Trylogia Mrocznego Elfa 06 - Klejnot Haljlinga.pdf

(1008 KB) Pobierz
4617962 UNPDF
Salvatore R.A.
Trylogia Doliny Lodowego Wichru
– Księga Trzecia
Klejnot Halfinga
- Poczekajcie! - dobiegło wołanie ze wzgórza.
Wszyscy troje odwrócili się i zobaczyli Catti-brie, w pełni przygotowaną do drogi, z Taulmarilem
- magicznym łukiemAnariel, który zabrała z ruin Mithrilowej Hali - przewieszonym przez ramię.
Biegła w stronę powozu.
- Nie zamierzaliście tak mnie zostawić? - zapytała Bruenora.
Bruenor nie mógł spojrzeć jej w oczy. W istocie miał zamiar
ją zostawić, nawet bez pożegnania.
- Ba! - parsknął. - Próbujesz mnie tylko zatrzymać!
- Nigdy nie miałam takiego zamiaru! - warknęła Catti-brie. -Sądzę, że postępujesz
prawidłowo. Lecz zrobiłbyś lepiej, gdybyś się posunął i zrobił mi miejsce!
Bruenor potrząsnął głową.
- Mam takie samo prawo jak ty! - zaprotestowała Catti-brie.
- Ba! - parsknął znowu Bruenor. - Drizzt i Pasibrzuch samymi najprawdziwszymi
przyjaciółmi!
- Moimi też!
-A Wulfgar jest dla mnie jak syn! - krzyknął Bruenor, sądząc, że zwyciężył w tej rundzie.
-A dla mnie może być kimś więcej - odparła Catti-brie -jeśli wróci z południa! - Catti-brie nie
musiała nawet przypominać Bruenorowi, że to ona poznała go z Drizztem. Pokonała wszystkie
argumenty krasnoluda. - Posuń się, Bruenorze Battlehamme-rze, i zrób mi miejsce! Mam do tego
takie samo prawo jak ty i mam zamiar wyruszyć wraz z tobą!
Mojej siostrze Susan
Któ®a nigdy nie dowie się
Jak wiele znaczyło dla mnie jej wsparcie
W ciagu kilku ostatnich lat
Preludium
Czarodziej spojrzał niepewnie na młodą kobietę. Stała tyłem do niego, widział kaskadę
kasztanowych kędziorów, spadaj ących na jej pełne i drżące ramiona. Czarodziej znał powód
smulku, który malował się w jej oczach. Była tak młoda, wyszła zaledwie z wieku dziecięcego i
tak cudownie niewinna.
Jednak to piękne dziecko wbiło miecz w serce jego ukochanej Sydney.
Harkle Harpell odpędził niechciane wspomnienia o swej nieżyjącej narzeczonej i zaczął schodzić
z pagórka.
- Piękny dzień - powiedział radośnie, gdy dotarł do młodej kobiety.
- Sądzisz, że wybudowali wieżę? - zapytała go Catti-brie, nie spuszczaj ąc wzroku z
południowego horyzontu.
Harkle wzruszył ramionami.
- Jeśli jeszcze nie, to wkrótce - przyglądał się Catti-brie i nie mógł powiedzieć, że jest zły
na nią za to, co zrobiła. Zabiła Sydney - to prawda, lecz Harkle tylko spojrzawszy na nią
wiedział, że to konieczność, nie zaś zła wola prowadziła jej ręką miecz. Teraz mógł jej tylko
współczuć.
- Kim jesteś? - wyjąkał Harkle, zdumiony odwagą, jaką wykazała w obliczu tych
straszliwych wydarzeń, w których uczestniczyła wraz z przyjaciółmi.
Catti-brie pokiwała głowąi odwróciła się do maga. Z pewnością w jej ciemnoniebieskich oczach
widniał smutek, lecz w głównej mierze płonęły one upartym postanowieniem, które odpędzało
najlżejszy nawet cień słabości. Straciła Bruenora, krasnoluda, który jąadoptował i traktował jak
własną córkę od najwcześniej-
9 7*
R. A. SAWATORE
KLEJNOT HALFUNGA
szych dni jej dzieciństwa. Pozostali przyjaciele Catti-brie nawet teraz pochłonięci byli
desperackim pościgiem przez południowe krainy za mordercą.
- Jak szybko zmieniają się rzeczy- szepnął pod nosem Har-kle, wyraźnie czując sympatię do
młodej kobiety. Pamiętał czas, jakieś kilka tygodni wcześniej, gdy Bruenor Battleham-mer i jego
mała kompania przechodzili przez Longsaddle w poszukiwaniu Mithrilowej Hali, utraconej
ojczyzny krasnoluda. Było to pełne ciepła i serdeczności spotkanie, w czasie którego wymieniano
opowieści i obiecywano przyszłą przyjaźń z klanem Harpellów. Nikt z nich wtedy nie wiedział,
że druga grupa, prowadzona przez okrutnego mordercę i przez Sydney Harkle'a, trzymając Catti-
brie jako zakładniczkę, zgromadziła się, aby ścigać kompanię. Bruenor znalazł Mithrilo-wąHalę,
by tam zginąć.
A Sydney, kobieta-mag, którą Harkle tak szczerze kochał, w pewnym stopniu przyczyniła się do
śmierci krasnoluda.
Harkle wziął głęboki oddech dla uspokojenia.
- Bruenor powinien być pomszczony - powiedział krzywiąc się.
Catti-brie pocałowała go w policzek i zaczęła wspinać się na wzgórze, w kierunku Bluszczowej
Posiadłości. Rozumiała szczery ból czarodzieja i naprawdę podziwiała jego decyzję o udzieleniu
jej pomocy przy dotrzymaniu przysięgi powrotu do Mithrilowej Hali i odebraniu go dla Klanu
Battlehammer.
Harkle nie miał innego wyboru: Sydney, którą tak kochał, była tylko fasadą lukrem
pokrywającym nieczułego potwora o szalonej sile, a i on sam miał swój udział w tej tragedii,
nieświadomie powiadamiając Sydney o grupie Bruenora.
Harkle przyglądał się jak Catti-brie idzie; ciężar kłopotów spowalniał jej kroki. Nie mógł żywić
wobec niej jakichkolwiek urazów - Sydney sama była winna swojej śmierci, a Catti-brie nie
miała innego wyjścia, jak tylko ją wyeliminować. Czarodziej popatrzył na południe. On też
martwił się i zastanawiał nad losem elfa i olbrzymiego barbarzyńcy. Przywlekli się do
Longsaddle zaledwie trzy dni temu - przepełniona smutkiem i wyczerpana gnipka, desperacko
potrzebująca wypoczynku. Jednak nie zaznali
* 8 *
go, nie teraz, gdyż nikczemny morderca uciekł z ostatnim z ich grupy, halflingiem Regisem.
W ciągu tych kilku tygodni wydarzyło się tak wiele, cały świat Harkle'a wywrócił się do góry
nogami z powodu dziwnej mieszanki bohaterów z dalekiego, zapomnianego kraju zwanego Do-
linąLodowego Wichru i pięknej, młodej kobiety, której nie można było obwiniać.
I przez kłamstwo, które było jego najgłębszą miłością.
Harkle położył się na trawie i przyglądał się dryfującym po
niebie kłębiastym obłokom późnego lata.
* * *
Ponad chmurami, tam, gdzie gwiazdy świecą wiecznie, przechadzała się podniecona
Guenhwyvar - istota pantery. Upłynęło wiele dni, odkąd władca kota, drów imieniem Drizzt
Do'Urden, nie wzywał jej na plan materialny. Guenhwyvar była czuła na onyksową figurkę,
służącą jako łącznik z jej panem i tym innym światem; pantera czuła mrowienie dochodzące z
tego tak bardzo oddalonego miejsca nawet wtedy, gdy jej pan zaledwie dotknął statuetki.
Guenhwyvar już od pewnego czasu nie czuła tej więzi zDrizztem, w jakiś sposób, w swej
inteligencji pochodzącej z innego świata, zdawała sobie sprawę, że drów nie posiada już figurki -
i była tym teraz zdenerwowana. Guenhwyvar doskonale pamiętała czas przed Drizztem, gdy
inny, zły drów był jej panem. Choć w swej istocie była zwierzęciem, Guenhwyvar posiadała swą
godność, jakość, którą skradł j ej pierwotny pan.
Guenhwyvar pamiętała czasy, gdy była zmuszana do okrutnych, tchórzliwych czynów dla
przyjemności swego pana. Lecz to się diametralnie zmieniło od momentu, kiedy Drizzt Do'Urden
wszedł w posiadanie figurki. Był on istotą współczującą i prawą między nim a Guenhwyvar
narodziło się prawdziwe uczucie miłości.
Kot wskoczył na oświetlone przez gwiazdy drzewo i wydał niski pomruk, który widzowie tego
astralnego spektaklu mogliby wziąć za westchnienie rezygnacji.
Westchnąłby zapewne znacznie głębiej, gdyby wiedział, że figurkę posiada teraz Artemis Entreri,
morderca.
» 9 *
Cześć 1
W połowie drogi do wszędzie
Wieża zmierzchu
- Straciliśmy dzień, a może i więcej - mruknął jadący na koniu barbarzyńca, oglądając się
przez ramię. Dolny brzeg tarczy słonecznej zniknął już pod linią horyzontu. - Morderca oddala
się od nas nawet w tej chwili!
- Dobrze zrobiliśmy, słuchając rady Harkle'a - odparł Drizzt Do'Urden, mroczny elf. - Nie
wyprowadził nas na manowce.
Gdy słońce zaszło, Drizzt zsunął kaptur swego czarnego płaszcza na ramiona i roztrzasnął loki
białych włosów. Wulfgar wskazał na wysokie sosny.
- To musi być ten zagajnik, o którym mówił Harkle Harpell -
powiedział. -Ale nie widzę wieży ani żadnych śladów jakiejkol
wiek budowli w tym zapomnianym kraju.
Drizzt, usiłując znaleźć jakiś dowód, aby przekonać swego młodego przyjaciela, z olbrzymim
natężeniem patrzył przed siebie swymi lawendowymi oczyma, przystosowanymi do widzenia w
zapadającym zmierzchu. Z pewnością to było właśnie to miejsce, które wskazał Harkle, gdyż
niedaleko znajdowało się małe jeziorko, a za nim gęste żarom lasu Neverwinter.
- Nie upadaj na duchu - pocieszył Wulfgara. - Czarodziej nazywał cierpliwość największą
pomocą w znalezieniu domu Malchora. Będziemy tam za godzinę.
- Droga staje się coraz dłuższa - mruknął barbarzyńca, nieświadom tego, że czułe uszy
drowa nie opuszczą ani jednego słowa. To była istota narzekań Wulfgara, Drizzt wiedział o tym,
gdyż opowiadania chłopów w Longsaddle - o ciemnym, owiniętym w płaszcz mężczyźnie i
halflingu, jadących na koniu - umiejscawiały mordercę o dziesięć dni drogi przed nimi, a jechali
szybko.
* 13 *
R. A. SALVATORE
Drizzt raz już spotkał Entreriego i znał ogrom wyzwania, j, kiego się podjął. Chciał uzyskać
wszelką możliwą pomoc w celi uratowania Regisa z rąk tego niebezpiecznego człowieka. We
dług słów chłopów Regis nadal żył, a Drizzt był pewien, że En treri przed przybyciem do
Calimportu nie zrobi mu nic złego Harkle Harpell nie wysyłałby ich tutaj bez powodu.
- Przenocujemy tam? - zapytał Wulfgar. - Według mnie, po
winniśmy jechać z powrotem do traktu i na południe. Koń Entre
riego niesie dwóch i może być już zmęczony. Zyskamy na cza
sie, jeśli pojedziemy nocą.
Drizzt uśmiechnął się do przyjaciela.
- Przejeżdżali przez miasto Waterdeep - wyjaśnił. - Entrer
mógł tam dostać nowe konie. -1 na tym zakończył dyskusję na<
tą sprawą, obawiając się jednak czego innego. Tego, że morderca
dotarł do morza, do siebie.
- Więc czekanie jest jeszcze większą głupotą! - przekonywa
Wulfgar. W międzyczasie jego koń, wychowany przez Harpel-
lów, podchodząc do małego jeziorka zaczął parskać i wyciąga<
nogi nad wodę tak, jakby szukając brodu. W chwilę później r&
szta słońca zanurzyła się pod zachodnim horyzontem i dzienne
światło zgasło. W magicznym mroku zmierzchu, na niewielkie,
wysepce na jeziorze ukazała się przed nimi magiczna wieża. Je
każdy cal migotał jak gwiazdy, a w górę, w wieczorne niebo, strze
lały jej poskręcane wieżyczki. Była szmaragdowo-zielons
i tajemniczo nęcąca, jak gdyby do jej stworzenia przyłożyły rak
elfy i wróżki.
Nad wodą, tuż pod kopytami konia Wulfgara, rozpościerał sic. lśniący most z zielonego światła.
Drizzt zsiadł ze swego konia.
- Wieża Zmierzchu - powiedział do Wulfgara, jakby od początku widział w tym wszystkim
oczywistąlogikę. Wyciągnął rękę w stronę budowli, w geście zaproszenia swego przyjaciela, zu4
pełnie jakby chciał go tam zaprowadzić. Lecz Wulfgar całkowicie był ogłuszony ukazaniem się
budowli. Ścisnął wodze swego konia jeszcze mocniej, co spowodowało, że zwierzę przysiadło na
zadzie i położyło uszy po sobie.
- Sądziłem, że przezwyciężyłeś już swoje uprzedzenia wobec magii - zadrwił Drizzt.
* 14 »
KLEJNOT HALFUNGA
Wulfgar, jak wszyscy barbarzyńcy Doliny Lodowego Wichru, został wychowany w wierze, że
czarodzieje są słabowitymi sztukmistrzami i nie należy im wierzyć. Jego lud - dumni wojownicy
tundry - za miarę prawdziwego mężczyzny uważał siłę ramienia, nie zaś zręczność w sztuce
magicznej. W ciągu tych wielu tygodni podróży, Drizzt przekonał się jednak, że Wulfgar
przezwyciężył naleciałości owego wychowania i rozbudził w sobie tolerancję, a nawet ciekawość
wobec czarnoksięskich praktyk.
Napiąwszy potężne mięśnie, Wulfgar opanował swego wierzchowca.
- Przezwyciężyłem - wydusił przez zaciśnięte zęby, po czym
zsunął się z siodła. - Martwią mnie Harpellowie.
Na twarzy Drizzta pojawił się szeroki uśmiech, gdy nagle zrozumiał wahania swego przyjaciela.
On sam, będąc wychowanym wśród wielu najpotężniejszych i najbardziej przerażających
czarnoksiężników w całych Krainach, goszcząc u ekscentrycznej rodziny w Longsaddle wiele
Zgłoś jeśli naruszono regulamin