Fields Natalie - Dalej niż diabeł mówi dobranoc.rtf

(349 KB) Pobierz
Natalie Fields

Natalie Fields

Dalej niż diabeł mówi dobranoc

Tytuł oryginału IN THE MIDDLE OF NOWHERE

1

- Wiedziałam! - zawołała Martha.

- Uspokój się - powiedziała matka, dyskretnie zerkając na boki. - Nie jesteśmy w barze szybkiej ob­sługi.

- Oczywiście, że nie - rzuciła z sarkazmem cór­ka. - Jesteśmy w jednej z najlepszych restauracji w Bostonie. - Głos znów zaczął jej się podnosić. - I kelner za chwilę przyniesie mi homara.

- Proszę cię, mów trochę ciszej.

- Manno, właśnie przekazałaś mi najgorszą wia­domość, jaką usłyszałam w życiu, a ty się przejmu­jesz, że ktoś może mnie usłyszeć.

- Jesteśmy w cywilizowanym miejscu i chciała­bym, żebyś się odpowiednio zachowywała. - Matka wypiła łyk naturalnie gazowanej wody Perrier i do­dała: - Rozumiem, że jesteś rozżalona, ale...

- Rozżalona?! Mamo, jestem zrozpaczona, wściek­ła i nieszczęśliwa.

Kiedy matka po powrocie z uniwersytetu powiedziała, że musi z nią coś omówić i najlepiej zrobić to przy kolacji, Martha miała już złe przeczucie, które jeszcze się umocniło, gdy mama zarezerwowa­ła stolik w bardzo ekskluzywnej restauracji. A kiedy spytała ją, czy nie ma ochoty na homara, Martha była już pewna, że chce jej w ten sposób coś osło­dzić.

Mimo to długo miała nadzieję, że się myli. Prze­cież mama nie byłaby uśmiechnięta, nie świeciłyby jej się oczy i nie mówiłaby tak podekscytowanym głosem, gdyby naprawdę zamierzała jej przekazać złą wiadomość.

Córka nie przewidziała jednak, że ta wiadomość jest niedobra tylko dla niej.

Grupa naukowców, z którą była związana matka, zdobyła pieniądze na badania archeologiczne w Peru. Martha wiedziała, że już od roku starali się o ten grant, zdawała więc sobie sprawę, że to duża sprawa, i rozumiała radość mamy.

Kiedy matka oznajmiła, że prace wykopaliskowe w Peru mogą się przeciągnąć nawet do trzech lat, Martha, która w pierwszej chwili nie uświadomiła so­bie, jakie to może mieć konsekwencje, cieszyła się z sukcesu mamy i jej kolegów z uniwersytetu.

- Jest jednak pewien problem, który muszę z tobą omówić - zaczęła ostrożnie matka.

Dziewczyna wciąż nie miała pojęcia, gdzie tkwi ów problem.

- Nie możesz pojechać ze mną - powiedziała mama.

Martha nie była ignorantką; wystarczająco dobrze znała środowisko archeologów, by wiedzieć, w jakich warunkach czasem musza żyć i pracować.

- To oczywiste - powiedziała i uśmiechnęła się. Chciała, by mama czuła, że podziela jej radość.

- Ktoś się w tym czasie musi tobą zaopiekować.

- Mam już siedemnaście lat.

- Właśnie. Trochę mało, żebyś została w domu sama.

- Może pomieszkam u babci - zasugerowała Martha.

Matka zasępiła się.

- Ja również o tym pomyślałam. Ale babcia z dziadkiem przeprowadzają się na Florydę.

Martha nie przejęła się tą wiadomością.

- Przecież oni od trzech lat przenoszą się na Flo­rydę.

- Rzeczywiście, mówili o tym od dawna - przy­znała matka. - Ja też sądziłam, że ten pomysł pozosta­nie w sferze planów, ale właśnie przedwczoraj podpi­sali akt notarialny. Kupili w Miami apartament i za tydzień się przeprowadzają.

Martha, która nie zdążyła się jeszcze zastanowić, jakie są alternatywy zamieszkania u dziadków, w głębi duszy ucieszyła się. Mając matkę zajętą pracą naukową, przyzwyczaiła się do wolności, na którą w domu dziadków z pewnością nie mogła li­czyć.

- Może u cioci Margaret? - spytała. Lubiła siostrę mamy, ale nikt przed nią nie ukrywał, że ciocia Margaret od kilku lat zmaga się z problemem alkoholowym. - Spędziła dwa miesiące w klinice odwykowej, więc może...

- Martho - przerwała jej mama. - Wiem, że jesteś do niej przywiązana. Margareth to wspaniała osoba, ale kiedy opuszczała klinikę, terapeutka powiedziała jej, że najpierw powinna sobie kupić roślinę donicz­kową. Jeśli po sześciu miesiącach roślina nie uschnie, może wziąć zwierzę, psa albo kota. I dopiero po kolej­nych sześciu, pod warunkiem, że zwierzak w tym czasie nie zdechnie, mogłaby wziąć odpowiedzial­ność za człowieka. - Matka ułamała kawałek bagietki, namoczyła w oliwie aromatyzowanej truflami i wło­żyła do ust. - Margareth jest wciąż na etapie rośliny doniczkowej, więc sama rozumiesz...

Dziewczyna skinęła głową.

- A wujek Freddy? - rzuciła i natychmiast pożało­wała, że o nim wspomniała.

Brat mamy mieszkał w Nowym Jorku, a nie chcia­ła wyprowadzać się z Bostonu. Tu miała przyjaciół i Paula - chłopaka, z którym spotykała się od roku. Była w nim zakochana po uszy i nie dopuszczała możliwości, że mogliby się rozstać.

- Pomyślałam o nim - przyznała się matka. - Tyl­ko że Freddy jest strasznie zapracowany, całymi dnia­mi nie ma go w domu, więc opieka nad tobą spadała­by na Meryl, a ona ma przecież dwoje małych dzieci. Poza tym...

W rodzinie nigdy nie mówiono o tym głośno, ale druga żona wujka Freddy'ego nie została całkiem za­akceptowana.

- Rozumiem - powiedziała Martha, zadowolona, że mama porzuciła ten pomysł.

Gdyby wtedy wiedziała, gdzie w końcu wyląduje, Nowy Jork pewnie wydałby jej się rajem.

Poza ciocią Margaret i dziadkami nikt z bliskiej rodziny nie mieszkał w Bostonie.

- Może mogłabym zamieszkać u Bridget? - wpad­ła na pomysł Martha.

- To twoja dobra przyjaciółka, ale wydaje mi się, że nie jesteś szczególnie związana z jej rodzicami.

Martha musiała się zgodzić z mamą. Mimo że częs­to odwiedzała Bridget, nie miała z nimi najlepszego kontaktu, zwłaszcza z panią Dunmore, osobą dosyć zimną i nieprzystępną.

- Dunmore'owie to obcy ludzie - skwitowała matka.

- Więc jakie jest wyjście?

Mama znów ułamała kawałek bagietki, zjadła go i popiła wodą.

- Mamy jeszcze kogoś z rodziny? - spytała Martha. Matka zaczęła nerwowo skubać bagietkę.

- Masz ojca - powiedziała w końcu cicho.

- Co?!

- Masz ojca - powtórzyła jeszcze ciszej.

- Nie mam ojca! - zawołała Martha tak głośno, że nawet ona, choć zupełnie jej nie obchodziło, co pomyś­lą ludzie, zauważyła, że osoby siedzące przy najbliż­szych stolikach zwracają spojrzenia w jej stronę.

- To nie był chyba dobry pomysł, żeby przepro­wadzić tę rozmowę w restauracji.

- Ta rozmowa chyba w ogóle nie jest dobrym po­mysłem. Ale skoro zaczęłaś, to ją skończmy.

- Jeśli potrafisz o tym mówić spokojniej i ciszej...

- Postaram się - obiecała Martha. Ze zdenerwo­wania zaschło jej w gardle, wypiła więc kilka łyków wody. - Przed chwilą powiedziałaś, że Dunmore'owie są dla mnie obcymi ludźmi - przypomniała matce. - Kim w takim razie jest dla mnie ojciec? Ro­dziców Bridget widuję przynajmniej raz w tygodniu, a jego nawet nie pamiętam.

- Może czas to zmienić - odezwała się matka bar­dzo ostrożnie.

- Przyznaj się. - Martha spojrzała jej w oczy. - Nie wpadłabyś na ten pomysł, gdyby nie wyjazd do Peru.

Matka przez dłuższą chwilę milczała. Skubała ba­gietkę na małe kawałeczki, ale ich nie jadła, tylko od­kładała na talerzyku przeznaczonym na pieczywo.

- Prawdopodobnie nie - odezwała się w końcu.

- Widzisz!

- Pozwól mi sobie coś powiedzieć. Tylko nie prze­rywaj, bardzo cię proszę.

Matka wyprostowała złożoną fantazyjnie serwet­kę, po czym spróbowała nadać jej taki sam kształt, ja­ki miała przed chwilą. Nie udało się, zwinęła ją więc w nieporządny rulonik i odłożyła na stół.

- Czasami życie nas zmusza - zaczęła bardzo po­woli - do zrobienia czegoś, na co zupełnie nie mamy ochoty. Buntujemy się przeciw temu, protestujemy, cierpimy, ale nie mamy wyjścia i to robimy. A potem się okazuje, że to wcale nie było dla nas takie złe, że miało dobre strony, których nigdy byśmy nie odkryli, gdyby nie zmusiła nas do tego sytuacja.

- Co ty mówisz?! Jakie dobre strony?!

- O tym, że mogłabyś nawiązać kontakt z ojcem.

- Z facetem, który nas zostawił i zapomniał o na­szym istnieniu?

- Nie zapomniał. W każdym razie nie o tobie.

- Mamo, on od kilkunastu lat ani razu nie spróbo­wał się ze mną skontaktować.

- Nie wiem, czy w tym nie było trochę mojej winy.

Martha spojrzała na nią pytająco.

- Prosiłam go o to - powiedziała matka cicho.

- Dlaczego?

- Sądziłam, że tak będzie dla ciebie lepiej. Kiedy ojciec odszedł, miałaś cztery lata. Na początku byłam tak rozżalona, że utrudniałam mu kontakty z tobą, chcąc go w ten sposób ukarać.

- Chciałaś go ukarać moim kosztem?

- Wstyd mi się do tego przyznać, ale tak było.

- A potem?

- Potem kogoś poznałam. Martha domyśliła się o kim mowa.

- Dona?

Kiedy była w pierwszej, może drugiej klasie pod­stawówki, często odwiedzał ich przyjaciel mamy. Spędzali razem weekendy, jeździli na wycieczki, cho­dzili do kina. A potem nagle zniknął. Teraz Martha nie miała już pojęcia, ile to trwało, najwyraźniej jed­nak na tyle długo, że go zapamiętała.

Matka skinęła głową.

- Ja i Don mieliśmy plany na przyszłość - ciągnę­ła. - Miałam nadzieję, że zastąpi ci ojca... No, ale nic z tego nie wyszło.

Don prawdopodobnie nie był ostatnim mężczy­zną w jej życiu. Potem umawiała się jeszcze na rand­ki, ale najwyraźniej żadnego partnera nie traktowała na tyle poważnie, by zapraszać go do domu i pozna­wać z córką.

Martha zastanawiała się chwilę nad tym, co usły­szała.

W końcu uśmiechnęła się gorzko i pokręciła głową.

- Mamo, cokolwiek byś powiedziała, i tak mnie nie przekonasz. Nawet jeśli weźmiesz na siebie całą winę. A wiem, że robisz to tylko dlatego, żebym zmie­niła o nim zdanie.

- Rzeczywiście, zależy mi na tym - przyznała matka. - Ale mylisz się, sądząc, że mówię ci to wszyst­ko tylko dlatego.

- Więc po co?

- Bo chcę być uczciwa wobec ciebie i twojego oj­ca. - Rozłożyła serwetkę, ponownie zwinęła ją w ru­lonik, popatrzyła na córkę i dodała: - Ale przede wszystkim wobec siebie.

- Dziwne tylko, że na tę uczciwość zebrało ci się dopiero teraz, kiedy masz wyjechać do Peru - powie­działa Martha.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin