Kirył Bułyczow - Zhańbione Miasto.doc

(99 KB) Pobierz
KIR BUŁYCZOW

KIR BUŁYCZOW

 

 

Zhańbione miasto

(Opozoriennyj gorod)

 

                 

                    

                   

 

                  

                  Piętno hańby, jakim los naznaczył czoło Wielkiego Guslaru, tak

                  jak każde piętno, było niezmywalne. I nie można obwiniać za

                  nie masonów, syjonistów, CIA, czy mafię.

                  My jesteśmy winni.

                  Ale przyznać się do tego nie możemy.

                  Wszystko zaczęło się od tego, że w okolicach Wielkiego Guslaru

                  wylądował taki sobie zwyczajny statek kosmiczny z systemu

                  Scypiona. Na statku był jeden kosmita. Nie wiadomo, jak się

                  nazywał

                  Przybysz, najprawdopodobniej nie miał złych zamiarów. Może

                  była mu potrzebna pokrzywa, uważana w Galaktyce za uniwersalny

                  środek wychowawczy, a może chciał nazrywać konwalii dla swojej

                  przyjaciółki.

                  Kosmonauta wybrał bezludne miejsce w lesie, niedaleko od

                  Wielkiego Guslaru, wypatrzył jaskrawozieloną polanę i nacisnął

                  na hamulce.

                  Gdy statek powoli zbliżał się do ziemi, kosmonauta przejrzał

                  się w lustrze. Wszystko było w porządku, wyglądał jak

                  najzwyklejszy guslarski grzybiarz. To na wypadek, gdyby w

                  lesie doszło do jakiegoś przypadkowego spotkania. Kosmita

                  ściśle przestrzegał zasady nieingerencji.

                  Statek dotknął ziemi, trawa rozchyliła się i na powierzchni

                  pojawiło się czarne błoto. Okazało się, że na wskutek

                  niedopatrzenia ze strony kapitana i przyrządów, statek

                  wylądował na niedużym ale głębokim trzęsawisku.

                  Kosmita szybko otworzył górny luk statku podobnego do

                  gigantycznego srebrnego jaja i wyskoczył na ostatnie suche

                  miejsce.

                  Przez jakieś pół minuty stał na szczycie statku. Ciągle miał

                  nadzieję, że za chwilę statek dotknie dna trzęsawiska. Ale gdy

                  czarna maź zaczęła ze wszystkich stron podchodzić do jego

                  butów, kosmita zebrał siły i skoczył na suchy brzeg, oddalony

                  od statku o jakieś dziesięć metrów.

                  Kosmita postał tak z dziesięć minut, patrząc na znikający w

                  trzęsawisku statek. Bagno zamlaskało, wsysając go, zakołysało

                  się i uspokoiło.

                  Kosmita gotów był się rozpłakać.

                  Sytuację, w jakiej się znalazł, można było nazwać tragiczną.

                  Był dziesiątki lat świetlnych od domu i najbliższej stacji

                  technicznej, całkiem sam, na planecie, na której wcześniej nie

                  postała stopa prawie żadnej istoty z cywilizowanego Kosmosu,

                  musiał odlecieć z niej, nie nawiązując kontaktu z miejscowymi

                  władzami i prasą.

                  Jeżeli nie uda mu się zrealizować tego nierealnego zadania,

                  pozostanie mu tylko samobójstwo. A samobójstwo było dla tego

                  kosmity czynem nie tylko niewykonalnym, ale i wstrętnym.

                  Nie podjąwszy żadnej decyzji, kosmita ruszył w stronę

                  Wielkiego Guslaru, mając nadzieję, że po drodze uda mu się coś

                  wymyślić.

                  Jak każdy galaktyczny podróżnik, kosmita miał za sobą szkołę

                  przeżycia. Mógł nie oddychać przez trzydzieści dwie minuty,

                  wydostać się z głębokości pięciuset metrów bez akwalungu,

                  spaść z szóstego piętra i nie zabić się, mógł porozumieć się z

                  napotkanymi istotami w ich języku, biegał szybciej niż

                  amerykańscy Murzyni, pływał lepiej niż krokodyl

                  I znał sztuczki, do których kosmonauci mogli się uciekać na

                  obcych planetach.

                  Rozmyślając o możliwościach ratunku, kosmita przypomniał sobie

                  jedną taką sztuczkę, która mogła mu pomóc, jeśli mieszkańcy

                  Ziemi byli skłonni do powszechnego w Galaktyce grzechu, czy

                  powiedzmy raczej, słabości.

                  Należało to sprawdzić.

                  Rozmyślając w ten sposób, kosmita wszedł do Wielkiego Guslaru.

                  Na przedmieściach królują jednopiętrowe domki, ale im bliżej

                  centrum, tym domy są wyższe, osiągając w centrum wysokość

                  czterech pięter.

                  Pomiędzy domami stoją cerkwie, które przetrwały antyreligijną

                  propagandę, ulicami jeżdżą rowerzyści i motocykliści.

                  Mercedesów kosmita nie zauważył, chociaż znał się na markach

                  ziemskich samochodów.

                  Kierując się w stronę centrum, przybysz studiował lokalizację

                  sklepów i sklepików.

                  We wszystkich sklepach kosmita zastygał przed ladą i długo

                  wpatrywał się w towar, próbując zrozumieć, na co jest popyt, a

                  co nie wywołuje zainteresowania klientów.

                  Doszedł do wniosku, że nikt nie kupuje napoju kawo podobnego

                  “Rześki poranek”. W jego skład wchodziły produkty czyste

                  ekologicznie: mąka z żołędzi, palona kora głogu, i inne

                  interesujące komponenty. Wydawało się że ten produkt będzie

                  się odpowiedni do eksperymentu psychologicznego. Kosmita

                  usiadł na ławce w ogródku, nieopodal cerkwi Paraskiewy

                  Piatnicy i patrzył na płynące obłoki. Zachowywał się jak

                  pająk, który nieruchomo i nawet leniwie czeka na swoją

zdobycz.

                  Zdobycz pojawiła się po dziesięciu minutach w osobie zasapanej

                  od dźwigania ciężkiej torby staruszki, której imienia nie

                  znamy.

                  Babcia siedziała przez minutę albo dwie w milczeniu, zanim jej

                  sąsiad zwrócił się do niej z pytaniem.

                  - Ciśnienie?

                  Babcia odwróciła głowę i zobaczyła obok siebie człowieka,

                  raczej młodego, należącego do typu mężczyzn, którzy wzbudzają

                  zaufanie właśnie w starszych paniach. Z takich mężczyzn

                  wychodzą doskonali zięciowie i beznadziejni mężowie.

                  - Zamęczyło mnie – zgodziła się babcia.- Od rana w głowie tak

                  stuka i stuka, jakby pociąg jechał i jechał i nie mógł

                  przejechać.

                  - A mojej mamie przeszło, jak ręką odjął. Mogę zaświadczyć.

                  - A co zrobiła?- zainteresowała się babcia.

                  - Nie wiem wprawdzie, czy macie to u was w sklepach – środek

                  na pierwszy rzut

                  oka dziwny, nikt by się nie domyślił, a mojej mamie – jak ręką

                  odjął.

                  W tym momencie kosmita przerwał i zaczął się wpatrywać w

                  obłoki, tak jakby w życiu nie widział nic bardziej

                  interesującego.

                  - Niechże pan mówi, niech pan mówi, chyba, że to sekret.

                  - Właściwie to dałem mamie słowo, że nikomu nie powiem...Ale

                  czuję do pani sympatię i współczuję pani, więc zdradzę pani

                  tajemnicę.

                  - Obiecuję - nikomu ani słowa! – powiedziała na wszelki

                  wypadek babcia.

                  Młody człowiek już jej nie słuchał. Jak modlitwę, jak

                  pogańskie zaklęcia, mamrotał:

                  W gorącej wodzie rozpuścisz

                  Dwie trzy łyżki na szklankę odmierzysz

                  I do czterdziestu policzysz

                  Napój leczniczy otrzymasz!

                  - Jak, jak pan powiedział?- przejęła się staruszka. Bała się,

                  że zapomni

                  - Zapisać, czy nauczy się pani na pamięć?- zapytał kosmita.-

                  Napój kawopodobny “Rześki poranek”.

                  - Lepiej niech pan zapisze, pamięć już nie ta ...

                  Kosmita zapisał czterowiersz drukowanymi literami. Potem

                  powiedział:

                  - Lepiej nie gotować. Doprowadzić do wrzenia, ale nie gotować

                  - Rozumiem – babcia z trudem oderwała się od kartki. – Dwie –

                  trzy łyżki na szklankę odmierzysz, napój leczniczy otrzymasz.

                  Nie widziała już kosmity. Miała przed sobą szczytny cel.

                  Kosmita poszedł do hotelu, oczarował dyżurną i dostał łóżko w

                  apartamencie. Mieszkało tam jeszcze dwóch facetów. Z

                  województwa.

                  Nie zdejmując butów, kosmita położył się na łóżku i zaczął

                  myśleć. Nikt mu nie przeszkadzał. W środku roboczego dnia w

                  pokoju nikogo nie było.

                  Ten pierwszy krok jeszcze nic nie znaczył. Nawet gdyby miał

                  szczęście. Puszczona przez niego plotka mogła ucichnąć, gdyby

                  trafiła na niezainteresowanego pośrednika. Trzeba było działać

                  dalej, tymi samymi środkami. Zanim będzie można przejść do

                  punktu głównego, kosmita musiał oszołomić miasto, rozhuśtać

                  je, jak łódkę, sprawić, żeby zagubiło się jak dziecko w gęstym

                  lesie.

                  Potrzebny był kolejny nonsens.

                  - Eureka!- krzyknął kosmita, zrywając się z łóżka po

                  półgodzinie intensywnego myślenia. – Eureka!

                  Oczywiście, słowo “eureka” jest tylko przybliżonym

                  tłumaczeniem jego okrzyku.

                  Przybysz wyszedł na główną ulicę i rozpoczął poszukiwania

                  przedmiotu swojej kolejnej dywersji.

                  Podszedł do straganu gdzie gruba wąsata kobieta handlowała

                  nietypowymi dla Guslaru owocami: bananami, ananasami, mango,

                  kiwi. Trzy albo cztery osoby stały w kolejce nie denerwując

                  się, nie krzycząc i nie bojąc się, że owoców zabraknie – oto,

                  jakie czasy nastały!

                  Kosmita poczekał na swoją kolej, wybrał kiść co żółciejszych

                  bananów. Nie odchodził daleko, nie chował się nigdzie, żeby je

                  zjeść, przeciwnie, podszedł do piaskownicy, w której maluchy

                  uczyły się wznosić zamki z piasku. Mamy i babcie siedziały

                  obok na ławkach.

                  Kosmita rozłożył dużą chusteczkę, usiadł na niej, a banany

                  położył na ławeczce, obok siebie. Potem odłamał jednego banana

                  i powoli, demonstracyjnie, obrał go ze skórki. Robił to tak

                  elegancko, że młode mamy patrząc na niego myślały: jaka

                  szkoda, że los dał mi za męża Pietię, albo podsunął Wasię.

                  Dlaczego nie poczekał i nie wydał mnie za tego skromnego,

                  pełnego wewnętrznej godności człowieka.

                  Wtedy ten pełen godności człowiek zburzył przyjemny obrazek.

                  Obrał banana, wyrzucił do kosza owoc, zostawił skórkę. I

                  zaczął ją pożerać z dziwną, nieludzką żarłocznością.

                  Tylko proszę nie myśleć, że sprawiało mu to przyjemność. Wręcz

                  przeciwnie, w normalnych warunkach kosmita nigdy by nie zrobił

                  czegoś tak wynaturzonego.

                  Niektóre mamy zaczęły ochać, inne odwracały wzrok. A kosmita

                  pomyślał, że następnym razem powinien wziąć jajka. Można

                  bardzo efektownie wylewać zawartość pod nogi i chrzęścić

                  skorupkami.

                  Mamy, rozczarowane, milczały, a jakaś babcia trzymając w ręku

                  napój “Rześki poranek”, ruszyła w stronę przybysza, żeby go

                  skarcić. Ale nie zdążyła. Wyprzedziła ją trzyletnia

                  dziewczynka Wiera. Dziewczynka podeszła do wujka, który jadł

                  skórkę od banana i powiedziała:

                  - Jesteś głupi, tak?

                  - Nie – odpowiedział kosmita, z radością przysłuchując się

                  ciszy, która zapanowała w ogródku. – Nie jestem głupi.

                  - To dlaczego jesz skórkę ? Trzeba jeść banana.

                  - Nie masz racji dziewczynko – odpowiedział kosmita – Jem to,

                  co zdrowe.

                  - To ty jedz to co zdrowe, a mnie daj to, co nie zdrowe – i

                  dziewczynka pokazała

                  pozostałe banany.

                  Wtedy jej mama, przystojna, farbowana blondynka ze skłonnością

                  do tycia, podbiegła do przybysza, złapała Wierkę i ciągnąć ją

                  za rękę, powiedziała:

                  - Niech się pan nie gniewa na dziecko, ona już jest taka

                  wrażliwa...

                  - Proszę, powiedziała babcia z pudełkiem “Rześkiego poranku” w

                  ręku. – jak to psują dzieci. Pokazują im różne głupoty, a one

                  powtarzają.

                  - Ach – zdziwił się przybysz, – pani na pewno nie czytała

                  książki profesora Poleżajewa “Żyjcie długo i cieszcie się

                  życiem”?

                  - Nie, nie było okazji – powiedziała babcia, z pewnym

                  przerażeniem patrząc, jak młody człowiek obiera drugiego

                  banana, wyrzuca środek, i żuje skórkę.

                  - Tam, na podstawie statystyki, dowiedziono czarno na białym,

                  że skórka od banana powoduje niewiarygodne odmłodzenie. Jeżeli

                  spożywa się regularnie cztery skórki dziennie przed jedzeniem

                  to nie tylko wzrasta, za przeproszeniem, potencja, ale również

                  znikają wszystkie zmarszczki, nie mówiąc już o nadnerczach.

                  - Oho!- powiedziała babcia z pogardą – Myślałby kto!

                  - Niech pani spróbuje kupić banana w Japonii – powiedział

                  kosmita. – Co tam w Japonii – proszę pojechać do Moskwy. U nas

                  ludzie ustawiają się w kolejkach już wieczorem.

                  - A to dobre! - powiedziała babcia.

                  Jedna z mam pociągnęła swoje dziecko do wyjścia z ogródka.

                  - Dokąd idziesz, Dusia? – zapytała koleżanka.

                  - Późno się zrobiło, za pół godziny Grigorij przyjdzie z pracy

                  na obiad.

                  Powiedziała to tak fałszywym głosem, że pozostałe kobiety

                  zrozumiały- Dusia leci wykupić wszystkie banany. Zrozumiał to

                  również kosmita, który życzliwie rzucił za Dusią:

                  - Za dużo skórek na raz może zaszkodzić! Może dojść do

                  katastrofalnego odmłodzenia organizmu.

                  Z charakterystyczną dla narodu rosyjskiego wrażliwością, Dusia

                  krzyknęła:

                  - Nie bądź taki mądry!

                  Dla pozostałych kobiet był to sygnał do zabrania dzieci i

                  porzucenia ogródka.

                  Ostatnia wyszła babcia, przyciskając do piersi pudełko

                  “Rześkiego poranka”.

                  Kosmita wyciągnął nogi ( rano kupił sobie buty firmy

                  “Salamander” – marzył od nich od dawna), przeciągnął się i

                  zaczął obmyślać nową intrygę dla mieszkańców Guslaru.

                  Należało rozpowszechnić szkodliwe plotki wśród pozostałych

                  warstw społeczeństwa.

                  Kosmita poszedł do sklepu monopolowego.

                  Minęły czasy, gdy w kolejce po wódkę ludzie tratowali się i

                  zabijali. Teraz wódki jest tyle, że można się w niej kąpać.

                  Ale po dziś dzień guslarscy amatorzy alkoholu mają swoje

                  ulubione miejsca, z którymi związane są jasne wspomnienia.

                  Najważniejsze z nich to dział monopolowy w sklepie spożywczym

                  nr 1. Czego tam tylko nie przywozili! Czego tylko nie

                  sprzedawali, za czym się nie zabijali! Święte miejsce. Czy

                  godzi się kupować teraz wódkę w innym sklepie, nawet jeśli

                  wszędzie można ją kupić bez kolejki?

                  - Ciekawa rzecz – powiedział kosmita zwracając się do ludzi

                  przed sklepem,- ciekawa rzecz, takie naruszenie technologii.

                  - A o co chodzi? – zapytał nieufnie człowiek z dziecięcym

                  przezwiskiem Czerwono- nosy Jeleń. Nie pora teraz na

                  wyjaśnianie, w jakich dramatycznych okolicznościach Beniamin

                  Utkin stracił swoje imię i zyskał to indiańskie przezwisko.

                  - Gazety trzeba czytać- powiedział ostro kosmita. Do tego

                  audytorium trzeba było mówić ostro. Inaczej wielu mogło nie

                  zrozumieć.

                  - W gazetach nic już nie ma – powiedział Pogosian. – Wszystkie

                  się zaprzedały.

                  - A “Ekspertyzę” czytaliście? – zapytał nie zmieszany

przybysz.

                  - Jaką znowu ekspertyzę?

                  - W “ Ekspertyzie”, dodatku do “Izwiestij”, pisali, że teraz

                  szukają winnego na całym świecie. W wyniku wojen konkurencji,

                  wódka “Rosijskaja” już drugi tydzień ma o dwa procent więcej

                  niż zwykle. Ma, nie uwierzycie, czterdzieści dwa procent.

                  - Łżesz – powiedział Czerwononosy Jeleń. – Piłem ją wczoraj.

                  Wódka jak wódka.

                  - O to, to, widzieli cię wczoraj w kanałku – powiedział

                  Pogosian.

                  - No i proszę – powiedział przybysz – Nie wytrzymał chłop.

                  Rozumiecie, to nie o wódkę chodzi. Dodatkowy procent – oto, co

                  zwala człowieka z nóg.

                  - Ożeż ty! – powiedział ktoś.

                  - “Rosijskaja” – powiedział przybysz,- ale nie każda. Tylko ta

                  z zieloną etykietką.

                  W tym momencie przeszły dwie dziewczyny, które z ożywieniem

                  rozmawiając żuły skórki od banana. Widok był tak nienaturalny,

                  że mężczyzni zapomnieli o wódce, a kosmita ucieszył się, ze

                  jego działalność przynosi efekty.

                  - Mówisz, o dwa procent? - zapytał Pogosian, człowiek ufny i

                  prosty.- No i co z tego wychodzi?

                  - Wychodzi z tego, ze niby wypiłeś litr, a tak naprawdę to nie

                  litr, a litr i pięćdziesiąt gram.- wyjaśnił ktoś.

                  - Za darmo? - zapytał Czerwono nosy Jeleń.

                  - Otóż to - powiedział przybysz i poszedł dalej siać zamęt,

                  jak diabeł, chociaż oczywiście nie był diabłem, tylko

                  najzwyklejszym księgowym, który niechcący trafił na obcą

                  planetę i musiał się z niej wydostać.

                  Panujący w ludzkim mrowisku niepokój cieszył kosmitę. Jego

                  przewidywania sprawdzały się, intuicja go nie zawiodła. Ale

                  żeby zadać miastu ostateczny, miażdżący cios, kosmita

                  potrzebował czasu i dodatkowego wysiłku umysłowego.

                  Każde miasto, jak żywy organizm, ma żyły i arterie. Ulice.

                  Wypełnia je krew miasta - jego mieszkańcy. Potoki płyną w

                  konkretnym kierunku, ich bieg jest celowy. Rano ludzie idą do

                  pracy, wypełniając arterie i środki komunikacji, w ciągu dnia

                  pracujący i niepracujący chodzą po sklepach, wieczorem płyną

                  ulicami - żyłami do swoich mieszkań, a potem znowu je

                  porzucają, wychodzą do kina lub dyskoteki.

                  A przybysz robił wszystko, żeby zmylić bieg potoków, żeby

                  organizm miał dosyć, żeby zagubił się w działaniach swoich

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin