Miecz przeznaczenia.txt

(109 KB) Pobierz
 I

     Pierwszego trupa znalaz� oko�o po�udnia.
     Widok zabitych rzadko kiedy wstrz�sa� wied�minem, znacznie cz�ciej zdarza�o mu si� patrze� na zw�oki zupe�nie oboj�tnie. Tym razem nie by� oboj�tny.
     Ch�opiec mia� oko�o pi�tnastu lat. Le�a� na wznak, z szeroko rozrzuconymi nogami, na ustach zastyg�o mu co� niby grymas przera�enia. Pomimo tego Geralt wiedzia�, �e ch�opiec zgin�� natychmiast, nie cierpia� i prawdopodobnie nawet nie wiedzia�, �e umiera. Strza�a trafi�a w oko, g��boko ugrz�z�a w czaszce, w ko�ci potylicy. Strza�a by�a opierzona pr�gowanymi, barwionymi na ��to lotkami kury ba�anta. Brzechwa stercza�a ponad miot�y traw.
     Geralt rozejrza� si�, szybko i bez trudu znalaz� to, czego szuka�. Drug� strza��, identyczn�, utkwion� w pniu sosny, o jakie� sze�� krok�w z ty�u. Wiedzia�, co zasz�o. Ch�opiec nie zrozumia� ostrze�enia, s�ysz�c �wist i stuk strza�y przerazi� si� i zacz�� biec w niew�a�ciwym kierunku. W stron� tej, kt�ra nakaza�a mu zatrzyma� si� i natychmiast wycofa�. Sycz�cy, jadowity i pierzasty �wist, kr�tki stuk grotu wcinaj�cego si� w drewno. Ani kroku dalej, cz�owieku, m�wi ten �wist i ten stuk. Precz, cz�owieku, natychmiast wyno� si� z Brokilonu. Zdoby�e� ca�y �wiat, cz�owieku, wsz�dzie ci� pe�no, wsz�dzie wnosisz ze sob� to, co nazywasz nowoczesno�ci�, er� zmian, to, co nazywasz post�pem. Ale my nie chcemy tutaj ani ciebie, ani twojego post�pu. Nie �yczymy sobie zmian, jakie przynosisz. Nie �yczymy sobie niczego, co przynosisz. �wist i stuk. Precz z Brokilonu!
     Precz z Brokilonu, pomy�la� Geralt. Cz�owieku. Niewa�ne, czy masz pi�tna�cie lat i przedzierasz si� przez las oszala�y ze strachu, nie mog�c odnale�� drogi do domu. Niewa�ne, �e masz lat siedemdziesi�t i musisz p�j�� po chrust, bo za nieprzydatno�� wygoni� ci� z cha�upy, nie dadz� �re�. Niewa�ne, �e masz lat sze�� i przyci�gn�y ci� kwiatki niebieszcz�ce si� na zalanej s�o�cem polanie. Precz z Brokilonu! �wist i stuk.
     Dawniej, pomy�la� Geralt, zanim strzeli�y, by zabi�, ostrzega�y dwa razy. Nawet trzy.
     Dawniej, pomy�la�, ruszaj�c w dalsz� drog�. Dawniej.
     C�, post�p.
     Las nie wydawa� si� zas�ugiwa� na straszn� s�aw�, jak� si� cieszy�. Prawda, by� przera�aj�co dziki i uci��liwy do marszu, ale by�a to zwyczajna uci��liwo�� matecznika, w kt�rym ka�dy prze�wit, ka�da s�oneczna plama przepuszczona przez konary i li�ciaste ga��zie wielkich drzew wykorzystywana by�a natychmiast przez dziesi�tki m�odych brz�z, olch i grab�w, przez je�yny, ja�owce i paprocie pokrywaj�ce g�stwin� p�d�w chrupliwe grz�zawisko pr�chna, suchych ga��zi i zbutwia�ych pni drzew najstarszych, tych, kt�re przegra�y w walce, tych, kt�re do�y�y swego �ywota. G�stwina nie milcza�a jednak z�owieszczym, ci�kim milczeniem, kt�re bardziej pasowa�oby do tego miejsca. Nie, Brokilon �y�. Bzycza�y owady, szele�ci�y pod nogami jaszczurki, pomyka�y t�czowe �uki biegacze, targa�o l�ni�cymi od kropel paj�czynami tysi�ce paj�k�w, dzi�cio�y rozt�tnia�y pnie ostrymi seriami stuk�w, wrzeszcza�y s�jki.
     Brokilon �y�.
     Ale wied�min nie dawa� si� zwie��. Wiedzia�, gdzie jest. Pami�ta� o ch�opcu ze strza�� w oku. W�r�d mchu i igliwia widzia� niekiedy bia�e ko�ci, po kt�rych biega�y czerwone mr�wki.
     Szed� dalej, ostro�nie, ale szybko. �lady by�y �wie�e. Liczy� na to, �e zd��y, �e zdo�a zatrzyma� i zawr�ci� id�cych przed nim ludzi. �udzi� si�, �e nie jest za p�no.
     By�o.
     Drugiego trupa nie zauwa�y�by, gdyby nie refleks s�o�ca na klindze kr�tkiego miecza, kt�ry zabity �ciska� w d�oni. Ten by� dojrza�ym m�czyzn�. Prosty str�j w u�ytkowo burym kolorze wskazywa� na niskie pochodzenie. Str�j - je�li nie liczy� plam krwi otaczaj�cych dwie wbite w pier� strza�y - by� czysty i nowy, nie m�g� to zatem by� zwyk�y pacho�ek.
     Geralt rozejrza� si� i zobaczy� trzeciego trupa, ubranego w sk�rzan� kurtk� i kr�tki, zielony p�aszcz. Ziemia wok� n�g zabitego by�a poszarpana, mech i igliwie zryte a� do piachu. Nie by�o w�tpliwo�ci - ten cz�owiek umiera� d�ugo.
     Us�ysza� j�k.
     Szybko rozgarn�� ja�owce, dostrzeg� g��boki wykrot, kt�ry maskowa�y. W wykrocie, na ods�oni�tych korzeniach sosny le�a� m�czyzna pot�nej budowy, o czarnych, kr�conych w�osach i takiej� brodzie, kontrastuj�cych z przera�liw�, wr�cz trupi� blado�ci� twarzy. Jasny kaftan z jeleniej sk�ry by� czerwony od krwi.
     Wied�min wskoczy� do wykrotu. Ranny otworzy� oczy.
     - Geralt... - j�kn��. - O, bogowie... Ja chyba �ni�...
     - Freixenet? - zdumia� si� wied�min. - Ty tutaj?
     - Ja... Oooch...
     - Nie ruszaj si� - Geralt ukl�k� obok. - Gdzie dosta�e�? Nie widz� strza�y...
     - Przesz�a... na wylot. Od�ama�em grot i wyci�gn��em... S�uchaj, Geralt...
     - Milcz, Freixenet, bo zach�y�niesz si� krwi�. Masz przebite p�uco. Zaraza, musz� ci� st�d wyci�gn��. Co wy, do diab�a, robili�cie w Brokilonie? To tereny driad, ich sanktuarium, st�d nikt �ywy nie wychodzi. Nie wiedzia�e� o tym?
     - P�niej... - zaj�cza� Freixenet i splun�� krwi�. - P�niej ci opowiem... Teraz wyci�gnij mnie... Och, zaraza! Ostro�niej... Oooch...
     - Nie dam rady - Geralt wyprostowa� si�, rozejrza�. - Za ci�ki jeste�...
     - Zostaw mnie - st�kn�� ranny. - Zostaw mnie, trudno... Ale ratuj j�... na bog�w, ratuj j�...
     - Kogo?
     - Ksi�niczk�... Och... Znajd� j�, Geralt...
     - Le� spokojnie, do diab�a! Zaraz co� zmontuj� i wywlok� ci�.
     Freixenet zakas�a� ci�ko i znowu splun��, g�sta, ci�gn�ca si� nitka krwi zawis�a mu na brodzie. Wied�min zakl��, wyskoczy� z wykrotu, rozejrza� si�. Potrzebowa� dw�ch m�odych drzewek. Ruszy� szybko w stron� skraju polany, gdzie poprzednio widzia� k�py olszyn.
     �wist i stuk.
     Geralt zamar� w miejscu. Strza�a, wbita w pie� na wysoko�ci jego g�owy, mia�a na brzechwie pi�ra jastrz�bia. Spojrza� w kierunku wytyczonym przez jesionowy pr�t, wiedzia�, sk�d strzelano. O jakie� pi��dziesi�t krok�w by� kolejny wykrot, zwalone drzewo, stercz�ca w g�r� pl�tanina korzeni, wci�� jeszcze �ciskaj�cych w obj�ciu ogromn� bry�� piaszczystej ziemi. G�stnia�a tam tarnina i ciemno�� pr�gowata ja�niejszymi pasami brzozowych pni. Nie widzia� nikogo. Wiedzia�, �e nie zobaczy.
     Uni�s� obie r�ce, bardzo powoli.
     - Ce�dmil! V� an Eithn me�th e Dun Canell! Esse� Gwynbleidd!
     Tym razem us�ysza� cichy szcz�k ci�ciwy i zobaczy� strza��, wystrzelono j� bowiem tak, by j� widzia�. Ostro w g�r�. Patrzy�, jak wzbija si�, jak za�amuje lot, jak spada po krzywej. Nie poruszy� si�. Strza�a wbi�a si� w mech prawie pionowo, o dwa kroki od niego. Prawie natychmiast utkwi�a obok niej druga, pod identycznym k�tem. Ba� si�, �e nast�pnej mo�e ju� nie zobaczy�.
     - Me�th Eithn! - zawo�a� ponownie. - Esse� Gwynbleidd!
     - Gl�eddyv vort! - g�os, niby powiew wiatru. G�os, nie strza�a. �y�. Powoli rozpi�� klamr� pasa, wyci�gn�� miecz daleko od siebie, odrzuci�. Druga driada bezszelestnie wy�oni�a si� zza otulonego ja�owcami pnia jod�y, nie wi�cej ni� dziesi�� krok�w od niego. Chocia� by�a ma�a i bardzo szczup�a, pie� wydawa� si� cie�szy. Nie mia� poj�cia, jak m�g� nie zauwa�y� jej, gdy podchodzi�. By� mo�e maskowa� j� str�j - nie szpec�ca zgrabnego cia�a kombinacja zszytych dziwacznie kawa�k�w tkaniny w mn�stwie odcieni zieleni i br�zu, usiana li��mi i kawa�kami kory. Jej w�osy, przewi�zane na czole czarn� chustk�, mia�y kolor oliwkowy, a twarz by�a poprzecinana pasami wymalowanymi �upin� orzecha.
     Rzecz jasna, �uk mia�a napi�ty i mierzy�a w niego.
     - Eithn... - zacz��.
     - Th�ess aep!
     Zamilk� pos�usznie, stoj�c bez ruchu, trzymaj�c r�ce z dala od tu�owia. Driada nie opu�ci�a �uku.
     - Dunca! - krzykn�a. - Braenn! Caemm vort!
     Ta, kt�ra strzela�a poprzednio, wyprysn�a z tarniny, przesmykn�a po zwalonym pniu, zr�cznie przeskakuj�c wykrot. Chocia� le�a�a tam sterta suchych ga��zi, nie s�ysza�, by cho� jedna trzasn�a pod jej stopami. Za sob�, blisko, us�ysza� leciutki szmer, co� niby szelest li�ci na wietrze. Wiedzia�, �e trzeci� ma za plecami.
     W�a�nie ta trzecia, wysuwaj�c si� b�yskawicznie z boku, podnios�a jego miecz. Ta mia�a w�osy w kolorze miodu, �ci�gni�te opask� z sitowia. Ko�czan pe�en strza� ko�ysa� si� na jej plecach.
     Tamta najdalsza, z wykrotu, zbli�y�a si� szybko. Jej str�j nie r�ni� si� niczym od ubioru towarzyszek. Na matowych, ceglastorudych w�osach nosi�a wianek spleciony z koniczyny i wrzosu. Trzyma�a �uk, nie napi�ty, ale strza�a by�a na ci�ciwie.
     - T'en thesse in math aep Eithn llev? - spyta�a, podchodz�c blisko. G�os mia�a niezwykle melodyjny, oczy ogromne i czarne. - Ess' Gwynbleidd?
     - A... aesse�... - zacz��, ale s�owa brokilo�skiego dialektu, brzmi�ce jak �piew w ustach driady, jemu wi�z�y w gardle i dra�ni�y wargi. - �adna z was nie m�wi wsp�lnym? Niezbyt dobrze znam...
     - An' v�ill. Vort llinge - uci�a.
     - Jestem Gwynbleidd, Bia�y Wilk. Pani Eithn mnie zna. Id� do niej z poselstwem. Bywa�em ju� w Brokilonie. W Dun Canell.
     - Gwynbleidd - ceglasta zmru�y�a oczy. - Vatt'ghern?
     - Tak - potwierdzi�. - Wied�min.
     Oliwkowa parskn�a gniewnie, ale opu�ci�a �uk. Ceglasta patrzy�a na niego szeroko rozwartymi oczami, a jej poznaczona zielonymi pr�gami twarz by�a zupe�nie nieruchoma, martwa, jak twarz pos�gu. Nieruchomo�� ta nie pozwala�a sklasyfikowa� tej twarzy jako �adn� czy brzydk� - zamiast takiej klasyfikacji nasuwa�a si� my�l o oboj�tno�ci i bezduszno�ci, je�li nie okrucie�stwie. Geralt w my�lach zrobi� sobie wyrzut z tej oceny, �api�c si� na wiod�cym na manowce ucz�owieczaniu driady. Powinien by� wszak�e wiedzie�, �e by�a po prostu starsza od tamtych dwu. Pomimo pozor�w, by�a od nich znacznie, znacznie starsza.
     Stali w�r�d niezdecydowanego milczenia. Geralt s�ysza�, jak Freixenet j�czy, st�ka i kaszle. Ceglasta te� musia�a to s�ysze�, ale jej twarz nie drgn�a nawet. Wied�min opar� r�ce o biodra.
     - Tam, w wykrocie - powiedzia� spokojnie - le�y ranny. Je�li nie otrzyma pomocy, umrze.
     - Th�ess aep! - oliwkowa napi�a ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin