6 - JEZUS W BAŁWOCHWALNICY KRÓLI.doc

(91 KB) Pobierz
JEZUS W BAŁWOCHWALNICY KRÓLI

JEZUS W BAŁWOCHWALNICY KRÓLI.
ŚWIĘTO PAMIĄTKOWE POJAWIENIA SIĘ GWIAZDY

Pierwszy raz poszedł Jezus zwiedzić bałwochwalnicę za dnia. W uroczystym pochodzie prowadzili Go do niej z pałacu królów kapłani, ubrani dziś w wysokie czapki; na jednym ramieniu mieli gęsto poprzewieszane srebrne tarczki, na drugiej ręce znowu długie manipularze. Szli boso po drodze zasłanej płótnem. W pobliżu świątyni zabrały się tu i ówdzie gromadki niewiast, pragnące widzieć Pana. Siedziały one pod daszkami, umieszczonymi na słupkach, a służącymi jako parasole; gdy Jezus je mijał, wstawały i oddawały Mu pokłon aż do ziemi. W środku bałwochwalnicy stał filar, od którego biegły krokwie ku czterem ścianom świątyni, w górze zaś wisiało koło, obwieszone kulami i gwiazdami; używano go zaś przy pewnych obrzędach religijnych.

Oprowadzano Jezusa po całej świątyni i wszystko Mu pokazywano. W jednym miejscu stał żłóbek cały zrobiony ze złota; kazali go zrobić królowie po powrocie z Betlejem zupełnie na wzór tego, jaki widzieli w gwieździe. Złote dzieciątko siedziało w żłóbku na purpurowym posłaniu; rączęta miało skrzyżowane na piersiach, a od stóp aż do piersi otulone było w powijaki. Nie brakowało i siana. Za główką dziecięcia widać było biały wianuszek, nie wiem jednak już z czego. W całej bałwochwalnicy nie było zresztą żadnych wizerunków, tylko na ścianie wisiał długi zwój, czy też tablica o piśmie symbolicznym z różnymi figurami, i to było ich pismo święte. Między filarem a żłóbkiem stał mały ołtarz z otworami z boku. Obok było kropidło i woda do kropienia, jak u nas święcona woda. Wreszcie widziałam poświęconą gałązkę, używaną przy różnych obrzędach, małe okrągłe chleby, kielich, a na talerzu mięso ofiarne. Wszystko to obejrzał Jezus, a następnie nauczał i wykładał różne stawiane Mu pytania.

Teraz zaprowadzono Jezusa także do grobowca zmarłego króla Saira i jego rodziny, znajdującego się w podziemnych sklepach krytego krużganka, otaczającego świątynię. Groby, umieszczone w ścianach, robiły wrażenie łóżek do spania. Nieboszczycy przybrani byli w długie, białe suknie, a piękne przykrycia zwieszały się z posłań. Widać było tylko połowę oblicza i nie okryte ręce, wydawały się śnieżno białe, ale nie wiem, czy to były tylko same kości, czy skóra tak zasuszona, bo znać było na nich głębokie bruzdy. W grobowcach tych było dosyć znośnie i w każdym stało krzesło. Kapłani przynieśli ze sobą ogień i teraz dokoła okadzali. Na wspomnienie śmierci Saira wszyscy zaczęli płakać, a szczególnie stary Menzor płakał jak dziecko. Jezus zaś zbliżywszy się do zwłok, rozpoczął naukę o śmierci.

Przedtem jeszcze opowiadał Teokeno Jezusowi, że kilkakroć pojawiał się gołąb na gałązce, którą wedle zwyczaju zatknięto na drzwiach grobu Saira. Nie umiano sobie tego wytłumaczyć. Jezus zapytał przede wszystkim, jakie było postępowanie i jaka wiara zmarłego. Na to rzekł Mu Teokenos: „Panie! wiara jego taka była, jak moja. Od czasu jak oddaliśmy hołd Królowi żydowskiemu, aż do śmierci, wszystkie jego myśli i czyny zmierzały do tego, by w każdej chwili i na każdym kroku pełnić wolę Króla Żydów." — „W takim razie — rzekł Jezus — oznacza ten gołąb na gałązce, że Sair za życia otrzymał chrzest pragnienia."


Następnie narysował im Jezus na płycie baranka z chorągiewką na plecach, stojącego na księdze z siedmiu pieczęciami, i polecił im, by według tego kazali sobie zrobić wizerunek baranka i umieścili go na filarze naprzeciw żłóbka.

Od czasu powrotu z Betlejem obchodzili królowie każdego roku przez 3 dni z rzędu pamiątkę tego dnia, kiedy to na 15 lat przed narodzeniem Chrystusa pojawiła im się po raz pierwszy gwiazda z wizerunkiem dziewicy, trzymającej w jednej ręce berło a w drugiej wagę z kłosem i winnym gronem. Wyznaczone były na to 3 dni na cześć Jezusa, Maryi i św. Józefa, któremu szczególną cześć oddawali za tak serdeczne ich przyjęcie. Czas ten pamiątkowy teraz właśnie nadszedł. Poganie z pokory wielkiej chcieli zaniechać zwyczajnych corocznych w tym czasie obrzędów i prosili Jezusa, by On sam tylko w tych dniach nauczał, lecz Jezus nie zgodził się, kazał im obchodzić święto jak zwykle, by pospólstwo, w starych zwyczajach wychowane, tym się nie zgorszyło.

Zaczęły się więc uroczystości; przypatrując się im, dowiedziałam się wiele ciekawych szczegółów o ich religii. Wkoło bałwochwalnicy na zewnątrz stały trzy figury zwierzęce: smok z wielką paszczą, pies z grubą głową i ptak z długimi nogami i takąż szyją, podobny do bociana, tylko dziób miał nieco zakrzywiony. Nie sądzę, by te figury czczono jako bogowie, były one tylko symbolami pewnych traktatów o cnocie. I tak smok wyobrażał złą, ciemną naturę materialną, którą trzeba umartwiać; pies, oznaczający również jakąś gwiazdę, był symbolem wierności, wdzięczności i czujności; ptak zaś wyobrażał miłość ku rodzicom.

Do tych trzech figur przywiązane było jeszcze inne jakieś tajemne głębokie znaczenie, ale nie potrafię już tego dokładnie opowiedzieć; wiem tylko, że nie mieszało się w to żadne bałwochwalstwo, żadna ohyda, owszem wszystko nacechowane było mądrością, pokorą i chęcią rozważania cudów Bożych. Figury nie wyglądały na złote, lecz były ciemniejsze, jakby zrobione z żużla, używanego przy topieniu, lub z pozostałych odpadków. Pod wizerunkiem smoka napisane było 5 głosek, AASCC lub ASCAS, nie wiem już tego dokładnie. Psa nazywali Sur, nazwy ptaka już nie pamiętam.

W święto nauczało czterech kapłanów na czterech różnych placach koło bałwochwalnicy. Jeden nauczał mężczyzn, drugi niewiasty, trzeci dziewice, czwarty młodzieńców. Widziałam przy tym, jak otwierali smokowi paszczę, mówiąc: „Gdyby ten smok, tak straszny i szkaradny, ożył i chciał nas pożreć, któż mógłby nam przyjść z pomocą, jeśli nie Bóg wszechmocny?" Boga tego nazywali także jakimś szczególnym imieniem. Potem spuścili koło, postawili je na ołtarzu na torze, a jeden z kapłanów obracał nim. Na kole było pełno obręczy, złączonych ze sobą, i złote wydrążone, błyszczące kulki, wydające dźwięk przy obracaniu koła; miało to wyobrażać bieg gwiazd.

Śpiewano przy tym piosenkę, której treścią było pytanie, co by się stało, gdyby Bóg nie poruszał gwiazd. Następnie składano ofiarę z kadzidła przed złotym dzieciątkiem Jezus w żłóbku. Na przyszłość kazał im Jezus usunąć zwierzęta i nauczać głównie o miłosierdziu, miłości bliźniego i odkupieniu; polecał także, by podziwiali Boga w Jego stworzeniach, dzięki Mu czynili i Jego jednego wyłącznie czcili.

Wieczorem pierwszego z trzech dni świątecznych zapadł szabat, Jezus więc odosobnił się z trzema młodzieńcami w jednej z komnat pałacu, by szabat obchodzić. Ubrali się w długie, białe suknie, zupełnie jak całuny, na pasach wypisane mieli głoski i poprzypinane rzemyki, które krzyżowały się na piersiach na kształt stuły. Na stole, przykrytym materią w białe i czerwone pasy, stał świecznik siedmioramienny. Podczas modłów stali dwaj młodzieńcy po bokach Jezusa, a trzeci za Nim. Z pogan nie było przez czas szabatu żadnego.

Podczas gdy Jezus obchodził szabat, zebrały się w świątyni tłumy ludzi; byli tam dorośli mężczyźni i niewiasty, młodzieńcy i dziewice, a wszystkie te cztery grupy miały osobno wyznaczone miejsca, otoczone amfiteatralnymi siedzeniami. Jezus, ukończywszy Swe modły, przyszedł tak że do świątyni, a wnet po Jego przybyciu zaszło dziwne zdarzenie. Rzecz miała się tak: W środku kręgu niewiast stała figura smoka. Niewiasty, stosownie do swego stanu, rozmaicie były ubrane; uboższe miały suknie pojedyncze, a na wierzchu długi płaszcz, znakomitsze zaś wystrojone były podobnie jak niewiasta, którą zaraz opiszę, a która odegrała główną rolę w zaszłej scenie. Była to niewiasta silna, lat około trzydziestu.

Nosiła długi płaszcz, który siadając zdejmowała. Pod tym miała suknię, ułożoną w sztywne fałdy i kaftanik ściśle przylegający do ciała, pokryty błyszczącymi stroikami i łańcuszkami. Rękawów nie było całych, tylko do polowy ramienia zwieszały się płatki, jakby pół ramiączka; reszta rąk podobnie jak nogi owinięte były kosztownymi sznurami i naramiennikami. Na głowie miała obcisłą czapeczkę, rodzaj kapuzy, zrobioną z samych kędzierzawych piórek; czapeczka opadała aż na oczy, zakrywała policzki i brodę, tak że widać było tylko usta, nos i oczy. Przez środek głowy, z przodu ku tyłowi, była wypukłość, przez którą widać było strojne sploty włosów. Z uszów zwieszały się aż na pierś długie, ozdobne łańcuchy.

Zanim kapłan rozpoczął naukę, podeszła owa niewiasta, jak wiele innych, przed figurę smoka, uklękła i ucałowała ziemię. Ponieważ zaś czyniła to z osobliwym nabożeństwem i przejęciem, więc Jezus, zauważywszy to, przystąpił do niej i zapytał o przyczynę. Niewiasta odrzekła Mu, że smok ten budzi ją każdego dnia o świcie, więc ona wstaje, rzuca się przed posłaniem na twarz ku stronie, gdzie stoi figura smoka, i w ten sposób cześć mu oddaje. Jezus zawołał na to z oburzeniem: „Dlaczego padasz na twarz przed szatanem? Wiarę twoją szatan wziął w posiadanie. Prawda, że budzisz się co rana, ale nie szatan powinien cię budzić, tylko anioł.

Patrz, kogo czcisz!" W tej chwili stanął koło niewiasty widoczny dla niej i dla innych smukły, rudej, lisiej barwy duch o szkaradnym, szyderczym obliczu. Niewiasta zlękła się bardzo a Jezus, wskazawszy na zjawisko, rzekł: „Oto ten budził cię zawsze. Lecz każdy człowiek ma także przy sobie dobrego anioła. Przed nim upadaj na twarz i za jego idź radą!" I znowu po tych słowach ujrzeli wszyscy obok niewiasty świetlaną, piękną postać. Dopóki szatan był przy niej, stał dobry anioł z tyłu, dopiero gdy szatan ustąpił, stanął anioł po jej prawym boku. Niewiasta, wzruszona, upadła przed aniołem na twarz, poczym ze skruszonym sercem odeszła na swoje miejsce. Zwała się ona Cuppes, później zaś na Chrzcie św. otrzymała od Tomasza imię Serena. Pod tym imieniem poniosła śmierć męczeńską i czczona jest jako święta.

Później zgromadził Jezus dziewice i młodzieńców koło figury ptaka i tu upominał ich do zachowania należytej miary w miłości dla ludzi i zwierząt. Byli tu bowiem tacy, którzy rodziców swych prawie ubóstwiali, inni znów więcej okazywali miłości zwierzętom, jak ludziom.

W trzecim dniu tego święta pamiątkowego postanowił Jezus mieć naukę tak dla kapłanów i królów, jak i dla wszystkiego ludu. Chciał, by i słaby król Teokeno mógł się przysłuchać nauce, więc udał się z Menzorem do niego, a ująwszy go za rękę, kazał mu wstać i iść za Sobą. Teokeno, silną przejęty wiarą, wstał natychmiast, poszedł za Jezusem do świątyni i odtąd odzyskał już zupełnie władzę w nogach. Jezus kazał otworzyć drzwi świątyni, by ludzie, stojący na zewnątrz, mogli Go widzieć i słyszeć. Zebrało się mnóstwo mężczyzn i niewiast, młodzieńców, dziewic i dzieci.

Jezus nauczał to w świątyni samej, to na dworze, powtarzając wiele przypowieści, opowiadanych już w Judei. Na wyraźne Jego polecenie wolno było słuchaczom przerywać Mu i stawiać pytania. Odgadując myśli słuchaczów, zawołał raz sam głośno na niejednego, by jawnie przed wszystkimi wypowie-dział swoje wątpliwości. Stawiano Mu różne pytania, między innymi i to, dla- czego tu nie wskrzesza zmarłych i nie uzdrawia chorych, kiedy przecież Król żydowski to czyni. Jezus odrzekł im, że w ogóle u pogan tego nie czyni, lecz obiecał, że przyśle im później ludzi, którzy będą działali mnóstwo cudów i oczyszczą ich przez kąpiel chrztu; kazał im jednak pokładać wiarę w każdym Jego słowie.

Dla kapłanów i królów miał Jezus osobną naukę; tłumaczył im, że w nauce ich jest tylko pozór prawdy, a w rzeczywistości to wszystko kłamstwo, omamienie i czcza forma prawdy, wypełniona przez szatana. Gdy tylko dobry anioł ustąpi, zaraz występuje szatan, obejmuje wszystko w posiadanie i niweczy wszelką zasługę. Królowie czcili przedtem wszystko, co tylko mogło naprowadzić myśl na jakąś ukrytą siłę przyrody. Po powrocie z Betlejem poprawili się wprawdzie nieco pod tym względem, ale zawsze jeszcze pozostało wiele złego. Otóż teraz kazał im Jezus usunąć zupełnie te figury zwierząt i stopić; wymienił nawet zaraz ubogich, którym mieli darować stopiony kruszec.

Przy tym przemówił do nich: „Wszystka wasza wiedza i wasze obrzędy są niczym; powinniście bez tych figur uczyć miłości i miłosierdzia i dziękować Ojcu niebieskiemu, że w miłosierdziu Swoim powołał was do poznania prawdy.

Później przyślę wam takiego, który was o tym obszerniej pouczy." Również i koło z gwiazdami kazał im usunąć ze świątyni. Koło to, wielkości średniego koła od wozu, miało siedem dzwon, a na nich, to wyżej, to niżej, poumieszczane były różne kule z rozchodzącymi się od nich promieniami. W środku była większa kula, przedstawiająca ziemię; koło było obwieszone w pewnych odstępach 12 gwiazdami, a w nich było 12 bogato błyszczących obrazów. I tak w jednej był wizerunek dziewicy o świetlistych oczach i ustach, która miała na czole klejnoty; dalej był wizerunek zwierzęcia, trzymającego coś błyszczącego w pysku. Nie mogłam widzieć dobrze wszystkiego, bo koło wciąż było w ruchu; figury nie zawsze były widzialne, a czasem niektórych całkiem nie było widać.

Jezus postanowił zostawić im chleb i wino przez Siebie poświęcone. Za wskazówką Jego upiekli kapłani delikatne bielutkie chleby, na kształt małych ciastek i przygotowali dzbanuszek z czerwonym płynem. Zarazem dał im Jezus wskazówki co do formy naczynia, w którym miano to przechowywać. Zrobiono je w kształcie wielkiego moździerza o dwóch uchach z przykrywką opatrzoną guzikiem. Wewnątrz były dwa przedziały: w górny wkładano chleby, w dolny, opatrzony drzwiczkami, wstawiano dzbanuszek z płynem. Naczynie błyszczało z zewnątrz jak żywe srebro, wewnątrz zaś było żółte.

Gdy już wszystko było gotowe, położył Jezus chleby i wino na małym ołtarzu, pomodlił się i pobłogosławił je. Kapłani i obaj królowie klęczeli podczas tego z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Jezus pomodlił się nad nimi, włożył im ręce na ramiona, poczym oddawszy chleb pokrajany na krzyż, pouczył ich, jak mają go odnawiać i udzielił im przy tym błogosławieństwa. Chleb ten i wino miały być dla nich wyobrażeniem Najśw. Sakramentu Ołtarza. Królowie wiedzieli coś o Melchizedeku i zapytywali Jezusa o znaczenie jego ofiary. Teraz, pobłogosławiwszy im chleby, wspomniał Jezus ogólnikowo o ostatniej wieczerzy i czekającej Go męce. Z pobłogosławionego wina i chleba polecił im po raz pierwszy użyć w rocznicę dnia, w którym uczcili Go w żłóbku, a potem mieli je pożywać trzy razy do roku, czy też co trzy miesiące; nie pamiętam już tego dobrze.

Nazajutrz nauczał Jezus znowu w świątyni, gdzie zebrał się wszystek lud. Jezus wychodził przed świątynię, to znów wchodził do środka, każąc przyprowadzać do Siebie po kolei pojedyncze gromady. Przywoływał także niewiasty z dziećmi i uczył je, jak matki mają wychowywać dzieci i przyuczać do modlitwy. Pierwszy to raz widziałam tu tyle dzieci zebranych razem. Chłopcy mieli na sobie krótkie sukienki, dziewczynki krótkie płaszczyki. Były tu także dzieci owej nawróconej niedawno niewiasty. Ona sama była znakomitą damą, a mąż jej wysokim urzędnikiem przy królu Menzorze. Miała przy sobie może z dziesięcioro dzieci. Jezus wszystkie dzieci błogosławił, wkładając im ręce na ramiona, a nie na głowę, jak dzieciom w Judei.

Dalej nauczał Jezus o całym Swym posłannictwie i bliskiej śmierci i tak mówił: „Pobyt Mój tutaj jest dla Żydów tajemnicą. Dlatego wziąłem Sobie za towarzyszów troje dzieci, bo one nie zgorszą się i są posłuszne. Żydzi byliby Mnie zamordowali, gdybym się nie był usunął. Zresztą chciałem być i tak u was, bo i wy odwiedziliście Mnie w Betlejem, ponieważ w sercu mieliście wiarę, nadzieję i miłość. Dziękujcie Bogu, że nie pozwolił wam oślepnąć całkiem w służbie bałwochwalstwa, wierzcie silnie i postępujcie według przykazań Jego."

Jeśli się nie mylę, mówił im, kiedy odejdzie do Ojca niebieskiego i kiedy mają tu przyjść posłowie Jego. Wreszcie oznajmił im, że pójdzie stąd do Egiptu, gdzie jako dziecko bawił z matką Swą, bo ma tam rówieśników, którzy już w dzieciństwie za posłańca Bożego Go uznawali. Mówił, że nie da się tam jawnie poznać, bo są i tam Żydzi, którym mogłaby przyjść chętka pojmać Go i wydać Faryzeuszom, a jeszcze nie nadszedł właściwy czas na to.

Poganom dziwną się wydała ta Jego ostrożność; w dziecinnych ich pojęciach nie mogło się to pomieścić, jak ktoś może Jezusowi coś złego uczynić, kiedy On jest Bogiem. Lecz Jezus im to tak wytłumaczył: że jest zarazem i człowiekiem, a Ojciec posłał Go, by sprowadził wszystkich rozproszonych ze złej drogi. Jako człowiek może także cierpieć i w swym czasie ponieść cios z ręki drugiego. Gdyby nie był człowiekiem, nie mógłby tak poufale z nimi obcować.

Jeszcze raz upominał ich Jezus, by porzucili bałwochwalstwo i wzajemnie się miłowali. Zacząwszy mówić o Swych cierpieniach, zeszedł na naukę o współczuciu. Tu wytknął im zbyteczną nieraz troskę w pielęgnowaniu chorych zwierząt; kazał im tę życzliwość i współczucie zwracać raczej ku ludziom, obdarzonym duszą i ciałem, a jeśli niema pod ręką żadnych potrzebujących, to wyszukać ich gdzie indziej; w ogóle należy modlić się za wszystkich w potrzebie będących braci, bo, jak mówił, co wyświadcza się potrzebującym, to wyświadcza się Jemu. Zakazał jednak także okrutnie obchodzić się ze zwierzętami. Cała ta nauka bardzo była na czasie, bo rzeczywiście przesadne tu nieraz dla zwierząt okazywano przywiązanie. Chorymi zwierzętami zapełniano nieraz namioty, umieszczając je w osobnych łóżeczkach. Szczególnie namiętnie lubili psy; wszędzie było pełno wielkich psów o grubych głowach.

PRZYBYCIE NACZELNKA OBCEGO PLEMIENIA

Długo już Jezus nauczał, gdy wtem nadciągnęła drogą jakaś karawana na wielbłądach i zatrzymała się w pewnym oddaleniu. Naczelnik, jakiś obcy mi człowiek, zsiadł i wraz ze starym sługą, którego wysoce cenił, podszedł bliżej. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Dopiero gdy skończyła się nauka, a Jezus poszedł z uczniami do namiotu się posilić, przyjął Menzor przybyszów i wyznaczył im namiot na mieszkanie. Nowo przybyły naczelnik, czy też król, podobnie jak i jego ludzie, bielszą miał cerę niż Menzor, ubranie krótsze i nie tak wielki zawój na głowie. Podróżował tu przez kilka dni.

Wziął ze sobą żony i orszak, coś z 30 osób złożony, w namiotach; tu przyprowadził niewielu tylko ludzi. Zamierzali oni dłuższy czas tu pozostać. Poszedł też wraz z swym sługą do kapłanów i rzekł, że nie chce mu się wierzyć, by Jezus był obiecanym Królem żydowskim, a to głównie dlatego, że tak poufale obcuje z nimi. — Przecież — mówił — wiadomo, że Izraelici mają jakąś skrzynię, w której przechowują swego Boga, ale nikomu nie wolno nawet zbliżyć się tam; więc Jezus nie może być tym ich Bogiem. Stary znów sługa wtrącił jakichś parę źle zrozumianych szczegółów o Maryi. Mimo tych błędów byli to jednak dobrzy ludzie.

Królowi temu pojawiła się niegdyś także gwiazda, ale nie poszedł za nią do Betlejem. Bogów swoich uważał za coś wielkiego, wciąż mówił, jak dobrzy są dla niego i jakie szczęście mu przynoszą. Jako dowód opowiadał świeżo zaszły wypadek, gdzie to mu w wojnie bogowie dopomogli do zwycięstwa przez to, że ów stary sługa przyniósł mu pewną wiadomość o nieprzyjacielu. Widać było, że bardzo jest przywiązany do swych bożków, a jednego nawet wiózł z sobą na wielbłądzie; bałwan miał w koło mnóstwo rąk i dziury w tułowiu, w które wkładano ofiary. Co do własnych potrzeb małe miał król wymogi. Starego sługę swego cenił ponad wszystko, czcił go nawet jako proroka.

Sam też nakłonił go do tej podróży, by pokazać mu w Jezusie największego z bogów, lecz zdaje się, że rzeczywistość nie odpowiadała jego wyobrażeniu o Panu. Podobało mu się to, co Jezus mówił o współczuciu i dobroczynności, bo i sam był bardzo dobroczynny, a uważał to za wielką zbrodnię, by dla zwierząt zapominać o ludziach. Nieco później zastawiono dlań ucztę, lecz Jezus nie był na niej i w ogóle nie widziałam, by rozmawiał z tym człowiekiem; słyszałam tylko, że chwalił jego miłosierdzie dla bliźnich i mówił, że kiedyś i on i jego ludzie oświeceni będą w prawdzie. Wpadły mi przy tym w pamięć wyrazy Ormusd i Zorosdat.

Nazwa króla brzmiała jakoby Acicus. Stary sługa był właściwie gwiaździarzem. Ubrany był jak prorok w długą suknię i pas z mnóstwem węzłów, na głowie miał turban, z którego znowu zwieszało się dokoła pełno białych nitek i węzełków, zapewne z bawełny. Na piersi wisiała mu długa broda. Mąż zamożnej niewiasty Cuppes był bratankiem Menzora, i jako młodzieniec był wraz z nim w Betlejem. Oboje mają żółto brunatną barwę skóry i są potomkami Joba.

Jeszcze w nocy nauczał Jezus w świątyni i przed świątynią. Wszędzie było pełno światła, a najwięcej oświecone było wnętrze świątyni. Figur zwierzęcych już nie było, gdyż je zaraz usunięto za pierwszym poleceniem Jezusa, za to ujrzałam coś dotychczas niewidzianego. W górze u stropu świątyni widać było cały firmament niebieski, zasiany gwiazdami, wśród których znów przebijały się wszędzie małe ogródki, strumyki. i drzewka, ustawione u góry w świątyni, zewsząd rzęsiście oświecone. Dziwny to był widok i nie-zwykły, ale nie wiem, jak to było urządzone.

JEZUS OPUSZCZA SIEDZIBĘ KRÓLÓW I PRZYBYWA DO AZARIASZA, BRATANKA MENZORA W OSADZIE PASTERSKIAEJ W ATOM

Jeszcze przed świtem, przy, świetle lamp, wybrał się Jezus w dalszą drogę. Królowie uradzili odprowadzić Go z równą wspaniałością, z jaką Go przyjęli; lecz Jezus kazał zaniechać wszystkiego i nie przyjął nawet ofiarowanego Mu wielbłąda. Uczniowie tylko wzięli na drogę nieco chleba i soku do flaszek. Stary Menzor błagał gorąco Jezusa, by przecież zechciał pozostać u nich; złożył u nóg Jego koronę, którą zwyczajnie nosił na zawoju i ofiarował Mu całe swe mienie. A było tego nie mało, gdyż skarbiec, znajdujący się w piwnicy pod pałacem, obficie był zaopatrzony. Złoto leżało tam kupami w sztabach, bryłach, lub jako drobne ziarnka. Wszyscy płakali rzewnie przy rozstaniu; sam Menzor płakał jak dziecko, a łzy toczyły się perłami po jego żółtobrunatnym licu. Taką samą cerę miał Job, od którego Menzor pochodził. Był to kolor delikatny, połyskliwy, smagły, nie tak jednak ciemny, jak ubarwienie ludzi z nad Gangesu.


Droga Jezusa wiodła po stronie świątyni i koło wspaniałego namiotu nawróconej Cuppes; wyszła ona z dziećmi naprzeciw Jezusa i z płaczem upadła przed Nim na twarz. Jezus garnął dzieci do Siebie, a z matką chwilę łaskawie pomówił. Menzor, kapłani i wielu innych z pospólstwa odprowadzali Jezusa i to w ten sposób, że zawsze kolejno towarzyszyło Mu po dwóch z każdego boku. Jezus i uczniowie mieli laski w rękach. Ciemno już było, gdy Menzor powrócił z kapłanami do miasta, odprowadziwszy Jezusa spory kawał drogi. Lampy świeciły się wszędzie; tłumy ludu zebrały się wewnątrz i koło bałwochwalnicy, a wszyscy modlili się klęcząc lub leżąc twarzą na ziemi. Menzor zaraz wydał obwieszczenie, że kto nie zechce żyć według przykazań Jezusa i uwierzyć w Jego naukę, będzie musiał opuścić ten kraj.

Miasto namiotów, siedziba Menzora, wraz z świątynią i grobowcami królewskimi, stanowiło stolicę czcicieli gwiazd; w promieniu kilku godzin drogi były jeszcze inne takie miasta namiotów. Nie wszyscy mieszkańcy byli jednakowo ubarwieni; wielu miało znacznie ciemniejszą cerę niż Menzor. Droga, którą Jezus się udał, wiodła na wschód. Pierwszy nocleg wypadł Mu na dwanaście godzin drogi od pałacu Menzora w osadzie pasterskiej, należącej jeszcze do plemienia Menzora. Noc przepędził Jezus z uczniami w okrągłym namiocie; posłania oddzielone były od siebie parawanami. Nazajutrz rano, zanim mieszkańcy się pobudzili, opuścił Jezus osadę.

Po jakimś czasie przybył z uczniami nad rzekę, a że w tym miejscu była za szeroka, więc musiał iść w górę rzeki ku północy, by wyszukać dogodny bród. Nad wieczorem napotkali osadę, złożoną z nędznych lepianek i chat z mchu. Obok stała nie nakryta studnia, otoczona wałem; tu umyli sobie nogi i nie przyjmowani przez nikogo, rozgościli się na nocleg w małej chatce. Była to chatka okrągła z dachem spiczastym, prawie przeźroczysta, bo ściany plecione były z zielonych gałęzi, poprzetykanych gdzieniegdzie darnią. Dokoła zrobione było ogrodzenie z sieci dla ochrony przed dzikimi zwierzętami. Okolica jest tu bardzo urodzajna.

Wspaniale pola obsadzone są rzędami grubych, cienistych drzew. W miejscach, gdzie drzewa się schodziły, stały mieszkania, nie namioty — jak u Menzora, lecz okrągłe chaty, plecione z gałęzi. Zabarwienie skóry tutejszych mieszkańców przypominało opalenie słoneczne; nie była to tak delikatna brunatna barwa jak u Menzora. Ubierali się tak, jak pierwsi gwiazdochwalcy, których Jezus w tej wędrówce napotkał. Niewiasty nosiły szerokie spodnie, a na to zarzucały płaszcze. Mieszkańcy trudnią się podobno tkactwem. W wielu bowiem miejscach rozpięte byty przędziwa od drzewa do drzewa i przy takich krosnach pracowała większa ilość ludzi naraz nad tkaniem różnych materii. Drzewa, obsadzone wzdłuż pól, były ozdobnie poobcinane, a w gałęziach porobione były sztuczne siedzenia.

Z pierwszym brzaskiem dnia, bo jeszcze gwiazdy nie zeszły z firmamentu niebieskiego, nadeszła gromadka tutejszych ludzi do chatki, gdzie nocował Jezus z młodzieńcami. Ujrzawszy ich jeszcze na posłaniu, cofnęli się ze czcią i upadli twarzą na ziemię. Niedawno właśnie otrzymali byli przez gońca wiadomość, że Jezus ma przybyć do nich, ale nie wiedzieli, że już jest między nimi. Jezus wstał zaraz, przepasał szeroką tunikę, i zarzucił na to płaszcz, który w podróży noszono zwykle zwinięty w węzełek; uczniowie umyli Mu nogi, a On pomodlił się z nimi i wtedy dopiero wyszedł z chaty. Widząc, że przybyli wciąż jeszcze leżą na ziemi, kazał im powstać i nie mieć strachu przed Nim.

Potem poszedł z nimi do bałwochwalnicy. Był to wielki, podłużny budynek o płaskim dachu, po którym można było chodzić. Z obu stron dachu były poręcze, a na nich jakieś figury, spoglądające w Niebo przez szkła. Przed świątynią była zamknięta studnia, uważana za świętą, i kocioł na ogień, stojący na podwyższeniu tak, że można było pod nim przejrzeć na drugą stronę.

Wkoło bałwochwalnicy były wyznaczone miejsca dla ludu, oddzielone barierami. Kapłani ubrani byli w długie, białe suknie, obszyte od góry do dołu różnobarwnymi sznurami; suknia przepasana była szerokim pasem, z którego zwieszała się z przodu tabliczka, wysadzana klejnotami i głoskami. Na plecach wisiały na rzemykach tarczki.

Zbliżywszy się do bałwochwalnicy, zawołał Jezus jednego z kapłanów, który stojąc na dachu, śledził bieg gwiazd. Tymczasem wyszedł jednak z bałwochwalnicy naprzeciw Jezusa bratanek Menzora, naczelnik całej tej osady pasterskiej i podał Jezusowi gałązkę pokoju. Jezus podał ją Ermenzearowi, ten Silasowi, a Silas Eliudowi. Potem odebrał ją Eremenzear na powrót i zaniósł do bałwochwalnicy, gdzie poszedł za nim Jezus wraz z innymi. Stał tu mały, okrągły ołtarz, a na nim kielich bez podstawki, podobny do moździerza, napełniony jakąś żółtawą masą; Eremenzear utkwił weń przyniesioną gałązkę. Gałązka ta miała dwa rzędy liści, a była zeschła, lub może sztucznie zrobiona.

Zdaje mi się, że Jezus mówił, iż gałązka ta zazielenieje. Wszystkie obrazy w bałwochwalnicy osłonięte były jakby pokrowcem lub rodzajem maski z lekkiej sztywnej materii. By Jezus lepiej mógł nauczać, ustawiono w obrębie około bałwochwalnicy mównicę. Podczas nauki wypytywał Jezus słuchaczów o wszystko jak małe dzieci, a oni też z dziecięcą gotowością na wszystko się godzili. Niewiasty przysłuchiwały się także, ale stały daleko z tyłu. Prawie cały dzień nauczał Jezus, a potem zagościł na nocleg w domu naczelnika osady. Był to okrągły budynek kilkupiętrowy; schody biegły w koło zewnątrz. Wnętrze domu przystrojone bardzo pięknie barwnymi kobiercami, połączone było z komnatami żony jego chodnikiem, krytym płótnem.

Nad bramą domu przybita była tarcza z żółtego metalu, a na niej czytało się napis: " Azarya z Atom." Azarya nie mógł się pogodzić z Menzorem i dlatego rozdzielili swe pastwiska. Od czasu bytności tu Jezusa, poprawił się Azarya zupełnie. Z nadejściem szabatu odosobnił się Jezus znowu wraz z trzema młodzieńcami, by i tu, jak w siedzibie Królów, ściśle ten dzień święcić.

CUDOWNE UZDROWIENIE DWÓCH CHORYCH NIEWIAST

Żona Azariasza chora była od dłuższego już czasu. Właśnie gdy Jezus z uczniami obchodził szabat w chacie, gdzie pierwszą noc przepędził, postanowiła ona szukać pomocy w chorobie u swych bożków. Gwarno było w jej mieszkaniu, bo dzieci miała dosyć, a prócz tego cały zastęp służebnych. Z tyłu za ogniskiem, w kącie, stał stolik na słupkach z małą nasadą, opatrzoną otworami ze wszystkich stron i przystrojoną w zieleń; na tej nasadzie ustawiony był bożek, przedstawiający psa z grubą płaską głową, w siedzącej postawie. Pies siedział na jakimś piśmie w kształcie książki, spiętej rzemykami, a podniesioną przednią łapą wskazywał niejako na książkę, pod nim leżącą. Nad nim stał drugi bałwan jeszcze szkaradniejszy, z mnóstwem rąk.

Kapłani przynieśli zarzewia z kotła przed świątynią i nasypali pod wydrążoną figurę psa tak, że z nosa jego i z pyska buchał dym i iskry, a oczy błyszczały żarem. W obecności Azariasza przyprowadziły dwie niewiasty żonę jego chorą na krwotok, i usadowiły ją na poduszkach i kobiercach. Kapłani modlili się, kadzili, składali ofiarę przed bałwanem, ale wszystko jakoś daremnie. Płomienie buchały z figury, w gęstym czarnym dymie ukazywały się jakieś obrzydliwe postacie mopsów i znikały, ale nic nie pomagało. Chora słabła coraz bardziej, wreszcie upadła bezwładna, jak martwa na ziemię i zawołała: „Nie pomogą mi te bałwany. To są złe duchy! Nie mogą tu już wytrwać, bo uciekają przed prorokiem, Królem żydowskim, który jest u nas. Widzieliśmy Jego gwiazdę i szliśmy za nią. On jeden może mi pomóc!" Po tych słowach upadła znowu jak martwa. Wszystkich ogarnęło osłupienie; dotychczas bowiem byli przekonani, że Jezus jest tylko posłem Króla żydowskiego. Udali też się zaraz z oznakami wielkiego uszanowania do chatki, gdzie

Jezus z młodzieńcami obchodził szabat, i prosili Go, by poszedł do chorej, bo ona sama wołała, że bałwany na nic już są i tylko On sam może ją uzdrowić.

Jezus, podobnie jak i uczniowie, był jeszcze w szatach szabatowych, i tak zaraz poszli do chorej, leżącej już prawie w konaniu. Tu przemówił najpierw surowo do obecnych, ganiąc ich bałwochwalstwo, które niczym nie jest, jak służeniem szatanowi. W szczególności zganił Azarię, że po powrocie z Betlejem, gdzie był z Królami jako młodzieniec, popadł znowu tak nisko w ohydne bałwochwalstwo. Rzekł jednak, że jeśli uwierzą w Jego naukę, spełniać będą przykazania Boże i objawią chęć przyjęcia chrztu, to pomoże chorej niewieście, a po trzech latach przyśle im tu jednego z Apostołów. Wszyscy zapewnili Go o tym uroczyście, a i niewiasta, zapytana osobno, rzekła, że wierzy.

Na polecenie Jezusa rozebrano ściany namiotu, a tłumy ludzi zebrały się wkoło. Jezus zażądał naczynia z wodą, ale nie ze świętej studni, tylko z wodą całkiem zwykłą. Kropidła także nie przyjął od nich, lecz kazał sobie przynieść świeżą gałązkę z delikatnymi, wąskimi listkami. Na rozkaz Jezusa przykryto bałwany cienkimi, białymi kobiercami, przetykanymi złotem, poczym Jezus postawił wodę na ołtarzu, dwóch uczniów stanęło po obu bokach, a jeden z tyłu. Jeden z nich podał Mu z worka, który nosili zawsze przy sobie, puszkę metalową. Było tam więcej takich puszek z oliwą i bawełną; ta, którą wziął teraz Jezus, zawierała jakiś biały, miałki proszek, zapewne sól. Jezus nasypał trochę do wody, pochylił się nad naczyniem, pomodlił się i pobłogosławił ręką; potem zamaczał w naczyniu gałązkę, pokropił obecnych, a wyciągnąwszy rękę ku niewieście, rozkazał jej powstać. Niewiasta wstała natychmiast zdrowiuteńka i upadłszy na kolana, chciała uścisnąć Jezusowi nogi, lecz On na to nie pozwolił.

Po chwili rzekł Jezus, że jest tu jeszcze jedna niewiasta o wiele słabsza, która jednak nie żąda pomocy Jego. Była rzeczywiście taka niewiasta, zamężna, imieniem Ratimiris. Choroba jej polegała na tym, że ilekroć ujrzała pewnego młodzieńca, usłyszała imię jego, lub pomyślała o nim, zaraz dostawała ataków febry i ciężko się rozchorowywała. I tak ilekroć w świątyni odbierał od niej ofiarę, był bowiem sługą świątyni, zaraz dostawała tych napadów. Młodzieniec nie domyślał się jednak niczego. Na wezwanie Jezusa przybliżyła się zawstydzona Ratimiris. Jezus wziął ją na stronę, wyjawił jej wszystkie okoliczności tej choroby i wszystkie grzechy, a wtedy ona przyznała się do winy. Zaprowadziwszy ją na powrót przed wszystkich, zapytał Jezus głośno: „Czy wierzysz we Mnie i chcesz przyjąć chrzest, gdy przyślę tu Mego wysłańca?" Skruszona niewiasta przyrzekła wszystko, a wtedy Jezus wypędził z niej diabła, opuszczającego ją w postaci czarnej, kłębiącej się pary.

Młodzieniec ów, imieniem Kaisar, miał coś w sobie pod względem czystości i wstydliwości, podobieństwa do Jana. Był on potomkiem Ketury, a krewnym Eremenzeara; ten bowiem także stąd pochodził, i dlatego to przy powitaniu, jemu podał Jezus gałązkę pokoju. Z rozmowy Kaisara z uczniami, okazało się, że dawno już miał przeczucie przyjścia Zbawiciela; opowiadając im swoje sny, mówił, jak raz śniło mu się, że mnóstwo ludzi przenosił przez wodę. Uczniowie zauważyli na to, że zapewne nawróci wielu ludzi w swym życiu. Gdy Jezus stąd wyruszył dalej, przyłączył się doń i Kaisar. W trzy lata po Wniebowstąpieniu, właśnie gdy Tomasz tu chrzcił, powrócił znowu razem z Tadeuszem. Później posłał go Tomasz jako biskupa do pewnej miejscowości; tam oczerniono go niewinnie jako złodzieja i zbrodniarza, i ku wielkiej radości jego czystej duszy go ukrzyżowano.

Jezus nauczał tu aż do świtu, dopóki nie pogaszono płonących lamp. Nakazywał też surowo zniszczyć wszelkie bałwany jako przedobrażenia diabła Ganił im, że czczą niewiastę w figurze diabła, a żony swe traktują gorzej psów, uważając ostatnich jako świętości. Nad ranem powrócił Jezus z młodzieńcami do samotnej chaty, by dalej obchodzić szabat.

Otrzymałam także objaśnienie, dlaczego podróż Jezusa trzymana była przed wszystkimi w tajemnicy. O ile pamiętam, mówił Jezus Apostołom i uczniom, że chce tylko usunąć się z oczu na jakiś czas, by zapomniano o Nim, lecz gdzie się miał udać, tego oni nie wiedzieli. Ze Sobą wziął Jezus zwyczajnych, młodych chłopców, bo ci nie gorszyli się Jego obcowaniem z poganami i nie zwracali tak na wszystko uwagi. Pamiętam, że gdy raz zakazywał im Jezus surowo o tym co wspominać, rzekł jeden z nich naiwnie: „Gdyś przywrócił wzrok ślepemu i zakazał mu mówić o tym, on mimo to rozgłosił cud wszystkim, a jednak nie uległ karze." Na co odpowiedział mu Jezus: „Tamto obróciło się na uświetnienie Imienia Mego, a z tego wynikłoby wielkie zgorszenie." Nie wątpię, że Żydzi, a nawet sami Apostołowie, zgorszyliby się, gdyby doszło do ich wiadomości, że Jezus był u pogan.

Po szabacie zwołał Jezus znowu wszystkich mieszkańców na naukę, powstawał surowo przeciw wielożeństwu i nauczał; jakie ma być pożycie małżeńskie. Całą noc z soboty na niedzielę nauczał Jezus przed bałwochwalnicą, sam pomagał rozbijać bałwany i objaśniał w jaki sposób mieli rozdać kawały kruszcu. Poświęcił im wodę, ale musieli zrobić taki sam kielich, jak u Menzora. Również poświęcił chleb i czerwony płyn podobnie jak tam. Kapłanom wkładał ręce na ramiona i pouczał ich, jak mają rozdzielać chleb. Przyrządził im także napój, jak i tamtym, tylko że tu było naczynie nieco większe. Kielich, w który Eremenzear zaraz po przybyciu wstawił gałązkę, napełniony był żółtozielonawą masą, wyciśniętą z rośliny, której sok pili tu jako święty napój.

Azaria został później kapłanem i męczennikiem. Obie uzdrowione niewiasty, tak jak Cuppes, poniosły śmierć męczeńską. Żona Azarii i Ratimiris prosiły Jezusa, by zaraz udzielił im chrztu, lecz Jezus rzekł: „Mógłbym to wprawdzie uczynić, lecz teraz jeszcze nie przystoi. Muszę najpierw powrócić do Ojca i zesłać Pocieszyciela, a wtedy dopiero ochrzczą was Moi wysłańcy. Tymczasem pełnijcie wolę Moją i żyjcie w tym pragnieniu przyjęcia chrztu, a to nawet w razie śmierci wystarczy wam za chrzest aż do czasu." Niewiastę Ratimiris ochrzcił później Tomasz, dając jej na imię Emilia. Przybył on w te strony z Tadeuszem i Kaisarem, w trzy lata po Wniebowstąpieniu Chrystusa i ochrzcił Królów i wszystek lud. Przyszedł nawet tą samą stroną co Jezus, tylko więcej od południa.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin