Christmas Evans jednooki kaznodzieja z Walii.rtf

(35 KB) Pobierz

Christmas Evans

 

 

JEDNOOKI KAZNODZIEJA Z WALII

 

 

 

Świeżo nawrócony młodzieniec w wieku siedemnastu lat, wraz z kilko­ma przyjaciółmi z trudem szedł ciemną i ustronną drogą w Walii, na spotka­nie ze swym pastorem, aby studiować Słowo Boże. Nagle sześciu wyrost­ków uzbrojonych w kije wyskoczyło z ukrycia i zaatakowało ich. Christmas Evans został ugodzony w głowę w tak brutalny sposób, że stracił wzrok w jednym oku. Prawdopodobnie jego byli przyjaciele, rozzłoszczeni z po­wodu całkowitego porzucenia przez niego poprzedniego życia, pełnego grzechu i pijaństwa, postanowili dać mu nauczkę, której nigdy nie zapomni. Później miał być znany jako jednooki kaznodzieja.

 

Wcześniejsze życie Christmasa Evansa nie rokowało żadnych szans na to, że w przyszłości będzie kaznodzieją ewangelii. Chłopiec urodził się w domu biednego szewca Samuela Evans i jego żony Joanny w dniu Boże­go Narodzenia w 1766 roku w Cardiganshire w Walii. Gdy dziecko miało osiem lat, ojciec zmarł, pozostawiając rodzinę w skrajnym ubóstwie. Wujek zaoferował, że zajmie się swoim małym siostrzeńcem. W późniejszych la­tach Christmas powiedział, że "na całym pełnym zła świecie trudno byłoby znaleźć człowieka tak pozbawionego skrupułów, jak James Lewis". W czasie tych sześciu nieszczęśliwych lat spędzonych ze swoim stale pijanym i okrutnym wujem, chłopcu nie dano możliwości nauki. W wieku siedem­nastu lat nie umiał przeczytać ani słowa.

 

W okresie dorastania jego życie wiele razy zostało uchronione w cu­downy sposób. Będąc starszym człowiekiem, tak wspominał religijne doś­wiadczenia swej młodości:

 

"Od dziewiątego roku życia w szczególny sposób odczuwałem strach przed śmiercią w bezbożnym stanie i ta obawa nie opuszczała mnie tak długo, aż zdecydowałem się zwrócić do Chrystusa. Wszystkiemu temu towarzyszyła znikoma wiedza na temat mojego Odkupiciela; teraz, mając siedemdziesiąt lat, nie mogę zaprzeczyć, że ten niepokój był początkiem dnia łaski dla mojego ducha, choć wszystko to było pomieszane z ciemnością i niewiedzą. Pod­czas przebudzenia, które miało miejsce w kościele będącym pod opieką Da­wida Davies'a, wielu młodych ludzi zjednoczyło się z tymi ludźmi, a ja byłem jednym z n ich.

 

Jednym z pierwszych owoców tego przebudzenia było pragnienie wie­dzy religijnej, które nas ogarnęło. W tym czasie zaledwie jedna osoba na dziesięć w naszej okolicy umiała czytać i to w ojczystym języku. Kupiliśmy Biblie i świece i zaczęliśmy spotykać się wieczorami w stodole w Penyralltfawr; tym sposobem po upływie miesiąca byłem w stanie czytać Biblię w swoim języku. Byłem niezmiernie uradowany tak ogromną wiedzą.

 

To jednak mnie nie zadowoliło; napożyczałem książek i uczyłem się po trochę angielskiego. Pan Davies, mój pastor, zrozumiał, że pragnąłem wie­dzy i wziął mnie do swojej szkoły, w której przebywałem przez sześć miesię­cy. Przerobiłem gramatykę łacińską, jednak okoliczności zmusiły mnie do opuszczenia szkoły”

 

Tej nocy po stracie wzroku miał szczególny sen. Wydawało mu się, że widzi świat w płomieniach, oraz jego mieszkańców zebranych na sądzie ostatecznym. Z jego ust wydobył się okrzyk "Jezu, ratuj!", a Syn Boży zwrócił się do niego, mówiąc: "Miałeś zamiar głosić Ewangelię, lecz teraz jest już za późno, gdyż nadszedł Dzień Sądu". Ta wizja tak bardzo go poruszyła, że młody człowiek postanowił zostać kaznodzieją.

 

Wiejskie spotkania były w Walii bardzo popularne, więc Christmas w swym gorącym pragnieniu zwiastowania poselstwa zbawienia, które do­tknęło jego grzesznego serca, pożyczył od pastora książkę i nauczył się na pamięć jednego z zawartych w niej kazań. Nauczył się również modlitwy. Zarówno jego kazanie, jak i modlitwa w prywatnym domu zapowiadały mu dobrą reputację kaznodziei, lecz później okazało się, że nie były to jego własne słowa.

 

Zbór, do którego uczęszczał Christmas, należał do Kościoła Prezbiteriańskiego, choć był zjednoczony z Unitarianami. Jednak w tym młodym człowieku, który miał teraz dwadzieścia trzy lata, wzrastało pragnienie podo­bania się Bogu i bardziej pociągało go ewangeliczne przesłanie Baptystów.

 

Powołanie do służby Ewangelii było „jak ogień płonący" zamknięty w jego "kościach", lecz skoro zapamiętane przez niego kazanie okazało się nieskuteczne, następnym razem wybrał tekst na chybił trafił i nie przygoto­wał się do kazania. Jeśli poprzednie było złe, to jest jeszcze gorsze", myślał o rezultacie. „Więc pomyślałem, że Bóg nie będzie chciał mieć nic wspólnego z takim kaznodzieją ".

 

Bóg jednak poprzez te upokarzające doświadczenia przygotowywał swego sługę, aby w przyszłości mógł być dla niego użytecznym. Mówiąc o tym najtrudniejszym okresie, Christmas napisał:

 

„Byłem wypełniony najgorszym wyobrażeniem na temat samego siebie. Wkrótce miałem usługiwać w towarzystwie innych kaznodziejów, których uważałem za lepszych i bliższych Boga, niż ja sam; nie zauważyłem, żeby moje kazania kogoś poruszały, nie widziałem, aby przynosiły jakikolwiek skutek... przez długi czas podróżowałem w takim stanie, myśląc, że każdy kaznodzieja jest prawdziwym kaznodzieją, tylko nie ja, nie ufałem swoje­mu zrozumienie Pisma Świętego. Teraz widzę w tym wszystkim Bożą do­broć, gdyż w ten sposób uchroniłem się od wzbicia w pychę, co przydarzyło się wielu młodym ludziom i było powodem ich upadku."

 

Jego zwierzchnicy zauważyli jego zdolności i po ordynowaniu go, zao­ferowali mu objęcie duszpasterstwa zboru w Lleyn, małej wiosce nad Zato­ką Caernarvon - najbardziej zniechęcającym dla Baptystów miejscu w Walii. Tutaj czekał na Boga, na głębsze życie Chrześcijańskie, aż Duch Święty zstąpił na niego z mocą. Rezultatem tego było zaufanie do modlitwy, troska o sprawy Boże i nowe objawienie planu zbawienia. W swej skromności wydawał się zupełnie nieświadomy efektów swojej służby wśród parafian.

 

"Nie mogłem uwierzyć świadectwom ludzi, którzy przyszli do Kościoła z zamiarem zostania jego członkami, że nawrócili się pod upływem mojej służby; byłem zmuszony temu uwierzyć, choć wydawało mi się to niewiarygodnym. Wzbudziło to we mnie wdzięczność dla Boga i zwiększyło moje zaufanie do modlitwy. Zstąpił na mnie rozkoszny powiew, jakby ze wzgórz Nowego Jeruzalem i odczuwałem trzy wspaniałe cechy Królestwa Niebieskiego: 'sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym'. "

 

Cała okolica, dotychczas martwa i nieczuła na wszystko co duchowe, została w cudowny sposób przebudzona.

 

Na początku swojej dwuletniej służby w Lleyn Christmas poślubił bogo­bojną młodą niewiastę, Catherine Jones. Miała ona bardzo realne poczucie swojej akceptacji w Chrystusie oraz zdolność właściwego zrozumienia cha­rakteru i rzeczywistości. Trudności i niedostatek nigdy jej nie zniechęcały, a ze swego ubóstwa hojnie udzielała potrzebującym. Catherine towarzyszyła swemu mężowi w pięciu trudnych podróżach przez Walię.

 

Christmas Evans często usługiwał po pięć razy w ciągu jednej soboty, przemierzając odległość dwudziestu mil, aby dotrzeć na umówione spotka­nia. Zanim opuścił Lleyn, odwiedził Południową Walię, gdzie ugruntował swoją reputację najwybitniejszego kaznodziei w księstwie; od tego czasu był najbardziej poszukiwanym kaznodzieją. Wydarzyło się to na corocznej konferencji Stowarzyszenia, kiedy wszyscy non-konformiści spotykali się w interesach, a na nabożeństwa dla mieszkańców tamtej okolicy czasami przychodziło po 15 tysięcy ludzi.

 

W Felinfoel mieli usługiwać dwaj znani kaznodzieje, jednak spóźniali się. Ktoś zaproponował: "Może poprosimy jednookiego młodzieńca z Półno­cy? Słyszałem, że bardzo dobrze przemawia'', więc Evans, "wysoki, kości­sty, mizernie wyglądający młody człowiek, niezgrabny i źle ubrany", zgo­dził się. Kiedy zajął swoje miejsce za kazalnicą, wielu ludzi sądząc po jego wyglądzie myślało, że popełniono błąd. Postanowili odpocząć w cieniu pobliskich żywopłotów, lub zająć się przyniesionymi z sobą przekąskami, aż zjawią się obiecani mówcy.

 

Według słów autora jego biografii, Evans wybrał tekst: "I was, którzy niegdyś byliście mu obcymi i wrogo usposobionymi, a uczynki wa­sze złe były, teraz pojednał w jego ziemskim ciele, aby was stawić przed swoim obliczem jako świętych i niepokalanych" . Starsi ludzie opisywali później, w jaki sposób jego pierwsze, sztywne i niezgrabne ruchy wydawały się potwierdzać ich obawy; jednak w tych pierwszych chwilach organy dopiero się stroiły, a wkrótce potem zaczęły grać. Evans okazał się mistrzem instrumentu mowy.

 

Słuchacze zaczęli gromadzić się wokół niego coraz bliżej i bliżej. Po­wstali i wyszli spoza żywopłotów. Tłum stawał się coraz bardziej skupiony na słuchaniu; kazanie zostało ożywione dramatycznym przedstawieniem. Tłum obecnych kaznodziejów wyznał, że byli zdumieni świetnością języka i obrazowością, wypływającą z ust tego nieznanego młodego proroka.

 

Niebawem, pod przerażającą dawką słów, tłumy ludzi zerwały się na nogi; a w przerwach - jeśli potok słów został na chwilę przerwany - słyszano pytania: 'Kto to jest? Kogóż my tu mamy?' Ludzie zaczęli wołać, 'Gogoniant!' (Chwała!) 'Bendigedig!' (Błogosławiony!). Podniecenie tłumów sięgnęło zenitu, kiedy pośród płaczu i radości wielkiego tłumu, kaznodzieja zakończył przemowę.

 

Christmas Evans powrócił do Lleyn pełen radości, lecz odczuwał, że Opatrzność wskazywała mu pracę gdzieś indziej. Zauważył:

 

"Muszę teraz nawiązać do mojego wyjazdu z Caernavonshire. Myśla­łem, że widziałem oznaki Boskiej dezaprobaty dla postępowania zgroma­dzonych tam Baptystów. Trzy rzeczy złożyły się na naszą porażkę: brak praktycznej pobożności wśród niektórych z obecnych tam kaznodziejów; brak pokornego i ewangelicznego podejścia wśród duchownych oraz wszechobecność zgorzkniałego, potępiającego usposobienia, wypalającego wszyst­ko, jak upalny żar lata, aż nie widać żadnego zielonego listka; i w końcu szereg wad charakteru, zarówno serca jak i umysłu, wśród wielu wiodących członków kościoła."

 

Kiedy poproszono go, aby został zwierzchnikiem Kościołów Baptystycznych na wyspie Anglesey, obiecując pensję w wysokości siedemnastu fun­tów rocznie, zgodził się. Razem ze swą młodą żoną pojechał konno do nowego miejsca zamieszkania. Osiedlili się w Llangefni, gdzie ich jedynym schronieniem była rozpadająca się wiejska chata. Do chaty przylegała staj­nia. Sufit był tak nisko, że Christmas musiał uważać, kiedy stał. Meble były bardzo ubogie. Jednak w tym skromnym miejscu powstały jedne z najwspa­nialszych i najbardziej elokwentnych kazań.

 

Ubóstwo tak bardzo dawało im się we znaki, że Evans musiał drukować małe ulotki i rozprowadzać je, chodząc od drzwi do drzwi.

 

"Upodobało się Bogu, aby poprzez moje ubóstwo zyskać dwie rzeczy; po pierwsze, moja służba tak się rozwinęła, że stałem się prawie tak dobrze znany w jednej części Księstwa jak i w drugiej; a po drugie Bóg dał mi łaskę i przywilej bycia narzędziem przyprowadzenia wielu ludzi do Chrystusa we wszystkich hrabstwach Walii, od Presteign do St. David's i od Cardiff do Holyhead. Czy ktoś mógłby mieć coś przeciwko ubóstwu kaznodziei, jeśli to pobudza go do pracy w winnicy?"

 

Na początku swej służby w Anglesey, społeczności Baptystów uwikłały się w kontrowersję Sandemaniańską. Jej lider, zdolny człowiek o imieniu John Richard Jones, zaadoptował pewne praktyki wczesnego Kościoła Chrześcijańskiego i zastosował je w swych nabożeństwach. Krytykując wszelkie formy reli­gijne, tak bardzo się od nich odsunął, że zarówno on, jak i jego zwolennicy stali się zupełnie obojętni i nieczuli na potrzeby ludzkości. Jego naśladow­cy, choć liczyli tylko 200 osób, byli powodem zmartwień i niezgody. Evans zgadzał się z niektórymi aspektami kontrowersji, lecz w swej gorliwości do tępienia zła, pozwolił sobie na żal i zgorzkniałość. Mówiąc o tym, wyznał:

 

"Herezje Sandemaniańskie miały na mnie tak wielki wpływ, że zdołały zgasić we mnie ducha modlitwy o zbawienie grzeszników, a to spowodowa­ło, że bardziej zabiegałem o małe sprany Królestwa Niebieskiego, niż o wiel­kie. Straciłem siłę, jaką miałem stojąc za kazalnicą, a która przyoblekła mój umysł w zapał, zaufanie i gorliwość do nawracania dusz do Chrystusa. Moje serce stało się oziębłe i nie mogłem odzyskać spokoju sumienia.

 

W sobotę wieczorem, po całym dniu spędzonym na narzekaniu i wypominaniu błędów, byłem zgorzkniały i czułem, że moje sumienie jest rozcza­rowane i napomina mnie, iż nie jestem już tak blisko Boga i nie chodzę z Nim, Dało mi to do zrozumienia, że brak mi było czegoś niezwykle cenne­go. Powtarzałem sobie, że jestem posłuszny Słowu, lecz sumienie wciąż oskarżało mnie o brak jakiejś cennej rzeczy. W dużej mierze zostałem ograbiony z ducha modlitwy i z ducha głoszenia słowa."

 

Kręgosłup herezji został złamany, kiedy w 1802 roku w Stowarzyszeniu Baptystów, Thomas Jones, kaznodzieja pełen Ducha Świętego i mocnej wiary, ośmielił się obalić argumenty Sandemanianów. W świetle Słowa Bożego ta "budowla z lodu" roztopiła się, a w sercu Christmasa Evansa i w całej Walii rozpoczęło się przebudzenie.

 

To spotkanie z Bogiem, które zmieniło niewolę jego duszy, "tak jak strumienie na południu", zostało opisane w żywy sposób:

 

"Dosyć już miałem nieczułego serca dla Chrystusa, Jego ofiary i pracy Ducha Śniętego - nieczułego serca za kazalnicą, w komorze modlitwy i pod­czas studiowania Słowa. Poprzednio przez piętnaście lat czułem, jak moje serce pała we mnie, jak gdybym szedł do Emmaus z Jezusem.

 

Pewnego dnia, którego nigdy nie zapomnę, idąc z Dolgelly do Machynlleth w stronę Cader Idris, odczułem, że powinienem się modlić, bez względu na to, jak ciężko mi jest na sercu i jak świecki jest mój duch. Rozpoczynając w imieniu Jezusa, wkrótce odczułem, że więzy rozluźniają się, stara za­twardziałość serca mięknie, a góry lodu i śniegu roztapiają się we mnie.

 

To zrodziło w mojej duszy zaufanie do obietnic Ducha Śniętego. Cały mój umysł został uwolniony z wielkich okowów; łzy płynęły obficie, a ja wołałem do Boga, aby przywrócił mojej duszy radość z Jego zbawienia; aby dotknął się kościołów w Anglesey, które pozostawały pod moją opieką. W swej modlitwie wymieniłem po imieniu wszystkie zbory i prawie wszyst­kich kaznodziejów jakich znałem w Księstwie.

 

Ta wałka trwała przez trzy godziny; podnosiła się raz za razem, jak fala jedna po drugiej, lub wysoki przypływ, gnany silnym wiatrem, aż w końcu moje ciało omdlewało od płaczu i wołania. Wtedy oddałem się Chrystusowi. Moje ciało i duszę, zdolności i wysiłki - całe moje życie - każdy dzień i każdą godzinę, która dotąd pozostawała w mojej władzy; również wszystkie swoje troski powierzyłem Chrystusowi. Szedłem górską drogą na uboczu i byłem zupełnie sam. Nic nie zakłócało mojej społeczności z Bogiem.

 

Od tego czasu zacząłem oczekiwać, że Bóg uczyni coś dobrego dla koś­ciołów i dla mnie. W taki sposób Pan wyzwolił mnie i mieszkańców Anglesey od zalewu Sandemanianizmu. Na pierwszym od tamtego wydarzenia spot­kaniu religijnym czułem się, jakbym przeniósł się z zimnego i jałowego ob­szaru duchowego mrozu do pokrytych zielenią pól boskich obietnic. Poprzed­nie zmaganie się z Bogiem w modlitwie i pragnienie nawracania grzeszni­ków, którego doświadczyłem w Lleyn, zostały teraz przywrócone. Uchwyciłem się obietnic Bożych. Kiedy powróciłem do domu, zobaczyłem rezultaty. Pierwszą rzeczą, która przyciągnęła moją uwagę było działanie Ducha wśród moich braci w Anglesey, który wzbudził w nich ducha modlitwy."

 

W tym okresie "mając głębokie przeświadczenie o niegodziwości swe­go serca i polegając na nieskończonej łasce i zasługach Odkupiciela" , za­warł uroczyste przymierze z Bogiem. W nieco skróconej wersji brzmiało ono następująco:

 

1. Oddaję swoją duszę i ciało Tobie, Jezu, który jesteś prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym.

 

2. Wzywam na świadków dzień, słońce, ziemię, drzewa, kamienie, łoże, stół i książki, że przychodzę do Ciebie, Odkupiciela grzeszników, aby uzy­skać ukojenie mojej duszy od gromów winy i lęku przed wiecznością.

 

3. Poprzez zaufanie w Twą moc, usilnie błagam Cię, abyś wziął całą pracę w Swoje ręce i dał mi obrzezane serce, abym mógł Cię kochać; stwórz we mnie prawego ducha, abym mógł szukać Twojej chwały.

 

4. Błagam Cię, Jezu, Synu Boży, w mocy Twej śmierci, abyś obdarzył mnie przywilejami przymierza w Twojej krwi, która obmywa, w Twojej sprawiedliwości, która usprawiedliwia i w Twoim odkupieniu, które wyba­wia.

 

5. Jezu Chryste, Synu Żyjącego Boga, proszę Cię poprzez Twoją mę­czeńską śmierć, weź mój czas i siłę, zdolności i talenty, które posiadam.

Z całą świadomością poświęcam je dla Twojej chwały w budowaniu Twojego Kościoła na świecie.

 

6.  Pragnę, mój Najwyższy Kapłanie, abyś mocą Twego Majestatu po­twierdził moją użyteczność kaznodziei i pobożność chrześcijanina, jako dwóch ogrodów blisko siebie położonych; aby w moim sercu nie było miejsca grzech, który mógłby osłabić moją ufność w Twą sprawiedliwość, z, abym nie był wystawiony na żadne głupie postępowanie, poprzez re moje zdolności zanikłyby i byłbym uznany za bezużytecznego, zanim zakończę życie.

 

7.  Oddaję się w szczególności Tobie, Jezu Chryste, Zbawicielu, abyś uchronił mnie od upadków, które są udziałem wielu ludzi, aby Twoje imię (w Twej sprawie) nie doznało uszczerbku i aby Mu nie bluźniono.

 

8. Przychodzę do Ciebie, błagając Cię, abyś trwał w przymierzu ze mną podczas mojej służby. Cokolwiek stoi na drodze mojego powodzenia, usuń to z drogi. Aby tego dokonać, działaj we mnie tak, jak sam chcesz. Daj mi serce "chore z miłości" do Ciebie i do serc ludzkich. Spraw, abym mógł doświadczyć mocy Twego Słowa zanim je wypowiem, tak jak Mojżesz od­czuwał moc swej laski, zanim podniósł ją nad ziemią i wodami Egiptu.

 

9. Spraw, abym miał siłę polegać na Tobie w sprawach jedzenia i ubra­nia, oraz abym umiał przedstawiać Ci swoje prośby. Niech Twoja troska o mnie będzie przywilejem przymierza między Tobą a mną, a nie ogólną troską o kruki, które giną i lilie, które zostają wrzucone w ogień; niech Twoja troska o mnie będzie troską o członka Twojej rodziny.

 

10. Udziel mi, Jezu, i weź na siebie przygotowanie mnie na śmierć, gdyż Ty jesteś Bogiem. Nie ma potrzeby, abyś wypowiadał słowo. Jeśli to możli­we, niech spełni się wola Twoja; nie pozwól, bym cierpiał zbyt długo lub umarł nagle, bez pożegnania się z moimi braćmi; pozwól mi umrzeć na ich oczach, po krótkiej chorobie. Niech wszystko będzie przygotowane na dzień przejścia z jednego świata do drugiego, aby nie było zamieszania ani niepo­rządku, lecz ciche odejście w pokoju.

 

11. Spraw, błogosławiony Panie, aby nie zrodziło się we mnie i nie dojrzało nic, co spowodowałoby, że oddzielisz mnie od służby w twej świą­tyni, tak jak synów Heliego. Niech moje dni nie będą dłuższe niż moja użyteczność. Nie pozwól mi przy końcu życia być ciężarem dla innych.

 

12. Proszę cię, Odkupicielu, abyś przedstawił moje prośby przed Oj­cem; wpisz je w Swej Księdze Swoim własnym nieśmiertelnym piórem, w czasie, gdy ja spisuję je swoją śmiertelną ręką w swojej księdze na ziemi. Dołącz do tych niegodnych próśb Swe imię przed Swym Majestatem; połóż na nich Swoje Amen, tak jak ja robię z moją częścią przymierza. Amen.

 

- Christmas Evans, Llangefni, Anglesey, 10 Kwiecień.

 

 

 

Potem, z głębi serca przepełnionego miłością do Boga, dodał:

 

"Odczułem cudowny pokój i ukojenie duszy, tak jak biedak, który został oddany pod opieką Rodziny Królewskiej i któremu zapewniono dożywotnie utrzymanie; człowiek, którego ustawiczna i bolesna obawa przed ubóstwem i niedostatkiem została na zawsze oddalona."

 

 

To, co zostało nazwane "Kazaniem na Cmentarzu", ugruntowało reputa­cję Evansa na wieki. "Jednooki człowiek z Anglesey" z małej doliny pośród gór Caernarvonshire, stał, według autora swojej biografii: "wysoki na sześć stóp, jego twarz była pełna wyrazu, lecz był bardzo spokojny i opanowany". Jednak wewnątrz tego człowieka płonął wielki ogień. Przytoczył kilka wer­sów z dobrze znanego hymnu Walijskiego i podczas śpiewania wyjął mały słoiczek z kieszeni swej kamizelki, umoczył końce palców i pomazał swoje ślepe oko. Była to tynktura opium, używana do złagodzenia męczącego bólu, który czasami go nawiedzał".

 

Słowem przewodnim kazania był werset z Listu do Rzymian 5:15: "Al­bowiem jeśli przez upadek jednego człowieka umarło wielu, to dale­ko obfitsza okazała się dla wielu łaska Boża i dar przez łaskę jed­nego człowieka, Jezusa Chrystusa." Zobrazował świat jako ogromny cmentarz, otoczony masywnymi murami, które otaczały umierającą rasę Adama. To kazanie, przetłumaczone na angielski, stało się klasyką. Tylko , człowiek, który spędził wiele czasu z Bogiem mógł uzyskać takie zrozumienie upadku i odkupienia ludzkości i wygłosić takie kazanie.

 

Inne kazania tego człowieka były równie wyraziste i pełne mocy. Jed­ynak pomijając naturalną elokwencję, która podbiła serca słuchaczy, ci, którzy , tego słuchali, nigdy już nie byli tacy sami. Kaznodzieja był tak pewien faktu, iż rzeczy wieczne przewyższają rzeczy ziemskie, że mógł przekazać swe przekonania innym. Kiedyś powiedział do jednego kaznodziei: "Doktryna, .. pewność i siła, którą odczuwam, potrafi sprawić, że ludzie w niektórych częściach Walii tańczą z radości".

 

W swej służbie w Anglesey Evans napotykał nieprzewidziane trudności. Pod wpływem jego natchnionych Duchem kazań zbory zaczęły się rozrastać, a w rezultacie pojawiła się potrzeba większej liczby miejsc zgromadzeń, zadaniem było zabezpieczenie funduszy na ich budowę. Oznaczało to dalekie podróże konne poprzez Południową Walię w poszukiwaniu finansowego wsparcia bardziej zamożnych zborów. Pewnego razu, zagrożony postępowaniem sądowym z powodu długów jednego zboru, tak opisał swoją reakcję na niesprawiedliwość:

 

"Mówią o postawieniu mnie przed sądem, gdzie nigdy nie byłem i mam nadzieję nigdy nie będę; ja jednak najpierw postawię ich przed sądem Jezusa Chrystusa. Wiedziałem, że nie było powodów do wszczynania postępowania, lecz pomimo to byłem bardzo zdenerwowany; miałem wtedy sześćdziesiąt lat i niedawno pochowałem swoją żonę. Podczas comiesięcznego spotkania, na którym zmagaliśmy się z duchowymi mocami w okręgach niebieskich, otrzymałem list. W trakcie powrotu do domu podczas całej dziesięciomilowej podróży miałem społeczność z Bogiem, a kiedy przyjechałem do domu, poszedłem na górę do swojej komory i wylałem swoje serce przed Zbawicielem, w którego ręku jest cała władza i moc.

 

Modliłem się przez około dziesięć minut. Odczuwałem przekonanie, że Jezus to słyszał. Potem znów poszedłem na górę z rozrzewnionym sercem; nie mogłem powstrzymać się od płaczu z radosną nadzieją, że Pan przybli­żał się do mnie. Po siódmej walce zszedłem na dół, wierząc, że Odkupiciel wziął moją sprawę w Swoje ręce i że wszystko za mnie załatwi. Kiedy ostat­nim rażem schodziłem na dół, moje oblicze było pogodne; czułem się jak Naaman, po siedmiokrotnym obmyciu się w wodach Jordanu, lub jak boha­ter "Wędrówki Pielgrzyma", kiedy u stóp krzyża zrzucił swoje brzemię do grobu Jezusa.

 

Dobrze pamiętam to miejsce - mały dom połączony z miejscem zgroma­dzeń w Cildwrn. Mogę go nazwać 'Peniel'. Żadna broń ukuta przeciwko mnie nic nie wskórała i odczuwałem pokój duszy w swym teraźniejszym położe­niu. Często modliłem się o tych. którzy mnie prześladowali, aby byli błogo­sławieni, tak jak ja byłem błogosławiony. Nie wiem kim bym był, gdyby nie te piece, w których byłem wypróbowany i w których duch modlitwy był nieu­stannie we mnie doświadczany."

 

W tym czasie ten oddany sługa Boży przechodził szereg doświadczeń. Jego żona i towarzyszka w ucisku została zabrana z tego świata, a jemu samemu groziła całkowita ślepota, spowodowana chorobą, która rozwinęła się podczas podróży na południe i zmusiła go do pozostania w Aberystwyth pod opieką medyczną przez kilka miesięcy. W pewnym momencie wyda­wało się, że nie ma już nadziei na odzyskanie wzroku w jego jedynym oku. Jednak dzięki wierze i cierpliwości wyzdrowiał, ku chwale Bożej i budowa­niu Jego królestwa.

 

Nieporozumienia wśród duchownych, zazdrosnych o jego wpływy i sukces, spowodowały usunięcie z Anglesey tego niezwykłego człowieka. Młodsi pastorzy pragnęli niezależności i postępu. Kiedy wielu z nich myśla­ło, że stary mówca odchodzi od ich kalwinistycznego dziedzictwa, użyli starej, wypróbowanej broni: okrzyku "Herezje". Bez wątpienia Evans miał mniej skrajne podejście, gdyż otrzymał głębsze objawienie wielkości za­dośćuczynienia i celu odkupienia. Jednak najpodlejszym z wszystkich na­rzędzi, użytych do zdyskredytowania tego męża Bożego, było oskarżenie oparte na fałszywych zeznaniach, dotyczące tego, co wydarzyło się trzy­dzieści cztery lata wcześniej. Widać teraz wyraźnie, że szatan, którego króles­two zostało wstrząśnięte poprzez moc służby Christmasa Evansa, wpadł w złość. Bez wątpienia Bóg wykorzystał to, aby posłać go do zwiastowania Ewangelii w innych częściach Walii.

 

"Nic poza przeświadczeniem o wierności Chrystusa nie mogło w tych warunkach utrzymać we mnie pogody ducha i zaufania. Odczuwałem pew­ność, że mam jeszcze do wykonania wiele pracy i że moja służba będzie narzędziem przyprowadzenia wielu grzeszników do Boga. Było to wynikiem mojego zaufania Bogu i ducha modlitwy, który mnie opanował.

 

W tym czasie zawsze, gdy stawałem za kazalnicą, zapominałem o swo­ich problemach i czułem, że stoję na pewnym gruncie. Odczuwałem błogo­sławieństwo niebiańskiego namaszczenia i tak bardzo pragnąłem zbawie­nia ludzi, że najważniejsze dla mnie było, aby duchowni w całym kraju zjednoczyli się ze mną w prośbach o wypełnienie obietnicy: 'Jeśliby dwaj z was na ziemi uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz, otrzyma­ła ją od Ojca mojego, który jest w niebie.'

 

 

W 1828 roku, w wieku sześćdziesięciu dwóch lat, opuścił Anglesey i przyjął obowiązki pastora w małym biednym zborze w Cearphilly. Entu­zjazm, z jakim go przywitano, bardzo pomógł mu w złagodzeniu skutków nagłej zmiany. Słowa "Christmas Evans przyjechał" rozchodziły się od domu do domu po całym okręgu. Wielu pytało z niedowierzaniem: "Czy jesteś pewien?" "Tak, jak najbardziej. W ostatnią niedzielę głosił w Caerphilly". Elokwencja i moc jego kazań przewyższyła wszystkie poprzednie wysiłki i każdej niedzieli poprzez dzikie wzgórza Walii przechodzili spragnieni męż­czyźni i kobiety, zdążając do kaplicy.

 

Pewien okres czasu spędził w Caerphilly i w Cardiff, a potem przeniósł się do Caernarvon, które okazało się być ostatnim miejscem jego służby duszpasterskiej. Zbór składał się z trzydziestu członków najniższej klasy, którzy prowadzili ze sobą spory. W dodatku miejsce to było obciążone długiem w wysokości 800 funtów, z czego połowę Evans spodziewał się umorzyć. Chociaż Evans miał siedemdziesiąt lat i był tak słaby, że mógł umrzeć w d...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin