Feliks Kres - Akasa, Fatanh, Amare.txt

(79 KB) Pobierz
Autor: Feliks W. Kres
Tytul: AKASA. FATANH. AMARE

Z "NF" 10/97

   Zrodzeni w nocy, z kamienia i grzechu kobiety - g�osi 
napis wyryty w g�azie, od wiek�w le��cym przy rozstajach w 
Carhon-See. Wie�� niesie, �e s�owa te dotycz� staro�ytnego 
plemienia olbrzymich kot�w-morderc�w. Ale nie nale�y 
rozumie� ich dos�ownie; by� mo�e jest �w napis tylko  dziwn� 
metafor�. Mordercy istnieli na pewno - wszak�e nie wiadomo, 
sk�d si� wzi�li. Noc zaiste by�a ich domem, za� wszystkie 
cechy kamienia - bo twardo��, nieczu�o�� i ch��d - zakl�to w 
ich mrocznych sercach. Nie byli dzie�mi Boga, nie mia� wi�c 
dla nich zbawienia ani pot�pienia. Trwali mi�dzy Piek�em a 
Niebem, zreszt� tak�e obok wszelkiej magii, a by� mo�e nawet 
- obok losu. Nie podlegali nikomu - i zgin�li tak, jak �yli: 
samotnie, do ko�ca tocz�c walk� z wrogimi mocami, kt�re 
zaw�adn�y Nordi�, Hostenne i Saywanee. Ci, kt�rych kiedy� 
przeklinano, maj�c za najgorsze z�o �wiata, przeszli do 
legendy jako niez�omni, nieustraszeni wojownicy, bij�cy si� 
- bez szans na zwyci�stwo - nawet wtedy, gdy wszyscy 
opu�cili r�ce.  Oboj�tni wobec czar�w i magii, gardz�cy 
be�kotem jasnowidz�w-wr�bit�w, pr�buj�cych przejrze� ich 
zamiary, stawiali czo�a naje�d�com z p�nocy, a� stal i 
ogie� przypiecz�towa�y ich zgub� w Starym Borze - ostatnim 
bastionie obrony. Nadesz�y Stulecia Mroku, pod rz�dami s�ug 
ksi�cia Gidora. Nikt ju� nie chcia� pami�ta�, kim w istocie 
byli Mordercy. Ujarzmione narody wspomina�y ich jako 
mniejsze z�o. Mo�e nawet jakie�... ma�e dobro? Tu i �wdzie 
pocz�y kr��y� ba�nie-przepowiednie, m�wi�ce o powrocie 
Morderc�w. Legendy o zast�pach kocich wojownik�w, 
wyzwalaj�cych udr�czone ziemie Saywanee. Zapomniano, �e 
tre�ci� �ycia tych istot, jedyn� religi� i dewiz�, by�y 
s�owa: AKASA, FATANH, AMARE. Nie znacz�ce nic w �adnym 
j�zyku, lecz sprowadzaj�ce zawsze walk�, przera�enie i 
�mier�. Walk� jak�kolwiek... i z kimkolwiek.  
   Przemin�y Mroki, Saywanee od�y�a i rozkwit�a. Z�owroga 
pami�� o Gidorze przyblak�a. Zapomniano i o Mordercach - bo 
zast�py bezlitosnych m�cicieli-wyzwolicieli przesta�y by� 
potrzebne. I tylko ska�a przy rozstajnych drogach w Carhon-
See trwa�a na przek�r up�ywowi czasu. Pewnego dnia kto� sku� 
cz�� napisu, sil�c si� na dziwaczny �art. Pozosta�o: 
"Zrodzeni z grzechu".  
                            * * *
   W sercu Saywanee wznosi si� strome wzg�rze, zwie�czone 
koron� ruin - ponure to miejsce i ciesz�ce si� najgorsz� 
s�aw�. Niegdy� ruiny by�y zamkiem, czarn�, kr�p� budowl� z 
kamienia - siedzib� namiestniczki Gidora P�nocnego. 
Pozosta�y gruzy... Czarne Wieki dawno przemin�y, zabieraj�c 
w otch�a� historii upiorn� ksi�n� Moran�. Nikt nie 
odwiedza� szcz�tk�w jej stolicy, cho� m�wi si� o ukrytych 
wielkich skarbach. Chodz� s�uchy, �e okrutna pani Zamku Ahar 
wci�� kr��y w podziemiach zamczyska - czekaj�c. Na co, na 
kogo? By� mo�e na pierwsz� �yw� istot�, kt�rej krew ogrzeje 
martwe cia�o, nape�niaj�c t�tnem zimne �y�y. Wiadomo 
przecie�, �e z�o nigdy nie umiera ca�kowicie, czasem tylko 
zapada w sen albo w letarg.  Przycicha.  
   Ma�a wioska, le��ca u st�p Wzg�rza Ahar, by�a kiedy� 
przyforteczn� osad� s�u�ebn�. Po odej�ciu Mrok�w podupad�a, 
lecz p�niej, gdy nowi w�adcy Saywanee odnowili 
dobros�siedzkie stosunki z Nordi� i Hostenne, wie� Ayonna 
zosta�a rozbudowana. Star� drog� , szerokim �ukiem 
obchodz�c� Wzg�rze Ahar naprawiono, odt�d s�u�y�a licznym 
karawanom.  Le��ca na handlowym szlaku Ayonna uzyska�a prawa 
miejskie, a z czasem przywilej sk�adu. Niewielkie, ale 
szybko bogac�ce si� miasto, rozkwita�o wraz z ca�ym 
ksi�stwem. Pomarli ostatni ludzie, pami�taj�cy pot�g� Ahar, 
przysz�y nowe pokolenia.  
   Ponure wzg�rze ogl�da�o mijaj�ce dni wy�upiastymi 
�lepiami g�az�w. Korona ruin zbrunatnia�a, skry�a si� w 
g�szczu chwast�w, krzew�w i dziwacznych, wstr�tnie 
powyginanych, kalekich drzew.
   Wreszcie, pewnego dnia, rzucono wyzwanie ponurej 
legendzie uroczyska. Nie sko�czy�o si� na przechwa�kach, jak 
bywa�o dot�d, gdy podochoceni winem m�odzi ludzie z ha�asem 
gotowi byli rusza� cho�by i przeciw diab�u. Tym razem 
�mia�kowie nie zawr�cili w p� drogi, nie uciekli...  
Widziano dw�ch ludzi - podobno szlachetnego rodu - 
wspinaj�cych si� o �wicie na szczyt wzg�rza. Tego samego 
dnia wieczorem, na przedmie�ciu, w le��cej tu� przy trakcie 
ober�y, pojawi� si� nie znany nikomu, mocno wystraszony 
pacho�ek. Wi�d� a� cztery wierzchowce, z kt�rych jeden - 
pe�nokrwisty ogier nordyjski - wart by� fortun�.  Przybysz 
wzbudzi� podejrzenia usi�uj�c sprzeda� zwierz�ta;  szybko 
wysz�o na jaw, �e by� s�u��cym jednego z owych szlachcic�w, 
kt�rych dostrze�ono w ruinach. Jego pan - najemnik, 
sprzedaj�cy sw� szpad� ka�demu, kto zap�aci� - nie powr�ci� 
z wyprawy; przepadli te� towarzysz�cy mu, uzbrojeni s�udzy. 
Drugi szlachcic, inicjator przedsi�wzi�cia (nosz�cy pono� 
tytu� hrabiego) wieczorem samotnie zbieg� ze wzg�rza, zabra� 
swego konia i odjecha� spiesznie w niewiadomym kierunku; 
pilnuj�cy koni s�u��cy us�ysza� tylko, �e pozostali 
zgin�li... Rzekomy hrabia mia� w ci�gu tej kr�tkiej wyprawy 
posun�� si� o lat dwadzie�cia: ca�kowicie osiwia�, dygota� 
jak starzec i z najwy�szym trudem dosiad� konia. Tyle 
zdo�ano wydoby� z przera�onego pacho�ka.  
   Tajemnicza i historia na wiele dni dostarczy�a po�ywki 
rozmaitym plotkom i domys�om; w karczmach i ober�ach 
wieczorne rozmowy przy winie kr��y�y wok� tej niesamowitej 
sprawy. Zn�w zbiera�y si� grupki m�odych bohater�w, gotowych 
wyrusza� cho�by zaraz... Jedna z wypraw prawie dosz�a do 
skutku; problem w tym, �e wytoczywszy si� z ober�y, m�odzi 
�owcy przyg�d niezw�ocznie pocz�li wymiotowa� mocnym 
czerwonym winem i cie�ko strawn� wieczerz�. Wobec widomej 
kl�twy Ahar, �mia�kowie poniechali zamierze�.  Mo�e by�, �e 
los tej grupki sta� si� dla innych przestrog�, bo coraz 
rzadziej snuto plany zbadania starych ruin, wreszcie 
zarzucono je zupe�nie. Min�o par� miesi�cy. W ober�ach 
bawiono czasem podr�nych opowie�ci� o niezwyk�ym zdarzeniu, 
jednak mieszka�com Ayonny temat spowszednia�, jak wszystko 
na tym �wiecie. A wreszcie - jak�� warto�� ma historia, 
przyniesiona przez byle koniokrada? Nie takie rzeczy 
zmy�lano, by usprawiedliwi� wyst�pek i uchroni� si� od kary.  
   A jednak co� si� zmieni�o na Wzg�rzu Ahar.  �yj�cy w jego 
cieniu mieszka�cy miasteczka nie umieli tego zauwa�y�; zbyt 
powoli zachodzi�a ta przemiana. By�o tak, jak z posadzonym 
ko�o domu drzewem: kto codziennie je ogl�da, nie umie nic 
dostrzec. Musz� min�� lata, nim gospodarz, zadar�szy g�ow�, 
zobaczy z nag�ym zdziwieniem, jak wysoko drzewko wyros�o.  
   Min�a zima, potem wiosna, wreszcie nadesz�o lato. Nie 
wiadomo, kto pierwszy zauwa�y�, �e na wzg�rzu nie ma ju� 
ruin. Wznosi� si� tam zamek - zniszczony, obro�ni�ty 
chwastami, ponury i sypi�cy si� w gruzy. Zaniedbany i 
opuszczony. Jednak �adn� miar� nie by�a to pryzma 
pokruszonych kamieni i cegie�. Coraz pot�niejszy, 
gro�niejszy; coraz m�odszy... Jakby czas na Wgz�rzu Ahar 
odwr�ci� si� i przyspieszy� bieg. Wy�miano tego, kto 
pierwszy to dostrzeg�...  
   Tydzie� p�niej - wy�miano by ka�dego w�tpi�cego. Zamek 
Ahar wynurza� si� z przesz�o�ci w ca�ej swej z�owrogiej 
pot�dze.

   1. Gwa�towna letnia burza przewali�a si� w nocy nad 
miastem, zalewaj�c ulice i domy potokami d�d�u. Niezliczone 
�mieci i odpadki, wymyte z r�nych zau�k�w, sp�ywa�y 
koleinami, wyci�ni�tymi w ziemi przez ko�a ch�opskich i 
kupieckich woz�w. Obierzyny kartofli, �uski cebuli, nadgni�e 
kapu�ciane li�cie, jakie� wi�ry, szmaty, ko�skie i ludzkie 
odchody - wszystko to zaleg�o w lepkim b�ocie, czekaj�c na 
kolejn� ulew�, kt�ra doko�czy dzie�a oczyszczania miasta. 
Wysoki i szczup�y cz�owiek w czarnej pelerynie, spod kt�rej 
wystawa� koniec pochwy szpady, nadepn�� co�, co by�o chyba 
starym �cierwem szczura i zakl�� - po raz dziesi�ty pewnie 
tej nocy. Nie o�wietlone, grz�skie ulice, stanowi�y istny 
labirynt, tym bardziej �e wobec p�nej pory i deszczu, nie 
by�o kogo pyta� o drog�.  Zniech�cony m�czyzna z 
rozdra�nieniem zerwa� kapelusz i spojrza� w niebo. G�ste 
czarne chmury przewala�y si� nisko nad ziemi� - o �wietle 
gwiazd i ksi�yca nie mog�o by� mowy.  
   Powia� wiatr, przynosz�c z g��bi ulicy co� jakby s�owa 
rozmowy dw�ch lub trzech os�b. M�czyzna ws�ucha� si� 
bacznie, ponownie na�o�y� kapelusz i szybkim krokiem ruszy� 
na spotkanie rozmawiaj�cych. Wkr�tce dojrza� trzech 
pacho�k�w miejskich, uzbrojonych w kije; czarne sylwetki 
niemal ca�kowicie zlewa�y si� z t�em nocy.  Spostrzeg�szy 
nadchodz�cego, stra�nicy przerwali rozmow�.  
   - Kim pan jest i co robi na ulicy o tej porze? - 
zagadni�to.
   - Szukam pewnego domu - odrzek� wysoki m�czyzna, 
puszczaj�c mimo uszu pierwsz� cz�� pytania. - B�d� 
wdzi�czny za wskazanie mi drogi. Chodzi o sk�ad kupiecki... 
- tu pad�o nazwisko w�a�ciciela. - Czy zmierzam w dobrym 
kierunku?
   - Obcy, pytaj�cy w �rodku nocy o dom zamo�nego 
cz�owieka... Sam musisz pan przyzna�, �e to podejrzane?
   Trudno wymaga� manier i og�ady od miejskiego pacho�ka, 
kt�ry zreszt� - grzeczny czy niegrzeczny - mia� prawo do 
takich pyta�. Jednak nocny w�drowiec nie grzeszy� nadmiarem 
cierpliwo�ci; pochyliwszy nieco g�ow�, rzek� cokolwiek 
niewyra�nie: 
   - Pos�uchaj, cz�owieku: pytam o drog� i ��dam odpowiedzi. 
Sprzykrzy�o mi si� stanie w tym b�ocie i buty mam ca�kiem 
mokre... Prowad�, gdzie nale�y, albo id� do diab�a. C� to, 
nie macie latarni? - dorzuci� z g�upia frant.
   - Zgas�a - niepewnie odrzek� zapytany, zbity z tropu 
hardym tonem rozm�wcy.  
   - Tedy j� zapal na powr�t, a zobaczysz, do kogo m�wisz.
   Z po�piechem wype�niono polecenie. Str�e miejskiego 
porz�dku pojmowali ju�, �e zasz�a bardzo przykra pomy�ka. 
Skrzesano ognia i wkr�tce latarnia rzuci�a kr�g �wiat�a, 
wy�awiaj�c z ciemno�ci m�od�, bardzo m�sk� i przystojn� 
twarz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin