harry potter the boy who lived in japan(41-42).doc

(192 KB) Pobierz
HARRY POTTER THE-BOY-WHO-LIVED-IN-JAPAN by Silver Fox

HARRY POTTER THE-BOY-WHO-LIVED-IN-JAPAN by Silver Fox

Rozdział 41




Harry budził się bardzo powoli. A przynajmniej do chwili, kiedy przez jego zaspany umysł nie przedarły się wspomnienia tego, co ujrzał zeszłej nocy w wizji Voldemorta.
Mroczny Pan był wściekły. Aresztowanie Knota i konferencja w Ministerstwie zrujnowały wiele jego planów, a te, które był jeszcze w stanie ocalić, zostały znacznie utrudnione. Na dodatek utracił w Hogwarcie swoich młodych szpiegów, którzy w swojej naiwności myśleli, że Lord ucieszy się z faktu, iż porzucili szkołę i przybyli do niego, by mu służyć. Nie, Voldemort wcale nie był z tego faktu zadowolony i dał im to odczuć bardzo dotkliwie, raz po raz rzucając Cruciatusa oraz inne klątwy. Harry nie sądził, że w ogóle może istnieć ktoś, kto posiada tak bogatą wyobraźnię w kwestii tortur. Swoją drogą, to jakie chore umysły wymyśliły te wszystkie paskudne zaklęcia?
Z zeszłej nocy pamiętał potworny ból, przeszywający każdą komórkę jego ciała i odrywający go od rzeczywistości. Pamiętał krzyk Sakio, gdy nagle zawładnęła nim wizja i płacz przerażonego Toushiego. Ich wspólny, spokojny wieczór został bezpowrotnie zrujnowany, a Harry zanurzył się w mrocznych odmętach cierpienia, w którym wszystko zlało się w jedną, niezrozumiałą mieszaninę bólu, obrzydzenia i strachu.
Otworzył gwałtownie oczy, wciągając głośno powietrze. Mięśnie zaprotestowały ostro, gdy próbował się szybko podnieść.
- Spokojnie, Hari. Nie podnoś się.
Znajomy głos sprawił, że Harry uspokoił się nieco, na skraju łóżka siedział bowiem jego profesor.
- Yokaze-sensei…? – wyszeptał zdziwiony, mimowolnie krzywiąc się na dźwięk swojego chrapliwego głosu. Jeśli dobrze pamiętał swoje krzyki, to wcale nie powinien się temu dziwić. – Co… Jak…
- Po nocnej wizji zasnąłeś i spałeś naprawdę długo. Za godzinę wybije gong na południowy posiłek – odparł Rin, podając mu szklankę z wodą i pomagając napić. – Jeśli zaś chodzi o moją obecność, to twój ojciec poprosił mnie o przybycie. I widzę, że w samą porę. Hari, zawsze brałem cię za rozsądniejszego. Samemu męczyć się z takim problemem? Już dawno trzeba było komuś powiedzieć! Czemu tak długo zwlekałeś?
Gdyby to było możliwe, Harry skuliłby się pod kołdrą, próbując uciec przez intensywnym i bardzo niezadowolonym spojrzeniem mentora. Ale w tej chwili zbyt mocno go wszystko bolało, aby był w stanie choćby drgnąć, więc spuścił jedynie wzrok.
- Przeliczyłem się – wyszeptał
- Ach, tak?! – mruknął powątpiewająco Yokaze.
- Tak – rzekł Harry potulnie. – Na początku myślałem, że to są zwykłe koszmary senne. Jakieś wspomnienia z czasu jeszcze przed adopcją, albo z innych ciężkich chwil. Czasami takie miewam… Ale później… - głos mu zadrżał, zaczerpnął więc powietrza i dopiero po chwili spróbował jeszcze raz. – Później jednak było coraz gorzej. Sny stawały się bardziej realistyczne… i do tego jeszcze ten ból. Miałem wrażenie, że rozsadzi mi głowę.
- Czemu więc nikomu nie powiedziałeś? Hari, nie tego cię uczyłem.
- Wiem! Wiem… Rozsądek mówi mi, że już dawno powinienem to zrobić, ale… to nie jest takie proste…
Yokaze spoglądał przez chwilę na swojego ucznia, czekając cierpliwie, aż ten zacznie się tłumaczyć. Pierwsze, co zawsze wpajał swoim uczniom, to rozsądek i umiejętność trzeźwej oceny sytuacji. A tymczasem Hari z niewytłumaczalnego dla niego powodu, złamał te podstawowe zasady.
- To nie jest takie proste… - wyszeptał z trudem Harry.
- Chodzi o tego psychopatę? O tego Volde-jak-mu-tam?
Harry przytaknął nieznacznie, na co Yokaze westchnął ciężko.
- Wpadłeś, Hari. Twoja sytuacja jest nie do pozazdroszczenia.
- Tata pewnie będzie chciał wracać do domu. Teraz nic go już nie przekona.
Jednak Yokaze pokręcił przecząco głową.
- Żeby to było takie proste…Twój ojciec jest w tej chwili najmniejszym z twoich problemów. Hari, z chwilą, gdy postawiłeś nogę na angielskiej ziemi, tutejsza magia cię rozpoznała i rozpoczęła coś, czego nie da się już tak łatwo powstrzymać. Więź, która łączy cię z tym maniakiem, a która do tej pory była uśpiona, ożywiła się. Jego bliskość była katalizatorem i nie, tym razem wyjazd w niczym nie pomoże. Jestem niemal pewien, że twoje wizje wcale się nie skończą, wraz z powrotem do Japonii. Nie, Hari, to trzeba po prostu zakończyć.
- A jest to w ogóle możliwe? – spytał zrezygnowany Harry.
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo.
- Na wszystko jest sposób, tylko trzeba go znaleźć. W twoim przypadku musimy cofnąć się do podstaw. Samej więzi niestety nie uda się usunąć; jest zbyt stara i zbyt głęboko sięga, aby dała się ją wymazać. Ale możemy zmienić twoją pozycję w niej.
- Jak to?
- Kiedy powstawała, ty byłeś małym dzieckiem, a Voldi dorosłym, w pełni wyszkolonym czarodziejem. W związku z tym, automatycznie i w pełni racjonalnie, to jemu więź nadała rolę strony dominującej. To przez to właśnie jest on w stanie wciągnąć cię do swojego umysłu, narzucić ci swoją wolę, nigdy tak naprawdę cię nie opuszczając. Po pierwsze więc musimy oczyścić fundamenty więzi, jak również ją całą, z obecności mrocznej aury Voldiego. Skoro nie możemy pozbyć się tego połączenia, to chociaż sprawmy, że będzie neutralne. A jak już nam się to uda, to dopiero wtedy możemy osłonić twój umysł przed nieproszonymi interwencjami.
- Neutralna więź wymaga zgody na wniknięcie obcej świadomości – wyrecytował z pamięci Harry, po raz pierwszy dostrzegając, iż może cała ta sytuacja nie jest aż tak beznadziejna, jak się mogło wydawać.
- Dokładnie, mój drogi Hari. Wreszcie znowu zaczynasz myśleć.
- Bo po raz pierwszy od dłuższego czasu się wyspałem – mruknął Harry, wsuwając się bardziej pod ciepłą kołdrę. Nie miał ochoty wstawać. To był jego pierwszy od dłuższego czasu spokojny sen i wcale by się nie obraził, gdyby pozwolono mu jeszcze pospać.
- Udało mi się na jakiś czas wyprzeć jego obecność z twojego umysłu – przyznał Rin. – Ty nie byłeś w stanie, będąc osłabionym ostatnią wizją. Ale mnie się udało. Nie jest to co prawda trwały stan i obawiam się, że niewiele mamy czasu, ale to powinno nam wystarczyć, abyś odzyskał trochę siły i żebyśmy przygotowali odpowiedni rytuał.
Harry spojrzał na niego zaskoczony.
- Rytuał? To znaczy… tutaj?
- Zobaczymy co się da zrobić. Ale tym się teraz nie przejmuj. Najważniejsze, abyś odzyskał siły – z tymi słowy Yokaze podniósł się z łóżka i poprawiwszy okrywającą chłopaka kołdrę, uśmiechnął się nieznacznie, a w tym uśmiechu, jak również w pięknych i wiekowych oczach, widniała troska. – Prześpij się jeszcze. Pogadamy później. Jak już twoi rodzice wypuszczą cię ze swoich rąk. Nie byli zadowoleni…
Harry westchnął rozdzierająco, chowając się głębiej pod kołdrę.
- Lepiej mi o tym nie przypominaj – doszedł spod okrycia jego zrezygnowany głos. Yokaze poklepał go po kołdrze i powoli skierował się w stronę drzwi. W drodze do nich jego wzrok spotkał się z uważnym spojrzeniem Salazara. Przez chwilę obaj zdawali się być zatrzymani w czasie, ale Rin w końcu uśmiechnął się krzywo pod nosem.
- Pilnuj go, dobrze? – wyszeptał. – Ten chłopiec będzie potrzebował wszelkiej pomocy.
- Na moją zawsze może liczyć. Tak samo jak na Hogwart – odparł jak najbardziej poważnie Salazar. – Harry to dobry chłopiec.
- To prawda. Ale ciągle przeraźliwie młody, a to może działać na jego niekorzyść – zauważył Rin, rzucając spojrzenie na łóżko i pogrążonego już ponownie we śnie Harry’ego.
- Młodość to dziwna rzecz. Może być jednocześnie atutem, jak i wadą.
Rin uśmiechnął się.
- Już zapomniałem jak to jest, być młodym. – I skłoniwszy się czarodziejowi, opuścił komnatę.
Westchnął ciężko, czując na twarzy chłodne powietrze, krążące po zamkowych korytarzach. Przybył do Hogwartu zaledwie parę godzin temu, a już najchętniej wróciłby z powrotem do domu. Tam przynajmniej nie czuł na każdym kroku wilgoci, a przeciągów to nawet nie pamiętał. Dobrze, że chociaż Aoi był przy nim. On zawsze pachniał domem.
- Hari śpi?
Nagłe i cicho wypowiedziane pytanie sprawiło, że aż podskoczył, odwracając się błyskawicznie. Odruchowo wysunął swoje szpony i obnażając ostre kły, przygotował się do ataku… tylko po to, aby po chwili znowu odzyskać neutralny wygląd, na widok stojącego przed nim i uśmiechającego się łagodnie Tsubame.
- Aoi! Nie strasz mnie tak!!! – warknął Rin. – Jeszcze się nie nauczyłeś, że do mnie nie należy się podkradać? Przez ciebie skończę zawałem serca!
- Byłbyś pierwszym wampirem w historii, którego spotkał taki los – odparł Aoi, uśmiechając się przekornie.
Rin zawarczał groźnie, obejmując szczuplejszego mężczyznę w pasie i przyciągając go zaborczo do siebie. Tak, Aoi zawsze pachniał domem. Ciepłem porannych promieni słońca, wieczornym wiatrem, ogrodem pełnym kwiatów, wypolerowanym drewnem i aromatycznymi trociczkami. Tym wszystkim, czym Rin od wieków się otaczał. To była swoista ironia losu. Wampir, który miał być cichym obserwatorem zmieniającej się rzeczywistości, z każdym mijającym rokiem przyłapywał się na coraz większym przywiązaniu do… drobiazgów, których na co dzień wielu nawet nie zauważało. To, co dla innych było nieistotne, dla niego stanowiło ponadczasową wartość.
A Aoi był w tym wszystkim najważniejszy. Od ponad dwustu lat.
Delikatnie odsunął z tej zawsze łagodnej twarzy kosmyk bladoniebieskich włosów. Uwielbiał czuć pod palcami naturalne ciepło skóry kochanka. Było ono uzależniające, tak jak jego zapach.
Nie potrafiąc się oprzeć, pochylił się, aby posmakować tych słodkich, ciepłych ust, ale nieoczekiwanie palec na jego własnych wargach zatrzymał go prawie u celu. Spojrzał na towarzysza zdziwiony.
- Powinniśmy udać się do Wielkiej Sali – wyszeptał Aoi z lekkim uśmiechem. – Kiedyś musimy się przedstawić szkole, a znając ciebie, to jak zaczniemy tu i teraz, to nie skończymy do jutra rana.
Elegancka, czarna brew uniosła się nieznacznie.
- A od kiedy zaczęło ci to przeszkadzać?
- Och, mnie nie przeszkadza fakt, że chciałbyś TO zrobić ze mną. Bardziej mnie martwi, kto nas może tutaj zobaczyć, a ja raczej tak… wolałbym nie…
Aoi zarumienił się mocno, na co Yokaze westchnął rozdzierająco, odsuwając się odrobinę.
- No dobrze, postaram się opanować – rzekł z miną męczennika.
- Cieszę się, skarbie. – Tsubame uśmiechnąwszy się promiennie.
Swoje kroki jednak, zamiast do Wielkiej Sali, skierowali na błonia zamkowe i nawet chłodne podmuchy jesiennego wiatru, nie były w stanie ich powstrzymać przed spacerem. A urokliwe okolice jeziora zdawały się być do tego idealne.
Ten dzień, mimo iż jeszcze się nie skończył, już należał do jednych z najcięższych. Mimo, iż Dyrektor dał im naprawdę wygodne komnaty, to Rin i tak prawie całą noc nie spał, próbując znaleźć rozwiązanie problemu, który rzucono mu do stóp.
Połowiczne środki, jak osłanianie umysłu i medytacje, nie zdały egzaminu, a przeciąganie tego niezdrowego stanu rzeczy stanowiło zagrożenie dla zdrowia Hariego, zarówno fizycznego jak i psychicznego. W ciągu tych kilku nocnych godzin, kiedy Aoi spał wtulony w niego, on próbował wyciągnąć z pamięci wszystko co wiedział o przeklętych znamionach, bliznach i tym podobnych paskudnych więziach.
A nie było tego mało.
Pomyślałby kto, że każdy następny mroczny charakter powinien mieć choć odrobinę oryginalności, a tymczasem wszyscy powielali te same nudne pomysły. Prawdą bowiem było, co Rin przyznawał niechętnie, a co kiedyś usłyszał od swojego Ojca, że najlepszymi wrednymi draniami były kobiety. Mężczyznom, pomimo całego ich zapału i siły, brakowało finezji, cierpliwości i wyobraźni. Mroczny typ płci męskiej najczęściej robił spektakularną rzeź, z dużą ilością krzyku, krwi i innych przyprawiających o mdłości okropieństw, pragnąc wyżyć się tu i teraz. A tymczasem kobieta podobną sytuację rozwiązywała tak, że jej przeciwnik nawet nie wiedział co go wykończyło. I niekoniecznie robiła to od razu. Była w stanie poczekać, zaplanować wszystko skrupulatnie i stopniowo wprowadzać swój plan w życie, krok po kroku, bez pośpiechu. Niby obu chodziło o to samo, ale wszystko zależało od szczegółów i Rin, opierając się na swoim doświadczeniu, bardziej obawiał się jednego żeńskiego przeciwnika, niż całej armii męskich, bo po tych drugich przynajmniej wiedział, czego może się spodziewać.
Tutejszy więc Mroczny Lord nie robił na nim większego wrażenia. Yokaze widział już gorszych, o wiele gorszych, którzy byli w stanie robić większe okropieństwa z mniejszych powodów. Tylko że tym razem zagrożony był ktoś, kogo Rin znał i kogo lubił, a w takim przypadku, nawet sprawa jakiegoś pomniejszego maniaka stawała się osobista.
Aoi cały czas szedł przy Yokaze, cichy i wspierający, pozwalając swojemu kochankowi rozmyślać. Nie było sensu, aby się odzywał i mu przeszkadzał. Nie znał się na magii. Nie posiadał jej w sobie i mimo iż przy boku Rina nauczył się paru użytecznych rzeczy, jak również sam nieraz sięgał po lekturę o tej tematyce, to jednak tak naprawdę nic o niej nie wiedział. To nie była jego domena.
Wolał swoją sztukę, bezpieczną i spokojną. Tak jak teraz, w milczeniu podziwiając otaczające ich widoki i w myślach tworząc kompozycje dla kolejnych obrazów. W jego świecie nie było wrogów, nie było przemocy, jedynie szkicownik z ołówkiem i płótno z farbami. Może dla niektórych był to nudny świat, ale będąc partnerem życiowym potężnego wampira, człowiek zaczynał doceniać zalety nudy.
On sam jednak nigdy się nie nudził. Na każdym kroku jego oczy wyłapywały z otoczenia kolejne ujmujące szczegóły, układając z tych drobnych elementów skomplikowane obrazy. To był świat spontanicznych doznań i głębokich przemyśleń, świat gdzie drobinka kurzu mogła się okazać zwieńczeniem wielogodzinnej pracy. Świat bogatych kolorów, ciekawych faktur i wielopłaszczyznowych przestrzeni. Świat, któremu oddał się bez reszty.
A Rin nigdy na to nie narzekał. Wręcz przeciwnie, Aoi nie raz wyczuwał jego obecność podczas swojej pracy, kiedy to on malował, a wampir siedział i przyglądał mu się. Kiedyś zapytał go, czy nie nudzi go takie długie, bezczynne przyglądanie się, ale Rin uśmiechnął się nieznacznie i stwierdził, że on się nigdy nie nudzi.
Teraz na przykład, Rin był mocno zanurzony w swoich poważnych rozmyślaniach, idąc bez celu przed siebie, podczas gdy Aoi rozglądał się dookoła z zachwytem przemieszanym z zaciekawieniem. Stary zamek, umiejscowiony nad urokliwym jeziorem, w środku otoczonej wzgórzami doliny, a wszystko to wręcz przepełnione magiczną atmosferą. Ale co najważniejsze, pełno tu było życia. Uczniowie ze szkoły i mieszkające dookoła istoty sprawiali, że miejsce to miało swój niepowtarzalny rytm, pełen energii i emocji. Dusza artysty wręcz śpiewała z radości, wyobrażając sobie już te wszystkie obrazy, natchnione tym miejscem i jego historią. Aż żal serce ściskał, na myśl, że tutejsi uczniowie w ogóle nie mieli wśród swoich zajęć artystycznych przedmiotów, kompletnie marnując to całe unoszące się dokoła w powietrzu natchnienie.
Rozglądał się, zachłannie chłonąc to wszystko, gdy nagle na jego usta wypłynął lekki uśmiech. Przy jednym z filarów dostrzegł Sakio. Młodzieniec pewnie zdążał na posiłek, ale przystanąwszy, oparł się o filar, wyraźnie zmęczony i zmartwiony. Tsubame domyślał się powodu tego zmartwienia. Jednakże zmartwienie usunęło się z oblicza młodzieńca, gdy z cieni za jego plecami wysunęła się mroczna postać o jasnej twarzy i niemalże białych włosach, obejmująca w następnej sekundzie Sakio i przyciągająca go mocno do siebie. Mimo, iż Sakio nadal znajdował się do tego obcego mężczyzny plecami, to jednak Aoi nawet z tej odległości widział, iż niemal rozpływa się w jego ramionach.
"Kto by pomyślał? Sakio nam się zakochał. I tym razem to chyba na poważnie" – stwierdził w myślach Tsubame, przesuwając wzrok w inne miejsce, by oddać dwóm mężczyznom ich prywatną chwilę.
Jednak znowu jego wzrok padł na kolejną znajomą postać. Tym razem był nią Kojiro, stojący w pewnej odległości od zamku. Ubrany w tradycyjny strój, z treningowym mieczem w dłoniach, wykonywał poszczególne ćwiczenia z mistrzowską precyzją i skupieniem. Aoi znał go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że właśnie w tej chwili ochroniarz rodziny Sageshima próbuje spalić zapewne kłębiącą się w nim złość. Ale nawet teraz nie był on sam. Aoi nie był pewien czy Kojiro wiedział, iż cały czas zza pobliskiego drzewa przygląda mu się jasnowłosy chłopak, mniej więcej w wieku Hariego. Starał się nie zostać zauważonym, ale Tsubame był niemal pewien, że Kojiro doskonale wie o jego obecności, a skoro na nią w żaden sposób nie reaguje, to mu ona nie przeszkadza.
Z chęcią przyglądałby się jeszcze trochę, gdyby nie to, że Rin nagle przystanął, jak rażony piorunem. Spojrzawszy na niego, dostrzegł powracające do ciemnych oczu iskierki.
- Wiesz już co zrobisz? – spytał cicho.
Rin posłał mu promienny uśmiech.
- Mam pewien pomysł – przyznał. – Ale potrzebuję trochę czasu, aby go dopracować. Idź, skarbie na posiłek, a ja w tym czasie coś sprawdzę. Spotkamy się później.
Pochyliwszy się, Rin pocałował gorąco swojego błękitnowłosego kochanka i ze smakiem jego słodkich warg na swoich ustach, pognał z powrotem w stronę Hogwartu. Aoi spoglądał za nim, ni to rozbawiony nagłym entuzjazmem towarzysza, ni to zaciekawiony, co też on wymyślił.
Ktoś inny na jego miejscu, pewnie poczułby się urażony z powodu tak nagłego porzucenia, ale w przypadku Yokaze Aoi wiedział, że zostanie mu to wynagrodzone z nawiązką, tak więc tylko westchnął przeciągle i także ruszył ku szkole.
Na rezultaty natchnienia Rina długo nie trzeba było czekać. Jeszcze tego wieczoru poprosił wszystkich zainteresowanych o przyjście do swoich komnat. I choć komnaty te były stosunkowo duże, to jednak gdy wszyscy rozsiedli się w salonie, nagle okazało się, że wcale nie ma tak dużo miejsca. Zwłaszcza, że niemalże wszędzie walały się książki. Grubsze i chudsze, stare i nowe, w wielu różnych językach i dialektach. A wszystkie wyglądające tak, jakby jeszcze przed chwilą ktoś nerwowo je przeglądał. Albus, siadając z Minerwą na kanapie, nie potrafił ukryć uśmiechu, gdy Remus, Lucjusz i Severus niemal jednocześnie zaczęli przeglądać rozłożone książki. Nawet Syriusz, który uparcie cały czas powtarzał, że nie jest molem książkowym, nie potrafił się powstrzymać i nie zaglądać Remusowi przez ramię.
- Widzę, że nie próżnował pan – rzekł Albus.
- Miałem natchnienie, a czegoś takiego nie należy ani lekceważyć ani odkładać na później, zwłaszcza, gdy czas nie jest twoim sprzymierzeńcem. Może więc zaczniemy. – Z tymi słowy, wskazał wszystkim rozstawione wokół stołu fotele i kanapy. Na stole, jak na rozkaz pojawił się dzbanek z parującą herbatą i zestaw filiżanek, powszechnie bowiem wiadomo, że najlepiej pracuje się przy dobrej herbacie. Zwłaszcza gdy pachniała ona tak wybornie migdałami. – A więc tak. Przejrzałem wszystko co miałem o przeklętych bliznach, znamionach, więziach, a nawet znalazłem kilka całkiem nowych faktów. I główna zasada pozbywania się ich jest wszędzie mniej więcej taka sama, trzeba ją oczyścić, co tym samym osłabi klątwę i pozwoli się jej pozbyć. Walczenie z klątwą, gdy jest ona w pełni swej mocy byłoby samobójstwem, zarówno dla, że tak powiem, zainfekowanego, jak i dla zwalczających.
- Chyba nie muszę wszystkim przypominać, że ofiary z naszej strony raczej nie będą akceptowane – stwierdził stanowczo Kaizume, spoglądając uważnie po wszystkich zebranych. Siedzący między swoimi rodzicami Harry zadrżał mimowolnie. Jego mama nie chciała, aby był przy tej rozmowie, uważając, że jest jeszcze zbyt słaby i w ogóle nie musi tego wszystkiego słuchać. Ale on się uparł. W końcu nikt nie lubi, jak się planuje przyszłość za jego plecami.
Aiko uścisnęła lekko jego dłoń, nie będąc do końca pewną, czy chce w ten sposób podnieść na duchu syna czy samą siebie.
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to nie powinno być żadnych ofiar – obiecał Rin.
- A jaki jest ten nasz plan? – zainteresował się Severus.
- Cóż… Wasza magia podobno nic nie była w stanie zdziałać. Próbowaliście obejść klątwę, ale ona i tak była silniejsza. Tak więc pomyślałem, że może najlepiej będzie, jak połączymy różne metody działania. Każda z osobna może się okazać zbyt słaba, aby skutecznie stawić czoło klątwie tego, jak-mu-tam, Voldemorta, ale połączone będą stanowić mur nie do przebrnięcia.
- Poza tym, raczej małe prawdopodobieństwo, że Mroczny Pan będzie potrafił je zniweczyć, a to że będzie próbował, to jest niemal pewne – dodał Lucjusz.
- Dokładnie. Jeśli wszystko umiejętnie spleciemy razem, to gdy on będzie próbował zniwelować jedną metodę, inna zakleszczy się wokół niego i tak bez końca, aż dojdziemy do samego źródła klątwy. – Zaczął szukać za czymś wśród rozłożonych książek, aby wreszcie po chwili wyjąć spomiędzy kartek jednej z nich zapisany drobnymi znakami pergamin. – I tak wyszukałem wszystkie możliwe sposoby i rytuały oczyszczające, łącząc zarówno święte metody oczyszczania potęgą żywiołów, jak cudowne właściwości ziół, kryształów i magicznych inkantacji. Powinno to pozwolić na zneutralizowanie więzi i odzyskanie przez Hariego pozycji równorzędnej, bo jak na razie to on cały czas jest tym podległym…
Albus zaczerpnął gwałtownie powietrza, odstawiając czym prędzej na stół trzymaną filiżankę. Ręce wyraźnie mu drżały.
- To niemożliwe… - wykrztusił.
- Co takiego, dyrektorze? – zainteresował się Rin.
- Niemożliwe, że Harry jest w tej wzajemnej więzi z Ciemnym Lordem podległą stroną. Voldemort sam naznaczył go, jako równego sobie. Tak mówi przepowiednia.
Japończycy spojrzeli po sobie zdziwieni, a Harry aż zadrżał, podczas gdy czarodzieje wyglądali na zakłopotanych.
- To jest jakaś przepowiednia o mnie? – spytał niepewnie, a widząc niemrawe przytaknięcia głowami, jęknął zrezygnowany. – Dobrze wiedzieć.
- Od tej przepowiedni wszystko się zaczęło – wyszeptał Remus. – To ona tak naprawdę stała się początkiem wojny z Sami-Wiecie-Kim.
- A można wiedzieć o czym mówi ta przepowiednia? – zapytał Kaizume.
Dumbledore westchnął.
- Mówi o nadejściu tego, kto będzie w stanie pokonać Czarnego Pana. O Wybrańcu zrodzonym siódmego miesiąca, którego Mroczny Pan naznaczy jako równego sobie. O czarodzieju posiadającym wielką moc, dzięki której będzie na siłach stawić czoła siłom zła i pokonać Lorda, gdyż właśnie według przepowiedni jeden musi zginąć z ręki drugiego, bo razem żyć nie mogą. Tak więc widzicie, Harry jest równy Voldemortowi, nie ma co do tego wątpliwości.
Pewność siebie, jaką dało się czuć w głosie starego czarodzieja, aż nadto udowadniała jego wiarę w przepowiednię, o której mówił.
- Pozwólcie, że spróbuję to zrozumieć – zaczął powątpiewająco Yokaze. – Złożyliście los całego waszego świata na barki dziecka, które miało się urodzić w lipcu, bo jakiś nawiedzony wieszcz tak to ogłosił? Ludzie, wy macie naprawdę pomieszane priorytety. I to poważnie!!! Jak dla mnie to są brednie od początku do końca.
- Nie wierzy pan w przepowiednie?! – oburzyła się Minerwa.
- Droga pani, żyję na tym świecie znacznie dłużej niż wszyscy w tym pokoju razem wzięci i mogę panią zapewnić, że w ciągu całego mojego życia nie spotkałem się z żadnym niepodważalnym dowodem, iż można skutecznie przewidzieć przyszłość. Przyszłość z samej swojej zasady jest nieprzewidywalna. Wszelkie horoskopy, przepowiednie i wróżby, to są dywagacje na temat, tworzone albo ze strachu, albo z chęci zysku, a ich interpretacja zależy od punktu widzenia interpretatora, przez co tworzy to więcej problemów niż jest warte.
- Ale przecież w japońskiej kulturze istnieją sztuki przepowiadania przyszłości – zaoponował Albus. – Wasza magia, magia onmyouji w dużej mierze wykorzystywana jest również do przepowiadania przyszłości.
- Nie przepowiadania przyszłości, ale doradzania i wskazywania odpowiedniej drogi, aby zachowana została równowaga w przyrodzie. Nakazywanie komuś jednej słusznej przyszłości kłóci się z dogmatem onmyouji, nigdy bowiem nie ma jednej słusznej drogi – przerwał mu gwałtownie Sakio.
- Prawdziwe przepowiadanie przyszłości jest fragmentaryczne i może dotyczyć jedynie tej najbliższej przyszłości, maksymalnie kilku najbliższych dni – dodała Aiko. – Wiem coś o tym. Kobiety z mojego rodu obdarzone są właśnie takim darem. I mogę wam z doświadczenia powiedzieć, że nigdy nie są to jakieś wielkie przepowiednie, a jedynie migawki, instynktowne przeczucia. Zazwyczaj mam takie wrażenie, jakbym przez sekundę znalazła się w kilku, błyskawicznych ujęciach jakiegoś filmu, z którego muszę się więcej domyślać. Nigdy nie są to jednak długie sekwencje, które wszystko mówią. To jest moment i za chwilę po takiej wizji pozostaje jedynie ulotne wspomnienie.
- To jaki jest z tego pożytek, jeśli nie można dojrzeć wyraźnie nadchodzącej przyszłości? – zdziwił się Lucjusz.
Aiko uśmiechnęła się lekko.
- W przeszłości wielu możnych zabiegało o kobiety z mojego rodu. Ich dar był w stanie uprzedzić mężczyzn o próbie zamachu na ich życie, dać wskazówkę co do intencji przeciwnika, czy to na polu bitwy czy też w interesach. Osobiście bardziej nazywam to niezwykle wyczulonym instynktem, niż jakąś szczególną magiczną zdolnością. Nigdy też nie uważałam za właściwe kierowanie się na ślepo przepowiedniami, bo ludzie zawsze będą widzieli w nich to, czego się najbardziej obawiają, albo czego najbardziej pragną.
- Ale nie zmienia to faktu, że Mroczny Lord naznaczył Harry’ego, jako równego sobie – obstawał przy swoim Dumbledore.
Rin pokręcił głową.
- Jako równego sobie można zaznaczyć jedynie kogoś, kogo moc już się rozwinęła. Dziecko nigdy nie będzie równe wyszkolonemu czarodziejowi. Jego moce są zbyt chaotyczne, niesprecyzowane, krótko mówiąc niewykształcone, aby było w stanie równoważyć moc dorosłego człowieka. Poza tym, raczej szczerze wątpię, aby ten Voldemort miał zamiar zrównać swoją potęgę z jakimś niemowlakiem, bo tym samym, kierując się wszelkimi prawami logiki, aby utrzymać równowagę, musiałby pozbawić sam siebie mocy. Nie, bardziej prawdopodobne, że on chciał Hariego najzwyczajniej w świecie zabić, a taka intencja nigdy nie będzie podstawą równowagi. Dlatego też, to Hari cierpi z powodu przeklętej blizny, to do niego przychodzą wizje, podczas gdy on sam nie jest w stanie przejść na drugą stronę. Dla niego, jako podległej strony, możliwość wtargnięcia w umysł Lorda jest nieosiągalna. Tak samo, jak uchronienie się przed jego inwazją. Dopiero wyrównanie sił, przez zneutralizowanie klątwy, sprawi, że obaj staną się równi względem siebie i na równych prawach w tej więzi będą egzystować.
- A tym samym pozwoli Harry’emu zamknąć swój umysł przed wizjami Mrocznego Pana – skwitował Remus.
- Dokładnie. Szczegóły rytuału co prawda muszę jeszcze dopracować i idealnie wszystko połączyć, ale na razie mam jeden, dość poważny problem. Potrzebujemy odpowiedniego miejsca do przeprowadzenia tego rytuału. Musi to być raczej duże pomieszczenie, z mocnymi osłonami, gdyż nie wiemy co się może wydarzyć, a bądź co bądź znajdujemy się w szkole pełnej dzieci.
- Rozumiem, że Wielka Sala odpada – zasugerowała Minerwa.
- Pod względem wielkości byłaby dobra, ale za dużo w niej okien, stanowiących potencjalne zagrożenie. Poza tym przesycona jest różnymi rodzajami magii, które mogą ingerować w rytuał.
- Zasugerowałbym Pokój Życzeń, ale on sam z siebie jest magiczny, więc raczej też odpada – mruknął Snape.
- Co prawda, można byłoby to wykonać na zewnątrz, ale nie mam pojęcia jak długo to zajmie, a jest raczej zimno. Nie mówiąc już, że bylibyśmy tam wystawieni, jak kaczki do odstrzału. Rany, wielka szkoła, a brak jednej, odpowiedniej komnaty – jęknął rozdzierająco Rin, osuwając się na oparcie kanapy. Tsubame uśmiechnął się łagodnie, przyzwyczajony do niekiedy melodramatycznych zachowań ukochanego.
- Obawiam się, że nie przewidziano jej do przeprowadzania obcych rytuałów – skwitował Lucjusz.
- 'Może ja pomogę.'
Wszyscy podskoczyli, gdy pośród nich pojawił się duch Salazara.
- Co masz na myśli, Sal? – spytał Harry.
- 'Znam miejsce, które może być idealne dla waszych celów. Znajduje się w tej szkole i jest naprawdę dobrze strzeżone. Bądź co bądź, sam stawiałem bariery wokół niego.'
- O jakim miejscu mówisz? – zainteresował się Severus.
- 'O Komnacie Tajemnic oczywiście!'
- Komnacie Tajemnic? Przecież to tylko bajka! – zakrzyknęła Minerwa.
Salazar spojrzał na nią z dezaprobatą.
- 'Naprawdę, czego oni teraz uczą na lekcjach historii' – jęknął. – 'Komnata jak najbardziej jest prawdziwa. Sam przecież mieszkałem w niej przez wiele lat.'
- Chcesz powiedzieć, że legendarna Komnata Tajemnic istnieje naprawdę?! – dopytywał się profesor Snape, usilnie starając się zachować swoje opanowanie.
- Rozumiem, że to jakieś znane miejsce – powiedział jakby od niechcenia Sakio.
- Oczywiście, że znane! – zakrzyknął Remus. - O tym miejscu chodzą niezliczone legendy. Nie ma czarodzieja, który by o nim nie słyszał. Jedni mówią, że są w nim ukryte wielkie bogactwa, inni, że w tym miejscu czai się wielkie zło, ale dla wszystkich jest to niezwykle mistyczne miejsce. Zwłaszcza dla Ślizgonów. I co najważniejsze, do tej pory nikt nie wierzył, że ono naprawdę istnieje. Jak to wyjdzie na jaw… aż strach pomyśleć co się stanie.
- Dziwne, że o nim nie słyszeliście – mruknął Lucjusz, aby w następnej chwili zostać uraczonym przesłodkim uśmiechem ze strony Sakio.
- Hej, kochanie, ja się ciebie nie pytam czy słyszałeś o Źródle Amaterasu. Jak mogłeś o nim nie słyszeć? Przecież to takie sławne miejsce.
Lucjusz czym prędzej uniósł ręce w obronnym geście.
- Rozumiem, skarbie. Nie gniewaj się. Proszę.
- A kto tu się gniewa? – spytał niewinnie chłopak, jak gdyby nigdy nic, siadając mu na kolanach. Niektórzy z obecnych podśmiechiwali się na ten widok, nie przypominając sobie, aby Lucjusz Malfoy kiedykolwiek tak szybko skapitulował. Kaizume z kolei wyglądał na niezdecydowanego między poirytowaniem a rezygnacją, podczas gdy Aiko, gładząc męża po ramieniu, starała się go ułagodzić. Sakio był już dużym chłopcem.
- Ale jak ją znaleźć? Nikt nie wie, gdzie znajduje się do niej wejście – przypomniał Severus. – Raczej nie mamy czasu na przeszukiwanie całej szkoły.
- Już nie raz tego próbowano i nigdy nikomu nie udało się jej znaleźć – zauważył Albus. – O jej położeniu wie jedynie Voldemort, ale raczej nam jej nie wskaże.
- No to nie mamy problem – mruknął Syriusz.
Unoszący się wśród nich Salazar starał się zbyt mocno nie emanować swoim poirytowaniem. Jak na wybitnych przedstawicieli gatunku czarodziejskiego, ci tutaj potrafiliby być naprawdę tępi.
- 'A może byście tak zapytali jej twórcę, co?'

--o0o--

Salazar zaprowadził ich głęboko do podziemi Hogwartu, aż wreszcie, gdy już myśleli, że dalej nie da się pójść, stanęli przed najbardziej niezwykłą ścianą, jaką przyszło im w życiu oglądać. Cała jej powierzchnia pokryta była misterną płaskorzeźbą. Dumny feniks z rozpostartymi skrzydłami znajdował się w samym środku kręgu tworzonego przez węże. Jednak ani jeden jego element nie wyglądał na sztuczny i odcięty od reszty. Miało się wrażenie, że całość jakby wypływa z litej skały, stanowiącej tło, a jednocześnie można było dokładnie policzyć wszystkie pióra na feniksie, czy też łuski na splecionych ciałach węży. Spoglądając na to, miało się wrażenie, że feniks zaraz wyrwie się ze ściany do majestatycznego lotu, a węże zaczną pełzać, sycząc i wijąc się wokół swych ciał. Pomyślałby kto, że te dwa, tak odmienne stworzenia, powinny się nawzajem zwalczać, a tymczasem na tej jednej płaskorzeźbie sprawiały one wrażenie połączonych idealną harmonią.
Harry podszedł powoli do ściany i wyciągnąwszy rękę, powiódł palcem po kamiennym łbie jednego z węży, zupełnie jakby gładził żywe zwierzę.
~ "Co byś mi powiedział, gdybyś mógł mówić? Ileż ciekawych wspomnień skrywasz?" ~ zapytał w mowie węży, nie zdając zupełnie sobie sprawy, że stojący obok niego czarodzieje przeżyli kolejny szok. Syn James’a Pottera był wężoustym! Nie, to się nie mieściło w żadnych kategoriach pojmowania, udowadniając ponad wszelką wątpliwość, iż tak naprawdę, ten chłopak był synem James’a Pottera jedynie z urodzenia. Syriusz spoglądał na swojego chrześniaka z niedowierzaniem, starając się nie myśleć, co by było, gdyby jego prawdziwy ojciec żył. W jaki sposób zareagowałby na wieść, że syn posiada tak mroczny dar?
Z kolei dla Snape’a była to prawdziwa ironia losu; syn idealnego gryfona mówiący w języku Slytherina! Och, James Potter pewnie przewracał się teraz w grobie!
Choć z drugiej strony, nikt z obecnych, nawet własna rodzina chłopaka, która doskonale wiedziała o tej jego umiejętności, nie potrafił przestać wsłuchiwać się w to łagodne, hipnotyzujące syczenie. Jakże odmienne od agresywnego i lodowatego syku w wykonaniu Mrocznego Pana. W ustach Harry’ego język ten brzmiał jak jakaś subtelna, intymna pieszczota, przeszywająca dreszczem zarówno ciało, jak i umysł na wszystkich poziomach jego istnienia.
- Niesamowicie to brzmi, prawda? – na wpół spytał, na wpół stwierdził Kaizume, a czarodzieje byli w stanie jedynie niemo pokiwać głowami.
- 'Mowa węży jest naprawdę unikalnym językiem' – rzekł Salazar z uśmiechem. – 'Kiedy chce, potrafi być przerażająca, by po chwili doprowadzać swoim zmysłowym brzmieniem do czystej rozkoszy. Możecie mi wierzyć, znam to z doświadczenia.'
- I to jest wejście do Komnaty Tajemnic? – spytał Albus. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek był w tych rejonach zamku. To były najstarsze lochy, fundamenty budowli, której teraz był Dyrektorem. I nikt tu nie zaglądał od wielu lat, sądząc po mchach na ścianie, olbrzymich pajęczynach wiszących w kątach i wszędobylskiej wilgoci.
- 'Tak. To znaczy jedno z wejść. Dla bezpieczeństwa rozmieściłem po zamku kilka innych. Jedno nawet znajduje się w którejś z żeńskich toalet, ale raczej nie jest miłą rzeczą zsuwać się po wypełnionej wszelkim paskudztwem rurze. Osobiście nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek tamtędy schodził.'
- Nigdy bym nie przypuszczał, że feniks będzie strzegł wejścia do Komnaty Tajemnic – przyznał szczerze Albus. – Zawsze sądziłem, że feniks był symbolem Rodu Gryffindora.
Salazar spojrzał nieco podejrzliwie na Dyrektora Hogwartu, ale widząc w twarzy starego czarodzieja jedynie czystą ciekawość, odpowiedział szeptem.
- 'Bo był…Ale feniks jest też, ze wszystkich magicznych stworzeń, najbardziej tajemniczy. Nikt nie wie, gdzie lata, ani tak naprawdę skąd się bierze, więc…'
- …nie można prosić o lepszy symbol dla owianej wiekową tajemnicą Komnaty – dokończył za niego Lucjusz, doskonale rozumiejąc symbolikę. Nawet Albus musiał się z tym zgodzić, przyznając cicho w duchu, że nadal nie wiedział, mimo upływu ponad stu lat, skąd się wziął jego własny feniks, Fawkes.
Nagle węże na płaskorzeźbie ożyły i uniósłszy swe głowy, spojrzały najpierw na Harry’ego, a potem na pozostałych zebranych swymi kamiennymi oczyma, aby w końcu skłonić się z szacunkiem przed Salazarem.
~ "Witajcie." ~ odezwały się węże jednym, a mimo to wieloma głosami. Spoglądały na nowoprzybyłych z zaciekawieniem, od czasu do czasu badając kamiennymi językami otoczenie.
~ "Wybaczcie, jeśli zakłóciliśmy wasz sen" ~ odezwał się Harry.
~ "Nie musicie przepraszać. Salazar wskazał wam to miejsce, a to oznacza, że uznał was za godnych swej tajemnicy. Jesteście pierwszymi od tysięcy lat, którym pokazał to miejsce. To prawdziwy zaszczyt." ~
~ "Przyprowadziłem ich, gdyż czasy stały się naprawdę mroczne, a oni potrzebują wszelkiej możliwej pomocy." ~
~ "W takim razie… witajcie w Komnacie Tajemnic." ~ I z tymi słowy, węże zaczęły się poruszać, pełzając pomiędzy sobą i układając się wokół feniksa w skomplikowany wzór. Z każdym ułożonym wężem, czarodzieje słyszeli wydobywające się z wnętrza kamienia szczęknięcie, jakby poszczególne zapadki jakiegoś starodawnego zamka wreszcie przesunęły się na właściwe miejsca. Kiedy wreszcie ostatnia szczęknęła, feniks uniósł swoją głowę, a jego rzeźbione skrzydła zatrzepotały, po czym skała rozstąpiła się, otwierając wejście do długiego korytarza. Po obu jego stronach, jak za dotknięciem różdżki, zaczęły zapalać się pochodnie.
- Będziemy musieli uaktualnić naszą mapę, Remy – szepnął do przyjaciela Syriusz, który, tak jak on, nie bardzo wierzył, że oto przed nimi stała otworem najprawdziwsza w świecie Komnata Tajemnic.
Szli powoli rozglądając się uważnie dookoła. Pochodnie, mimo iż było ich całkiem sporo, dawały niewiele światła. Jedynie tyle, aby wszyscy widzieli dokąd idą.
- Nie chcę zabrzmieć dziwnie, ale… czy jesteś pewien, że to właściwa droga? – spytał po dłuższej chwili Sakio, a widząc poirytowane spojrzenie posłane mu przez ducha, czym prędzej dodał. – Nie żebym wątpił w twoje słowa, ale…
- 'Może i minęło tysiąc lat, ale mogę was zapewnić, że moja pamięć nadal jest dobra… Poza tym… drogi do domu nigdy się nie zapomina…'- I z tymi słowami zwrócił swą twarz w głąb korytarza, gdzie dopiero teraz wszyscy dostrzegli majaczący drgającym i słabym świetle pochodni zarys wrót. Te nie były już tak majestatyczne, jak pierwsza brama do Komnaty, ale i tak raczej nie wyglądały na zwykłe. Było niemal pewne, że nie są one wyrobem łączącym jedynie połyskliwe drewno i kuty metal, ale również magię, wplecioną misternie w każdy łączący je gwóźdź. Nawet największy górski troll miałby z nimi nie lada pro...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin