Lennox Marion - Medical Romance 54 - Niewolnica buszu.pdf

(698 KB) Pobierz
Bush doctor's bride
MARION LENNOX
Niewolnica
buszu
129493823.004.png 129493823.005.png 129493823.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jadąc do Australii, doktor Sophie Lynton bardzo chciała zobaczyć koale.
Naprawdę nie miała zamiaru ich rozjeżdżać.
Opony przeraźliwie zapiszczały, spod kół wyleciały fontanny żwiru.
Wynajęty samochód wpadł w poślizg i stanął w poprzek drogi, oświetlając
silnymi reflektorami krzaki na poboczu.
Potrąciła go czy nie?
A swoją drogą ciekawe, dlaczego to stworzenie siedziało na środku drogi,
i to dokładnie na zakręcie?
Sophie zacisnęła mocniej ręce na kierownicy. Oczy miała zamknięte i
bała się je otworzyć. Mimo że już dawno zapadł zmrok, wciąż nie mogła
znaleźć pensjonatu, w którym zarezerwowała nocleg, a na dodatek gdzieś pod
samochodem prawdopodobnie leży koala.
Musi w końcu wysiąść i zobaczyć.
- Boże, żeby tylko żył! - wyszeptała. Powoli otworzyła drzwi i stanęła
obok auta.
Kilka stóp przed maską siedziała mała, futrzana kulka. Na Sophie patrzyły
okrągłe jak guziki, przepełnione strachem oczy. Poczuła się winna.
- Oj, mój ty biedaku! Przestraszyłeś się mnie bardziej niż ja ciebie.
Koala nie poruszył się.
Zaczęła się zastanawiać, co zrobić ze zwierzęciem, które zagradza jej
przejazd. Trzeba je przenieść, ale nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać.
W roztargnieniu poprawiła włosy.
Doświadczenie nabyte w ciągu dwuletniej pracy na oddziale chirurgii
urazowej w szpitalu St. Joseph's nie wydawało się w tej sytuacji zbyt przydatne.
Ten pacjent był wyjątkowo niskiego wzrostu i pomimo lata nosił szare futro, w
którym wyglądał zupełnie jak pluszowa zabawka.
- 1 -
129493823.007.png
- Posłuchaj, panie Koala - powiedziała miękko. - Nie możesz tu siedzieć i
czekać, aż coś cię przejedzie. Przeniosę cię na pobocze, dobrze?
Okrążyła niedźwiadka i chwytając pod pachami spróbowała podnieść tak,
jak podnosi się małe dziecko.
Szybko zorientowała się, że popełniła błąd. Koala jednym błyskawicznym
machnięciem niepozornej łapki rozorał jej rękę od nadgarstka aż do łokcia.
Oszołomiona, bezradnie patrzyła na krew wypływającą z głębokiej rany.
Żaden informator dla turystów o czymś takim nie wspominał. Przecież
jest w Australii - krainie słońca i kangurów...
A także potwornych dróg, starych map i głupich, złośliwych koali. O tym
jednak nikt jej nie uprzedził.
- Myślę - powiedziała niepewnie - myślę, że chcę jechać do domu.
Dom...
Londyn, Anglia. To trzynaście czy czternaście tysięcy kilometrów stąd?
- Udany miesiąc miodowy - szepnęła, patrząc na swoją rozharataną rękę.
Krew ciemnymi kroplami kapała na ziemię, wsiąkając w żwir pokrywający
drogę. - Ślub został przełożony, Kevin jest w Anglii, ja się zgubiłam, a ty, idioto
- skierowała swoją przemowę do koali - właśnie paskudnie skaleczyłeś mi rękę!
Jeśli się stąd nie ruszysz, będę musiała cię rozjechać!
Pociągnęła nosem i po jej policzku spłynęła błyszcząca, pierwsza od
wielu lat łza.
Nienawidziła łez. Jej matka posługiwała się płaczem, kiedy chciała coś
osiągnąć i Sophie obiecała sobie nigdy jej nie naśladować.
Ale tutaj...
Tutaj wszystko jest prywatną sprawą pomiędzy nią a koalą, który zresztą
wydaje się całkowicie niewrażliwy na takie metody manipulacji.
Poszła do samochodu po ręcznik, aby owinąć krwawiącą rękę. Kiedy
otwierała drzwi, usłyszała w oddali odgłosy jakiegoś zbliżającego się wehikułu.
To coś jechało dość szybko i, sądząc po natężeniu hałasu, miało spore rozmiary.
- 2 -
129493823.001.png
Jej samochód stał na samym zakręcie, prawdopodobnie zupełnie
niewidoczny. Każdy pojazd jadący tą drogą wpadnie prosto na niego! Zanim
Sophie zdążyła uświadomić sobie grożące niebezpieczeństwo, zza krzaków
wyłoniła się maska starej ciężarówki.
Drugi raz w ciągu ostatnich kilku minut nocną ciszę przerwał przeraźliwy
pisk hamulców. Masywne auto niechętnie zatrzymało się trzy metry przed nią.
Sophie odetchnęła z ulgą. Ból promieniujący z rozciętej ręki powodował,
że czuła się bardzo niepewnie, a samotność i spowijające wszystko ciemności
zaczynały ją przerażać. Co za pech, żeby utknąć w środku obcego kraju, na
drodze, która zdaje się prowadzić donikąd...
Wyobraziła sobie, że z ciężarówki wysiądzie stateczne małżeństwo w
średnim wieku - ludzie, którzy z uśmiechem zapewnią ją, że jest bezpieczna,
przeniosą koalę i pokażą drogę do pensjonatu.
Zamiast nich zobaczyła mężczyznę.
Wyglądał dość niechlujnie. Miał ponad trzydzieści lat, był szeroki w
barkach, a przy tym szczupły. Miał na sobie bawełnianą koszulkę bez rękawów i
wytarte dżinsy, na nogach zakurzone, skórzane buty. Wyraźnie zarysowane
kości policzkowe przykrywał kilkudniowy zarost, a cień rzucany przez szerokie
rondo zniszczonego kapelusza nie pozwalał dojrzeć oczu. Mężczyzna stał przy
dziwnym wehikule i badawczo patrzył na nią i koalę.
Sophie instynktownie cofnęła się o krok.
- To nie jest najlepsze miejsce do parkowania, panienko.
Jego głos był głęboki i szorstki. Zdecydowanie nie marnował czasu na
prawienie komplementów.
- Na drodze był koala... - odpowiedziała niemal szeptem. Nieznajomy
popatrzył na nią z zaciekawieniem, potem zwrócił uwagę na przód jej
samochodu.
- Potrąciłaś go?
- Nie... Wydaje mi się, że nie. Dlaczego jej głos brzmi tak dziwnie?
- 3 -
129493823.002.png
Mężczyzna zdawał się tego nie zauważać. Przykucnął obok koali i
uważnie mu się przyjrzał, a potem spojrzał ponownie na Sophie.
- Jesteś turystką?
Ton jego głosu wyraźnie dawał do zrozumienia, co myśli o turystach.
- No... tak.
- Chyba rzeczywiście koali nic się nie stało - przeniósł krytyczne
spojrzenie na jej samochód i na nią samą - chociaż mogłaś coś mu zrobić. To
głupota, żeby po polnych drogach jeździć z taką szybkością.
- Wcale nie jechałam szybko, przecież jest cały! - Z niepokojem poczuła
łzy napływające jej do oczu. - Ale teraz nie mogę go przenieść.
- Myślę, że powinnaś wyłączyć reflektory. Nie możesz oczekiwać od
przerażonego, dzikiego zwierzęcia, żeby się ruszyło, jeśli nic nie widzi.
Mówił tonem, jakiego używa się wobec mało rozgarniętego dziecka.
Szybkim, zdecydowanym ruchem podniósł futrzastego winowajcę, jedną dłonią
chwytając go z tyłu za kark, drugą za luźną skórę na plecach. Aby uniknąć
ostrych pazurów, trzymał koalę w wyprostowanych rękach, daleko od siebie.
Przeniósł go na rosnące w pobliżu drzewo gumowe i posadził na rozwidlonym
konarze. Gdy tylko niedźwiadek poczuł się bezpieczniej, dał jasno do
zrozumienia, co myśli o tak bezceremonialnym traktowaniu, opróżniając
pęcherz moczowy.
- Zgadzam się z tobą w zupełności, kolego. To wszystko przez tych
turystów. - Po raz pierwszy nieznajomy się uśmiechnął i zwracając do Sophie,
dodał: - Droga wolna, możesz już jechać.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję.
Coś nieuchwytnego w jej głosie niespodziewanie go zastanowiło.
Podniósł rondo kapelusza, odsłaniając głęboko osadzone oczy.
- Czy wszystko w porządku?
- 4 -
129493823.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin