Sadhu Sundar Singh wielki chrześcijanin.rtf

(145 KB) Pobierz

Sadhu Sundar Singh

 

 

 

 

 

 

 

(1889-1929)

 

 

 

 

 

 

 

 

      

 

1. MŁODOŚĆ. WALKA WEWNĘTRZNA

 

 

 

Sundar pochodził ze starej, arystokratycznej i wielce nabożnej rodziny sikhijskiej. Urodził się 3 września 1889 roku w wiosce Rampur, w stanie Patiala, gdzie ojciec jego Sirdar Sher Singh posiadał znaczne dobra i pełnił funkcje "starszego". Sundar dojrzewał otoczony bogactwem i przepychem. Jednakże w domu ojcowskim panowała także bojaźń boża. Matka Sundara, mądra i wykształcona niewiasta, rychło wzbudziła w chłopcu tęsknotę do Boga i wieczności. Słowa Sundara "wierzę, że każdy naprawdę pobożny człowiek posiadał pobożną matkę", znajdują w jego przypadku całkowite uzasadnienie. Sundar towarzyszył matce, kiedy odwiedzała świątynie celem złożenia ofiary albo gdy przez 40 dni czerpała duchowe rady, otuchę i pocieszenie u purohitów (duchownych) w dżungli. Matka pełniła funkcje przewodnika po świętych pismach sikhizmu i hinduizmu oraz zaprawiała go do codziennego życia duchowego. Kiedy się rano budził i żądał mleka, otrzymywał nierzadko odpowiedź: "Nie, najpierw musisz otrzymać pokarm duchowy". Często niechętnie czytał wtedy odcinek Wed, Szastry, Granth oraz Bhagawadgity. W siódmym roku życia potrafił recytować z pamięci całą Bhagawadgitę, co na hinduskie stosunki nie stanowi bynajmniej wyjątku. Matka uznała, że powołaniem młodego Sundara jest życie poświęcone Bogu.

 

- Nie możesz - mówiła mu - być tak powierzchowny i zaprzątnięty światem jak twoi bracia. Musisz szukać pokoju duszy i umiłować religię. Powinieneś kiedyś zostać świętym sadhu.

 

Sundar zachował te słowa w sercu, wrażenie zaś, jakie wywarli na nim łagodni i pełni wewnętrznego pokoju sannjasini, dopełniło miary. W młodym sercu obudziło się pragnienie życia wplecionego w harmonię nieskończonych światów. Sundar żył tęsknota za santi - pokojem serca. Później wyznał, że słowa, przykład i modlitwa matki posiadały decydujące znaczenie dla jego przyszłych losów.

 

- Dziecko na piersi matki jest niby garnek w rękach garncarza.

 

Modląca się i pozostająca w duchowej łączności z Największym Wychowawcą matka potrafi z dziecka zrobić wszystko. Moja matka wychowała mnie w atmosferze religii, przygotowała we mnie grunt dla dzieła Pana. Nie wiedziała, co się stanie ze mną, ale zrobiła, co mogła. Byłaby chrześcijanka, gdyby żyła dłużej. Dziękuję Bogu za taką matkę. Znałem wiele kobiet chrześcijanek, lecz żadna nie dorównywała mojej matce. Duch Święty uczynił mnie chrześcijaninem, matka natomiast świętym. Przebywałem w najlepszej szkole teologicznej świata, bo serce matki jest najlepszą szkołą teologiczną na świecie.

 

W 14 roku życia Sundar stracił matkę, właśnie w okresie, gdy stawał u progu walki wewnętrznej. Duszę jego wypełnił gorzki ból, który odzywał się przez całe życie. Chłopiec pogrążył się w świętych księgach ze zdwojoną gorliwością. Nad stronicami Granth, Upaniszad i Koranu ślęczał często do późnych godzin nocnych. Jego guru (nauczyciel duchowy) oznajmił kiedyś Sirdarowi Sher Singhowi: "Wasz syn będzie albo skończonym głupcem, albo wielkim człowiekiem".

 

- Mój synu - czynił ojciec zarzuty nadgorliwemu chłopcu - zniszczysz wzrok i postradasz zmysły. Jesteś dopiero dzieckiem, dlaczego więc dręczysz się tak bardzo problemami życia duchowego?

 

- Muszę za wszelką cenę znaleźć pokój - brzmiała odpowiedź.

 

- Ten świat nie daje mi pokoju.

 

Obok męczących studiów nad lekturą oddawał się Sundar kilkugodzinnym medytacjom, jednak pokoju wewnętrznego nie uzyskał. Pod kierownictwem sannjasina ćwiczył psychotechnikę jogi. W drodze napiętej koncentracji wewnętrznej udało mu się zapaść w trans i osiągnąć chwilowe uspokojenie. Jednak po powrocie do stanu normalnej świadomości, odnajdywał się w dawnej pozycji. Nieskuteczne okazywały się rady udzielane przez hinduskich purohitów i sadhu, przestrzeganie bogatego rytuału i pełnych patosu ceremonii.

 

- Usiłowałem - wyznał później Sundar Singh - zdobyć pokój środkami ofiarowanymi przez religie hinduskie i islam, ale bez skutku. Chciałem sam się uratować, jak pilnie studiowałem nasze księgi! Jak gwałtownie kołatałem o pokój! Dobrze pracowałem, wszystko czyniłem, co miało prowadzić do pokoju serca, jednak tego pokoju nie znalazłem, gdyż stworzyć go sam sobie nie byłem w stanie.

 

Pokój serca, do którego Sundar dążył z nieugiętą wolą, przyszedł nie z religii rodzimych, ale z zupełnie innej strony. W szkole misyjnej, założonej w rodzinnej miejscowości Sundara w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia przez amerykańskiego prezbiterianina dr Wherry, udostępniono Sundarowi Nowy Testament, który był podstawą codziennej lektury.

 

Sundar zapytywał sam siebie: "Na co zda się czytanie Biblii? Jesteśmy Sikhami, naszą świętą księgą jest Granth. Być może dobre rzeczy są w tamtej księdze, ale to wszystko przeczy naszej religii".

 

Ostrzegano młodego zapaleńca: "Nie czytaj Biblii, ponieważ tkwi w niej jakaś siła, która może uczynić z ciebie chrześcijanina".

 

Nienawiść Sundara Singha do chrześcijan była tak zażarta, że został przywódcą grupy uczniów deklarujących się jako wrogowie wszystkiego, co związane z Chrystusem. Niejednokrotnie darł Biblię oraz inne pisma chrześcijańskie, a przeciwko misjonarzom przybywającym z Ewangelią podnosił głos: "Ludzie ci są przestępcami, przyszli zniszczyć wszystko, co nasze". Obrzucał ich kamieniami i nawozem oraz zachęcał innych do naśladowania. Lecz mimo owej fanatycznej nienawiści tajemnicza księga nie dawała mu spokoju.

 

- Już wówczas - wyznał Sadhu w kilka lat później - czułem boską moc tkwiącą w Biblii i jej wspaniałego ducha. Już wówczas moja dusza czuła jej odświeżające działanie, niczym rozpalony świat tropikalny muskany chłodnym wiatrem morskim.

 

Nade wszystko uderzyły jego niespokojne serce słowa Jezusa: "Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. (...) znajdziecie ukojeni dla dusz waszych" (Mat. 11,28-29). Sundar nie był w stanie uwierzyć temu zapewnieniu Chrystusa i wołał: - Jeżeli nasza religia, hinduizm, najpiękniejsza religia świata nie daje mi pokoju, jakże może dać mi go jakakolwiek inna religia! Były jednak słowa Jezusa, które wdarły się do duszy Sundara sil-niej: "Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto weń wierzy nie zginął, ale miał żywot wieczny" (Jan 3,16).

 

Słowa te piekły Sundara, ale ich treść niosąca pociechę pozostawała dla niego obca. Pragnąc przekonać się o niedorzeczności słów Chrystusa, Sundar Singh niezmordowanie badał wszelkie hinduskie pisma religijne i porównywał je z Nowym Testamentem. Nigdzie jednak

 

nie znalazł zapowiedzi: "Pokój daję wam" ani "Życie daję wam".

 

Walka pomiędzy chrześcijaństwem a hinduizmem, trawiąca bez-ustannie duszę Sundara, doprowadziła ostatecznie do wybuchu gniewu. Sundar podarł i spalił Biblię, tę zwodniczą księgę, która zamiast obiecanego pokoju dawała mękę, łzy i rozdarcie wewnętrzne. Odpowiedź Sundara na wątpliwości ojca była zdecydowana: - Religia Zachodu jest fałszem, musimy ją zniszczyć.

 

 

2.NAWRÓCENIE

 

 

 

a. Wyznanie Sundara Singha

 

 

Niepokój i wewnętrzna rozterka Sundara osiągnęły szczytowy punkt. Nikt nie potrafił pomóc znękanemu chłopcu. Rozpacz wskazywała jedyne wyjście - pozbawić się życia w nadziei osiągnięcia pokoju na drugim świecie. - Jeżeli nie mogę znaleźć Boga na tym świecie, znajdę Go, być może, na tamtym. Dnia 18 grudnia 1904 roku wieczorem rzekł Sundar do ojca: - Chcę się z tobą pożegnać, jutro rano znajdziesz mnie martwym. - Dlaczego chcesz się zabić? - zapytał ojciec. - Ponieważ - odparł Sundar - ani hinduizm, ani dobrobyt, ani żadna rzecz na tym świecie nie zdołały mnie zadowolić. Twoje pieniądze dobre są dla zaspokojenia ciała, ale nie duszy. Dosyć mam tego nędznego i niedoskonałego życia, chcę z nim skończyć.

 

Sundar zamierzał rzucić się pod pociąg przejeżdżający opodal jego domu o piątej rano.

 

Nazajutrz wstał o trzeciej godzinie nad ranem i według wyraźnego polecenia Govind Singha wziął zimną kąpiel rytualną. Następnie zaczął błagać Boga, aby wskazał mu drogę do zbawienia. Ponieważ czuł tylko beznadziejną rozpacz, modlił się z pozycji ateisty: - Boże, jeśli w ogóle jesteś, pokaż, mi prawdziwą drogę; chcę zostać sadhu lub zabiję się. Jeśli nic mi nie objawisz, jeśli nadal nic nie będę rozumiał, zginę, by spotkać Boga na tamtym świecie.

 

Modlił się i prosił Boga, by uwolnił go od niepewności i darował mu pokój; odpowiedź jednak nie przychodziła.

 

Nagle - gdzieś około wpół do piątej - zauważył w swoim pokoju silne światło. Sądząc, że dom stanął w płomieniach, otworzył drzwi, rozejrzał się, lecz nie znalazł ognia. Wrócił i modlił się nadal. Wtem, jakby w obłoku świetlanym, zobaczył ludzką twarz promieniejącą miłością. Początkowo był przekonany, że widzi Buddę, Krisznę albo jakieś inne bóstwo, chciał się rzucić na podłogę i błagać ową istotę o pokój. Wówczas zdziwiony usłyszał w rodzimym języku urdu słowa: "Dlaczego Mnie prześladujesz? Pomyśl, że Ja za ciebie dałem życie swoje na krzyżu". Sundar niezdolny był pojąć, co się stało, ani wydobyć z siebie głosu. Dostrzegł blizny będące świadectwem męki krzyżowej Jezusa z Nazaretu, którego dotąd uważał za wielkiego człowieka działającego przed wiekami w Palestynie, a darzył Go nienawiścią. Na obliczu Jezusa nie było jednak śladu gniewu, raczej niezmącona łagodność i miłość. Wtedy Sundar pojął: - Jezus Chrystus nie zginął; On żyje i jest tu! I upadł do Jego stóp. W tej chwili zbolała dusza Sundara doznała ogromnej ulgi, pokój i radość wypełniły serce. Gdy Sundar się podniósł, Chrystusa nie było, pozostał natomiast cudowny pokój, którego już nigdy nie utracił. Jakiś czas później Sundar Singh powiedział:

 

- Ani w moim ojczystym języku urdu ani w języku angielskim nie potrafię opisać szczęścia, jakiego doznałem w owej godzinie.

 

Pełen radości Sundar zbudził ojca i zdecydowanie oświadczył - jestem chrześcijaninem! Wyrwany ze snu Sirdar Sher Singh nie mógł zorientować się w pierwszej chwili o co synowi chodzi.

 

- Rozum straciłeś - jęknął - idź spać! Przedwczoraj spaliłeś Biblię, teraz nagle jesteś chrześcijaninem. Jak to pogodzić?

 

- Ponieważ sam Go widziałem - odrzekł Sundar. Dotychczas mówiłem sobie, że człowiek ten żył przed dwoma tysiącami lat. Dziś natomiast widziałem Go osobiście, żywego Chrystusa i chcę Mu służyć. Doznałem Jego mocy. Darował mi pokój, jakiego dotąd nie znałem. Dlatego wiem, że Jezus Chrystus żyje. Chcę i muszę Jemu służyć.

 

Sirdar Sher Singh z trudem kojarzył wypadki. - Chciałeś przecież popełnić samobójstwo? - Chciałem i popełniłem - wyjaśnił Sundar - tamten Sundar Singh nie żyje, jestem już nowym człowiekiem.

 

Objawienie Chrystusa stanowi punkt zwrotny w życiu Sadhu. Otrzymał w ten sposób santi, cudowny pokój przewyższający rozum ludzki. Uwieńczone zostały zwycięstwem bezsenne noce, dni niestrudzonych poszukiwań, skończyła się wysuszająca duszę tęsknota.

 

Swoje nawrócenie uważał Sundar Singh za cud, za rzecz nadnaturalną. Jak każdy wierzący odrzucał "naturalne" rozumienie aktu nawrócenia, usilnie bronił jego ponadzmysłowego charakteru, jako dzieła łaski Bożej.

 

- Nie było to przywidzeniem. Poprzednio nienawidziłem Jezusa Chrystusa i nie modliłem się do Niego. Gdyby chodziło o Buddę, mógłbym powiedzieć, że wszystko było tworem mojej rozpalonej wyobraźni, ponieważ zwykle modliłem się do niego. Nie było to także sennym widziadłem. To była rzeczywistość, żywy Chrystus! Tylko On mógł swego wroga przemienić w zwiastuna Ewangelii. Dał mi pokój nie tylko chwilowy, ale na wiele lat; cudowny pokój, którego nie jestem w stanie opisać, lecz świadczę o nim. Czego inne religie nie mogły dokonać w ciągu wielu lat, tego dokonał Chrystus w kilka sekund. Nieskończonym pokojem wypełnił moje serce. Ani czytanie, ani książki, lecz sam Chrystus mnie przeobraził. Gdy mi się objawił, widziałem Jego wspaniałość i uświadomiłem sobie, że On jest żywym Bogiem.

 

 

b. Osąd

 

 

 

Sundar Singh widział w swoim nawróceniu manifestację transcendentnego Boga, objawienie żyjącego Chrystusa. Tak mocno podkreślał obiektywny charakter swego przeżycia, że czynił wyraźną różnicę między nim, a późniejszym oglądem rzeczy nieuchwytnych dla oka w przeżyciach, jakie z biegiem czasu stały się dla niego zwykłą rzeczą.

 

- Miałem i inne widzenia - powiedział - jednak Chrystusa widziałem tylko raz.

 

Żyjący Chrystus był dla Sundara Singha tak realny jak dla apostołów, którzy obcowali ze zmartwychwstałym Panem twarzą w twarz.

 

Taka interpretacja cudownego nawrócenia napotyka na zdecydowany sprzeciw ze strony współczesnego religioznawstwa. Przeżycia, jakich doznał Sadhu, ujęto w psychologiczny schemat: napięcia wewnętrzne w toku bezowocnych poszukiwań, rozpacz i zupełna rezygnacja, wreszcie nagłe zaspokojenie.

 

Fantastyczna przygoda Sundara Singha ze względu na wyraźne podobieństwo do zdarzenia w życiu Pawła z Tarsu sugeruje niedwuznacznie wpływ Dziejów Apostolskich, choć Sundar nie przypominał sobie, by przed nawróceniem czytał sprawozdanie Łukasza sprzed setek lat, co jednak jest prawdopodobne, ponieważ Nowy Testament był codziennie czytany w szkole misyjnej w Rampur. Być może Sundar Singh podcieniowuje swą wewnętrzną walkę i zerwanie z samym sobą Pawłowym zwrotem ku Chrystusowi. Jest również znamienne, że w hinduskim chrześcijaństwie takie zetknięcia z Chrystusem nie stanowią rzadkości. Wiodąca indywidualność hinduskich metodystów, Teofil Subrahmanjam, wkroczył na drogę działalności misyjnej również na skutek cudownego objawienia Chrystusa. Hinduska osobowość jest bardziej niż europejska podatna na odbiór demonstracji świata niewidzialnego w sposób dostrzegalny zmysłami.

 

Fakt cudownego nawrócenia Sundara Singha jest niewątpliwy. Jest wykluczone, jakoby Sundar Singh w późniejszym okresie wymyślił tę historię. Sundar Singh przez dziewięć miesięcy przygotowywał się do przyjęcia chrztu; w tym czasie ks. Redman miał możność dowiedzieć się bezpośrednio od Sundara o jego nawróceniu. Prawdziwość faktu potwierdza i to, że Sundar Singh opowiadał o swym przeżyciu tylko zwiastując Ewangelię, nigdy zaś na ten temat nie rozmawiał. Uwzględnienie wspomnianych momentów psychologicznych (podobieństwo do nawrócenia ap. Pawła, typowy przebieg zdarzeń i ich częstotliwość w hinduskim chrześcijaństwie) czynią doświadczenie Sundara Singha zrozumialszym, nie wpływają jednak na jego bezbłędne wytłumaczenie. Psychologia, jak każda nauka, odkrywa pewne zjawiska, lecz istota ich jest specyficzna i ich interpretacja naukowa nie zawsze jest możliwa. Nawrócony może oglądać objawioną boską rzeczywistość, niezależnie od opinii psychologów. Rzeczywistość ta może przypadkowo znaleźć wyraz w prawidłach historii i porządku ludzkiej psychiki, lecz sama jest czymś zupełnie innym, pozostającym po "tamtej" stronie wszelkich procesów psychologicznych; daje natomiast poznać się w akcie objawienia.

 

Objawienie Sundara i wszystkich, którzy nawrócili się w podobny sposób - to objawienie Bożej sprawiedliwości i łaski. Sprawiedliwość Boża wskazuje na zupełną klęskę wysiłków ludzkich zmierzających do samozbawienia, łaska daje zbawienie za darmo. Próżność ludzkich wysiłków i wyłączna skuteczność krzyża Chrystusowego stanowią jądro nawrócenia.

 

- Kiedy mi się Chrystus objawił, poznałem, że jestem grzesznikiem, a On moim Zbawcą.

 

Sundar Singh przeżył to, co Paweł, Luter i każdy chrześcijanin, dla którego grzech i łaska stanowią problem pierwszej wagi. Różnica polega tylko na tym, że Paweł doświadczył własnej słabości i własnego grzechu na gruncie żydowskiej Tory, Luter - w pętach reguł klasztornych, Sundar Singh natomiast - na płaszczyźnie mistyczno-filozoficznych wskazań hinduizmu.

 

- Hinduizm uczył mnie, że jest niebo i że powinienem czynić wszystko, by stać się wolnym od grzechu i postępować zgodnie z boskim upodobaniem. Usiłowałem ratować się własnym wysiłkiem, co okazało się nonsensem i daremnymi zabiegami. Byłem dumny z hinduskiej religii i filozofii, ale filozofia nie potrafi uratować grzesznika. Zrozpaczony prosiłem Boga, by wskazał mi drogę zbawienia. Jako odpowiedź - zobaczyłem mojego Zbawcę. Czegoś takiego nie oczekiwałem.

 

Zewnętrzna forma nawrócenia nie pokrywa się z jego treścią. Sundar Singh wyraźnie mówił, że cudowne akcesoria zubożają wiarę, zwracał uwagę na słowa Chrystusa: "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli". Pokornie stawiał wyżej tych chrześcijan, wobec których Bóg nie użył tak mocnego argumentu. Niemniej był przekonany, że w położeniu, w jakim się znalazł, bez doznanego objawienia musiałby zginąć.

 

Patrząc od strony wymogów psychologii, nadnaturalna forma doświadczenia łaski w życiu chrześcijanina może stać się bardziej zrozumiała, gdy uświadomimy sobie, w jaki sposób Sundar Singh widział kontakt człowieka z rzeczywistością ducha.

 

- Mózg jest niezwykle czułym i delikatnym narzędziem, wypo-sażonym w wiele precyzyjnych zmysłów, które w godzinie medytacji odbierają informacje z niewidzialnego świata i przyczyniają się do powstawania idei wybiegających daleko poza normalny bieg myśli ludzkiej. Mózg nie wytwarza takich idei, lecz otrzymuje je z niewidzialnego, wyższego świata ducha i przekłada je na język stosunków ludzkich. Niektórzy odbierają takie informacje w snach, inni w wizjach, jeszcze inni podczas długich godzin medytacji.

 

Z pewnością Sundar Singh wahałby się postawić na jednej płaszczyźnie przeżycie nawrócenia i wewnętrzne zrozumienie szeregu spraw z dziedziny wszechrzeczy; to, czego doznał w godzinie zwrotu ku Chrystusowi, stawiał zupełnie słusznie ponad wszystkim, co później przeżywał w ekstazach i oglądał w wizjach. Możemy urobić sobie zdrowy i wszechstronny pogląd na akt nawrócenia. Realność boskiego objawienia można porównać do przesyłania wieści drogą radiową. Jak niewidoczne są fale eteru, tak uchyla się spod ludzkiego poznania kontakt duszy z transcendentną rzeczywistością. I podobnie jak antena wychwytuje wieści przekazywane na falach eteru, tak duchowe objawienie Boga musi przybrać zmysłowy kształt, by człowiek mógł je pojąć. Owo "uzmysłowienie" objawienia bywa osiągane w sposób oryginalny bądź stereotypowy, czasem jednak dokonuje się w obrazach dostępnych dla zmysłów.

 

Nie można tych widzeń traktować jako halucynacji, nie są one płodem skrytych marzeń rodzących się w podświadomości, lecz są jedynie wyrazem ponad zmysłowego doświadczenia. Nawrócenie Sundara Singha jest, podobnie jak nawrócenie każdego szczerze wierzącego, objawieniem boskiej rzeczywistości, cudem łaski Bożej. Ale cudu tego nie należy szukać w zewnętrznym objawieniu Chrystusa, lecz poza nim. Postać Chrystusa, którego Sundar Singh oglądał na własne oczy była realna. Było to uchwycenie zmysłami bezpośredniego objawienia Boskiej Rzeczywistości.

 

 

3.OKRES PRÓBY I PRZEŚLADOWAŃ

 

 

 

 

Po cudownym zetknięciu się ze Zbawcą Sundar Singh spędził wiele dni na samotnej modlitwie. Pamiętając niedawną nienawiść, jaką żywił do chrześcijaństwa, prosił Boga o przebaczenie:

 

- Boże mój, przebacz mi. Byłem duchowo ślepy, nie mogłem zrozumieć Twoich słów, dlatego spaliłem Biblię.

 

Otrzymał od Boga pełną pocieszenia obietnicę: Byłeś ślepy lecz otworzyłem ci oczy. Idź i świadcz o Mnie. Świadcz o tym, coś przeżył, głoś, że jestem Zbawcą.

 

Pierwszym świadectwem, jakie złożył 15-letni Sundar Singh o Zbawcy, było zdeklarowanie się w gronie rodzinnym jako wyznawca Chrystusa. Daremne okazały się apele ojca do Sundarowej godności jako Sikha, czy też przywoływanie na pamięć zmarłej matki. Bezsilny ojciec zwrócił się więc o pomoc do wysoko postawionego w społeczności Sikhów stryja, który otworzył skarbiec rodzinny, złożył turban u stóp Sundara jako symbol najgłębszego uniżenia i błagał chłopca, by swą wiarą w Chrystusa nie profanował dobrego imienia rodziny.

 

- Wszystko będzie twoje, jeśli pozostaniesz naszym. Młody uczeń Chrystusa trwał jednak wiernie u boku swego Mistrza droższego mu nad wszystkie skarby świata. W ślad za tym przyszły drwiny, szyderstwa i prześladowania. Najbliżsi przyjaciele zelżyli Sundara jako krzywoprzysiężcę, renegata i oszusta; znajomi byli oburzeni. Nauczyciela szkoły misyjnej oskarżono o zwodzenie młodzieży na manowce chrześcijaństwa. Oświadczenie Sundara i drugiego nawróconego chłopca, że nauczyciel nie ponosi najmniejszej winy, wzmogło niechęć ludności do wszystkich okolicznych chrześcijan. Wielu spośród nich opuściło tę miejscowość, stacja misyjna zaś została zlikwidowana wobec nieustannego zagrożenia ze strony mieszkańców wioski. Sundar Singh nie czuł się bezpieczny w swych rodzinnych stronach, usiłował przedostać się do prezbiteriańskiej szkoły misyjnej w Ludhijanie, prowadzonej przez dr Wherry. W szkole tej przeżył okres bolesnych doświadczeń z tamtejszymi chrześcijanami; większość uczniów stanowili nominalni chrześcijanie, którzy nie żyli wg nauki Chrystusa. Rozczarowany opuścił szkołę i wrócił do Patiala. Krewni przekonali się rychło, że powrót Sundara do domu ojcowskiego nie oznacza powrotu na łono religii ojcowskiej. Widząc, że nie można chłopca odwieść od Chrystusa, krewni zarzucili Sundarowi obłudę, ponieważ nie przyjął jeszcze chrztu. Wobec tego Sundar postanowił przyjąć chrzest daleko poza domem, aby nie narazić najbliższych na przykrości. Myśl o zerwaniu z rodziną była dla niego koszmarem. Głos wewnętrzny natomiast mówił: "Każdego więc, który Mnie wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed Ojcem Moim". Sundar przezwyciężył słabość.

 

- Jestem gotów wszystko poświęcić dla Pana - mówił. Nie mogę się Go zaprzeć.

 

Ostatnią instancją, do której postanowiła odwołać się rodzina, był maharadża. Ten zarzucił Sundarowi hańbę, jaką ściągnął swym wyznawaniem Chrystusa na swych najbliższych.

 

- Sher Singh (Lwie Serce), jak to się stało, że stałeś się tchórzem?

 

Maharadża obiecał chłopcu najwyższe honory z chwilą powrotu do wiary ojca. Sundar pozostał jednak wierny Chrystusowi, nieustraszenie składając świadectwo o swoim Zbawcy. Wkrótce potem przypieczętował obcięciem włosów zerwanie z khalsa, społecznością "czystych".

 

Uznany za wyrzutka, wydziedziczony i wygnany z domu, z Nowym Testamentem i paczką żywności wkroczył szesnastoletni Sundar Singh na drogę, którą szli wszyscy wielcy hinduscy mężowie religii. Pierwszą noc - jak opowiadał Sadhu - spędził pod drzewem, głodny i spragniony, drżący z zimna. Szatan zręcznie podsuwał:

 

- Przedtem korzystałeś z wszelkich wygód i przyjemności, dzisiaj cierpisz.

 

Sundar natomiast czynił rachunek ze swego dotychczasowego życia:

 

- Tam, wśród wygód i luksusu żyłem niespokojny i rozbity wewnętrznie, tutaj, w zimną noc pod drzewem doznaję cudownego pokoju serca. Była to - wyznał Sadhu - moja pierwsza noc w niebie. Świat nie mógłby dać mi takiego pokoju. Jezus Chrystus, który żyje, obdarzył mnie tym. Zimno trzęsło mną bezlitośnie, byłem głodny i bezdomny, jednak czułem obecność żywego Chrystusa. Zbawiciel mój przemienił cierpienie w radość.

 

W swej samotności prosił Boga o kierownictwo. W odpowiedzi otrzymał wskazówkę, aby udać się do chrześcijan w Rupar. Ledwo jednak przestąpił próg tamtejszej plebanii prezbiteriańskiego duchownego Uppala - zemdlał. Trucizna, jaką krewni dodali do ostatniego posiłku Sundara, zaczęła działać (Tuż przedtem przyjaciel Sundara, z którym bronił nauczyciela w Patiala, zmarł otruty przez swego ojca). Ks. Uppal natychmiast zawezwał lekarza. Ten zastosował płukanie żołądka, czuwał przy chorym do późnej nocy, odchodząc zaś pozostawił nikłą nadzieję. Nazajutrz, ku swemu ogromnemu zdziwieniu, znalazł u Sundara znaczną poprawę. Przyjaciele Sundara, pastor Uppal, jego żona oraz misjonarze Wherry i Fife, widzieli w cudownym uzdrowieniu Sundara skutek modlitwy. Natomiast Sundar Singh tak opowiada o tym wypadku:

 

- Gdy przybyłem do chrześcijan w Rupar, zacząłem odczuwać skutki trucizny...; ból wzmagał się, leżałem na podłodze i strasznie cierpiałem.

 

Chrześcijanie zaczęli modlić się za mnie. Natychmiast też posłali po lekarza. Ten nabożny Hindus przyszedł, zbadał mnie i otwarcie stwierdził, że nie ma nadziei ratunku.

 

- Nie znam żadnych sposobów - mówił - bo jest już za późno, trucizna przenika cały organizm. Za kilka godzin chłopiec umrze.

 

Strasznie krwawiłem. Lekarz dodał: - Trucizna zżarła całe wnętrzności, czeka go śmierć.

 

- Mimo potwornego bólu słyszałem, co mówił. Równocześnie myślałem: Niemożliwe bym zmarł, ponieważ jeszcze nic nie zdziałałem dla mojego Zbawiciela. Krótko jestem chrześcijaninem i muszę składać świadectwa o Chrystusie. I mówiłem do przyjaciół, którzy siedzieli wokół mnie: - Niemożliwe, bym teraz miał umrzeć.

 

Lecz lekarz odbierał wszelką nadzieję:

 

- Biedny chłopcze, nie znasz tej trucizny, jestem lekarzem i doskonale znam jej działanie.

 

Ostatnie jego słowa brzmiały: - Nie trzeba mu dawać nawet lekarstwa.

 

Modliłem się w duchu, pastor i pozostali chrześcijanie modlili się przez cały czas. Nadal krwawiłem, czułem się bardzo słabo, ledwo mogłem się poruszać. Noc była długa i ciężka, modliliśmy się gorąco. Gdy zaczęło świtać wstąpiła we mnie nowa siła i poczułem się lepiej. Prosiłem przyjaciół, by wynieśli mnie na światło słoneczne. Wówczas zauważyłem zbliżającą się postać lekarza. Mniemał, że ruch wokół wejścia do domu oznacza przygotowania do pogrzebu... Gdy zobaczył mnie, oddalił się milcząco. Przez długi czas nic o nim nie słyszałem. W roku 1919 na pewnym zgromadzeniu w Burmie podszedł do mnie jakiś człowiek i powiedział:

 

- Mój przyjacielu, czy mnie poznajesz? Jestem lekarzem, który, gdy usiłowano cię otruć, przyszedł i oświadczył, że nie ma dla ciebie ratunku... Wówczas byłem nieprzejednanym wrogiem chrześcijaństwa. Twoje cudowne wyzdrowienie dało mi jednak dużo do myślenia. Zacząłem czytać Biblię i zastanawiać się nad Chrystusem. Dziś dziękuję Bogu z głębi serca, że i ja zostałem chrześcijaninem.

 

Potem ów lekarz oświadczył zebranym, że wśród nich znajduje się żywe świadectwo cudownej działalności Boga.

 

- Widziałem go, gdy śmierć jego była pewna, ale Bóg darował mu życie.

 

Niemniej zdziwiona była moja rodzina dowiedziawszy się, że żyję.

 

- On żyje, a myśmy przecież go truli, sądząc, że przyniesie nam wstyd.

 

Wtedy otworzyłem Biblię i wskazałem na Ewangelię Marka: "... a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im" (Mar. 16,18).

 

Zaraz po wyzdrowieniu Sundar udał się ponownie do Christian Boys Boarding School w Ludhijanie, gdzie spotkał się z serdecznym przyjęciem i szczerą miłością ze strony obydwu misjonarzy - dr Wherry'ego i dr Fife'a. Po pewnym czasie zjawił się nieustępliwy ojciec Sundara, aby mimo wszystko ściągnąć chłopca z powrotem do domu. Wierność Sundara nie zmiękczyła serca ojca. Stanowczy pokój bił z oczu młodzieńca, powaby doczesnych namiastków szczęścia nie miały dostępu do jego duszy.

 

Misjonarze wysłali Sundara do Sabathu, aby ochronić go przed atakami otoczenia i naleganiami krewnych. Tam, w chrześcijańskiej lecznicy, pogrążony w religijnych rozważaniach, przygotowywał się Sundar do chrztu. Według tamtejszego obyczaju mógł być ochrzczony po ukończeniu szesnastu lat. Obawiając się wzburzenia wśród ludności, dr Fife postanowił nie chrzcić Sundara Singha w Ludhijanie. Odesłał więc chłopca z listem polecającym do ks. Redmana, kierownika anglikańskiej Church Missionary Society w Simla, prosząc go o szczególną troskliwość i dokonanie chrztu w odpowiednim czasie. Redman tak opisuje pobyt Sundara Singha w Simla:

 

- Byłem pod wrażeniem jego szczerości. Starannie przeegzaminowałem go, zadając mnóstwo pytań dotyczących Ewangelii. Odpowiadał ku mojemu pełnemu zadowoleniu i wówczas już wykazywał całkowitą znajomość życia i nauki Chrystusa. Następnie zapytywałem go o jego osobisty stosunek do Chrystusa jako Zbawiciela. Odpowiedzi były czymś więcej niż usatysfakcjonowaniem nauczyciela. Powiedziałem mu, że z największą radością ochrzczę go następnego dnia, w niedzielę.

 

W niedzielę, dnia 3 września, właśnie w szesnastą rocznicę urodzin, Sundar Singh został ochrzczony przez ks. Redmana w kościele św. Tomasza według obrządku anglikańskiego. Słowa psalmu 23, które były wprowadzeniem do chrztu, okazały się proroczą zapowiedzią, życia wędrownego głosiciela Prawdy, jakim był Sadhu Sundar Singh: "Pan jest pasterzem moim, niczego mi nie braknie".

 

 

 

 

4.DZIAŁALNOŚĆ SADHU

 

                                                            

 

a. Podróże misyjne na Wschodzie

 

Sundar Singh w Północnych Indiach

 

 

 

- Idź i złóż o Mnie świadectwo - brzmiało polecenie, jakie otrzymał Sundar Singh od Mistrza wnet po swoim nawróceniu.

 

- Niechże więc się stanie wola Zbawcy. W jaki sposób jednak szesnastoletni młodzieniec mógł świadczyć o potędze i miłości Zbawiciela świata? W duszy Sundara zabrzmiało życzenie nieżyjącej matki:

 

- Powinieneś pewnego dnia zostać sadhu (świętym)!

 

Czyż nie powinien zatem zwiastować Jezusa wśród swoich rodaków odziany w szatę, jaka od najdawniejszych czasów jest w Indiach cechą świętości i uważana jest w całej Azji za symbol ascezy? A noszona była przez tytanów ducha tej miary co Mahawira Wardhamana Dżina, Gotama Siddhartha Budha, Tulsi Das, a także przez guru Nanaka, założyciela rodzimej religii Sundara Singha? Czyż nie powinien oczekiwać otwartych drzwi dla Ewangelii Chrystusowej jako nirgrantha, "wolny", jako - ten, który się wyrzekł, jako "żebrzący mnich", jako sadhu "wędrujący święty", bezdomny, biedny, czysty - żywe ucieleśnienie najwyższego ideału przyświecającego religiom Indii od tysięcy lat, kość z kości, krew z krwi hinduskiej?

 

Te i podobne myśli krążyły po głowie Sundara Singha zanim został ewangelistą w żółtej szacie hinduskich ascetów. Trudno przypuszczać, by młody Sundar Singh znał dzieje żyjących przed nim siewców słów Chrystusowych, którzy starali się znaleźć dostęp do hinduskich serc poprzez tę symboliczną formę odzienia. Sundar Singh znając tęsknoty swojej ojczyzny, złożył ślub wierności życiu wędrownego sadhu i wdział szafranowe płótno. Ono, przykrojone do jego postaci, koc używany często jako turban oraz Nowy Testament w ojczystym języku stanowiły wyłączny ekwipunek Sunda...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin