Roberts Nora - Bracia MacKade 02 - Więzy krwi.doc

(1452 KB) Pobierz
Nora Roberts

Nora Roberts

WIĘZY KRWI

Tytuł oryginałów:

The Heart of Devin MacKade, The Fali of Shane MacKade


SERCE DEVINA

PROLOG

Dwadzieścia lat to dziwny wiek w życiu mężczyzny, tak przynajmniej uważał Devin MacKade. Dwudziestoletni facet jest na tyle dorosły, żeby odpowiadać za swoje czyny, zarabiać na własne utrzymanie i kochać się z kobietą. Lecz w oczach prawa wciąż uchodzi za dziecko.

Do pełnoletności brakowało mu zaledwie dwunastu miesięcy. Jared i Rafe przekroczyli już tę magiczną granicę; wkrótce nadejdzie jego kolej, a niedługo po nim najmłodszego z braci, Shane'a. Prawdę rzekłszy, wcale nie było mu spieszno. Czuł się dobrze w swojej skórze, ale jako człowiek zorganizowany zaczął czynić plany na przyszłość.

Mieszkańcy miasteczka Antietam w Marylandzie byliby zdumieni, słysząc, że miejscowy rozrabiaka postanowił zostać stróżem prawa.

Studia niespecjalnie go ciągnęły; do nauki namówiła go matka, ale nie żałował podjętej decyzji. Frapowały go zajęcia z prawa, z kryminologii, z socjologii. Miał wrażenie, że po to się urodził: żeby odkrywać słowa, teorie i idee.

Na razie o swoich planach nikomu nie mówił. Bracia z miejsca zaczęliby się z niego nabijać. Nawet Jared, który wybrał pokrewny zawód: zamierzał zostać prawnikiem. Nie, nie bał się docinków; z braćmi bez trudu by sobie poradził. Po prostu przez jakiś czas wolał trzymać język za zębami.

Zdawał sobie sprawę, że nie wszystkie marzenia się spełniają. Przykładów nie musiał daleko szukać... właśnie miał taki przed sobą, w kawiarni Ed. Wpadli tu z braćmi, żeby coś przekąsić, zanim pójdą na bilard do baru Duffa.

Drobna, szczupła blondyneczka miała najwyżej metr sześćdziesiąt wzrostu. Wyglądała jak uosobienie niewinności, kiedy rumieniąc się, podawała im zamówione dania. Devin nie mógł oderwać od niej oczu: miała złociste loki, duże szare oczy, słodkie usta, leciutko zadarty nosek, drobne rączki, które potrafiły dźwigać ciężkie dzbanki, szczupłe paluszki...

Na jednym z nich połyskiwał ledwo widoczny brylancik.

Blondynka nazywała się Cassandra Connor, a on kochał ją od zawsze. No dobrze, może nie od zawsze, ale znał ją od niepamiętnych czasów i patrzył, jak z dziecka przeobraża się w śliczną dziewczynę. Zako­chał się po uszy, ale wstydził się okazać jej uczucie.

Na tym polegał problem. Kiedy w końcu przystąpił do działania, było już za późno. Cassie zaczęła spotykać się z Joem Dolinem; mieli się pobrać w czerwcu, dwa tygodnie po jej maturze. Devin nie mógł temu zapobiec.

Starał się nie wodzić za nią wzrokiem, kiedy krążyła między stolikami. Bracia byli spostrzegawczy i natychmiast by to zauważyli. Po co miał się narażać na drwiny? Nieodwzajemniona miłość to sprawa zbyt bolesna i zbyt intymna.

Wyjrzawszy przez okno na ulicę, popadł w zadumę. W tym miasteczku urodził się i wychował. To był jego dom. Chciał mu służyć, otaczać je opieką, pilnować, by jego mieszkańcom żyło się bezpiecznie. Czuł, że właśnie taki los jest mu pisany.

Czasem wydawało mu się, a raczej śniło, że już kiedyś to robił, że próbował zaprowadzić porządek w miasteczku pogrążonym w chaosie wojny. W snach widział Antietam takie, jak na starych fotografiach sprzed wojny secesyjnej. Murowane domy i kościoły, konie, powozy. Niekiedy miał wrażenie, że słyszy, jak stojący na rogu mężczyźni zażarcie dyskutują na temat walk między Południem a Północą.

Nie miał wątpliwości, że w okolicy... straszy. W starym domu Barlowów na wzgórzu za miastem, w pobliskim lesie, w jego własnym domu, na polach, które każdego roku orał i obsiewał. W tych miejscach w powietrzu coś się wyczuwało - życie, śmierć, marzenia i lęki. Wystarczyło natężyć słuch.

- Mmm, prawie tak dobre jak mamy - stwierdził Shane, nabierając na widelec kolejną porcję tłuczonych ziemniaków, po czym wyszczerzył w uśmiechu zęby. - Słuchajcie, co robią kobiety, kiedy spotykają się z przyjaciółkami?

- Plotkują. - Opróżniwszy talerz, Rafe odsunął się od stołu i zapalił papierosa. - Cóż by innego?

- Mama ma prawo wyjść z domu, spotkać się ze znajomymi.

- Nie mówię, że nie ma. Pewnie staruszka Metz od godziny na nas nadaje. - Na samą myśl Rafe uśmiechnął się szeroko. Wiedział, że matka bez trudu poradzi sobie z największą miejscową plotkarą. Devin przeniósł spojrzenie na braci.

- Przeskrobaliśmy coś ostatnio? Zamyślili się. Ciągle rozrabiali, więc trudno im było wyłuskać jedno zdarzenie.

Gdyby ktoś przechodził ulicą i zajrzał do kawiarni, ujrzałby czterech piekielnie przystojnych braci o ciemnych czuprynach i zielonych oczach.

Na ich widok każdej kobiecie serce biło szybciej, niezależnie czy miała osiem, czy osiemdziesiąt lat.

Byli przystojni, ale również nieulękli i zadziorni. Przez chwilę sprzeczali się zawzięcie, który z nich ostatnio wdał się w największą ilość bójek, złamał najwięcej przepisów, kto najboleśniej nadepnął komuś na odcisk. W końcu doszli do wniosku, że pierwsze miejsce należy się Rafe'owi - za zwycięstwo nad Joem Dolinem w nielegalnym wyścigu samochodowym, który urządzili na szosie.

Nie zostali przyłapani na gorącym uczynku, lecz wiadomość błyskawicznie się rozeszła. Zwłaszcza że Joe poprzysiągł Rafe'owi zemstę.

- To dupek - rzekł Rafe, wydmuchując dym, po czym wbił wzrok w Cassandrę obsługującą gości przy sąsiednim stoliku. - Co taka urocza dziewczyna w nim widzi?

- Myślę, że ona chce się wyrwać z domu. - Jared odsunął na bok pusty talerz. - Gdybym miał taką matkę, też bym marzył o ucieczce. To nawiedzona fanatyczka.

- A może Cassie go kocha - powiedział cicho Devin.

- Kocha? - Rafe prychnął pogardliwie. - Cassie to dzieciak, ma zaledwie siedemnaście lat. Jeszcze się z tuzin razy zakocha, zanim zrozumie, co to prawdziwa miłość.

- Nie każdy tak długo się uczy, jak ty - mruknął pod nosem Shane, z trudem powstrzymując śmiech.

Rafe dźgnął go łokciem w bok i zwrócił się do Jareda:

- To co, napijemy się piwa?

- Chętnie.

- A wy dwaj - Rafe popatrzył na młodszych braci - musicie zadowolić się soczkiem. Duff na pewno trzyma dla was skrzynkę pysznej oranżadki.

Oczywiście tymi słowami uraził Shane'a. Zresztą po to je wypowiedział. Najmłodszy z MacKade'ów zjeżył się; najpierw puścił wiązankę, potem zwinął dłonie w pięści. Widząc, co się święci, stojąca za ladą Edwina krzyknęła, że jeśli mają zamiar się bić, to wynocha na zewnątrz!

Trzech wyszło posłusznie. Został Devin; ktoś musiał uregulować rachunek. Ignorując braci, którzy szturchali się i popychali, bardziej z przyzwyczajenia niż ze złości, Devin uśmiechnął się do Cassie.

- Muszą wyładować nadmiar energii - wyjaśnił, zostawiając napiwek w takiej wysokości, żeby nie poczuła się skrępowana.

- Mniej więcej o tej porze zachodzi tu szeryf - powiedziała ostrzegawczym tonem dziewczyna. Uwielbiał jej głos. W jego uszach brzmiał jak najczystsza muzyka.

- Postaram się ich utemperować. - Odsunął krzesło i wstał od stolika. Podejrzewał, że matka domyśla się jego uczuć względem Cassie.

Przed nią niczego nie można było ukryć. Wszyscy próbowali i żadnemu się nie udawało. Wiedział, co mama mu powie. Że jest bardzo młody i jeszcze nieraz się zakocha.

Mama chciała dla niego jak najlepiej.

Może nie był pełnoletni, może w oczach prawa nie był mężczyzną, jednakże miał serce dojrzałego mężczyzny. I ono biło dla Cassandry Connor.

Patrząc na Cassie, nigdy nie dawał niczego po sobie poznać. Nie chciał jej litości. Skinąwszy na pożegnanie głową, wolnym krokiem opuścił kawiarnię. Musi rozdzielić braci, zanim pojawi się szeryf. Uchwycił ramieniem głowę Shane'a, Rafe'owi dał kuksańca w bok, łypnął groźnie na Jareda, po czym przyjaznym tonem zaproponował, aby poszli do Duffa.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Późną wiosną Antietam nabierało niezwykłego uroku. Szeryf Devin MacKade lubił spacerować po miasteczku, wciągać w nozdrza woń kwiatów i świeżo skoszonej trawy, słuchać jazgotu psów i wesołych pisków dzieci.

Kochał tutejszy porządek i uwielbiał niezmienny charakter miasteczka. Przed budynkiem banku kwitły różowe begonie. Przecznicę dalej...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin