Jaros�aw Iwaszkiewicz Stara cegielnia By� letni, ch�odny cho� s�oneczny dzie�. Wiatr d�� porz�dny. Pan Antoni, str� starej cegielni, wyjrza� przez okno swojej izdebki i zobaczy� m�odego cz�owieka stoj�cego nie opodal. Nie lubi�, jak si� tutaj kr�cili niepotrzebni ludzie, i wci�gn�� z niezadowoleniem powietrze. M�ody cz�owiek sta� plecami do pana Antoniego i gapi� si� na budynek szkolny, znajduj�cy si� po przeciwnej stronie drogi. Antoni przypatrzywszy si� mu skonstatowa�, �e jest to jaki� obdartus, i jeszcze silniej si� zmarszczy�. Ch�opiec mia� na sobie za kr�tkie spodnie, granatowe w paski, z odmienn� �at� na siedzeniu, na to nadzian� ciasn� popielat� kurteczk�, od porz�dnego niegdy�, sportowego ubrania i nasuni�ty na g�ow� kaszkiet, spod kt�rego stercza�y zaczerwienione uszy. Obdartus odwr�ci� si� ku oknu i wtedy pan Antoni spostrzeg�, �e pod szar� kurtk� ma on owini�t� szyj� w�skim w��czkowym szalikiem r�owego koloru, kt�ry stanowi� raczej dziwaczn� ozdob� ni� praktyczne dope�nienie stroju. M�ody cz�owiek mia� jedno tylko oko. Nie podoba�o si� to Antoniemu. Chrz�kn��, powsta� ze sto�ka i wyszed� przed dom. Poniewa� wyj�cie z izdebki znajdowa�o si� z innej strony, od strony glinianek, straci� m�odzie�ca z oczu. Gdy okr��ywszy r�g domu znalaz� si� przed swoim oknem, ch�opiec ju� siedzia� na ma�ej drewnianej �aweczce pod �cian�. U�miechn�� si� i pozdrowi� uprzejmie pana Antoniego. Ten jednak pozosta� nieprzejednany. Zatrzyma� si� i chwil� podejrzliwie spogl�da� na nieznajomego. - Co pan tu uwa�a? - zapyta� wreszcie z wysoka. M�ody cz�owiek raz jeszcze zdj�� kaszkiet. Spod czapki ukaza�y si� w�osy g�ste i sztywne, r�wne jak druty i starannie przyczesane. Czo�o mia� nieco �ci�ni�te, w�skie i wysokie, twarz kr�g�� i dobrze ogolon�, a jedyne oko, czarne i b�yszcz�ce, u�miecha�o si� �agodnie. - Tak - powiedzia� �agodnym barytonem - odpoczywam. - Nie ma pan to gdzie indziej miejsca na odpoczynek? - O, przecie panu tych mur�w nie ugryz� - odpowiedzia� m�ody i spojrza� pogardliwie na otoczenie. Rzeczywi�cie nie by�o tam czego pilnowa�. �aweczka, na kt�rej siedzia� przyby�y, sta�a pod czerwonym, bardzo zniszczonym murem starego kantoru cegielni, w kt�rym mie�ci�a si� izdebka str�a. Dach na ca�ym budynku zapad� si�, okna powybijane �wieci�y pustkami. Opodal w stron� glinianek sta� zapadaj�cy si� okr�glak z rozsypuj�cymi si� ceg�ami, by�a to podstawa dawnego komina rozbitego w czasie wojny. A dalej a� do kolejki i za jej torem ci�gn�y si� glinianki, ma�e, g��bokie stawki pe�ne zmarszczonej lazurowej wody. Tworzy�y one pejza� g�rski, osamotniony i przykry w tym momencie silnego zachodniego wiatru. Po drugiej stronie kantoru przechodzi�a droga do Pruszkowa. Za ni� widnia� d�ugi rozwalony barak, te� nale��cy dawniej do cegielni, �a�osny, opuszczony budynek - a w jednym z nim rz�dzie nagle porz�dny, dwupi�trowy gmach szko�y z czterema �wierkami przed oknami, ogrodzony solidnymi drewnianymi sztachetami, pomalowanymi na zielony kolor. Dawniej podwaja� te sztachety akacjowy szpaler, ale nie podcinane akacje wyros�y na du�e drzewa i unios�y wysoko swoje k�dzierzawe g�owy. Ca�e to otoczenie wygl�da�o jak bukiet zielony i wyrywa�o si� na tle r�wnych, zaniedbanych p�l i le��cych od�ogiem teren�w otaczaj�cych stare glinianki. - Jeszcze by si� tu niejedno da�o ugry�� - powiedzia� pos�pnie pan Antoni - ale tylko �e nie dam. M�odzieniec gwizdn�� w odpowiedzi. Antoni niespodziewanie odezwa� si� innym tonem: - Posu� si� pan. M�odzieniec skwapliwie przetar� przykr�tkimi spodniami szorstk� desk� i stary usiad� obok niego na �awce. - Wiatr - powiedzia� po chwili. - Nie ma tu jakiej roboty? - spyta� ch�opiec. - E, sk�d tu robota? Tu si� wszystko rozpada. - No, tu tak, na cegielni. Ale, tak w og�le? - Pan nietutejszy? - Tutejszy, pruszkowski, ale z tamtej strony. Od �bikowa. Stary skr�ci� papierosa, wydobywszy tyto� w blaszanym pude�ku. M�ody patrzy� bez przerwy na budynek szkolny. Stare domostwo o prostych, �adnych liniach, z prostym dwuspadowym dachem przeb�yskiwa�o ��tym tynkiem pomi�dzy czarnymi, du�ymi �wierkami. - Szko�a - powiedzia� nieznajomy. - A szko�a. - mrukn�� Antoni. - A na drugim pi�trze kto tam mieszka? - powoli cedzi� jednooki. - Mieszkaj�. Lokatorzy. - Czy to tam ta krawcowa mieszka? - A czy ja wiem? Nie godzi�em si� tam na str�a. Mieszka. Ch�opiec si� zniecierpliwi� nie�yczliwym tonem starego i spojrza� na niego niech�tnie swoim jedynym okiem. - C� pan taki nieu�yty - jak i nie cz�owiek. - A pan po co� tu przyszed�? Na przeszpiegi? - Przyszed�em, bo chcia�em. Patrzcie no go... - Po co pan tu �azisz. Roboty tu nijakiej nie ma. Ca�y ten dialog wypowiedziany by� z obu stron spokojnym, r�wnym tonem i bez akcentu gniewu. Rozm�wcy spojrzeli na siebie. - O, panie Antoni - powiedzia� nagle przeci�gle jednooki - co pan sobie my�li. B�dzie mi pan tutaj imponowa�. Ja pana znam od dziecka. - Ja pana nie znam. - Mojej matki pan. nie zna�? Mielczarki? Co sklepik mia�a za stacj�? Opowiada pan! - A to� pan Mielczarki syn? Nie pami�tam. Tyle was si� tu kr�ci. - Ju� by� pan i po tym pozna� - pokaza� na oko - ale� pan nieu�yty. - A do czego pan mnie u�y� chcia�e�? - Wyszed�em. Tak, na spacer. Chc� sobie odpocz��. A pan mnie jakby i wygania�. - A sied� pan sobie z Bogiem. Wypoczywaj. Taki m�odziak i wypoczynku potrzebuje. - No, i co? Krawcowa ta mieszka tutaj? - Mieszka, powiedzia�em, �e mieszka. - Sama mieszka? - Z matk� i z bratem - takim tam ma�ym szczeniakiem. - A teraz chyba w domu siedzi? - Pewnikiem. - A robot� ona ma? - Czy ja wiem? Ja kiecek nie szyj�. - O! - M�wi�, �e si� z nauczycielem - z tej niby szko�y - kochaj�. - O! To drugie "o" zabrzmia�o raczej bole�nie. M�ody cz�owiek wsta� teraz i sta� taki skurczony pod wiatrem, kt�ry opina� na nim popielat� kurtk�. R�owa w��czka szalika dr�a�a lekko, targana powiewem czy oddechem m�skiej piersi. Mia� jakie� dwadzie�cia pi��, sze�� lat. - To pan jest Mielczarek? - Wacek, Wacek Mielczarek. - A matka nie �yje? - Aha, umar�a. Rok b�dzie na jesieni. - A pan co? - A ot tak! Na wolno�ci. Antoni podejrzliwie spojrza� na ch�opca. - No, id� pan, id� pan! Z Bogiem - powiedzia�. Wacek niech�tnie odwr�ci� si� ku str�owi. Popatrzy� na niego z komicznym smutkiem i pokiwa� g�ow�. - Pan musisz tu mie� jakie dolary zamurowane w tych ceg�ach, ludzi pan odp�dzasz, jak ten pies. Antoni poruszy� w�sikami. - Od ps�w mi nie wymy�laj, psia twoja morda. Jeszcze bym ci inaczej powiedzia�, �ebym nieboszczki mamusi nie by� zna�. Id� st�d. Wacek wzruszy� ramionami, zrobi� w ty� zwrot; z r�kami w kieszeniach wyszed� na drog�. Zimno by�o. Antoni wr�ci� do izdebki. Przez okna wida� by�o drog� ku Pruszkowowi i Wacka id�cego ni�. Skurczony, pochylony, z g�ow� opuszczon� na piersi oddala� si� szybko i Antoniemu nagle zrobi�o si� �al ch�opca. - Co on z tym okiem? - powiedzia� - a stara Mielczarka fest by�a kobieta, tylko j�zyk mia�a pod�y. - I usiad� znowu przy stoliku. Odwiedziny nieznajomego zirytowa�y go mimo wszystko. W�szy� tutaj jak�� sprawk� Elwiry. Niejednego ju� tutaj przecie przysy�a�a, aby go niepokoi� - a teraz dawno si� nie odzywa�a. Nie lubi� takiej ciszy przed burz�. Po pauzie figle Elwiry by�y szczeg�lniej bolesne, a awantury szczeg�lniej g�o�ne. A teraz ju� chyba jakie p� roku min�o, jak go szanowna ma��onka nie odwiedza�a. B�dzie p� roku, bo to by�o jako� w karnawale, potrzebowa�a na gwa�t pieni�dzy. Ale� by�a heca! - Byle tylko teraz jak najd�u�ej j� diabli trzymali z daleka ode mnie - powiedzia� do siebie - p�ki ten tam le�y. Bo gdyby babsko... nie daj Bo�e. Podni�s� si� ze sto�ka i pocz�� rozpala� pod piecem, pora gotowania obiadu zbli�a�a si�. Ju� czwarty rok tu mieszka w takiej samotno�ci; a dawniej to te� weso�o tu nie by�o. Cegielnia opuszczona ju� chyba z pi�tna�cie lat, po wyczerpaniu ostatniej glinianki. Drewniane stropy i dachy suszarni dawno rozebrane przez mieszka�c�w przedmie�� na opa�, w�a�ciciel teren�w gdzie� wyjecha�, kiedy wr�ci, nie wiadomo, a on jakim� cudem tutaj sobie mieszka. Kartofle rodz� si� wko�o glinianek jakie takie, i jako� tak si� �y�o i nawet by�o spokojnie, dop�ki ten... Pan Antoni spojrza� w stron� szko�y, ale Wacka ju� nie by�o wida�, natomiast panna Klara wysz�a z domu do miasteczka. Wiatr wydyma� jej bia�� sukienk� i s�omkowy kapelusz musia�a trzyma� obu r�koma. Antoni patrzy� jaki� czas, jak sz�a drobnym, r�wnym krokiem. Dopiero teraz domy�li� si� wszystkiego. - To on do niej przychodzi�. Chwa�a Bogu, �e nie do mnie. Wniosek ten potwierdzi�a mu ca�kowicie wizyta ma�ego Jasia, brata panny Klary, kt�ry go odwiedzi� po po�udniu. Jasio mia� lat oko�o dziesi�ciu i teren starej cegielni by� wymarzonym miejscem jego zabaw i szale�stw. Przychodzi� te� cz�sto do pana Antoniego, pod jego opiek� zostawia� swoje proce i w�dki, pomaga� mu r�ba� drzewo i w og�le lubi� przebywa� w atmosferze zapuszczonych, na p� wal�cych si� mur�w. Ostatnio wszak�e pan Antoni by� cz�sto w z�ym humorze i odp�dza� Jasia od cegielni. Szko�a by�a nieczynna latem i Jasio nie mia� �adnego zaj�cia, czasami go tylko siostra pos�a�a z robot� do kt�rej klientki poza tym mia� u�ywanie. Lata� wi�c na glinianki, k�pa� si� po ca�ych dniach i �apa� ryby na w�dki. Mia� te� tutaj ca�� kompani� wyrostk�w. Jasio stan�� dzisiaj przed panem Antonim, spojrza� na niego swoim przejrzystym, jasnym wzrokiem i podskakuj�c troch� - nigdy nie m�g� usta� spokojnie na miejscu - zawo�a�: - A ja wiem, kto u pana dzi� by�, wiem, wiem. Widzia�em. - Co� widzia�? - pan Antoni spojrza� niespokojnie. - Widzia�em! - Jasio okr�ci� si� na pi�cie. Wacek by� u pana. - Wacek? A sk�d znasz tego �lepca? - Tego �lepca! Pan Antoni jest niedobry - Jasio znowu si� okr�ci�. - St�j�e spokojnie...
landarenca