Brown Sandra - Rykoszet.doc

(1766 KB) Pobierz

 

 

   

SANDRA BROWN

RYKOSZET

 

 

 

Tytuł oryginału RICOCHET

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Akcję poszukiwawczą odwołano o 6.56 wieczorem.

Szef policji, komendant Clarence Taylor, ogłosił te ponure wieści podczas konferencji prasowej w lokalnej telewizji. Jego posępny wyraz twarzy doskonale współgrał z krótką fryzurą i wojskowym obejściem.

- Wydział policji oraz pozostałe zaangażowane w akcję agencje poświęciły wiele godzin na poszukiwania, z nadzieją uratowania ofiary lub przynajmniej odnalezienia jej ciała. Mimo jednak wyczerpujących wysiłków ze strony funkcjonariuszy policji, Straży Wybrzeża i ochotników cywilnych nie udało się nam do tej pory odnaleźć żadnych śladów. Doszliśmy zatem do przykrego wniosku, iż prowadzenie dalszych poszukiwań jest bezcelowe.

Samotny klient przy barze, wpatrujący się w śnieżący ekran telewizora zamontowany w rogu pomieszczenia, wychylił resztę whisky i skinął na barmana, żeby nalał mu jeszcze jedną porcję.

- Jesteś pewien? - spytał tamten, przechylając butelkę nad szklanką. - Nieźle tankujesz, stary.

- Nalewaj, nie gadaj.

- Ktoś cię podwiezie do domu?

Pytanie spotkało się z wrogim spojrzeniem. Barman wzruszył ramionami i nalał whisky do szklanki.

- Twój pogrzeb - mruknął.

Nie, nie mój.

Leżący całkowicie na uboczu, w biednej dzielnicy Savannah, pub Smitty'ego nie przyciągał ani turystów, ani szanowanych mieszkańców tej okolicy. Nie był to lokal, do którego człowiek przychodził w poszukiwaniu uciechy czy rozrywki. Nie leżał też na trasie niesławnej imprezy zaliczania kolejnych pubów miejskich w Dniu Świętego Patryka. Nie podawano tutaj pastelowych drinków o słodkich nazwach. Alkohol był zamawiany bez dodatków. Czasem można się było doprosić plasterka cytryny, jedną właśnie bezmyślnie obierał barman, oglądając wiadomości poprzedzające powtórkę sitcomu Kroniki Seinfelda.

Widoczny na ekranie komendant Taylor nadal wychwalał nieustające wysiłki policji, oddziałów z psami, żołnierzy piechoty morskiej, płetwonurków i tak dalej, i tak dalej.

- Może byś wyłączył głos?

Na prośbę klienta barman sięgnął pod ladę po pilota i wyciszył telewizor.

- Tańczy dookoła sprawy, bo musi - orzekł. - Tak czy inaczej, ofiara to już pokarm dla rybek.

Jego klient oparł oba łokcie o ladę, przygarbił się i wpatrzył w bursztynowy płyn omywający wnętrze szklanki, przesuwanej pomiędzy dłońmi po drewnianej powierzchni baru.

- Dziesięć dni po wpadnięciu do rzeki? - ciągnął barman, potrząsając głową pesymistycznie. - Nie ma mowy, żeby ktokolwiek to przeżył. Mimo wszystko, cholernie smutna rzecz, zwłaszcza dla rodziny. Nigdy nie wiadomo, co się może przytrafić naszym najbliższym, no nie? - Sięgnął po kolejną cytrynę. - Nie chciałbym, żeby ktokolwiek z moich, żywy czy martwy, znalazł się w rzece albo w oceanie w taką obrzydliwą pogodę. - Skinął głową w kierunku szerokiego, lecz bardzo niskiego okna, umieszczonego wysoko na ścianie, bliżej sufitu niż podłogi.

Niewiele było przez nie widać. Za dnia wpuszczało do środka jedynie odrobinę światła, rozpraszającego przygnębiający mrok pomieszczenia.

Od dwóch dni niziny Georgii i Karoliny Południowej zalewane były strugami deszczu, bezwzględnego, okrutnego, wylewającego się niemal wiadrami prosto z gęstych chmur. Czasem opady były tak obfite, że drugi brzeg rzeki znikał za ścianą deszczu. Położone niżej obszary zmieniły się w jeziora. Pozamykano zalane drogi, a rynny wypluwały z siebie strugi deszczu, niczym małe wodospady.

Barman otarł sok cytrynowy z palców i wyczyścił nóż ręcznikiem.

- Przy takiej cholernej ulewie nie winię ich, że odwołali akcję ratunkową - powiedział. - Pewnie nigdy już nie znajdą ciała i sprawa pozostanie na zawsze niewyjaśnioną zagadką. Morderstwo czy samobójstwo? - Rzucił ręcznik na bok i oparł się o ladę. - Jak sądzisz, co się zdarzyło?

Jego klient spojrzał na niego zaczerwienionymi oczami.

- Ja wiem, co się zdarzyło - odparł chrapliwie.

 

 

Rozdział 1

Sześć tygodni wcześniej

Rozprawa o morderstwo Roberta Savicha trwała już czwarty dzień.

Detektyw wydziału zabójstw Duncan Hatcher zastanawiał się, co się do diabła dzieje.

Gdy tylko po przerwie na lunch sąd wznowił obrady, obrońca oskarżonego Stan Adams poprosił przewodniczącego rozprawy o prywatne spotkanie. Sędzia Laird, chociaż skonsternowany prośbą tak samo jak prokurator Mike Nelson, zgodził się i wszyscy trzej zniknęli w jego gabinecie. Ława przysięgłych udała się do swojej izby. Pozostali obserwatorzy, w których ta niespodziewana narada wzbudziła podejrzliwość.

Sędzia konferował z prawnikami przez dobre pół godziny. Zdenerwowanie Duncana rosło z każdą minutą. Chciał, by proces odbył się gładko i bez żadnych potknięć, które mogłyby zaowocować łatwą apelacją lub, nie daj Boże, unieważnieniem. Dlatego właśnie owa narada za zamkniętymi drzwiami tak bardzo go niepokoiła.

Jego niecierpliwość ostatecznie wyniosła go na korytarz, gdzie zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, cały czas pozostając jednak w pobliżu drzwi. Rozprawa odbywała się na czwartym piętrze, więc przez jakiś czas obserwował przez okno parę holowników ciągnących barkę ku oceanowi. Potem, niezdolny już dłużej znosić napięcia, wrócił na swoje miejsce na sali sądowej.

- Duncan, na miłość boską! Siedź spokojnie. Wiercisz się, jakbyś miał owsiki. - Jego partnerka, detektyw DeeDee Bo-wen, rozwiązywała krzyżówkę dla zabicia czasu.

- O czym oni tak długo gadają?

- Dogadują się w sprawie łagodniejszego wyroku? Może o nieumyślne spowodowanie śmierci?

- Obudź się - odparł Hatcher. - Savich nie przyznałby się nawet do parkowania w niedozwolonym miejscu, a co dopiero do zabójstwa.

- Inaczej poddanie się, na dziewięć liter? - spytała DeeDee.

- Kapitulacja.

DeeDee spojrzała na niego zeźlona.

- Jakim cudem domyśliłeś się tak szybko?

- Jestem geniuszem.

DeeDee spróbowała wpisać słowo.

- Nie tym razem. Kapitulacja nie pasuje. To jedenaście liter.

- W takim razie nie wiem.

Oskarżony Robert Savich siedział przy stole obrony. Jak na człowieka, którego oskarżano o morderstwo, wyglądał na zbyt pewnego i zadowolonego z siebie, aby Duncan mógł się uspokoić.

Pewnie wyczuł wzrok detektywa na swoich plecach, bo odwrócił się i uśmiechnął. Przez cały czas stukał bezmyślnie palcami o oparcie fotela, jakby wybijał takt melodyjki grającej w jego głowie. Nogi miał lekko skrzyżowane - istny przykład opanowania.

Tym, którzy go nie znali, Robert Savich jawił się jako szanowany biznesmen z nieco zbyt ognistym upodobaniem do mody. Na dzisiejszą rozprawę włożył klasyczny szary garnitur, który, sądząc po kroju, został wykonany przez europejskiego projektanta. Pod marynarką miał bladobłękitną koszulę i lawendowy krawat. Gładkie lśniące włosy spiął w charakterystyczny kucyk, a w jedno ucho włożył połyskujący kolczyk z wielokaratowym diamentem. Elegancki ubiór i niefrasobliwość stanowiły elementy fasady, która skrywała pozbawionego skrupułów kryminalistą.

Savich był już kilkakrotnie aresztowany i stawiany przed sądem za liczne przestępstwa, w tym za kilka morderstw, jedno podpalenie oraz inne poważne wykroczenia, między innymi handel narkotykami. W czasie swojej długiej i ciekawej kariery wziął udział w rozprawie tylko dwa razy. Za pierwszym chodziło o narkotyki. Został uniewinniony, ponieważ oskarżenie nie miało wystarczających dowodów. Rzeczywiście, prokuratura marnie się wtedy spisała.

Po raz drugi Savich stanął przed sądem za zamordowanie Andre Bonneta. Podłożył ładunki wybuchowe pod jego domem i wysadził go w powietrze. Duncan prowadził śledztwo w sprawie tego morderstwa, równolegle z agentami ATF*.

* ATF, Bureau of Alcohol, Tobacco and Firearms - agencja federalna zajmująca się nielegalnym handlem używkami i nielegalnym wykorzystaniem broni (przypisy pochodzą od tłumaczki).

            W większości dowody były poszlakowe, lecz mimo to na tyle silne, aby wygrać sprawę. Prokuratura okręgowa wyznaczyła jednak do rozprawy niedoświadczonego oskarżyciela, który nie miał wystarczająco dużo sprytu ani umiejętności, by przekonać wszystkich przysięgłych o winie Savicha. W efekcie ławnicy nie potrafili podjąć jednoznacznej decyzji.

Na tym jednak nie koniec. Okazało się, że młody prokurator ukrył przed obrońcą Stanem Adamsem dowody, które mogły oczyścić oskarżonego z zarzutów. Wrzawa, jaka wybuchła w związku z tym, sprawiła, że prokuratura bała się ponownie wystąpić przeciwko Savichowi. Sprawa została odłożona na półkę i miała tam pozostać prawdopodobnie do końca świata.

Duncan ciężko odchorował tę porażkę. Pomimo że to oskarżyciel zawalił sprawę, detektyw uznał to za osobiste niepowodzenie i postanowił zrobić wszystko, aby doprowadzić do zakończenia kryminalnej kariery Savicha.

Tym razem stawiał na wyrok skazujący. Savich został oskarżony o zamordowanie Freddy'ego Morrisa, jednego ze swoich licznych pracowników - handlarza narkotykami, którego przechwycili agenci brygady antynarkotykowej, kiedy handlował metamfetaminą. Dowody przeciwko Freddy'emu Morrisowi były niepodważalne, co oznaczało pewny wyrok. Ponieważ zaś Morris był recydywistą, czekało go wiele lat więzienia w placówce o zaostrzonym rygorze.

Oficerowie DEA* i policyjnej brygady antynarkotykowej doszli do porozumienia i zaproponowali Morrisowi układ -łagodniejsze zarzuty i zdecydowanie mniejszy wyrok w zamian za wydanie Savicha, bo to jego przede wszystkim chcieli dorwać.

* Drug Enforcement Agency - Rządowa Agencja do Walki z Narkotykami.

Mając w perspektywie przeraźliwie długi wyrok, Freddy zaakceptował ofertę. Został jednak usunięty, zanim można było wprowadzić w życie ów misternie uknuty plan. Znaleziono go twarzą do ziemi, na moczarach, z przestrzeloną potylicą.

Duncan był przekonany, że tym razem Savichowi się nie upiecze. Oskarżyciel Mike Nelson był mniej optymistyczny.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz, Dune - powiedział poprzedniego wieczoru, podczas próbnego przesłuchania Duncana, który miał wystąpić jako świadek w czasie rozprawy. -Wiele zależy od twojego zeznania. - Przygryzł w zamyśleniu dolną wargę. - Obawiam się, że Adams rozłoży nas za mizerne podstawy oskarżenia.

- Przecież miałem powody, żeby oskarżyć Savicha - upierał się Duncan. - Kiedy przedstawiliśmy naszą propozycję Freddy'emu, powiedział najpierw, że gdyby nawet pierdnął w naszym kierunku, Savich obciąłby mu język. Podczas oględzin trupa Freddy'ego odkryłem, że miał obcięty język. Lekarz sądowy stwierdził, że usunięto go jeszcze za życia Morrisa. Nie sądzisz, że w tym momencie miałem solidne podstawy, by podejrzewać Savicha?

Kiedy Duncan i DeeDee zostali wezwani na miejsce zdarzenia, krew jeszcze nie zastygła, a ciało Freddy'ego było ciepłe. Oficerowie DEA i wydziału policji w Savannah burzliwie dyskutowali o tym, kto był odpowiedzialny za zdemaskowanie Freddy'ego.

- Mieliście trzech ludzi, którzy powinni śledzić każdy jego ruch! - wykrzyczał do policjanta agent brygady antynarkotykowej.

- Wyście mieli czterech i co? Gdzie się podziali? - odciął się gliniarz.

- Myśleli, że obiekt jest bezpieczny w domu.

- Doprawdy? Nasi ludzie też tak sądzili.

- Jezu Chryste! - denerwował się agent. - Jakim cudem się wymknął niezauważony?

Nie miało to już znaczenia. Freddy był teraz bezużyteczny i wszelkie kłótnie były wyłącznie stratą czasu. Duncan zostawił DeeDee w charakterze sędziny w sparringu między DEA i wydziałem policji, sam zaś pojechał rozprawić się z Savichem.

- Nie zamierzałem go aresztować - wyjaśnił teraz Nelsonowi. - Przysięgam na Boga, że pojechałem do jego biura tylko po to, żeby go przesłuchać w sprawie śmierci Morrisa.

- Wdałeś się z nim w bójkę, Dunc. To może nam zaszkodzić. Adams nie pozwoli, żeby taka sprawa przeszła niezauważona. Zamierza naświetlić brutalność policji, jeżeli wręcz nie oskarży cię bezpośrednio. Nieuzasadnione aresztowanie... cholera, nie mam pojęcia, jakie asy trzyma w rękawie.

Na koniec przypomniał Duncanowi, że nie mają żadnego solidnego dowodu i podczas rozprawy wszystko się może zdarzyć.

Duncan nie rozumiał obaw prokuratora. Dla niego sprawa była czysta i jasna. Prosto z miejsca morderstwa Freddy'ego Morrisa pojechał do biura Savicha. Wszedł tam bez zapowiedzi i zastał kryminalistę w towarzystwie kobiety później zidentyfikowanej na podstawie zdjęć policyjnych jako Lucille Jones. Klęczała, robiąc Savichowi loda.

Gdy Duncan powiedział to tego poranka, w sądzie zapadła cisza. Przysypiający egzekutor wyprostował się na swoim krześle, nagle oprzytomniały. Duncan zerknął na ławę przysięgłych. Starsza kobieta przygarbiła się z zażenowania. Inna, na pozór bardziej nowoczesna, wydawała się nie do końca rozumieć znaczenia tego wyrażenia. Jeden z czterech mężczyzn z ławy spojrzał na Savicha z uśmiechem pełnym podziwu. A sam oskarżony oglądał uważnie swoje paznokcie, jakby zastanawiał się nad popołudniową sesją manikiuru.

Duncan zeznał, że w chwili, kiedy wkroczył do biura Savicha, ten sięgnął po broń.

- Pistolet leżał na jego biurku. Wiedziałem, że jeżeli chwyci broń, już po mnie.

- Sprzeciw, Wysoki Sądzie. - Adams podniósł się z krzesła.

- Podtrzymuję.

Mike Nelson przeformułował swoje pytanie i ostatecznie udało mu się przekazać ławie przysięgłych informację, że Duncan wdał się w szarpaninę z Savichem w obronie własnej. Walka była ostra, ale koniec końców Duncanowi udało się unieruchomić przeciwnika.

- Kiedy już poskromił pan pana Savicha, czy skonfiskował pan jego broń jako dowód? - spytał.

I tu właśnie zaczynały się schody.

- Nie. Zanim udało mi się założyć Savichowi kajdanki, pistolet zniknął. Tamta kobieta również.

Od tamtej pory słuch po niej zaginął.

Duncan aresztował Savicha za napaść na oficera policji. Kiedy kryminalista odsiadywał swoje, Duncan, DeeDee i pozostali oficerowie zbudowali oskarżenie o zamordowanie Freddy'ego Morrisa.

Niestety, nie mieli broni, którą widział Duncan, a której Savich najprawdopodobniej użył do zabicia Morrisa niecałą godzinę wcześniej. Nie mieli również zeznania Lucille Jones, ani nawet odcisków podeszew butów czy opon samochodu na miejscu zbrodni, ponieważ zanim odkryto ciało, nastąpił przypływ i wypłukał wszystkie ślady.

Dysponowali jedynie zeznaniami licznych agentów, którzy słyszeli, jak Freddy mówił o tym, że Savich obetnie mu język, a potem zabije, jeżeli ten spróbuje negocjować z policją. Ponieważ jednak nikt nie wiedział, gdzie znajduje się obecnie Lucille Jones, Savich nie miał alibi. Biuro prokuratora generalnego wygrywało już w sądzie, mając do dyspozycji znacznie mniej, więc ostatecznie zdecydowano, że proces się odbędzie.

Nelson spodziewał się, że podczas swojej części przesłuchania obrońca Savicha nie zostawi na Duncanie suchej nitki. W porze lunchu próbował przygotować detektywa na krzyżowy ogień pytań.

- Adams będzie usiłował oskarżyć cię o nękanie jego klienta. Powie ławie przysięgłych, że już całe lata temu uwziąłeś się na Savicha.

- I będzie miał rację - burknął Duncan. - Ten skurwiel to morderca. Moim psim obowiązkiem jest ścigać morderców.

Nelson westchnął ciężko.

- Po prostu postaraj się, żeby nie zabrzmiało to na rozgrywkę osobistą, dobrze?

- Postaram się.

- Mimo że to jest sprawa osobista.

- Powiedziałem, że się postaram, Mike. Ale tak, sprawa Savicha stała się dla mnie osobistą rozgrywką.

- Adams zamierza udowodnić, że jego klient ma pozwolenie na broń, a więc jej posiadanie nie stanowi żadnego dowodu obciążającego. A potem doda, że w ogóle nie było żadnej broni. Może nawet poda w wątpliwość istnienie tej kobiety, Lucille Jones. Będzie zaprzeczał, zaprzeczał i zaprzeczał, aż zbuduje w głowach przysięgłych Mount Everest wątpliwości. Może nawet zażądać wycofania całego twojego zeznania, ze względu na brak jakichkolwiek dowodów.

Duncan zdawał sobie sprawę, z kim przyjdzie mu się zmierzyć. Spotkał się już raz ze Stanem Adamsem. Chciał jednak doprowadzić sprawę Savicha do końca.

Teraz siedział, wpatrując się w drzwi prowadzące do gabinetu sędziego i modląc się, aby wreszcie się otworzyły.

Wreszcie jego ciche błagania zostały wysłuchane.

- Proszę wstać, sąd idzie! - obwieścił woźny.

Duncan zerwał się na równe nogi. Przyjrzał się uważnie obliczom trzech mężczyzn, którzy wkroczyli na salę.

- Co o tym sądzisz? - pochylił się w stronę DeeDee.

- Nie wiem, ale nie podoba mi się to.

Jego partnerka miała przedziwny, niezawodny talent do odczytywania zachowań ludzi i różnych sytuacji. Przed chwilą potwierdziła złe przeczucia, które lęgły się w umyśle Duncana.

Kolejnym złym znakiem było to, że Mike Nelson nie patrzył w ich kierunku.

Stan Adams usiadł obok swojego klienta i poklepał go po ramieniu.

Żołądek Duncana ścisnął się ze zdenerwowania.

Sędzia usadowił się w fotelu i gestem poprosił woźnego o przywołanie ławy przysięgłych. Pedantycznie poprawił togę, przesunął tackę ze szklanką i karafką pełną wody dwa centymetry na prawo i poprawił idealnie usytuowany mikrofon.

Kiedy przysięgli zasiedli na swoich miejscach, zaczął:

- Panie i panowie, przepraszam za opóźnienie, ale ta pilna sprawa musiała zostać rozpatrzona natychmiast.

Cato Laird był sędzią popularnym zarówno wśród społeczeństwa, jak i mediów, które kokietował z podziwu godnym znawstwem. Ten niemal pięćdziesięcioletni mężczyzna miał wygląd trzydziestolatka i twarz gwiazdora filmowego. Kilka lat wcześniej zresztą zagrał epizodyczną rolę charakterystyczną w jednym z filmów realizowanych w Savannah.

Czuł się dobrze przed kamerami i można było na niego liczyć, jeśli chodziło o komentarze na temat wszelkich zbrodni, kryminalistów i jurysprudencji, które trafiały na pierwsze strony gazet lub do wiadomości. Zawsze wysławiał się gładko i elegancko. Tak jak teraz.

- Pan Adams zwrócił moją uwagę na to, że ławniczka numer dziesięć zataiła podczas przesłuchania wstępnego informację, iż jej syn oczekuje przyjęcia do jednostki oficerskiej policji metropolitalnej Chatham-Savannah.

Duncan popatrzył na ławę przysięgłych i zauważył jedno puste miejsce.

- Chryste Panie! - jęknęła cicho DeeDee.

- Przysięgła przyznała się do winy - ciągnął sędzia. - Powiedziała, że zatajenie nie było świadomą próbą oszukania sądu, lecz zwykłym niezrozumieniem, iż taka informacja mogła wpłynąć na wyniki rozprawy.

- Co takiego?

DeeDee trąciła Duncana łokciem, żeby trzymał buzię na kłódkę. Sędzia spojrzał w ich kierunku, ale po chwili ciągnął dalej:

- Podczas przesłuchania wstępnego zarówno oskarżenie, jak i obrona mają prawo wyeliminować wszelkie osoby, które mogłyby wykazać subiektywizm podczas wydawania wyroku. Pan Adams sądzi, że przysięgły, którego członek rodziny niedługo zostanie oficerem policji, mógłby być uprzedzony przeciwko oskarżonemu w sprawie kryminalnej, zwłaszcza dotyczącej tego niesłychanie okrutnego zabójstwa. - Przerwał na chwilę. - Zgadzam się pod tym względem z obroną i z tego powodu jestem zmuszony unieważnić cały proces. - Stuknął młotkiem. - Panowie i panie przysięgli, jesteście zwolnieni ze swoich obowiązków. Panie Adams, pana klient jest wolny. Rozprawa została zamknięta.

Duncan zerwał się z krzesła.

- To chyba jakiś żart!-wykrzyknął. Sędzia spojrzał na niego spokojnie.

- Zapewniam pana, że to nie żart, detektywie Hatcher -odparł tak twardo, że jego głos przeciąłby nawet diament.

Duncan wyszedł pomiędzy rzędy krzeseł i podszedł do balustrady.

- Wysoki Sądzie, nie wolno pozwolić temu człowiekowi odejść wolno - wskazał na Savicha.

- Dunc, uspokój się - wyszeptał Mike Nelson, chwytając go za ramię.

- Może pan ponownie zgłosić sprawę, panie Nelson. - Sędzia wstał, szykując się do wyjścia. - Radzę jednak następnym razem zgromadzić lepsze dowody. - Spojrzał na Duncana. - Lub bardziej wiarygodnego świadka oskarżenia. Oczy Duncana przesłoniła czerwona mgła.

- Uważasz, że kłamię? - ryknął.

- Duncan! - DeeDee podeszła do niego od tyłu i chwyciła za ramię, usiłując odciągnąć od balustrady w kierunku wyjścia, jednak detektyw wyrwał się z jej ucisku.

- Pistolet naprawdę tam był, jeszcze ciepły. Kobieta też nie jest moim wymysłem. Kiedy wszedłem, skoczyła na równe nogi i...

Sędzia walnął młotkiem o stół.

- Może pan zeznawać na następnej rozprawie - przerwał mu. - Jeżeli takowa się w ogóle odbędzie.

Nagle Savich znalazł się naprzeciwko Duncana, wypełniając całkowicie jego pole widzenia.

- Znowu spieprzyłeś sprawę, Hatcher. - Uśmiechnął się. Mike Nelson chwycił Duncana za ramię, aby powstrzymać go od przeskoczenia przez barierkę.

- Dopadnę cię, skurwielu! - rzucił detektyw. - Zapamiętaj to sobie dobrze albo najlepiej wytatuuj na tyłku. Dopadnę cię!

- Do zobaczenia - odparł Savich. - Wkrótce - dodał groźnie i posłał Duncanowi pocałunek....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin