale, można by nabrać przekonania, że zagadnieniu różnicy płci nie dano szansy na to,
aby można je było dostosować do zagadnienia sensu bycia lub różnicy ontologicznej, a sama jego
nieobecność nie zasługuje na żadne specjalne potraktowanie. Tymczasem nie ulega wątpliwości, że
sprawa przedstawia się całkiem inaczej. Zaledwie Heidegger przypomniał neutralność [nijakość
rodzajową] Dasein, natychmiast musiał dorzucić objaśnienie: neutralność ta odnosi się również do
zróżnicowania seksualnego. Być może była to jego odpowiedź na pytania formułowane w sposób
mniej lub bardziej dobitny, stawiane z pełną świadomością lub naiwne, pytania, jakie mogliby mu
zadać czytelnicy, studenci, koledzy, którzy chcąc nie chcąc nie wyszli jeszcze poza obszar
antropologii, a mimo to chcieliby wiedzieć: jak to właściwie jest z życiem seksualnym Pańskiego
Dasein, Profesorze? Poddawszy to pytanie unieważnieniu poprzez udzielenie nań odpowiedzi w
sposób globalny oraz przypomniawszy, że bycie-tu, którego nie należy mieszać z anthropos, jest
aseksualne, Heidegger zamierza stawić czoło drugiemu pytaniu i zmierzyć się z innym zarzutem. I
tu właśnie trudności ulegają spiętrzeniu.
Niezależnie od tego, czy chodzi o neutralność, czy o aseksualność (Neutralität,
Geschlechtslosigkeit), słowa te mocno uwypuklają jakąś negatywność, która stoi w wyraźnej
opozycji do tego, co Heidegger pragnie tu wyrazić. Nie idzie przy tym o lingwistyczne czy
gramatyczne znaki na powierzchni sensu, który by ze swej strony pozostał nienaruszony, ale o to,
że predykaty tak jawnie negatywne nie powinny stanąć na przeszkodzie odczytaniu tego, co
Heidegger bez wahania nazwa „pozytywnością” (Positivität), bogactwem, a nawet – w kodzie,
który tutaj podlega dużemu obciążeniu – „mocą” (Mächtigkeit). Uściślenie to każe nam myśleć, że
a-seksualna neutralność nie odseksualnia, wręcz przeciwnie – w stosunku do samej seksualności
(którą by raczej wyzwalała) rozwija ona nie negatywność, ale oznaki różnicy, a mówiąc dokładniej,
oznaki seksualnej dwoistości. Geschlechtslosigkeit istniałaby tylko w odniesieniu do „dwóch”,
aseksualność zaś jako taka znajdowałaby swoje określenie o tyle, o ile z seksualnością kojarzono by
natychmiast binarność lub podział płci. „Aseksualność ta nie jest jednak obojętnością pustej
nijakości (die Indifferenz des leeren Nichtigen), bezsilną negatywnością obojętnego niebytu. W
swojej neutralności Dasein nie jest obojętnie kim, lecz źródłową pozytywnością (ursprüngliche
Positivität) i mocą bycia (lub istoty, Mächtigkeit des Wesens)”.
28299554.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin