MacLean Alistair & MacNeill Alastair - UNACO - Śmiertelna pułapka.pdf

(1084 KB) Pobierz
ALISTAIR MACLEAN
ALISTAIR MACLEAN
ALASTAIR MACNEILL
ŚMIERTELNA PUŁAPKA
PROLOG
We wrześniu 1979 roku sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych
zwołał nadzwyczajne posiedzenie z udziałem czterdziestu sześciu delegatów reprezentujących
niemal wszystkie kraje świata. Porządek dzienny obrad obejmował tylko jeden punkt:
eskalację międzynarodowej przestępczości. Postanowiono powołać do życia międzynarodowe
siły szybkiego reagowania, które działałyby pod egidą Rady Bezpieczeństwa Organizacji
Narodów Zjednoczonych jako Organizacja Walki z Przestępczością, czyli UNACO. Do jej
zadań miało należeć „zapobieganie międzynarodowej przestępczości oraz zwalczanie,
ściganie oraz eliminowanie osób i grup prowadzących międzynarodową działalność
przestępczą”. Każdy z delegatów wysunął jedną kandydaturę na stanowisko dyrektora
UNACO, a ostatecznego wyboru dokonał sekretarz generalny.
Tajna działalność UNACO rozpoczęła się 1 marca 1980 roku.
1
- Na miłość boską, długo już tu nie wytrzymamy! - zawołał Earl Reid. - Robi się coraz
gorzej. Wracajmy do portu, póki jeszcze można. To nasza jedyna szansa.
Rory Milne wiedział, że Earl ma rację. Reid był doświadczonym zejmanem i znał te
wody jak własną kieszeń. Ale choć to Reid był właścicielem „Ventury”,
sześćdziesięciometrowego żaglowego szkunera, decyzja, czy będą dalej walczyć z burzą, czy
schronią się do najbliższego portu, należała do Milne'a. Reid zawsze miał obiekcje co do tego
układu, lecz pieniądze, które mu płacono, pomagały uspokoić sumienie. Teraz jednak nie miał
wątpliwości, że jego obawy są uzasadnione. Ale wszystko zależało od zgody Milne'a, czekał
więc w napięciu na jego decyzję...
Wczesnym popołudniem straż przybrzeżna nadała komunikat o zagrożeniu
sztormowym w pobliżu przylądka Cod. Dziesięć stopni w skali Beauforta, prędkość wiatru do
pięćdziesięciu pięciu węzłów. Nad przylądek sztorm miał nadciągnąć o dziesiątej wieczorem.
Reid był pewien, że sobie poradzą. „Ventura” nie z takich już opresji wychodziła. Ale kiedy
się zaczęło, od razu zrozumiał, że nie jest to zwykły sztorm. Szybkość wiatru dochodziła w
porywach do osiemdziesięciu węzłów, fale sięgały sześciu metrów. Wokół szalał huragan. A
wiatr z każdą chwilą się wzmagał. „Ventura” kładła się na burtę pod naporem żywiołu i Reid
zdawał sobie sprawę, że szkuner lada chwila może pójść na dno. Musieli czym prędzej wziąć
kurs na wybrzeże Nantucket. A czas biegł nieubłaganie...
Reid nie mógł dłużej czekać na decyzję Milne'a. Zakręcił kołem sterowym na
sterburtę. W głowie zaczął mu świtać pewien plan.
W tych warunkach nie było większych szans, by „Ventura” zdołała schronić się do
Madaket Harbor; chyba że wykorzystałby ogromny potencjał gór wodnych i przy ich pomocy
wmanewrował szkuner do portu. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie próbował. Pamiętał
dokładnie dzień, kiedy będąc ośmioletnim chłopcem obserwował przez okno swej sypialni,
jak ojciec z pomocą sztormu szalejącego koło Martha's Vineyard wprowadza do portu swój
uszkodzony trawler rybacki. Podprowadził szkuner na kurs olbrzymiej fali i ta wepchnęła go
wprost w wejście do Edgartown Harbor. Ale wówczas trawler ojca znajdował się znacznie
bliżej portu, a tamten sztorm nawet w przybliżeniu nie był tak groźny, jak ten obecny;
niemniej jednak Reid zdawał sobie sprawę, że to ostatnia deska ratunku. Ryzyko było
olbrzymie, ale musiał je podjąć.
Zawracał właśnie szkuner ku pełnemu morzu, kiedy niebotyczna fala wyrzuciła
„Venturę” na moment w powietrze, a potem cisnęła nią do podnóża kolejnej nadciągającej
fali, która załamując się nad dziobem stateczku rozbiła okienko sterówki i przemoczyła obu
mężczyzn do suchej nitki. Milne wyrżnął plecami o ścianę i w tym samym momencie
odłamek szkła przeciął mu policzek. Reid uczepił się kurczowo koła sterowego i przez głowę
przemknęła mu rozpaczliwa myśl, że chyba trzeba zwrócić szkuner ku wybrzeżu Nanrucket.
Milne podźwignął się na nogi i potarł grzbietem dłoni zakrwawiony policzek. Oczy miał
rozszerzone z przerażenia. Reid rzucił mu przelotne spojrzenie, ale nic nie powiedział.
Ciekaw był, czy sam też wygląda na tak przestraszonego. Pływał już czternaście lat, jednak
nigdy jeszcze w takich fatalnych warunkach.
- Popatrz! - zawołał Milne, przekrzykując wycie wichru.
Reid spojrzał w kierunku, który wskazywał Milne. Z początku nie widział tam niczego
szczególnego, ale po chwili to dostrzegł. Błyskające światełko w oddali. Latarnia morska nie
opodal Madaket Harbor. Reid ustalił jej położenie. Znajdowała się jakieś czterdzieści pięć
stopni na prawo od dziobu. Reidowi zdawało się do tej pory, że płynie w jej kierunku. Z
początku być może płynął, ale później fale musiały znieść szkuner z kursu.
- Kieruj się na latarnię! - wrzasnął Milne.
- Zwariowałeś?! - odkrzyknął Reid. - Płynę do portu. To nasza ostatnia nadzieja.
- Gdzie jest to...
Słowa Milne'a utonęły w huku następnej rozbijającej się o pokład fali, która zalała
kaskadami wody sterówkę. Milne'a cisnęło plecami na drzwi z takim impetem, że wyważył je
i jak wystrzelony z procy wypadł na zewnątrz, a wiatr porwał jego krzyk. Przez pokład
przewaliła się kolejna fala i Milne, uczepiony rozpaczliwie relingu, czuł, jak potoki wody
zmywają go za burtę. Reid złapał mikrofon interkomu i szorstkim tonem wezwał spod
pokładu trzech pozostałych członków załogi. Przez chwilę stał przed dylematem: gdyby
porzucił teraz ster i pośpieszył Milne'owi na ratunek, szkuner mógłby jeszcze bardziej
zboczyć z kursu, a co gorsza ustawić się bokiem do porywistego wichru i rozszalałych fal.
Ale jeśli załoga nie zdąży przyjść z pomocą jego towarzyszowi? Milne był kluczową postacią
całej operacji. Nawet gdyby udało im się dotrzeć do portu, bez niego trzeba by odwołać całą
akcję. W takim zaś układzie Reid mógłby się pożegnać z resztą honorarium. A przecież była
to kupa forsy...
Zablokował ster. Kiedy brnął do drzwi, szkunerem wstrząsnęło uderzenie kolejnej fali.
Padł na deski ścięty z nóg. Rozejrzał się za Milne'em. Przez moment nic nie widział. Dopiero
po chwili spostrzegł parę rąk uczepionych kurczowo słupków relingu tuż nad pokładem.
Milne, trzymający się ostatkiem sił, wisiał za burtą. Reid wiedział że Milne nie wytrzyma
dłużej niż kilka sekund. Próbował do niego krzyknąć, ale kiedy otworzył usta, wiatr wyrwał
mu z nich słowa. W tym momencie parę kroków dalej na pokładzie zauważył rozwiniętą
drabinkę sznurową. Przełazi na czworakach przez próg sterówki, dopełzł do niej, złapał i dla
bezpieczeństwa owinął sobie jedną z lin wokół przedramienia. Padł na brzuch i zaczął się
czołgać do relingu. Próbował chwycić rękaw sztormówki Milne'a, ale materiał wyślizgiwał
mu się ze zgrabiałych palców. Podczołgał się bliżej, sięgnął ręką za burtę i złapał Milne'a za
kołnierz. Poczuł, że śliski materiał znowu wysuwa mu się z rąk, ale zaraz przyszedł mu z
pomocą jeden z członków załogi i obaj, cal po calu, zaczęli windować Milne'a do góry. Po
chwili dołączył do nich trzeci mężczyzna i wspólnymi siłami wciągnęli Milne'a na pokład.
Czarne włosy lepiły mu się do bladej jak kreda twarzy, a z rozcięcia pod lewym okiem
spływała krew. Kiedy podniósł głowę i wyciągnął rękę, by chwycić się relingu, ujrzeli, że
oczy ma oszalałe z przerażenia.
Odwracali się właśnie od relingu, kiedy przez pokład „Ventury” przewaliła się
olbrzymia fala, zmywając wszystkich za burtę. Reid, również zmieciony z pokładu, krzyknął
z bólu uderzając twarzą o kadłub. Uratowała go owinięta wciąż wokół ramienia lina drabinki
sznurowej. W migotliwej poświacie lamp pokładowych widać było Milne'a walczącego o
utrzymanie się na powierzchni kilka stóp od statku. Reid wyciągnął do niego rękę. W tym
samym momencie o burtę statku uderzyła następna fala, a kiedy opadła i głowa Reida znowu
znalazła się nad wodą, Milne'a już nie było. Trzeci członek załogi, który przywiązał się liną
do pachołka, zdołał wspiąć się po przechylonym pokładzie. Wychylił się za burtę, złapał za
drabinkę sznurową i zaczął wyciągać Reida ze spienionej morskiej kipieli. Znalazłszy się na
pokładzie, Reid oparł się plecami o ścianę nadbudówki i odgarnął z oczu mokre kosmyki
włosów. Z rozcięcia na czole spływała mu po twarzy krew, ale był tak skostniały z zimna, że
nie czuł bólu. Podźwignął się na nogi, powlókł chwiejnym krokiem do sterówki, chwycił koło
sterowe i rozejrzał się nerwowo za latarnią morską. Nie było jej nigdzie widać. Sprawdził
ponownie kurs statku. Szkuner płynął na południowy wschód. Reid był kompletnie
zdezorientowany i nie wiedział już, gdzie jest. Otarł krew z oczu i rozglądał się dalej, kiedy
do sterówki wtoczył się człowiek z załogi. Widząc pytający wzrok Reida pokręcił głową,
jakby w odpowiedzi na pytanie, którego Reid nie zdążył zadać. Teraz pozostało tylko ich
dwóch. Nagle przed dziobem „Ventury” znowu przesunęło się światło latarni morskiej, tym
razem w odległości niespełna kilkuset stóp. Reid gwałtownie zakręcił kołem, próbując tym
rozpaczliwym manewrem uchronić szkuner od rozbicia się o skały. Wiedział jednak, że statek
zdany jest teraz na łaskę i niełaskę morza.
Chwilę później „Venturą” targnął potężny wstrząs - to podwodne skały pruły poszycie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin