Andrzej W. Sawicki - Kolce w kwiatach - FRAGMENT.pdf

(583 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
876922349.001.png 876922349.002.png 876922349.003.png
ANDRZEJ W. SAWICKI
KOLCE W KWIATACH
Wydawnictwo RW2010 Poznań 2012
Redakcja i korekta zespół RW2010
Redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Andrzej W. Sawicki 2012
Okładka Copyright © Andrzej W. Sawicki 2012
Zdjęcia na okładce © msdnv
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2012
e-wydanie I
ISBN 978-83-63598-02-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości al-
bo fragmentu – z wyjątkiem cytatów w artykułach i recen-
zjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego
drzewa.
RW2010, os. Orła Białego 4 lok. 75, 61-251 Poznań
Dział handlowy: marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj .
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu .
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl .
Kolce w kwiatach
P owietrze było gęste i lepkie, choć zegar na wieży dworca
kolei wiedeńskiej nie wskazywał jeszcze ósmej rano.
Sierpniowe słońce bezlitośnie prażyło warszawskie ulice,
zalewało miasto oślepiającym blaskiem. Po bruku Elek-
toralnej turkotały ospale koła dorożek i wozów handlarzy
zmierzających na plac Zielony. Przechodnie zdawali się
poruszać w rozgrzanym powietrzu jakby w zwolnionym
tempie. Tylko jeden młodzieniec szedł energicznym krok-
iem, pogwizdując przy tym wesoło. Skręcił w imponującą
bramę Szpitala Ducha Świętego i wszedł na jego wysypa-
ny białym makadamem dziedziniec. Z dumą popatrzył na
jasne, błyszczące w słońcu ściany neorenesansowego pała-
cyku z pawilonami oskrzydlającymi przestronny plac. Na-
jnowocześniejszy szpital w mieście lśnił nowością, jego
widok krzepił i dodawał pewności.
Młody doktor Stanisław Loewenhardt dotarł do
schodów i już miał wejść do budynku, kiedy przez bramę,
ze zgrzytem koła trącego o kamienny ogranicznik,
wjechała pędem kariolka – zgrabna dwukółka. Woźnica
4/26
stał wyprostowany, trzymał lejce jedną ręką, a drugą unos-
ił nad głowę i machał.
– Hej, człowieku! – wrzasnął do Stanisława. – Trzeba
lekarza, szybko!
– Co się stało? – Loewenhardt zauważył, że stangret
to policjant w charakterystycznych niebieskich spodniach,
ciemnej koszuli i z czapką z carskim orłem.
– Ranny grodowoj, potrzebna mu pomoc! – Powóz
zatrzymał się przed doktorem.
– Ja jestem lekarzem – po wahaniu trwającym mgnie-
nie oka przyznał Stanisław.
– Wskakuj pan! – Policjant wyciągnął rękę i pomógł
doktorowi wspiąć się na dwukółkę.
Trzasnął lejcami, konie ruszyły gwałtownie, wzbija-
jąc tumany pyłu na wysuszonym jak pieprz dziedzińcu. Po
chwili galopowali Elektoralną w kierunku Marsza-
łkowskiej. Stanisław opadł na siedzenie przeznaczone dla
dwóch pasażerów i kurczowo złapał się podłokietnika. Nie
zdążył nawet zebrać myśli, nie mówiąc o torbie lekarskiej,
która leżała w gabinecie. Miał udzielić rannemu pomocy
gołymi rękoma?
Policjant klął wściekle i obrzucał wyzwiskami mijane
powozy, a właściwie ich woźniców. Wolną ręką bez przer-
wy wymachiwał i groził, wymijał wlekące się dorożki,
876922349.004.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin