Z prądem II.doc

(694 KB) Pobierz
Z prądem II: Widzieć znaczy Wierzyć

 

Z prądem II: Widzieć znaczy Wierzyć

Rozdział 1

Święta Bożego Narodzenia minęły w spokoju. Po głośnym ataku na Hogwart działania Voldemorta zupełnie ustały. Według powszechnej opinii mógł on być nawet martwy. Pogłoski mówiły, że klęska oznaczała dla niego śmierć; miał tylko tyle siły, by deportować się gdzieś i umrzeć.
Knot nie mógł być bardziej zadowolony. Cieszył się, że te wydarzenia miały miejsce w czasie trwania jego kadencji. Dzięki temu mógł zaznaczyć w swojej mowie, że utrzymywał aurorów w ciągłej gotowości, co dawało Zakonowi możliwość wezwania ich w każdej chwili.
Nie mogło być lepiej. Knot zatarł ręce, usiadł za biurkiem i zabrał się za czytanie dokumentów czekających na jego podpis. Przejrzał pierwszy i skrzywił się.
Ostateczny akt uniewinnienia Syriusza Blacka i przyznanie mu Orderu Merlina Drugiej Klasy. Ministra nieszczególnie interesowały losy tego człowieka, ale wolałby nadal widzieć byłego skazańca w więzieniu. Black, znikając w cudowny sposób z Azkabanu, zrobił z niego głupca. A czegoś takiego Knot nigdy nie zapominał i nie wybaczał.
Odkąd udowodniono, że tamten jest bohaterem, nikt zdawał się nie pamiętać tej szczególnej pomyłki. Wszyscy widzieli w nim zasłużonego członka Zakonu.
Minister podpisał dwa dokumenty ozdobnym, pełnym zawijasów pismem i dotknął je różdżką. Rozjarzyły się srebrzystym światłem. Po chwili poświata zniknęła, a obok jego podpisu wykwitła pieczęć.
Treść następnego dokumentu na stosie jeszcze mniej mu się podobała.
Przyznanie Orderu Merlina Drugiej Klasy Severusowi Snape’owi. Dumbledore dawał do zrozumienia, że chciałby, aby ten odrażający, mroczny człowiek został uhonorowany odznaczeniem pierwszej klasy, lecz to było poza dyskusją. Gdyby Knot nie musiał się martwić o polityczne skutki zerwania przyjaźni z Dumbledore’em, nie dałby Snape’owi nawet tego. Doznawał skurczów żołądka na myśl, że musi dać coś komuś naznaczonemu symbolem zła.
Knot zmarszczył nos – było coś gorszego niż Mroczny Znak. Snape nie szanował Ministra Magii i demonstrował to przy każdym spotkaniu. Gdyby nie Dumbledore, Knot zarządziłby dla niego pocałunek lata temu.
Krzywiąc usta w grymasie obrzydzenia, podpisał dokument i potwierdził go przy pomocy różdżki tak, jak to zrobił z poprzednimi.
„Przyjdzie czas, że Dumbledore nie będzie mógł cię chronić, gadzie. A ja będę czekał.”
Ostatnią rzeczą w pliku dokumentów był osobliwie wyglądający list w ozdobnej kopercie w kolorze opali. Knot wziął go i uśmiechnął się, papier był bardzo miły w dotyku. Zawsze lubił, gdy ludzie dokładali starań, robiąc z nim interesy. Czerpał korzyści ze statusu, jaki dawało mu jego stanowisko. Prawdę mówiąc, lubił Lucjusza Malfoya, zanim wyszło na jaw, że ten jest śmierciożercą, ponieważ cechował się ogromną klasą w kontaktach z ministrem. Knot nie miał nic przeciwko pozwoleniu, by niektóre rzeczy przeszły mu płazem, bo Lucjusz nigdy nie zapomniał go wynagrodzić. Szkoda, że teraz znajdował się w więzieniu.
Oczywiście nie był to powód, by minister przestał sypiać.
Odwrócił kopertę, by sprawdzić, czy jest na niej nazwisko nadawcy. Był tam tylko stylizowany, celtycki symbol przedstawiający węża prześlizgującego się z wdziękiem wokół pieczęci. Ktokolwiek to przysłał, sporo zapłacił za tak wyrafinowany wyrób. Znów się uśmiechnął, wyobrażając sobie podziw i szacunek, jaki wzbudziłby w jego asystentach ów list i fakt, że to on, Knot, jest jego adresatem.
Wystarczyło lekko pociągnąć, a koperta otworzyła się z przyjemnym szelestem. Sięgnął do środka po pergamin, ale nic tam nie było...
Knot zaczął krzyczeć. Jego dłoń płonęła. Czuł, jakby topił się we wrzątku. Srebrny list oblepił jego rękę, dopasowując się do niej jak rękawiczka. Dostał konwulsji i zsunął się z krzesła.
Do biura wpadł Percy z różdżką w pogotowiu, ale zanim okrążył biurko Ministra Magii, mężczyzna już nie żył. Z ciała wydobywał się zielonkawy dym, unosząc się coraz wyżej i wyżej, ponad ministerstwo.
Z dymu uformowała się czaszka z wężem wysuwającym się spomiędzy szczęk i łypiąc chytrze, zawisła nad budynkiem.

***

Uczniowie wrócili do szkoły w piątek. Poranek tego dnia był dla piątych klas Gryffindoru i Slytherinu zarezerwowany na podwójną lekcję Eliksirów. Snape wpadł do klasy wyglądając, jakby miał zamiar przekląć każdego ucznia, który odważy się choćby kichnąć.
Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że wiele się zmieniło, ale nikt jeszcze do końca się z tym nie pogodził.
Gryfoni nie byli pewni, co mają myśleć o swoim nieprzystępnym, aspołecznym profesorze i spoglądali na niego, jakby był tykającą bombą.
Snape był mniej więcej w tej samej sytuacji – także nie wiedział, czego ma się spodziewać po swoich uczniach.
Ślizgoni natomiast obawiali się, że stracili przywileje, którymi dotychczas cieszyli się na tych zajęciach. A ci pochodzący z rodzin śmierciożerców znienawidzili profesora bardziej niż mugoli.
Draco Malfoy odczuwał dziwną więź z tym człowiekiem. Byli w podobnej sytuacji. Obaj byli Ślizgonami, obaj opowiedzieli się po mniej oczywistej stronie. Wybrali drogę, z której nie można zawrócić.
Draco trzymał w tajemnicy swoją wizytę u Dumbledore’a na kilka godzin przed atakiem na Hogwart, a dyrektor nie uznał za stosowne powiedzieć o tym komukolwiek. Jednak był świadomy czającego się niebezpieczeństwa. Jego koledzy w końcu dowiedzą się, że przyczynił się do klęski Voldemorta i śmierciożerców i sprawił, że zostali uwięzieni lub są poszukiwani.
Czuł ponurą sympatię do Mistrza Eliksirów, który przestał być chroniony w jakikolwiek sposób.
Bez słowa wstępu Snape zaczął zapisywać składniki eliksiru, który mieli tego dnia sporządzić. Jego ruchy były tak szybkie i gwałtowne, że dźwięk kredy uderzającej o tablicę przypominał wybuchy petard. Draco zastanawiał się nad powodem pośpiechu profesora. Miał wrażenie, że nauczyciel nie chce stać tyłem do klasy dłużej, niż to konieczne.
Natomiast siedzący w ostatniej ławce Ron Weasley czuł się zupełnie rozluźniony. Zdawał sobie sprawę, że nadal musi uważać na Mistrza Eliksirów, ale mroczny profesor nie był już uosobieniem jego dziecięcych lęków. Opowiedział się po jasnej stronie i to było najważniejsze. On i Hermiona bardzo się do siebie zbliżyli. Zaczął nawet uczyć się razem z nią, ona częściej się uśmiechała i nie było żadnego powodu, by nie miał chodzić z głową w chmurach.
Harry wymacał korzeń i zaczął go kroić, palce ostrożnie prowadziły ostrze noża. Sasha owinęła się wokół jego nadgarstka. Była teraz zupełnie widzialna, dzięki czemu czuł się lepiej. Hedwiga był bezpieczna, a on nie musiał już udawać.
Święta sprawiły mu dużo radości. Spędził je ze swoim ojcem chrzestnym, który kochał go i cenił za to, kim był – synem Lily i Jamesa, nikim więcej. Syriusza nie obchodziło, że Harry był postrzegany jako zbawca czarodziejskiego świata. Nie zwracał uwagi na to, że chłopak jest niewidomy, że jego ramię pokrywają blizny, ani że sypia z jadowitym wężem koralowym, leżącym w nogach łóżka. Sam czuł się w towarzystwie twego węża dość niepewnie, ale ogólnie rzecz biorąc wszystko zaczynało się układać.
Harry przygryzł wargę, dodając do kociołka pokrojony korzeń i odmierzając przy pomocy palca odpowiednią ilość oleju z salamandry. Zamieszał wywar. Skoro wszystko było w porządku, to dlaczego ciągle towarzyszyło mu przeczucie, że coś jest nie tak?

***

Snape, zaciskając zęby, obserwował uczniów przygotowujących mikstury. Miał różne wyobrażenia o tym, jak będzie wyglądało jego życie, kiedy stanie się jasne, po której stronie naprawdę stoi, ale żadne nie pasowało do jego obecnej sytuacji. Po pierwsze, Voldemort wciąż żył. Po drugie, ON również żył. Severus nigdy nie spodziewał się, że przeżyje zdemaskowanie. A po trzecie, musiał być dwa razy bardziej czujny, niż dotychczas. Zdradził Voldemorta i śmierciożerców, a jednocześnie wciąż był opiekunem domu pełnego dzieci popleczników Czarnego Pana.
Niektórzy Ślizgoni łypali na niego z morderczym błyskiem w oczach, w odpowiedzi spiorunował ich spojrzeniem. Jasne było, że nie mógłby nawet myśleć o spaniu bez uprzedniego obwarowania swojej kwatery zaklęciami podobnymi do tych chroniących dom Dursleyów przed Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Myśli Mistrza Eliksirów powróciły do wypadków z września. Na wspomnienie, co ci prymitywni mugole zrobili młodemu Gyfonowi, nadal wzbierała w nim wściekłość. Obserwował, jak Harry wyuczonym ruchem miesza swój eliksir, podczas gdy spojrzenie zielonych oczu utkwione jest gdzieś daleko. Jednak nie mógł się litować nad Potterem, nie po tym, czego chłopak dokonał.
Rozchmurzył się nieco, kiedy pomyślał o tamtej krótkiej, prywatnej rozmowie, którą odbyli jeszcze w szpitalu św. Munga. Pozwolił sobie nawet na blady uśmiech. Ostatnimi czasy wiele przeszedł, ale był przekonany, że było warto.
Nagle jego rozmyślania przerwał głośny wrzask, sprowadzając go z powrotem na ziemię.
To Granger krzyczała wzywając pomocy, podczas gdy Weasley próbował odciągnąć ją od leżącego na podłodze Harry’ego. Niewidomy chłopak zsunął się ze swojego taboretu i zwijał się z bólu, potwornie wrzeszcząc. Jego ręce i nogi młóciły powietrze. Mało brakowało, a zrzuciłby z najbliższego biurka kociołki z wrzącymi miksturami.
- Odsuń się od Pottera! – Warknął Snape, wyjmując różdżkę. Jednym machnięciem odsunął wszystkie ławki spoza zasięgu kończyn Harry’ego.
Uczniowie otoczyli ich, przypatrując się tej scenie.
- Weasley, idź po dyrektora. – Polecił i Ron niechętnie wyszedł.
- On się nagle przewrócił. Niech mu pan pomoże. – Oczy Hermiony rozszerzyły się ze strachu.
- Właśnie próbuję, Granger. Bądź cicho! – Syknął i przyłożył rękę do czoła Harry’ego. Blizna w kształcie błyskawicy parzyła chłodną dłoń. Spojrzał na Hermionę. - Prawa górna szuflada mojego biurka, Granger. Znajdziesz tam fiolkę z jasnoniebieskim płynem. Przynieś mi ją. Natychmiast! – Rozkazał.
Kiedy Hermiona spełniła polecenie, Snape wyrwał jej buteleczkę z ręki i wlał zawartość Potterowi do gardła, podczas gdy chłopak ciągle rzucał się i krzyczał. Po chwili Harry zakrztusił i jęknął.
Krzyki ustały. Gryfoni odetchnęli, ale większość Ślizgonów wyglądała na niepocieszonych. Po raz pierwszy nie było wśród nich Dracona Malfoya. Harry uspokoił się i rozluźnił, drżąc nieznacznie.
- Potter, słyszysz mnie? – Mistrz Eliksirów potrząsnął nim delikatnie.
- Severusie, myślę, że uczniowie już dość zobaczyli. - Od strony drzwi dobiegł głos Dumbledore’a.
Snape kiwnął głową i zwolnił uczniów. Po chwili wszyscy, oprócz Rona i Hermiony, opuścili pracownię.
- Potter, mów! – Polecenie Snape’a odbiło się od ścian pustej teraz klasy.
Chłopak odetchnął. Otworzył oczy, ale spojrzenie miał nieprzytomne. Jego wargi drgnęły.
- Min... Minister nie żyje... – wyszeptał prawie bezgłośnie, ale zgromadzeni usłyszeli go wyraźnie. Przerażona Hermiona zakryła usta dłonią, a Ron natychmiast pomyślał o Percym.
- Widziałeś to? Mów, do cholery! – Snape mocniej potrząsnął Gryfonem, ale Dumbledore powstrzymał go, kładąc dłoń na ramieniu Mistrza Eliksirów.
- Może powinniśmy zaczekać, aż Poppy... – zaczął w chwili, gdy Harry znów przemówił słabym, odległym głosem.
- Voldemort dopiero zaczął... – Nie dokończył, głowa mu opadła i stracił przytomność. Snape, zgrzytając zębami, podniósł go i zabrał do pielęgniarki.
Frustracja Mistrza Eliksirów był niewyobrażalna. Nie potrafił sobie wyobrazić niczego bardziej niebezpiecznego niż odgrażający się, ranny wąż. Zwłaszcza jeśli tym wężem był Czarny Pan.
Wszystko wskazywało na to, że kłopoty dopiero się zaczęły.

 

 

 

Rozdział 2


MINISTER MAGII ZAMORDOWANY!

Jak donosi nasz specjalny reporter, Rita Skeeter, czarodziejskie społeczeństwo jest oburzone niespodziewanym i okrutnym morderstwem ministra magii, Korneliusza Knota. Okoliczności tej zbrodni nadal pozostają niewyjaśnione. Nie wiadomo w jaki sposób dokonano zabójstwa, ani kto był sprawcą. Jednakże utajnienie działań ministerstwa w tej sprawie i niespotykana dokładność, z jaką prowadzone jest śledztwo, pozwala nam podejrzewać, że za wszystko odpowiedzialność ponosi Sami-Wiecie-Kto.
W związku z tym słuszne będzie przypuszczenie, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać żyje, jak również jest dostatecznie silny, by przeniknąć do najbardziej chronionego magicznego obiektu bez udziału śmierciożerców. Jak wiemy większość jego popleczników została schwytana lub zabita w czasie ataku na Hogwart przed Świętami Bożego Narodzenia. Niektórzy obecnie przebywają w Azkabanie. Mówi się, że odpowiedzialność za straż w więzieniu przejęli obecnie eksperci, zajmujący się do tej pory ochroną Banku Gringotta. Takie rozwiązanie zasugerował dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore, kiedy stało się jasne, że dalsze wykorzystywanie dementorów jest zbyt niebezpieczne.
Intrygującym jest fakt, iż tak wiele ataków na prominentnych członków społeczeństwa zostało udaremnione przez Zakon Feniksa, a w przypadku morderstwa Korneliusza Knota zapobiegliwość Zakonu zawiodła. Równie niepokojące jest to, że Sami-Wiecie-Kto prawdopodobnie znalazł sposób, by nie zostać wykrytym przez naszych obrońców. Czy to oznacza, że w niektórych wypadkach jesteśmy bezbronni? Na to i inne pytania dotyczące śmierci ministra odpowiedź jest zagadką, gdyż prasie nie udzielono więcej informacji.

Artykuł w „Proroku Codziennym” był umiejętnie wyważony pomiędzy upodobaniem Rity Skeeter do wynajdywania afer i przeinaczania faktów, a warunkami umowy jaką zawarła z Hermioną. Reporterka miała nie oczerniać ludzi znajdujących się na liście, którą dostała od dziewczyny, zawierającą nazwiska wszystkich mieszkańców Hogwartu za wyjątkiem Sybilli Trelawney.
Hermiona skończyła czytać i przygryzła wargę. Harry słuchał jej, delikatnie głaszcząc głowę Sashy. Jego oczy były poważne i smutne, wręcz wypełnione emocjami.
- Czy wy też zauważyliście, że ta kobieta podała w wątpliwość skuteczność działań Zakonu?! Co za tupet! – Ron parsknął i skrzyżował ramiona.
- Na szczęście nie zrobiła tego otwarcie, ale na wszelki wypadek wyślę jej sowę z ostrzeżeniem. Nie możemy ryzykować, że takich publikacji ukaże się więcej – zgodziła się Hermiona.
Zapadła cisza. Oboje spojrzeli pytająco na Harry’ego, który do tej pory nie przyłączył się do rozmowy. W ogóle prawie się nie odzywał, odkąd pomogli mu dojść do siebie po zajściu w klasie eliksirów.
- Co się stało, Harry? – Łagodnie spytała Hermiona.
- Wszystko... wszystko się sypie. Teraz, kiedy wydawało się, że wreszcie będzie dobrze - chłopak zacisnął zęby.
- Nie wydaje mi się, żeby śmierć Knota była taką wielką stratą – zakpił Ron.
- Ale nie wiemy, kto teraz zostanie ministrem! A wątpię, żeby to był twój tata! – Harry prawie krzyknął, zaciskając nerwowo dłoń na rączce swojej laski. Przełknął ślinę i ciszej dodał: - Tam, w klasie, miałem wizję. Rozumiecie, co to znaczy?
Hermiona zastanowiła się przez chwilę i kiwnęła głową. Ron zamrugał.
- Więc?! Rozumiecie czy nie?! Czemu milczycie?! – Harry znów przemówił, coraz bardziej zdenerwowany.
Hermiona zganiła się w myślach. Znów zapomniała, że Harry nie widzi i porozumiewanie się z nim za pomocą komunikacji niewerbalnej jest prawie niemożliwe.
- Przepraszam, Harry. Rozumiemy. Nie pomyślałam o tym wcześniej, ale masz rację – odpowiedziała szybko.
- W czym ma rację? Nic nie rozumiem! – zawołał Ron.
- Ron, w klasie miałem wizję. W obecności wszystkich. Nie uważasz, że to zrobiło wrażenie?
- To nie znaczy, że oni się dowiedzą, że miewasz wizje.
- Wystarczy, że jeden Ślizgon doniesie Voldemortowi o tym, co się stało, a jestem pewien, że on się domyśli i to wykorzysta – Harry spochmurniał.
- Teraz nie możemy nic zrobić. Cokolwiek się stanie, w Hogwarcie jesteśmy bezpieczni – odezwała się Hermiona.
- Ja nie martwię się o swoje bezpieczeństwo - burknął chłopak. – Jeżeli Voldemort wie, że mogę zobaczyć, co on robi lub planuje, będzie ostrożny. Snape już nie go szpieguje, więc nie będzie żadnego sposobu, by dowiedzieć się o jego poczynaniach.
Hermiona i Ron spojrzeli po sobie. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć, ale Harry zdawał się nie oczekiwać tego od nich. Wiedział, że nie mogą nic zrobić. Miał tylko nadzieję, że to wszystko nie zapowiada jakiejś katastrofy.

***

Snape dołączył do Lupina i Blacka w gabinecie dyrektora. We trzech byli najbliższymi współpracownikami Dumbledore’a, kimś w rodzaju doradców. Łączyli w sobie wszystkie potrzebne cechy; spontaniczność Syriusza, logiczne myślenie Severusa, nieco mroczną interpretację wydarzeń i umiejętność dedukcji Remusa i oczywiście niezwykłą inteligencję całej trójki.
Często kłócili się ze sobą, posuwając się nawet do gróźb. Dumbledore ich obserwował i dzięki temu mógł zdecydować, który pomysł, decyzja czy sposób działania będzie najlepszy. Był zadowolony, że może ich mieć przy sobie.
- Nowy minister magii zostanie przedstawiony prasie jutro rano – oznajmił przybyłym.
Snape zmarszczył brwi. W głosie dyrektora było zbyt wiele niepokoju. Lupin wydawał się również to zauważyć, bo ostrożnie zapytał:
- Czy ten ktoś może stanowić dla nas zagrożenie?
- Nie jestem pewien – westchnął Dumbledore.
- Więc może, zamiast trzymać nas w niepewności, powiedz kto jest tym szczęśliwcem – Snape uśmiechnął się kpiąco i usiadł.
Dumbledore kiwnął głową i pozostała dwójka także zajęła krzesła.
- Nowym ministrem zostanie Ludo Bagman – powiedział.
- Ten kretyn?! – Syriusz był niemiło zaskoczony.
- Może jednak będzie lepszy niż Knot – Remus starał się być optymistą.
Snape prychnął, strzepując nieistniejące okruszki ze swoich kolan.
- Ten... człowiek nie ma dość rozumu, by zrobić cokolwiek, nie popadając przy tym w kłopoty. Nie może być lepszy niż Knot.
- Dlaczego nie? Ty robiłeś RÓŻNE rzeczy, a teraz jesteś członkiem Zakonu z Orderem Merlina w kieszeni – Syriusz zażartował, ale w jego głosie dało się wyczuć sarkazm.
- Proszę was. Nie mamy czasu na słowne przepychanki - spokojnie, ale stanowczo powiedział Dumbledore. Snape i Black zamilkli, ale nadal łypali na siebie nieprzychylnie.
- Harry wspominał, że Bagman miał jakieś problemy z goblinami. Wątpię, czy zostałby mianowany ministrem, gdyby nadal go ścigały – odezwał się jak zwykle spokojny Remus.
- Och, on już nie ma żadnych problemów. Jest zupełnie czysty.
- Gobliny przestaną upominać się o swoja własność tylko, jeśli dostaną pieniądze lub głowę dłużnika – stwierdził Snape z wyraźną satysfakcją w głosie.
- Najwyraźniej oddał im pieniądze i zachował głowę – Dumbledore sprawiał wrażenie zmęczonego. – Tak, czy inaczej nowy minister jutro zostanie zaprzysiężony i rozpocznie urzędowanie. A to oznacza, że Zakon powinien się z nim spotkać.
- Ale chyba nie cały? – skrzywił się Syriusz.
- Nie, tylko my czterej – odpowiedział dyrektor z uśmiechem i usiadł, rozkoszując się wrażeniem, jakie zrobiły jego ostatnie słowa.

***

Blaise Zabini nie była typową Ślizgonką. Powodem była jej rodzina, a raczej jej matka, która, na swoje nieszczęście, wyszła za śmierciożercę z Wewnętrznego Kręgu. Blaise nie lubiła przebywać w domu, gdyż była zmuszona udawać przed obojgiem rodziców. Ojcu musiała udowadniać, że nienawidzi mugoli, chociaż i bez tego nie dałaby żadnemu nawet złamanego knuta. Matce natomiast pokazywała, że nie przejawia krwiożerczych instynktów. Powstrzymywała się od zabijania robaków pełzających po stole, kopania ogrodowych gnomów i okazywania frustracji. Robienie tego typu rzeczy było normalne u każdego nastolatka, ale matka Blaise miałaby powody do obaw.
Dziewczyna jej nie winiła. Po prostu czuła, że przez to ciągłe udawanie nie wie, jaka jest naprawdę. Drażniło ją to. Zwłaszcza teraz, kiedy jej ojciec zaginął. Pocieszała się, że przynajmniej nie siedzi w Azkabanie.
Zmarszczyła brwi, bawiąc się śniadaniem. Zastanawiała się, czy cokolwiek w jej życiu będzie pewne. W zamyśleniu prawie nie zauważyła sowy, która upuściła list wprost do jej owsianki.

***

Harry, pomagając sobie laską, szedł na boisko quidditcha, gdzie umówił się z przyjaciółmi. Właśnie zakończył codzienne ćwiczenia z profesorem Snape’em. Mistrz Eliksirów był wyjątkowo, nawet jak na jego standardy, zdenerwowany. Chłopak postanowił o nic nie pytać. Wolał porozmawiać z Syriuszem.
Oczywiście pod warunkiem, że zdoła go znaleźć. Ostatnimi czasy jego ojciec chrzestny znikał zawsze, kiedy Harry starał się czegoś od niego dowiedzieć.
Nagle jego laska napotkała przeszkodę, której tu nie powinno być.
- To było celowe, Potter? – Ten głos był zbyt charakterystyczny, by Harry mógł go nie poznać.
- Nie, Draco – odpowiedział po prostu. On i Draco niewiele ze sobą rozmawiali, ale nie walczyli już za każdym razem, kiedy ich drogi przypadkowo się spotkały.
- Boisko jest puste – oznajmił Ślizgon, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć. Ciągle było mu trudno rozmawiać z Chłopcem Który Przeżył.
- Wiem – Harry stał wyprostowany, słuchając, jak młody Malfoy nerwowo podryguje. Dźwięk był ledwo słyszalny, ale Gryfon łowił go bez problemu. Zastanawiał się, czy Draco zdaje sobie sprawę, że się wierci.
- W takim razie zejdę ci z drogi – bąknął Ślizgon i minął Harry’ego, kierując się w stronę zamku.
- Jak się trzymasz? – zapytał Gryfon, wciąż stojąc w tej samej pozycji.
Draco zamrugał z niedowierzaniem. Czy Potter właśnie zapytał go, jak się trzyma? Harry uśmiechnął się smutno.
- Masz zamiar odpowiedzieć, czy tylko tam stać? – zapytał swoim zwykłym, cichym głosem. Malfoy potrząsnął głową.
- Wszystko w porządku, mniej więcej... – odpowiedział.
- Gdyby... coś było nie tak... idź do Dumbledore’a.
- Dlaczego? Coś się stało? – spytał zaniepokojony Draco.
- Ja... nie jestem pewny. Może... Później – powiedział Harry, sprawiając wrażenie, że chce stąd jak najszybciej odejść.
Draco stał i patrzył za oddalającym się Gryfonem. Zastanawiał się, czy tą pozornie nic nieznaczącą rozmową Potter chciał podtrzymać go na duchu. Nawet jeżeli tak było to młody Malfoy nie zamierzał zwracać na to uwagi.

***

O trzeciej w nocy zamek zdawał się być pogrążony we śnie. Tylko duchy snuły się korytarzami.
Jednak nie wszyscy spali. Snape przewracał się w łóżku. Mroczny Znak palił żywym ogniem. Mężczyzna zgrzytał zębami, mamrocząc przekleństwa w kilku językach z Sanskrytem włącznie. Żaden eliksir nie mógł uśmierzyć bólu, jaki powodował znak. Nie było nawet sensu próbować. Mistrz Eliksirów miał tylko nadzieję, że ten ból szybko minie.
Harry krzyczał w swoim dźwiękoszczelnym pokoju prefekta. Przewracał oczami, widząc poczynania Voldemorta. Całym sobą odczuwał każdy, najmniejszy nawet szczegół tej wizji; mieszaniny tego, za czym tęsknił i czego nienawidził. Ból eksplodował w jego umyśle, kiedy ofiara krzyczała i krzyczała, aż przestał słyszeć cokolwiek. Jej dusza łkała w agonii, błagając o śmierć.
Draco zamrugał przebudzony. Zmarszczył brwi. Zastanawiał się, dlaczego nie śpi. Był pewny, że coś go obudziło. Nie wiedział tylko co.
Przez chwilę leżał zwinięty pod kołdrą i wsłuchiwał się w dźwięki z dormitorium, które dzielił z dwoma innymi Ślizgonami z piątej klasy. Jeszcze raz zamrugał w ciemności, próbując uświadomić sobie, co wyrwało go ze snu. Nie miał koszmarów, wokół panowała cisza, wszyscy spali...
Nagle z pokoju wspólnego dobiegł słaby dźwięk, jakby pociąganie nosem. Draco ostrożnie wstał i zbliżył się do kominka, skąd dobiegał zduszony szloch. Przystanął zaskoczony tym, kogo tam zobaczył.
- Blaise?!

 

 

 

Rozdział 3


Pierwszy raz Severus Snape i Syriusz Black zgadzali się ze sobą. Mieli taki sam stosunek do nowego ministra magii. Identyczny grymas malował się na ich twarzach, kiedy zaciskali pięści, starając się panować nad sobą w obecności urzędnika. Dumbledore wyglądał na niepocieszonego, a Lupin był jak zwykle spokojny.
Ludo Bagman szczerzył zęby, jakby właśnie został laureatem Nagrody Najbardziej Czarującego Uśmiechu tygodnika „Czarownica”. Zdawał się niemal ociekać radością.
- Jestem taki szczęśliwy, że mogę spotkać się z najsławniejszymi członkami Zakonu Feniksa. To prawie taki sam zaszczyt, jak być mianowanym na stanowisko ministra magii! Ufam, że sprawdziłem się dostatecznie, skoro całe społeczeństwo zdecydowało się złożyć swój los w moje ręce.
Sposób w jaki te słowa zostały wypowiedziane spowodował dreszcze u obrońców magicznego świata. Snape nie mógł powstrzymać parsknięcia. Black przewrócił oczami, ale Bagman ostentacyjnie zdawał się tego nie zauważać.
- Mam nadzieję, że jeszcze raz spotkam Harry’ego Pottera. Nie mieliśmy zbyt wielu sposobności do rozmowy w czasie Turnieju Trójmagicznego. Poza tym musiał się zmienić, odkąd stracił wzrok. Jak to się właściwie stało? – zapytał, a jego oczy rozbłysły dziwnym blaskiem.
Syriusz zgrzytnął zębami i już otwierał usta, by odpowiedzieć, gdy zimne palce Severusa zacisnęły się na jego nadgarstku. Mistrz Eliksirów przemówił tym nienagannie poprawnym i jednocześnie poniżającym tonem, zarezerwowanym dla urzędników i innych kreatur, które zmuszony był tolerować.
- Pan Potter życzy sobie, aby ta informacja pozostała tajemnicą, panie ministrze – w głosie Mistrza Eliksirów był chłód. Bagman spojrzał na niego surowo.
- Oczywiście – powiedział i zwrócił się do Dumbledore’a z wymuszonym uśmiechem. – Przypuszczam, że nie przybył pan tu tylko na formalne spotkanie, dyrektorze. Ani nie po to by uzyskać potwierdzenie mojej wierności Zakonowi.
- W rzeczy samej, Ludo. Potrzebuję informacji. Chcę wiedzieć, w jakich okolicznościach zginął Knot. Słyszałem, że nad ministerstwem pojawił się Mroczny Znak.
- Cóż, to prawda. Wielu ludzi go widziało. Ciągle prowadzimy śledztwo. Minister został przeklęty, oczywiście... Przesłuchujemy wszystkich pracowników. Staramy się dowiedzieć, czy ktoś widział tego śmierciożercę... Bo któż inny mógłby to zrobić?
Palce Snape’a zadrgały, jakby chciał je zacisnąć na szyi Bagmana. Było aż nazbyt oczywiste, że ministra nie obchodzi jak jego poprzednik został usunięty ze stanowiska. Dumbledore chyba również to zauważył, gdyż nie zadawał już więcej pytań. Zamiast tego uśmiechnął się uprzejmie i wraz z trzema towarzyszami opuścił biuro.
- Myślenie, że jakikolwiek śmierciożerca w biały dzień wszedłby do ministerstwa, żeby zabić Knota, jest przejawem skrajnej głupoty, Albusie – powiedział Snape, kiedy znaleźli się na korytarzu. – Oni napadają, kiedy ofiara jest w domu, z rodziną. Taki mają sposób działania...
- Nie twierdzę, że poglądy Ludona są słuszne, Severusie. Nie musisz mi tego tłumaczyć.
- Idziemy zobaczyć się z Percym? – zapytał Remus, kiedy spostrzegł, że nie zmierzają do wyjścia.
- Myślę, że pan Weasley udzieli nam więcej informacji niż jego pracodawca – odpowiedział Albus z błyskiem w oku, wchodząc do ciasnego biura. Rudowłosy młodzieniec zamrugał i wstał. Ciągle był blady i roztrzęsiony. Syriusz mógł niemal wyczuć woń strachu.
Percy patrzył na nich szeroko otwartymi oczami, na jego twarzy malowały się jednocześnie ulga i obawa.
- Dyrektorze, myślałem, że minister przyjmie pana od razu – powiedział, prostując się za biurkiem.
- Tak zrobił, Percy. Zakończyliśmy już spotkanie i pomyślałem, że przyjdziemy się przywitać – oznajmił Dumbledore swoim zwykłym, spokojnym głosem. Spojrzenie Weasleya wędrowało od twarzy do twarzy. Westchnął, przypominając sobie ostatnie wydarzenia: atak na Hogwart, ujawnienie faktu, że jego ojciec był członkiem Zakonu, jego własne rozmyślania o przystąpieniu, poczucie, że nikt nie jest już bezpieczny. To wszystko drastycznie zmieniło jego nastawienie do świata.
- Przyszliście po list, prawda?
- List? – zdziwił się Syriusz. Snape uniósł brew.
- List, który zabił ministra Knota... – Percy zamilkł. Zrozumiał, że jego obecny szef nie poinformował Zakonu o szczegółach zabójstwa poprzedniego ministra. Pobladł, kiedy zdał sobie sprawę, że właśnie ujawnił informacje, które najprawdopodobniej miały pozostać tajne.
- Mów dalej! – Snape warknął na chłopaka, jakby ten wciąż był uczniem. Lupin spojrzał na niego karcąco, na co Mistrz Eliksirów odpowiedział drwiącym uśmieszkiem.
- W porządku, Percy. Wszystko pod kontrolą – zapewnił Remus, ciągle ostrzegawczo spoglądając na Severusa. – Jednak musimy usłyszeć twoją wersję wydarzeń. Opowiedz nam o tym. Ważny jest każdy szczegół.
- To rozkaz Zakonu – oznajmił Syriusz.
Percy poczuł presję, jeszcze raz spojrzał na dyrektora. Wierzył w hierarchię i ład obecnego systemu, dlatego tak bardzo przestrzegał przepisów i tak dokładnie wypełniał swoje obowiązki. Nie wiedział, co powinien zrobić w tym wypadku. Mógł poprosić Dumbledore’a, by zaczekał, a samemu udać się do zwierzchników po instrukcje. Czuł jednak, że niepisane prawa Zakonu są ponad ministerstwem, zwłaszcza w takich czasach.
Niepisane prawa zawsze był ważniejsze...
- O jakim liście mówisz, Percy? – Dumbledore zapytał łagodnie. Chłopak odetchnął, już wiedział, komu powinien być wierny.
- O tym, który zabił ministra... – powtórzył, zdecydowany opowiedzieć o wszystkim, co widział.

***

- Potter, jesteś tu?! – Natarczywość w głosie Dracona sprawiła, że Harry wyszedł z kąta biblioteki, gdzie zwykle siedział, czytając książki za pomocą zaklęcia dotyku, którego nauczyła go profesor McGonagall.
- Co się dzieje? – spytał przyciszonym głosem.
- Wiesz, gdzie jest Dumbledore? To ważne. Nie mogę go znaleźć.
- Jeśli masz na myśli hasło do jego gabinetu, to go nie znam. Możesz próbować z nazwami wszystkich słodyczy, jakie przyjdą ci do głowy, może...
- Nie ma go w gabinecie, Potter! Myślisz, że przyszedłbym do ciebie, gdybym miał inne wyjście?! – wysyczał Draco.
- Jeżeli nie ma go tam, to pewnie pojechał na zaprzysiężenie nowego ministra. Członkowie Zakonu biorą udział w takich uroczystościach – stwierdził Harry, rozkładając swoją laskę.
Draco zaklął cicho, ale doskonale wiedział, że jego „nemezis” słyszała to głośno i wyraźnie.
- Zabini jest w niebezpieczeństwie, czeka w łazience Jęczącej Marty. Chodź ze mną.
Gryfon uśmiechnął się i ruszył za Malfoyem. Zdał sobie sprawę, że on i jego przyjaciele nie byli jedynymi osobami świadomymi zalet nawiedzonej łazienki.
- Zostajesz w Hogwarcie na Wielkanoc? – zapytał łagodnie, przystając na chwilę.
- Tak, ale co to ma do rzeczy?
- Zastanawiam się co zrobisz, kiedy nadejdzie lato.
Draco zamrugał. Zrobiło mu się słabo. Nie myślał jeszcze o tak odległej przyszłości. Po ataku na szkołę dostał od matki tylko jedną sowę. W liście poleciła mu zostać na Boże Narodzenie w Hogwarcie. Jego ojciec był w więzieniu, ale chłopak nie wiedział, czy inny śmierciożerca nie widział go, kiedy pomagał Weasleyowi walczyć z golemami. Jeżeli tak, to nie dziwił się, że nie chcą go w domu.
Będzie mu trudno przetrwać lato... Być może nie przetrwa...
- Dam sobie radę – odpowiedział z drwiącym uśmiechem, ale w jego głosie było słychać, że wcale nie jest tego pewny.
- Może powinieneś porozmawiać o tym ze Snape’em. On coś poradzi – zapewnił Harry.
Draco spojrzał na profil Gryfona.
- Bardzo ci pomógł, kiedy straciłeś wzrok, prawda? – powiedział, nie myśląc, że może nie jest to odpowiednia chwila na poruszanie tej kwestii. Harry kiwnął głową, ale nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w tym momencie usłyszeli głośne zawodzenie. Widocznie Marta postanowiła dotrzymać Blaise towarzystwa.
Draco wszedł pierwszy, a Harry za nim. Szloch ucichł, ale dziewczyna nie mogła do końca powstrzymać łez. Gryfon dobrze znał to uczucie.
- Zabini, sprowadziłem pomoc.
- Nie chcę jego pomocy, ani twojej też! – warknęła Blaise, ocierając oczy pasiastym krawatem.
- Och, wybacz, księżniczko, że cię nie zostawiłem, żebyś mogła dalej beczeć nad otwartym listem, który każdy mógł przeczytać! Nawet szlama by to bardziej doceniła! – parsknął Draco, urażony niewdzięcznością koleżanki.
Harry słyszał, że dziewczyna nadal płacze. Podszedł bliżej, mijając Ślizgona i wyciągnął rękę tam, gdzie spodziewał się znaleźć ramię Blaise. Udało mu się dopiero za drugim razem.
Dziewczyna napięła mięśnie, czując na ramieniu dłoń Gryfona. Nie zareagowała tak dlatego, że dotykał ją chłopak – w tym miała już pewne, nie zawsze przyjemne, doświadczenia – ale dlatego, że dotyk Harry’ego był taki... inny. Tak łagodny, że prawie niewyczuwalny, a jednocześnie dodający odwagi i otuchy, jakby chłopak znał ból, jaki czuła, rozumiał go... i miał na niego lekarstwo.
- Co było w tym liście? – zapytał cicho.
Chciała odepchnąć Gryfona, warknąć, że nie potrzebuje litości, ale ten delikatny dotyk i brzmienie jego głosu powstrzymały ją.
- Moja matka nie żyje. Voldemort dopadł ją wczoraj rano. Wiedziała, że po nią przyjdą.
Harry zmarszczył brwi. Przed oczami stanęła mu wizja z poprzedniego dnia. Krzycząca kobieta... Ból i łkająca dusza... To była matka Blaise. Odwet Voldemorta. Chłopak wzdrygnął się i westchnął.
- Przykro mi – powiedział i poczuł gorącą łzę, upadającą na wierzch jego dłoni. Sam też bliski był płaczu.
- Voldemort zabił jej matkę, bo odmówiła ukrycia rannych śmierciożerców po śmierci jej męża w czasie ataku na szkołę – wtrącił Draco wypranym z emocji głosem. Wcześniej Ślizgon miał cichą nadzieję, że jego matka zachowa się tak, jak matka Blaise, to znaczy da mu jakikolwiek znak, że ciągle może jej ufać, ale nic takiego się nie stało. Teraz cieszył się z tego. Nie zniósłby, gdyby została zadręczona dla kaprysu szaleńca.
Blaise zgrzytnęła zębami.
- Gdybym chciała mu o tym powiedzieć, Malfoy, zrobiłabym to sama.
- Rozryczałabyś się po dwóch pierwszych słowach, Zabini. Ja musiałem przeczytać list, żeby zrozumieć, czemu cały czas się mażesz – zadrwił Draco.
Dziewczyna rzuciła się na niego, ale Harry zdążył ją złapać, zanim jej paznokcie dosięgły twarzy Malfoya.
- Draco próbuje ci pomóc. Tylko niezbyt mądrze się do tego zabiera.
Blaise znów ogarnęło to dziwne, obezwładniające uczucie. Draco skrzyżował ramiona i uniósł wyzywająco brew, ale Ślizgonka już się uspokoiła i znów usiadła na klapie od sedesu.
Przez dłuższy czas nikt nic nie mówił i nie poruszał się. Jednak ta cisza była wypełniona dyskusjami i decyzjami. Najważniejsza rozmowa w życiu Blaise odbywała się bez słów. Nie wiedziała, jak długo tak siedziała z ręką Harry’ego na ramieniu. Nagle poczuła, jakby w jej duszy wybuchł pożar, rozżarzając ją i chłodząc jednocześnie.
Już wiedziała kim jest. Wstała. Harry cofnął się i stanął po jej lewej stronie. Popatrzyła na niego i na Dracona. Wszystko stało się jasne. Przypomniała sobie spokój Harry’ego, kiedy szedł na eliksiry, dziwne zachowanie Dracona przez ostatnie kilka miesięcy, a przede wszystkim zupełny brak wrogości pomiędzy dwoma odwiecznymi przeciwnikami. Podjęła decyzję.
- Muszę zobaczyć się z Dumbledore’em... i ze Snape’em.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin