Schnell W 30 lat w niewoli Strażnicy.doc

(322 KB) Pobierz

 

 

 

Schnell W. J.
Trzydzieści lat w niewoli ''Strażnicy'' 

 

 

Przedmowa autora.


 Z łaski Bożej znów stałem się chrześcijaninem. Bóg znalazł mnie w mojej wczesnej młodości. Niedługo potem zostałem wciągnięty do Organizacji Strażnicy (Watch Tower Organisation) i stopniowo stałem się jej niewolnikiem. Gdy moje duchowe życie zamierało, czyniłem rozpaczliwe próby wyzwolenia się, lecz każda taka próba kończyła się jeszcze silniejszą niewolą. Dwukrotnie wydawało się, że już jestem wolny, i po to tylko, aby stoczyć się z powrotem w ten sam dół. Aż nareszcie teraz przyszła wolność.
Z łaski Bożej stałem się wolnym, gdy On podniósł mnie po całonocnej modlitwie i gdy poczułem tak orzeźwiające tchnienie Ducha, że pod jego wpływem uczyniłem ślub Bogu.
Pisząc te dzieje mojej 30-letniej niewoli, spełniam właśnie ślub, za cenę którego uzyskałem wolność. Nie przedkładam Wam do czytania rozprawy naukowej, lecz odczute sercem wyznanie o niewoli tak głębokiej, że wyrwanie się z niej kosztowało mnie 30 lat zmagań. W ujawnieniu tych sposobów zniewalania przyświeca mi cel chrześcijański: jeżeli znajdujesz się w tej niewoli jako jeden ze Świadków Jehowy, jestem pewny, że wyznanie moje pomoże Ci ocenić Twoje położenie, abyś, zamiast dalej brnąć w ciemność, mógł wydostać się na światło swoją własną drogą, którą ja znalazłem głębokim pragnieniem serca po wielu błędach i doświadczeniach; jeśli nie jesteś jednym ze Świadków Jehowy, wówczas przeczytanie wyznania o mojej 30-letniej niewoli będzie dla Ciebie przestrogą. Słowa tej opowieści stają się widoczne na papierze dzięki farbie drukarskiej, ale ich treść duchowa i myśli w nich zawarte pisane są krwią mojego życia, uczuciami męki i tortur przeżytych w piekle bardziej dla mnie realnym niż "Piekło " Dantego.
Nie żywię nienawiści do moich byłych braci i nie pragnę zemsty, pisząc te słowa; po prostu wypełniam swój ślub, który uczyniłem Bogu, gdy pomógł mi uwolnić się i stać się na powrót Chrześcijaninem.

W. J. Schnell
Youngstown, Ohio


Rozdział 1 
Wczesne przeżycia.


Moje powołanie.

 Pewnego niedzielnego poranka w lipcu 1917 roku na lekcji szkółki niedzielnej w kościele ewangelickim zostałem głęboko poruszony postacią Jezusa, jako Zbawiciela, w wykładzie przypowieści o Miłosiernym Samarytaninie. Słowa nauczyciela wywołały we mnie pragnienie poznania Jezusa, przeczytania o Nim wszystkiego, co tylko było możliwe. Miałem wówczas 12 lat. Bóg wołał mnie.
Powróciwszy do domu tego dnia w południe, rozpocząłem czytanie czterech Ewangelii, później całego Nowego Testamentu, następnie całego Pisma Świętego. To, co czytałem, przeżywałem bardzo głęboko. Dopiero w późniejszych latach zrozumiałem, że to Ojciec przyciągał mnie, zgodnie ze słowami Jezusa: "Nikt nie przychodzi do mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec mój " (Jan 6:44). Istotnie, przez czytanie Pisma Świętego wzrastało przekonanie o potrzebie Zbawiciela.
To, co czynił i czego uczył Jezus o potrzebie miłości i współczucia było jaskrawym przeciwieństwem tego, co działo się wówczas wokół mnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że był to trzeci rok pierwszej wojny światowej. Za wzrastającym poznaniem mojego rzeczywistego stanu oraz tego, co Bóg przedsięwziął dla mojego zbawienia w Jezusie, przyszła w moim sercu wiara w grzech i zbawienie. Z radością zrozumiałem, że Jezus umarł na krzyżu za takich grzeszników jak ja, że Jego krew zmyła moje grzechy i że w Jego zmartwychwstaniu śmierć została zwyciężona dla mnie i dla wszystkich tych, którzy przyjmują Go z wiarą. Tak nastąpiło moje odrodzenie w 14-tym roku mojego życia.
Krótki życiorys. Urodziłem się w Stanach Zjednoczonych, w Jersey City w 1905 roku, lecz w dziewiątym roku życia rodzice moi przenieśli się wczesną wiosną 1914 roku na powrót do Europy, do Niemiec. Zaraz po tym wybuchła pierwsza wojna światowa i ojca wzięto do wojska, a nas osiedlono w pobliżu rosyjskiej granicy w okolicach Poznania. Dopiero w 1915 roku otrzymaliśmy pierwszą wieść od ojca, który był rzucany losami wojny po wszystkich frontach od Przemyśla do Węgier.
W grudniu 1918 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia powitaliśmy ojca w naszym domu. Co za radość! Lecz spokój był krótki. W styczniu 1919 chwycili za broń powstańcy polscy, staczając walki ze stacjonującymi wojskami niemieckimi. Wreszcie Niemcy skapitulowały, a ojciec mój, jako niemiecki oficer, został internowany.
Na początku 1921 roku załadowani w towarowe wagony zostaliśmy przewiezieni do Niemiec w nowych granicach i osiedleni w Berlinie w obozie przesiedleńczym. Na ulicach toczyły się walki republikanów z organizacją "Spartakusa ", wszystko było chwiejne i tymczasowe. lecz wreszcie zapanował względny spokój.
Spotkanie z Badaczami Pisma Świętego. Z wdzięczności Bogu za Jego cudowną opiekę, ja i mój ojciec, który był człowiekiem religijnym, postanowiliśmy służyć Bogu w taki lub inny sposób. Pewnego dnia odwiedzili nas, zagubionych w wielkim Berlinie, badacze, pozostawiając niektóre książki. Nie mieliśmy żadnych znajomości w mieście i szybko zaprzyjaźniliśmy się z badaczami. Ich zbór okazał nam wiele braterskiego współczucia i czuliśmy się wśród nich dobrze. Właśnie kończyłem 16 lat i począłem dojrzewać duchowo.
Tu trzeba wyjaśnić, że ówczesne zbory badaczy Pisma Świętego nie mają nic wspólnego z dzisiejszymi miejscami zebrań świadków Jehowy, zwanymi Salami Królestwa. Zupełnie niezależni od ośrodków kierowniczych wybierali spośród siebie starszych, zgodnie z poleceniem Pawła w listach do Tymoteusza i Tytusa. Ludzie, z którymi zetknęliśmy się, byli chrześcijanami prowadzącymi uświęcone życie, przedkładającymi Panu swoje myśli, swoje zachowanie i swoją pracę codziennego życia. Zbierali się w niedzielę na rozważanie Pisma Świętego i we środę wieczór na modlitwę. Praktykowali odwiedzanie chorych, pomaganie biednym i z radością witali każdego gościa w swym gronie. Niech mi wolno będzie jeszcze raz powtórzyć, że nie miało to nic wspólnego z dzisiejszymi praktykami świadków Jehowy, u których wszystkie wizyty maja charakter propagandowy u obcych, a dyscyplinarny u swoich.
Jak stałem się aktywistą. Wzrastając w środowisku badaczy, często przemawiałem o swoim nawróceniu i o Łasce Bożej. W latach 1921 do 1924 miałem okazję studiowania, zdobywając akademickie wykształcenie. Ale wolny czas po południu mogłem zużytkować na odwiedzanie ludzi pragnących słuchać Ewangelii. Odczułem, że nasze odwiedziny przynosiły radość tym, którzy nas zapraszali w tych niepewnych, ciemnych czasach i to był pierwszy powód mojego czynnego zaangażowania się. Nigdy nie zapomnę pewnej niewiasty, która opowieścią o swoich torturach, powodowanych psychiczną chorobą, przykuła mnie do krzesła. Twierdziła, że jest opanowana przez złe moce. Jej twarz była blada, a oczy pałające. Byłem tak przygnębiony, że, nie mogąc wstać, osunąłem się na kolana i w serdecznej modlitwie przedłożyłem Panu niedolę tej niewiasty, prosząc o Jego pomoc. Gdy podnieśliśmy się z kolan, ona ze łzami prosiła, abym ją odwiedzał. O wiele później wyznała, że choroba jej poczęła ustępować właśnie wtedy, podczas tej pierwszej modlitwy. Przez te trzy lata gdy chodziłem na studia i pracowałem w Berlinie. Bóg użył mnie, abym pomógł siedemnastu osobom stać się chrześcijanami, w tym trzem ateistom i jednemu anarchiście.
Nie chciałbym, aby ktoś mylnie zrozumiał ten rozdział jako pochwałę lub popieranie nauk i zasad badaczy Pisma Świętego. Chciałem tylko wytłumaczyć, co pociągnęło mnie do ich grona. Jest to konieczne, aby zrozumieć, jak i dlaczego pozwoliłem się wciągnąć, a potem zniewolić jednemu z najbardziej dyktatorskich i autokratycznych systemów świata.

Rozdział 2
Początek intrygi.


W tym samym czasie, o którym pisałem, na naszym duchowym horyzoncie poczęły się gromadzić ciemne chmury. Daleko, w Brooklynie nastało nowe kierownictwo Towarzystwa Strażnicy (The Watch Tower Society). Przywódcy gwałtownie przeorganizowywali swą pracę pragnąc równocześnie odzyskać dawne pozycje w środowisku Kościołów Badaczy Pisma Świętego założonych przez poprzednika, Karola Russela.
Nowy, ambitny przywódca Judge Rutherford, który był uwięziony w czasie wojny i miał o to pretensję do duchowieństwa, pałał żądzą odwetu. Postanowił on wykorzystać nieustabilizowane warunki na całym świecie dla zbudowania drugiego piętra "Strażnicy " ponad budową Karola Russela.
Kierownictwo "Strażnicy " wiedziało, że chrześcijaństwo zawiera miliony nominalnych wyznawców, nieugruntowanych w prawdzie, które mogą stać się łatwym łupem dla nowej Organizacji Strażnicy, która z łatwością oderwie te masy od (jeżeli przeprowadzi mądry atak, odpowiednio upozorowany i podtrzymany) chrześcijaństwa zorganizowanego w kościoły. Religie zostały przedstawione jako przyczyna wszelakiego zła, a fakt ich zorganizowania przedstawiono, jako dowód ich słabości.
"Płukanie mózgów ´ ´. Ten nowy atak został zainicjowany broszurą zatytułowaną "Upadek wielkiego Babilonu " (1919). Pretendowała ona do wyczerpującego sformułowania podstawowych zarzutów przeciwko zorganizowanemu chrześcijaństwu. W broszurze tej nazwano chrześcijaństwo Wielkim Babilonem, z Objawienia św. Jana, za stosowanie zasad organizacyjnych. Była to chyba pierwsza od czasów inkwizycji hiszpańskiej próba ... "płukania mózgów ", polegająca na zburzeniu starych pojęć, dość luźno i płytko ugruntowanych w umysłach milionów ludzi asymilowanych przez kościoły. Było to zarówno w tamtych czasach, jak i dzisiaj, zadanie dość łatwe, jeśli zważyć, ze nominalni chrześcijanie nie potrafią uzasadnić swoich przekonań, ani tym bardziej obronić ich.
Ale na miejsce zburzonych pojęć trzeba zaszczepić jakąś nową myśl, gdyż tylko wtedy "płukanie mózgów ´ ´ jest skuteczne. Broszura "Upadek Wielkiego Babilonu " taką myśl zawierała. Jezus, jako zwycięzca nad śmiercią, miał prawo powiedzieć: "Kto wierzy we mnie, żyć będzie na wieki " oraz "Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny " (Jan 8:51). Tę właśnie prawdę, starą, jak samo chrześcijaństwo, wyznawaną przez żywych chrześcijan na całym świecie. Towarzystwo Strażnicy ogłaszało, jako odkryte przez siebie ... "nowe światło ". I rzeczywiście, chociaż prawda była stara, to jednak wyłuskano tę perłę z całości nauki chrześcijańskiej i dano jej sztuczną oprawę ludzkich słów. "Strażnica " ogłosiła mianowicie w 1920 roku, że "Miliony, żyjących dziś ludzi, nigdy nie umrą ".
Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywierało takie hasło po wojnie światowej, podczas której zginęły miliony ludzi w czasach głodu i niepewności. Obietnica życia wiecznego miała być, według "Strażnicy ", zrealizowana po raz pierwszy w tym pokoleniu pod warunkiem, oczywiście, że te miliony porzucą chrześcijaństwo i przyłączą się do Organizacji Strażnicy. Porównajmy teraz, co mówi Pismo Święte, a co "Strażnica ". W Ewangelii św. Jana 11:25 Pan Jezus mówi: "Ja jestem zmartwychwstanie i Życie. Kto wierzy we mnie, chociażby umarł, żyć będzie. I wszelki, który żyje i uwierzy we mnie, nie umrze na wieki ". Natomiast "Strażnica " ogłosiła: "Wszelki, który żyje i uwierzy w Organizację Strażnicy i przyłączy się do nas i będzie roznosił nasze książki, broszury i czasopisma, i będzie składał sprawozdania z użytego na ten cel czasu, i będzie uczęszczał na nasze zgromadzenia, nie umrze na wieki ". Taką treść podano jako słowa Pisma Świętego, słusznie przypuszczając, że tysiące ludzi nie zauważy tej przewrotności.
W ten sposób rozpoczęto wdrażać nowych i dawnych wyznawców do przyjmowania sposobu rozumowania "Strażnicy " zamiast treści Pisma Świętego. Był to pierwszy etap "płukania mózgów ", a w ślad za tym szły następne, tj. wzrastająca nietolerancja i ograniczoność umysłowa wyznawców. Kulminacyjnym punktem tego procesu miało być, i rzeczywiście do 1938 roku zostało osiągnięte, zupełne zniweczenie indywidualności, tj. samodzielnego myślenia. Na to miejsce wprowadzono teokratyczny sposób myślenia, podany ze szczytu Brooklynu jako podstawa akcji masowych.
Oczywiście, cel ten był na razie dalekim od osiągnięcia, ale w miarę rozwoju opowiedzianej w lej książce historii sami będziecie mogli podziwiać, z jakim uporem dążono do niego dopóki "teokratyczne " myślenie, ślepe posłuszeństwo i gęsim szeregiem przeprowadzane akcje masowe nie stały się powszechne.
My w Berlinie, oczywiście, nie zdawaliśmy sobie sprawy z istotnych celów broszur: "Upadek wielkiego Babilonu " i "Miliony żyjących obecnie ludzi nigdy nie umrą ". Właściwie powinniśmy być tego świadomi, gdyż sklecony przez Towarzystwo Strażnicy slogan w ogóle nie pasował do Pisma Świętego. Pomimo to rozdaliśmy na ślepo miliony egzemplarzy obydwóch tych pism. Ja sam rozpowszechniłem nie mniej niż tysiąc egzemplarzy "Miliony żyjących obecnie ludzi nigdy nie umrą ". Przez całą sobotę jeździłem berlińską kolejką Ringbahn dookoła miasta, stojąc w natłoczonych przedziałach trzeciej klasy, świadcząc o tym, że miliony... nigdy nie umrą i sprzedając broszury po 25 fenigów. W niektóre soboty udało mi się spieniężyć do trzystu broszur, co dawało ok. 75 marek zysku, odprowadzanego przeze mnie dla Towarzystwa Strażnicy. W ten sposób sami kuliśmy na siebie kajdany, które później nam narzucono.
"Przez chciwość, pięknymi stówkami kupią was ". Te słowa 2. Listu Ap. Piotra 2:3 przychodzą na myśl każdemu, kto zetknie się z historią i literaturą Towarzystwa Strażnicy. Bez przerwy w koło cytują oni słowa Pisma Świętego, wyjęte z właściwego tekstu i przystosowane do ich własnych celów. Przy tej okazji, sprzedając książki, zbierają pieniądze na budowę ogólnoświatowej Organizacji Strażnicy. Ten sposób okazał się tak skuteczny, że do dziś dnia jest z powodzeniem stosowany. Ich pisma zawsze zawierają cząstkę prawdy, zazwyczaj na początku, jako przynętę. Natomiast całość była przesycona żargonem organizacyjnym i naciągnięta tak, że w głowie czytelnika z reguły powstawał zamęt. Zanim ofiara się spostrzegła, została pozbawiona zdolności własnego myślenia, podejmowania własnej inicjatywy i w ogóle całej samodzielności.
Całe to postępowanie miało na celu doprowadzenie tych, którzy słuchali do takiego stanu, w którym mogliby oni czytać jedynie książki, broszury i czasopisma Towarzystwa Strażnicy. Osobnik z tak wypłukanym mózgiem nie tylko wierzył ślepo w każde słowo "Strażnicy ", ale też jako ZWIASTUN KRÓLESTWA roznosił je od drzwi do drzwi, jako prawdziwą Ewangelię. Czy może być lepszy przykład "człowieka kupionego pięknymi słówkami "? Ogłaszajcie! Do zbudowania organizacji wszechświatowej, którą właśnie pragnął uczynić Towarzystwa Strażnicy jej obecny przywódca Judge Rutherford, potrzeba było dużo pieniędzy. Większość badaczy Pisma Św. była biedna, a obecne nowe nauki bynajmniej nie były popularne, aby zdobyć poparcie ludzi zasobnych. W ten sposób pomiędzy 1919 a 1922 rokiem pośród przywódców powstała myśl na skalę amerykańskich biznesmenów, rozpoczęcia olbrzymiej, o światowym zasięgu, kampanii głosicielskiej przez sprzedaż książek i broszur, wydawanych i drukowanych przez Towarzystwo Strażnicy, a za uzyskane w ten sposób pieniądze zbudować wymarzona wszechświatową organizację.
Ale co głosić? Propagować samo Towarzystwo Strażnicy byłoby ryzykowne, gdyż w Ameryce było ono niepopularne, skompromitowane sprzeciwieniem się przystąpieniu do wojny z Niemcami i swego czasu rozwiązane dekretem prezydenta Stanów Zjednoczonych, a przywódcy osadzeni w areszcie. Za głoszenie takich nowin, na pewno nie uzbieracie w Ameryce pieniędzy! Co więc głosić? Same książki? Nie przez piękne słówka zaczęli kupczyć Słowem Bożym, i ludźmi, którzy dali się nabrać na roznoszenie ich sfałszowanego poselstwa.
Mianowicie: zdecydowali się nawiązać swoją głosicielską kampanię do starodawnej nadziei chrześcijaństwa na przyjście Królestwa Bożego, w połączeniu z poleceniem Pana Jezusa: "Idźcie na cały świat, czyńcie uczniami wszystkie narody... " (Mat. 28:19). Czy w słowach tych nie było wszystkiego, co potrzebne do powodzenia takiej kampanii? Było tam spojrzenie w przyszłość na czasy ostateczne, była mowa o wybraniu do głoszenia Ewangelii na całym świecie.
W 1922 roku uczestnicy wielkiej konwencji "Strażnicy " w Cedar Point ujrzeli olbrzymi napis na z wolna opuszczającym się zwoju. Był tam elektryzujący slogan: "Ogłaszajcie, ogłaszajcie, ogłaszajcie Króla i Królestwo! "
Chrześcijanie wiedzą, że głoszenie Ewangelii o Królestwie rozpoczęło się już w 33 roku i bez przerwy było kontynuowane przez, naśladowców Chrystusa po całym świecie przez dwa tysiące lat. Co prawda nie zawsze to głoszenie było wierne i nie zawsze chrześcijanie wykazywali entuzjazm godny tej wielkiej sprawy. To właśnie miała wykorzystać "Strażnica " do stworzenia kontrastu, potrzebnego do uzasadnienia wielkiej kampanii.

 Rozdział 3
Podbity w niewolę "Strażnicy"


Badacze Pisma Świętego zapłacili wysoką cenę za przyjęcie programu kampanii głosicielskiej z 1922 roku. Z biegiem czasu ci, którzy rozpowszechnili największą ilość książek i broszur, spędzili największą ilość godzin miesięcznie przy ich sprzedaży, przekazali największą ilość pieniędzy do Towarzystwa, byli faworytami, pod każdym względem wywyższani; ci natomiast, którzy wykupywali czas, przynosząc owoce ducha, uczynki miłosierdzia, byli coraz bardziej pogardzani, aż wreszcie napiętnowani jako "źli słudzy ".
W tym samym czasie i Towarzystwo przechodziło wielkie przemiany organizacyjne. Zakładano biura, drukarnie, wydawnictwa, budując fundamenty wielkiej głosicielskiej kampanii. Zamówienia napływały. U nas, w Niemczech trzeba było przenieść biura Towarzystwa z zachodniej części kraju do środkowej, do Magdeburga, gdzie właśnie zakupiono za uzyskane pieniądze ze sprzedaży książek wielką własność ziemską. Kierownik Oddziału Niemieckiego rozpoczął rekrutację pracowników do nowej siedziby. 18 sierpnia 1924 roku przekroczyłem bramę Bethel - głównej kwatery Niemieckiego Oddziału Towarzystwa Strażnicy w Magdeburgu. Nie przypuszczałem wówczas, że oddaję się w niewolę tak głęboką, że dopiero po trzydziestu latach będę mógł podnieść się na powrót jako chrześcijanin.
W nowym otoczeniu czułem się skrajnie inaczej niż w Berlinie, gdzie istniały wówczas zbory przepojone duchem braterstwa i wolności. W Magdeburgu odwrotnie, od razu wpadłem w atmosferę organizacyjną centrali ,.Strażnicy ". Zamiast społecznością, cieszyliśmy się sprawozdaniami, zajmowaliśmy się organizacją produkcji i zestawianiem kosztów. Zamiast poprzednich doświadczeń, w których "Duch Święty świadczy Duchowi naszemu, że jesteśmy dziećmi Bożymi ", teraz słuchaliśmy, jak przedstawiciel Towarzystwa świadczył świadkom Jehowy, że jesteśmy dobrymi Zwiastunami Królestwa, gdyż zebraliśmy przypadającą na nas kwotę.
Jednak największy kontrast istniał pomiędzy poziomem duchowym członków dawnych zborów berlińskich, a obecną społecznością magdeburską. Mianowicie: przestano w ogóle zwracać uwagę na odrodzenie duchowe i utworzono klasy członkowskie, jak w dawnych synagogach izraelskich. Były to klasy zwane "Mar-docheusz-Noemi " (klasa kierująca), "Ruth-Ester " (klasa posłusznych), i "Jonadabów " (klasa ludzi dobrej woli), sprzyjających Towarzystwu Strażnicy, szukających u niego schronienia przed gniewem Bożym. Ten stan jest dziś powszechny wśród Świadków Jehowy, lecz wówczas była w całych Niemczech tylko jedna taka Społeczność i do tej właśnie dobrowolnie wstąpiłem.
Jako 19-letni chłopiec szybko przystosowałem się do nowej sytuacji, której niezwykłość imponowała mi. Urodzony i wychowany wśród Niemców, byłem posłusznym chłopcem, przyzwyczajonym do słuchania zarządzeń i rozkazów przełożonych. Nosiłem w sobie niemieckie zamiłowanie do organizacji i porządku, z którego słyniemy zarówno w dobrym, jak i w złym. Wkrótce pochłonięty zostałem pracą przy zakładaniu czasopisma "Das Goldene Zeitalter " (Złoty wiek). Rezultatem naszej pracy był wzrost nakładu czasopisma z 50 tyś. egz. w 1925 r. do 325 tyś. egz. w roku 1927. W wirze tego zajęcia straciłem rychło swoją "pierwszą miłość ". Coraz mniej czasu znajdowałem na rozmyślania, czytanie Pisma Świętego i osobistą religię. Wizja "Wszechświatowego Związku " (której wówczas nie rozumiałem jeszcze jako wizji związku niewolników), na wzór wizji wielkich Niemiec, zastąpiła mi rzeczywistość życia w Jezusie Chrystusie.
Przepowiednie końca świata Towarzystwo Strażnicy zawsze było w jakimś stopniu ekscentryczne. Zwłaszcza lubowało się w wyznaczaniu dat końca świata. Pierwsza przepowiednia wyznaczała rok 1914. Wielu badaczy Pisma Świętego, którzy uwierzyli tej przepowiedni, czuło zawód, gdy obiecane Królestwo nie zjawiło się.
Towarzystwo Strażnicy w swoich znanych ulotkach "Upadek Wielkiego Babilonu " i "Miliony obecnie żyjących nigdy nie umrą " przesunęło po prostu tę datę na rok 1925. Tę datę rozgłaszano jako rok ukazania się książąt Starego Testamentu pośród badaczy i rok ustanowienia Królestwa. Oczekiwanie podsycane było specjalnymi artykułami i pozostawiło głęboki ślad w naszych umysłach. Pamiętam, jak w 1924 roku ojciec mój namawiał mnie do kupna nowego ubrania. Odpowiedziałem, że przecież tylko kilka miesięcy pozostało do 1925 roku i oczywiście odmówiłem.
Dziś przekonany jestem, że przywódcy Towarzystwa Strażnicy nie wierzyli w swoje przepowiednie. Chcieli tylko wytworzyć nastrój oczekiwania, aby tym łatwiej zbudować w tym czasie upragnioną organizację przez kampanię głosicielską. Już wtedy wielu badaczy Pisma Świętego wskazywało na niekonsekwencję kierownictwa Strażnicy, które, nie bacząc na zbliżający się koniec świata, coraz więcej kupowało domów, parcel, zakładało nowe wydawnictwa, a wszystko to na wyrost.
Nowy Naród - Poczęty w "Strażnicy " Na początku 1925 roku ukazał się w czasopiśmie "Strażnica " artykuł "Narodziny Narodu ", odkrywający tym razem już w formie niezamaskowanej prawdziwe plany Towarzystwa. Ponieważ koniec świata nie nastąpił, ani nie zjawili się oczekiwani książęta Starego Testamentu, ogłoszono coś zastępczego: teokrację. Jak zwykle nadużyto do tego celu Pisma Świętego, tym razem List Ap. Piotra, w którym nazywa on wierzących chrześcijan narodem wybranym, królewskim kapłaństwem. "Strażnica " zarezerwowała tę prawdę dla siebie. To oni są królewskim kapłaństwem! Wspomniany artykuł roztoczył przed czytelnikami następującą wizję przyszłego Królestwa. Na szczycie znajduje się klasa "Wiernych i Mądrych Sług ", jako złota głowa posągu z proroctwa Daniela. Ta klasa rządzi teokratycznie klasą "Jonadabów ", która wprawdzie nie ma udziału w Królestwie, ale jest niezbędna do jego budowy. Ta koncepcja, jak zobaczymy później, była konsekwentnie realizowana (ta niewolnicza teokracja miała trwać tysiąc lat).
Drugim artykułem w "Strażnicy " z roku 1925, który miał podstawowe znaczenie, był: "Przymierze, czy ofiara? " Jego sens był taki, że wszyscy badacze Pisma Świętego powinni zrzec się samodzielnego myślenia i inspiracji osobistej na korzyść ślepego wykonywania zarządzeń Towarzystwa Strażnicy i bezkrytycznego realizowania jej polityki. Ci, którzy ośmielają się dyskutować lub krytykować instrukcje z Brooklynu, zostali nazwani złymi sługami. Godziło to w starszych członków zborów, cieszących się zaufaniem.

Rozdział 4
Joseph Rutherford w Niemczech.


Jak już wspomniałem, ośrodek Niemieckiego Oddziału Towarzystwa Strażnicy został przeniesiony do Magdeburga w celu zapewnienia lepszej, bardziej nowoczesnej organizacji. Było to jedno z pierwszych posunięć na większą skalę nowego kierownictwa "Strażnicy " z Judge (czyt. Dżadż, czyli Josephem) Rutherfordem na czele.
W attyce nowo nabytego budynku, który poprzednio nazywano "Kryształowym Pałacem ", urządziliśmy sypialnie, w piwnicach natomiast założono nowoczesną drukarnię. Schody nie były jeszcze odbudowane, więc do naszych sypialni wchodziliśmy po drabinie przez okno. Niektórzy nazywali to żartobliwie "zstępowaniem po drabinie Jakubowej do piekła "Strażnicy ".
Na początku 1925 roku wydrukowaliśmy tu milion egzemplarzy książki "Harfa Boża " w języku niemieckim, pracując od świtu do zmierzchu przez siedem dni w tygodniu. Przecież prowadziliśmy walkę, a ta wymaga ofiar, rozumowaliśmy wówczas. Moim pierwszym zajęciem było miejsce przy obrotowym stole ze stosami arkuszy i składanie z poszczególnych arkuszy drukarskich całej książki oraz przekazywanie jej do oprawy. Pomimo braku wprawy wypuściliśmy w świat olbrzymie ilości dobrze wykonanych książek.
Zamiast KsiążątNa wiosnę 1925 roku oczekiwaliśmy zapowiadanego przez "Strażnicę " "końca świata i ukazania się proroków i książąt Starego Testamentu. Zamiast nich jednak ukazał się Judge Rutherford, przywódca Towarzystwa Strażnicy z kieszenią pełną amerykańskich dolarów, uzyskanych ze sprzedaży drukowanych przez nas książek i natychmiast rozpoczął zakupywanie nowych terenów, budynków i maszyn drukarskich. Otrzymaliśmy maszynę rotacyjną i w ten chytry sposób odwrócono naszą uwagę od zapowiadanego końca świata na korzyść rozwoju naszej centrali.
Wizyta Rutherforda miała być połączona z wielkim trzydniowym zjazdem w Magdeburgu. Na zgłoszonych 12 tysięcy uczestników przybyło 15 tysięcy. Musieliśmy wynająć olbrzymi namiot cyrkowy i zorganizowaliśmy normalnie płatną restaurację, która okazała się tak rentowna, że od tego czasu Towarzystwo przyjęło to jako regułę.
Osobiście zajęty byłem organizowaniem 14 specjalnych pociągów ze wszystkich stron Niemiec i nabijaniem kasy Towarzystwu, sprzedawaniem kart kwaterunkowych przybyłym gościom.
Na tej konferencji Judge Rutherford usiłował sprzedać 15 tysiącom badaczy Pisma Świętego, zgromadzonym z całej środkowej Europy, swoją ideę światowej kampanii głosicielskiej, ideę rozbudowy poszczególnych central oraz ideę składania Towarzystwu pisemnych sprawozdań z ilości i sposobu zużytego dla "Strażnicy " czasu przez wszystkich jego członków. Sam Dżadż zdobył się przy tym na ewangeliczny gest nakarmienia 15 tysięcy zgromadzonych, zakupując dla każdego uczestnika porcję bigosu i sałatki.
W czasie moich późniejszych podróży stwierdziłem, że delegaci nie pamiętali wielu ważnych rzeczy, które zaszły w czasie konferencji magdeburskiej, takich, jak utrata osobowości członków, utrata samodzielności zborów, wymuszenie sprawozdawczości czasu i książek, natomiast wszyscy doskonale pamiętali bezpłatną porcję bigosu i sałatki. Mądry Dżadż! W czasie pożegnalnej kolacji, którą spożywał w gronie personelu centrali magdeburskiej, Judge wygłosił do nas krótkie przemówienie. Uprzedzając nasze pytania na temat zapowiadanego uprzednio końca świata, upominał nas, że nie powinniśmy być na tyle samolubni, aby chcieć koniecznie iść do nieba już teraz, gdy jeszcze tyle jest na świecie do zrobienia. Aby zrównoważyć nasze rozczarowanie, roztoczył przed naszą wyobraźnią wizję wszechświatowej organizacji, przez którą tysiące milionów ludzi ze wszystkich państw i królestw szereg za szeregiem, klasa za klasą przychodzą do "Strażnicy " uczyć się Królestwa. Zapowiedział całe góry książek, które trzeba wydać i wydrukować.
Wszystko to wzbudziło zamęt w mojej głowie i zwątpienie w moim sercu. Wspominałem wigilię Nowego Roku 1925, spędzoną w modlitewnym nastroju spotykania roku zakończenia świata, a już na wiosnę rozesłaliśmy po całych Niemczech zapotrzebowanie na cieśli, murarzy i innych rzemieślników dla rozbudowy naszej centrali w Magdeburgu na wzór nowoczesnych fabryk. Często w nocy budziłem się, aby rozmyślać, co się stało z moim ewangelicznym ideałem Nowego Stworzenia? Dawniej, w okresie mojej "wiosny duchowej ", kończyłem każdy dzień modlitwą, przedkładając Panu wszystkie wydarzenia i postępki dnia. Obecnie przejmowałem się jedynie wykonaniem organizacyjnych zadań i złożeniem z nich sprawozdań. Czyżbym stając się członkiem wszechświatowej organizacji "pozyskał świat cały, a poniósł szkodę na mojej duszy? " (Ew. Mat. 16:26). W każdym razie ani duchowych, ani materialnych, ani żadnych innych korzyści z mojej przynależności nie odniosłem. Zupełnie jasno zdałem sobie z tego sprawę dopiero 15 lutego 1951 roku, pisząc sprawozdanie ze swojej 22-letniej nieprzerwanej i cały mój czas pochłaniającej pracy w Organizacji Strażnicy.

 Rozdział 5
Przesiewanie szeregów.


Niedługo po opisanych powyżej wypadkach miałem okazję wrócić do Berlina i odwiedzić moich rodziców i przyjaciół. Od razu spostrzegłem, że i tutaj, jak wszędzie, polityka Towarzystwa Strażnicy wyrządziła w zborach wielkie spustoszenia. Wielu czcigodnych i starszych braci zostało zmuszonych do ustąpienia, wielu innych odsunięto w ciemny kąt. Na ich miejsce kierownictwo zborów obejmowała, przy pomocy Towarzystwa, grupa młodych, niedoświadczonych, a za to pewnych siebie ludzi. Jako pretekstu używano odmowy starszych składania Towarzystwu pisemnych sprawozdań ze sposobu wykorzystania swego osobistego czasu i ilości sprzedanych książek. Tę politykę pozbawiania zborów badaczy Pisma Świętego samodzielności i autonomii Towarzystwo realizowało praktycznie w ten sposób, że obok wybranych przez zbór starszych Towarzystwo mianowało swojego "kierownika zebrań " (service director), jako siłę pomocniczą. "Kierownik zebrań " stawał się wkrótce faktycznym kierownikiem zboru i jego reprezentantem na zewnątrz.
Ten proces spychania do kąta starszych badaczy i stopniowego przechodzenia od samodzielności do centralnego zarządzania wszystkimi zborami badaczy przez zaufanych przedstawicieli Towarzystwa trwał do roku 1927. Młodzi, agresywni i posłuszni pracownicy, tacy jak ja, byli najlepszym materiałem na "kierowników zebrań ", przeznaczonych do rozbijania zborów i podporządkowania ich nowej polityce. W ten też sposób użyto mnie do podbicia w niewolę Organizacji jednego ze zborów w Niemczech Środkowych. Było tam 175 członków, którzy odmówili przyjęcia, mianowanego przez Towarzystwo, "kierownika zebrań " i składania sprawozdań, jak też przyjęcia innych instrukcji organizacyjnych. Tam właśnie wysłano mnie, 21-letniego młokosa, z poleceniem podporządkowania lub rozbicia tej grupy. Jak się okazało, spotkałem starszych, szlachetnych ludzi, którzy lepiej ode mnie rozumieli sytuację. Po godzinnej dyskusji, omijając starszych, sam zwróciłem się do sali z zapytaniem: "Kto jest za Towarzystwem Strażnicy? ". Wobec braku odpowiedzi napiętnowałem ich jako złe sługi i wezwałem wszystkich, którzy sprzyjają Towarzystwu do opuszczenia sali i podążenia za mną. Wyszło 8 osób i w domu jednego z nich założyliśmy nowy zbór, którego zostałem, oczywiście, "kierownikiem zebrań ". Na te zebrania zwoziliśmy uczestników samochodami z innych posłusznych zborów. W ten sposób obok zboru cichych i szlachetnych chrześcijan powstał drugi zbór agitatorów i hałaśliwych sprzedawców bibuły propagandowej.
Ten sposób postępowania praktykowany był w całym kraju, aż wszędzie powstał nowy typ zborów. Również w naszej centrali "Betel " w Magdeburgu zostało w tym okresie wymienionych 75% osób z personelu.

 Rozdział 6
"Organizacja Boża. "


W 1926 r. działalność organizacyjna "Strażnicy " nabrała pełnego rozmachu, w ten sposób powstała wyraźna sprzeczność pomiędzy zaciekłymi atakami na całe chrześcijaństwo z racji jego zorganizowania, a obecnymi dążeniami do przekształcenia Towarzystwa w wysoko wydajną nowoczesną organizację i stosowaniem na każdym kroku metod organizacyjnych. Kierownictwo w Brooklynie zapowiedziało, że sprzeczność ta zostanie wyjaśniona na Zjeździe Londyńskim, przygotowywanym na 1926 rok. Miało to być coś wielkiego, toteż z niecierpliwością oczekiwaliśmy objawienia tej nowej prawdy.
I rzeczywiście, bogactwo jej zostało przedstawione w całej swej krasie. Oto jak Judge Rutherford wybrnął ze stworzonej przez siebie sprzeczności: "Bóg stworzył od początku organizację, ale szatan ukradł tę myśl Bożą i stworzył organizację dla siebie. Wszystkie kościoły i świeckie organizacje są organizacjami szatana. Natomiast Towarzystwo Strażnicy i wszyscy jego zwolennicy stanowią organizację Bożą. Jest ona "małżonką Bożą ".
W ten sposób "Strażnica " nadawała ezoteryczny akcent wszystkim praktykom Towarzystwa, nie zawsze zgodnym z zasadami moralnymi, jak to zobaczymy w dalszym ciągu.
Poszczególne organizacje zostały odpowiednio podzielone i nazwane. A więc polityczne i przemysłowe organizacje, to był Egipt, organizacje kościelne to - Moab, Edom, itd. itd. Ten pomysł Rutherforda zaważył dobitnie na całości ruchu Świadków Jehowy, a w szczególności na ich stosunku do bliźnich. Zamiast szlachetnych wysiłków głoszenia ludziom Chrystusa i udzielania chrztu tym, którzy uwierzyli, rozpoczęło się nachalne nagabywanie "Egipcjan ". Celem samym w sobie stało się tylko wyrwanie człowieka z "organizacji szatana " i wciągnięcie go do "organizacji Bożej ". Wyłudzanie jak największej ilości pieniędzy od "Egipcjan " za literaturę stało się cnotą. Państwowe władze, sądy, prawa, jako "organizacje szatana " stały się godne pogardy i przestały krępować sumienia świadków Jehowy. Sprzedając książki wbrew prawu, bez licencji (pozwolenia), narażali się czasami na grzywny i więzienie. Nazywali to prześladowaniem dla imienia Bożego. Oddawanie honoru flagom państwowym i hymnom narodowym było dla nich "kłanianiem się obrazowi bestii ".
Noszenie broni świadkowie dopuszczają jedynie w wypadku, gdy do wojska powoła ich "Strażnica ". Nie są bynajmniej pacyfistami. Wierzą np. że wszyscy źli zostaną pozabijani, przy czym "źli ", to są wszyscy, którzy nie należą do Organizacji Strażnicy. W czasie "Armagedonu " również małe dzieci tych "złych " zostaną pozabijane. Na pytanie, jak postąpią oni z tymi, którzy, będąc niegdyś członkami "Strażnicy ", odeszli od niej, odpowiadają, że obecne prawa nie pozwalają takich "zdrajców " zabijać. Gdy nastaną jednak prawa Boże, tj. prawa "Strażnicy ", zostaną oni pozabijani bezwzględnie. Na razie trzeba ich traktować jako "nieżyjących " (tak właśnie traktuje mnie moja rodzina, odkąd odszedłem od świadków Jehowy).
Jednym z ważniejszych zagadnień Konferencji Londyńskiej był problem zwiększenia sprzedaży książek "Strażnicy ". Każdego roku ukazywała się nowa pozycja, napisana przez Rutherforda i potrzebne były nowe metody sprzedawania tej masy książkowej. W tym celu Dżadż zaproponował nam, tj. pracownikom centrali "Betel " w Magdeburgu nowe, próbne zasady rozliczania się, mianowicie: za każdą sprzedaną książkę otrzymywaliśmy premię w postaci dwóch bezpłatnych egzemplarzy. Zawsze byłem dobrym sprzedawcą i wykorzystując tylko niedziele, potrafiłem rozprzedać 25 książek, otrzymując 50 egz. dla siebie. Gdy jednak zostaliśmy aresztowani za handel książkami bez licencji (pozwolenia), przełożeni polecali nam kłamliwie tłumaczyć się, że my nie handlujemy, lecz głosimy w ten sposób Ewangelię. A przecież nasz zysk wynosił 200% (!) To było dla mnie zawsze źródłem wyrzutów sumienia, gdyż ciągle uważałem się za chrześcijanina. Do dziś jeszcze świadkowie Jehowy otrzymują książki po 5 centów, aby je sprzedać po 25 centów, uzyskując 400% prowizji i do dziś pociągani do odpowiedzialności za niepłacenie podatków tłumaczą się, że uprawiają kaznodziejstwo, a nie handel. Nowa metoda rozliczania okazała się nadspodziewanie skuteczna. Sprawozdania z ilości sprzedanych książek skoczył w górę. Wkrótce drukarnie nie mogły nadążyć za zamówieniami nadchodzącymi z całego kraju.

 Rozdział 7
Od zachwytu do rozczarowań.


Obecnie nadszedł czas wcielenia w życie nowych pomysłów "Strażnicy ", pomysłów w rodzaju "Organizacji Bożej ". Na dany sygnał ruszyliśmy do pracy z typowo teutońską zawziętością. Całe nasze postępowanie nabrało obecnie innego charakteru. Przecież znajdowaliśmy się wewnątrz Organizacji. Teraz już nie przyświecało nam przykazanie Jezusa z Ewangelii Mateusza 28:19-20, aby wszystkie narody czynić uczniami Jego, tj. chrześcijanami. O, nie! To było zbyt mdłe i mało interesujące. Teraz my byliśmy górą. Wszyscy inni, znajdujący się na zewnątrz "Organizacji Bożej " mieli do wyboru przyłączyć się do nas lub zginąć w Armagedonie wraz z "Organizacją Szatana ".
Nie do wiary, czym "może stać się takie przekonanie dla człowieka! Jak dawni Faryzeusze i Sadyceusze uważaliśmy się za jedynie wybrany naród. Z pokornych chrześcijan przemieniliśmy się w wojowników i zdobywców. Czuliśmy się powołani do przejścia pośrodku chrześcijaństwa, które zawiodło, położenia pieczęci na tych, którzy wejrzą na nas i wprowadzenia ich do zbawiennej Organizacji.
Obecnie przyszedł też czas na usunięcie w cień Imienia Jezusa, od którego całe chrześcijaństwo wywodziło swą nazwę i zastąpienia go imieniem Jehowy. Chcieliśmy za wszelką cenę odróżnić się od chrześcijan. Ale odrzucając Imię Chrystusa, równocześnie odrzucaliśmy zasadę żywej społeczności z Bogiem, jaka jest udziałem chrześcijanina w Chrystusie oraz samą myśl zbawienia przez krew Jezusa Chrystusa, a nie przez uczynki spełniane przez organizację. Staliśmy się Organizacją Jehowy i uczono nas lekceważenia w słowach i uczynkach Jezusa, "jedyne imię dane ludziom, przez które możemy być zbawieni ".
Na wzór teokratycznych Żydów nadużywaliśmy imienia Jehowy dla proklamowania naszej organizacji jako "Bożej Organizacji ". Przecież małżonka nosi nazwisko męża, a nasza organizacja była "Małżonką Bożą ".
Do walki! Naszym zadaniem, jako Organizacji Bożej, było zdobycie dla Boga całej ziemi. Z tym przeświadczeniem atakowaliśmy na każdym kroku: w salach, w świadectwach masowych, w małych miasteczkach, gdy ludzie szli do kościołów, w pukaniu od domu do domu, w rozpowszechnianiu gazet i ulotek, w rozrzucaniu haseł.
Oczywiście, wywołało to kary, upomnienia, aresztowania w miastach i wsiach, ale stawszy się fanatykami chętnie płaciliśmy każdą cenę. Przecież byliśmy żołnierzami, a chrześcijaństwo było naszym wrogiem. Walka pochłania wszelkie ofiary. Walka kładzie koniec dyskusjom. Tak właśnie, z podniesioną głową i poczuciem dumy stawiliśmy czoło opozycji.
W tym czasie tu i ówdzie zaczęły się pojawiać grupy szturmowe hitlerowców (SS). Politycznie nie stanowiły jeszcze siły, a programy swój opierały na przemocy. Zaczęły one wytykać nas jako propagandystów amerykańskich, kierowanych przez USA. Nie pozostając dłużni, atakowaliśmy ich na każdym kroku w naszych wystąpieniach. Pamiętam, że jedno z moich zebrań zostało przerwane przez bojówkę SS w czasie mojego przemówienia, a sam zostałem pobity ciężkim dębowym krzesłem, Wielu z nas zostało aresztowanych, a tu i ówdzie staliśmy się ofiarami napaści ze strony tłumu. Kościół protestancki zarzucał nam bluźnierstwo Bogu. W sądzie najwyższym Saksonii odbył się siedmiodniowy proces z tego powodu, który jednak wygraliśmy. Również Kościół katolicki usiłował nas przepędzić z Bawarii, szczególnie z rejonu Fuldy, jednaki bezskutecznie.
Przez aresztowania i procesy nasi przeciwnicy oddawali nam niemałą przysługę. W ten sposób nasze szeregi zacieśniły się i nabraliśmy rozgłosu. Staliśmy się znani powszechnie i ludzie niezadowoleni ze stanu rzeczy w Niemczech widzieli w nas męczenników. Nade wszystko jednak wzrósł ogromnie popyt na nasze książki. Produkowana przez nas bibuła szła od ręki jak gorące ciastka, osiągając nakłady milionowe, a liczebność nasza wzrastała tysiącami. "Organizacja Boża " była w pełnym marszu.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin