A. MacLean - Na celowniku.pdf

(703 KB) Pobierz
112623794 UNPDF
A LISTAIR M AC L EAN
H UGH M ILLER
N A CELOWNIKU
T YTUŁ ORYGINAŁU : A LISTAIR M ACLEAN S U NACO : P RIME T ARGET
P RZEŁOŻYŁY D ANUTA D OWJAT A NNA M ARIA N OWAK
112623794.001.png
P ODZIĘKOWANIA
Jestem wdzięczny Phillipowi Brentowi za informacje o sieci satelitarnej, Nickowi
Carpenterowi za uwagi na temat broni palnej i materiałów wybuchowych, Edinowi Mossowi
za odsłonięcie kulis funkcjonowania marokańskich służb wywiadowczych, a Rosie Barlach za
wiadomości o motocyklistach.
Wyjątkowo serdeczne podziękowania składam Fionie Stewart, mojej redaktorce w
wydawnictwie HarperCollins, której czujności i wielkiemu wyczuciu mój rękopis wiele
zawdzięcza.
P ROLOG
Berlin, 24 kwietnia 1945 roku
Generał Albers wbiegł po ostatnich stopniach prowadzących z bunkra na zewnątrz i stanął
na chwilę, łapiąc oddech. Zwykle robił wszystko dwa razy szybciej niż inni, ale w ostatnich
czasach uraz kręgosłupa i chroniczna rozedma płuc sprawiły, że takie zachowanie stało się
nierozsądne.
— Chwileczkę — wysapał. — Zaraz spojrzę… Odsunął kamuflaż złożony z metalowej
ramy przykrytej kawałkami drewna i wyciągając chudą szyję, ostrożnie wyjrzał na zewnątrz.
Zdołał dostrzec tylko najbliższą okolicę: dziury, gruzy i powyrywane krzaki.
— Wszystko w porządku — powiedział, obracając się w kierunku schodów i wyciągając
rękę.
Hitler nie skorzystał z pomocy. Opierając się o ścianę, o własnych siłach wydostał się na
powierzchnię. Młody żołnierz, który miał czuwać nad jego bezpieczeństwem, szedł za nim,
ściskając w rękach karabin maszynowy.
— Proszę zaczekać — rzucił ostrzegawczo Albers. Przeszedł przez zasypany gruzem
ogródek, czując zapach prochu strzelniczego i kwaskową woń wilgotnej ziemi. W pobliżu
bramy wiodącej na ulicę zauważył wielką dziurę, której poprzednio tu nie było. Obszedł ją i
postawił kołnierz płaszcza, Osłaniając szyję przez deszczem. Zatrzymał się na środku jezdni i
rozejrzał wokoło. Po lewej stronie, w odległości dwudziestu metrów, Leibstandarte, oficer SS,
ledwo widoczny w czarnym mundurze, podniósł rękę, by zwrócić uwagę generała. Albers
skinął mu i zerknął przez ramię na gmach Kancelarii Trzeciej Rzeszy.
Aż zamarł na chwilę, wstrząśnięty widokiem rozległych zniszczeń. Ostatnim razem
wyszedł na powierzchnię trzy dni temu. Wówczas tył budowli był jeszcze nietknięty. Teraz
Albers miał przed oczami popękane wewnętrzne ściany nośne oraz pozostałości po drugim i
trzecim piętrze, które osunęły się na sklepienie parteru. Pociski radzieckiej artylerii, która
atakowała stację kolejową Spandau, zrobiły swoje.
Zawrócił w stronę bunkra, gdy wtem poczuł ucisk w uszach, a ziemia zadrżała mu pod
stopami. Na zachodzie rozległa się potężna salwa z ciężkiej broni. Albers padł na kolana i w
tym momencie z głośnym trzaskiem rozleciał się portal Kancelarii i runął w dół. Generał
skulił się, zakrywając rękami głowę, bo na plecy i ramiona posypały się odłamki muru i tynk.
Po chwili podniósł się i zobaczył, jak oficer SS wyprowadza grupę młodych chłopców ze
spalonego budynku rządowego mieszczącego się po drugiej stronie ulicy.
Joseph Goebbels wynurzył się ze schronu. Chwilę rozmawiał z Führerem, a potem
pokuśtykał przez ogródek.
— Czy są gotowi? — zapytał Albersa.
— Właśnie ich prowadzą, panie ministrze. — Albers wskazał chłopców ustawionych
wzdłuż ściany po drugiej stronie ulicy. — Nie zdołaliśmy zdobyć odpowiednich mundurów,
ale uważam, że w tych warunkach i tak prezentują się nie najgorzej.
Chłopcy byli ubrani w identyczne czarne kurtki zapięte pod szyję i czarne furażerki.
Najmłodszy, który miał osiem lat, przestraszył się strzelaniny i zaczął płakać. Próbował go
pocieszyć najstarszy z grupy, czternastolatek.
— Porozmawiam z nimi — powiedział Goebbels. — Zajmie mi to parę minut, potem
wrócę do Führera.
Idąc w stronę bunkra, Albers próbował oczyścić płaszcz, ale czarny pył marmurowy
zmieszany z deszczem tylko się rozmazywał. Spojrzał na żołnierza stojącego przy Führerze
— chłopak był śmiertelnie przerażony. Wszyscy sprzeciwiali się urządzaniu ceremonii na
zewnątrz. Ostrzegali Führera, że to samobójczy krok, ale się uparł. Twierdził, że tak ważne
zaprzysiężenie musi się dokonać pod niemieckim niebem. Nawet jeśli to niebo było czarne od
dymów płonącego Berlina.
— Wodzu, minister już przemawia do chłopców.
Hitler potakująco skinął głową. Jaki on osłabiony i nieprawdopodobnie stary, pomyślał
Albers. Cztery dni temu skończył pięćdziesiąt sześć lat, ale’ dziś wyglądał na siedemdziesiąt.
Zgarbił się, jedną stroną ciała bez przerwy wstrząsały drgawki, a skóra na wychudzonej
twarzy nabrała ziemistej barwy. Rozchorował się dzisiaj i wymiotował przez cały ranek. Jego
ordynans, Heinz Linge, wezwał lekarza, który podał to, co zwykle. Narkotyk wywołał ten
sam co zazwyczaj skutek: twarz Hitlera jeszcze bardziej pobladła, a oczy zabłysły
nienaturalnym blaskiem. Wkrótce poczuł się jednak lepiej, nie dygotał tak mocno i nawet
zdołał okazać cień zadowolenia na wieść o zaplanowanej uroczystości.
Goebbels skończył mówić i przykuśtykał. Na jego twarzy gościł charakterystyczny
zdawkowy uśmiech.
— Wszystko gotowe.
— Doskonale, doskonale. — Hitler pocierał dla rozgrzewki sinawe palce. — A więc mamy
trzydziestu chłopców, tak?
— Zgadza się. — Goebbels wyciągnął z kieszeni płaszcza kartkę papieru i rozłożył ją. —
Tu są szczegóły całej akcji. Może chcesz przeczytać? Wszystko, rzecz jasna, jest dokładnie
tak, jak to zaplanowaliśmy…
— Podaj mi tylko główne punkty, dobrze? — przerwał Hitler.
Goebbels zaczął mówić, ale o kilometr od nich wybuchł pocisk i w niebo poleciał obłok
czarnego i żółtego dymu. Mężczyźni przysunęli się bliżej muru Kancelarii.
— Wieczorem, gdy tylko się ściemni — ciągnął nie zrażony Goebbels — pod osłoną
konwoju wojskowego chłopcy zostaną wywiezieni z Berlina na ukryte lotnisko SS sześć
kilometrów od Tempelhof. O dwudziestej drugiej samolot z oznaczeniami Czerwonego
Krzyża…
— Czy to będzie rzeczywiście samolot Czerwonego Krzyża?
— Nie, to transportowiec Wehrmachtu przystosowany do tej misji. Zawiezie chłopców
bezpośrednio do Zurychu, gdzie na krótko zostaną w bezpiecznym schronieniu: jest to
przerobiony pawilon na chronionym terenie szpitala.
— Którego? — spytał Hitler, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Miał zwyczaj
zadawać pytania, by zbić z pantałyku swego rozmówcę.
— Schwesterhaus von Roten Kreuz. Koszty opieki nad chłopcami i zaspokojenia ich
potrzeb materialnych będą pokrywane z funduszu, który założył na pańskie polecenie
Bormann. Wszystko zostało zaplanowane i nie trzeba będzie szukać pomocy z zewnątrz.
— Czy chłopcy będą tam bezpieczni?
— Najzupełniej. W ciągu miesiąca zostaną przeniesieni do stałego lokum.
— A gdzie to będzie?
— Doskonałe miejsce na przedmieściach Berna. To duża rezydencja na terenie wielkiej
posiadłości. Stanie się dla nich domem rodzinnym, miejscem, gdzie będą razem dorastać
chowani we właściwym duchu i poczuciu braterstwa.
Zupełnie, jakby czytał prospekt reklamowy, pomyślał Albers.
— Staną się braćmi i zawsze, podkreślam, zawsze, będą chronieni przez złymi,
demoralizującymi wpływami. Otrzymają wszechstronne wykształcenie i zostaną wychowani
zgodnie z założeniami i tezami własnoręcznie spisanymi przez ciebie, wodzu. A we
właściwym czasie powrócą do Niemiec i staną się ostatecznym orężem przeciw żydowskiej
zarazie.
— Powinniśmy już zaczynać — wtrącił się Albers. — Chłopcy zmarzną.
Hitler skinął przyzwalająco głową. Albers wyprowadził ich wzdłuż ścian budynku na ulicę.
Wiatr się uspokoił, ale lunął deszcz. Hitler ruszył między Goebbelsem a żołnierzem, dłonie
schował w kieszenie płaszcza i nacisnął czapkę na oczy. Kiedy znaleźli się na chodniku, trzy
przecznice dalej wybuchł pocisk, tego towarzysze zmylili krok, ale Hitler szedł, jakby nic nie
usłyszał.
Zbliżywszy się do chłopców, którzy wyglądali na zupełnie załamanych, Führer wyjął ręce
z kieszeni i wyprostował się. Patrzącym natychmiast się wydało, że urósł parę centymetrów.
Podniósł głowę i bojowo wysunął do przodu brodę. Wbił swe słynne, magnetyczne spojrzenie
w chłopców i się uśmiechnął.
Goebbels skinął głową i trzydzieści dłoni zostało wyrzuconych w górę w nazistowskim
pozdrowieniu.
Heil Hitler! — zawołali chórem. Ich okrzyk odbił się echem wśród ruin.
Hitler stanął na zrytej jezdni przed nimi i wykonał ten sam gest pozdrowienia. Oficer SS
podniósł do oka zniszczony aparat fotograficzny Leica i nacisnął spust migawki, by uwiecznić
tę chwilę. Goebbels znów skinął głową i chłopcy wykonali komendę „spocznij”. Generał
Albers postąpił krok do przodu.
— Wodzu, mam zaszczyt przedstawić ci ostatnią grupę kandydatów do Hitlerjugend. To
wyjątkowa jednostka, w skład której wchodzi trzydziestu równie wyjątkowych młodych
mężczyzn. Wszyscy, co do jednego, są sierotami i każdy synem bohatera Trzeciej Rzeszy.
Albers z plikiem kartek w dłoni podszedł na koniec szeregu. Zaczekał, aż Hitler się do
niego przyłączy, a potem zaczął po kolei przedstawiać mu chłopców.
— Erich Bahr, lat dwanaście, syn komendanta odcinka, Konrada Bahra, zabitego z żoną
Friedą w lutym podczas bombardowania Drezna. Klaus Garlan, lat dziesięć, syn oficera wojsk
pancernych Gregora Garlana, zabitego na Pustyni Zachodniej w tysiąc dziewięćset
czterdziestym czwartym roku, matka Louisa Garlan zginęła w czasie nalotu bombowego w
północno–zachodnim Berlinie w styczniu tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku.
Albrecht Schröder, lat dwanaście, syn Ottona Schrödera…
Hitler słuchał z uwagą i ściskał dłoń kolejnych chłopców. Nim dotarł na koniec szeregu,
przemókł do suchej nitki, znów się zgarbił, a głowa sterczała mu nad pochylonymi
ramionami. Jednak mimo wszystko się uśmiechał, jakby niebo zsyłając promienie słońca,
błogosławiło tę skromną ceremonię.
Kiedy przeszedł na środek ulicy, by przemówić do chłopców, w pobliżu w odstępie
ułamków sekundy upadły dwa pociski. Podmuch uderzył w Hitlera, który się zachwiał pod
jego naporem. Parę ocalałych okien w Kancelarii wyleciało z framug, posypały się szkło,
metal i kamienie. Hitler patrzył, jak u stóp budynku unosi się chmura migoczącego pyłu.
— Może żydokomuna odpłaca się za „Noc Kryształową” — powiedział, próbując znów
przywołać na twarz uśmiech.
Odwrócił się do chłopców, poprawił czapkę i wyżej postawił kołnierz płaszcza, osłaniając
uszy. Kiedy się znów odezwał, jego głos był stanowczy.
— Powiedziano mi, że jutro lub najpóźniej pojutrze, czołgi amerykańskie i sowieckie
spotkają się nad Elbą w Torgau. Moi drodzy chłopcy, w tym straszliwym momencie Niemcy,
o których zawsze marzyłem, ojczyzna, o którą walczyłem z całego serca, i budowa, której
poświęciłem wszystkie me siły — zginie. Zostanie zamordowana przez barbarzyńców
podżeganych przez światowe żydostwo — przerwał i głęboko zaczerpnął powietrza. — To
wszystko, co najbardziej kochamy, uleci z dymem i ten dym rozpłynie się na wietrze. A
jednak, młodzi przyjaciele, teraz, gdy na was patrzę, moje serce rośnie z dumy. — Hitler
powiódł spojrzeniem wzdłuż szeregu i na ułamek sekundy jego wzrok spoczął na każdej
twarzy. — Patrzę na was i widzę w was kwintesencję mego Jugend, wcielenie ducha
aryjskiego. W każdym z was wyraźnie widzę zalążek rasy, narodu, który jest naturalnym
wrogiem ludzi niszczących naszą ukochaną ziemię.
Generał Albers na wszelki wypadek przysunął się odrobinę bliżej i zerknął uważnie na
twarz wodza; nie mylił się — w oczach Hitlera kręciły się łzy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin