Hitchcock Alfred - Przygody trzech detektywow 23 - Tajemnica niewidzialnego psa.pdf

(414 KB) Pobierz
Hitchcock Alfred - Przygody trz
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA
NIEWIDZIALNEGO PSA
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
(Przełożył: ANDRZEJ MILCARZ)
 
Słowo wstępne Alfreda Hitchcocka
Witajcie, miłośnicy tajemnic i zagadek!
Z prawdziwą przyjemnością przedstawiam Wam Trzech Detektywów.
Specjalizują się oni w niezwykłych przypadkach, wyjątkowych zdarzeniach i
niesamowitych historiach. Tym razem ruszają na pomoc starszemu panu, nękanemu
przez wizyty tajemniczej zjawy. I rozpoczynają poszukiwania niezwykłego psa.
Znaleźć go niełatwo, bo potrafi być niewidzialny.
Czytelników, którzy nie poznali jeszcze Trzech Detektywów, informuję, że
przywódcą grupy jest Jupiter Jones, pucołowaty i niezwykle bystry chłopak o
nienasyconej ciekawości. Nikt chyba nie może być szybszy niż jego wysportowany
kolega Pete Crenshaw. Dokumentację zespołu prowadzi Bob Andrews, on także
zbiera potrzebne informacje, jest rozmiłowany w książkach i dociekliwy. Wszyscy
trzej mieszkają w Rocky Beach pod Los Angeles, na kalifornijskim wybrzeżu
Pacyfiku.
Tylko tyle wprowadzenia. A teraz zapraszam do rozdziału pierwszego. Tam
zaczyna się przygoda!
Alfred Hitchcock
 
Rozdział 1
Tu straszy
Był zmierzch, ten gwałtowny, zimny zmierzch pod koniec grudnia, gdy
Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews po raz pierwszy dotarli na Paseo Place.
Minęli park, w którym na przekór chłodowi wciąż jeszcze kwitło parę jesiennych róż.
Obok parku stał zdobny w sztukaterie dom z tablicą informującą, że mieści się tu
probostwo parafii Świętego Judy. Za nim światło jarzyło się w witrażach kościółka,
dobiegało też pohukiwanie i buczenie organów. Chłopcy usłyszeli strofy starego
hymnu, wyśpiewywane cienkimi, dziecięcymi głosami.
Minęli kościół i znaleźli się przed tajemniczo wyglądającym blokiem
mieszkalnym. Na poziomie ulicy miał on rząd garaży, a wyżej dwa piętra mieszkalne.
Kotary szczelnie zasłaniały wszystkie okna, jakby lokatorzy chcieli odgrodzić się od
świata.
- To tu - powiedział Jupiter Jones. - Numer 402 przy Paseo Place. Zegarek
pokazuje równo wpół do szóstej. Stawiliśmy się punktualnie.
Na prawo od garaży szerokie kamienne schody wznosiły się ku bramie. Po
stopniach zbiegał akurat mężczyzna w marynarce koloru wielbłądziej sierści. Minął
chłopców nie patrząc na nich.
Jupe ruszył ku schodom, a tuż za nim Pete i Bob. Nagle Pete podskoczył i
krzyknął głośno.
Jupe zatrzymał się. Kątem oka dostrzegł mały ciemny kształt, sunący w dół po
schodach.
- To tylko kot - uspokoił ich Bob.
- Mało na niego nie wlazłem - Pete zadrżał i otulił się szczelniej kurtką
narciarską. - Czarny kot!
- No co ty! - roześmiał się Bob. - Nie wierzysz chyba w to, że czarny kot
przynosi pecha!
Jupe nacisnął na klamkę drzwi wejściowych. W głębi, pośrodku brukowanego
dziedzińca, znajdował się duży basen kąpielowy, otoczony stolikami i fotelami. Gdy
Jupe otworzył bramę, zapaliły się lampy nad wodą i wśród krzewów na obrzeżach.
- Nie wpuszczamy tu domokrążców! - tuż przy uchu Jupe’a rozległ się
nosowy, zgrzytliwy głos.
W otwartych drzwiach tuż obok bramy stała gruba, ruda kobieta i patrzyła na
 
chłopców zezem przez okulary o nie oprawionych szkłach.
- Nie obchodzi mnie, co wy tu macie, zamówienia na prenumeratę jakiegoś
piśmidła, cukierki, czy może kwestujecie na osierocone kanarki - burczała. - Nikt mi
tu nie będzie niepokoił lokatorów.
- Pani Bortz!
Kobieta spojrzała w górę. Szczupły, siwy mężczyzna schodził z galerii
biegnącej na pierwszym piętrze wzdłuż dziedzińca.
- Sądzę, że ci młodzi panowie to goście, których oczekuję - powiedział.
- Jestem Jupiter Jones - Jupe, jak to miał w zwyczaju, przedstawił się
formalnie. Następnie ustąpił na bok i wskazał na przyjaciół. - Pete Crenshaw i Bob
Andrews. Domyślam się, że pan Fenton Prentice?
- Tak, to ja - potwierdził starszy pan, po czym zwrócił się do kobiety przy
bramie: - Nie będzie nam pani potrzebna, pani Bortz.
- Dobra! - odkrzyknęła, wycofała się do swojego mieszkania i trzasnęła
drzwiami.
- Wrzaskliwa stara baba - powiedział Fenton Prentice. - Nie zwracajcie na nią
uwagi. Większość lokatorów tego domu to osoby cywilizowane. Proszę, pozwólcie ze
mną.
Chłopcy ruszyli za panem Prentice’em schodami na galerię. Tylko o parę
kroków od szczytu schodów znajdowały się drzwi jego mieszkania. Wprowadził
gości do pokoju z belkowanym sufitem i żyrandolem, który wyglądał na bardzo stary
i cenny. Ze stołu błyskały piękne bombki na małej, sztucznej choince.
- Siadajcie, proszę - pan Prentice wskazał fotele i wrócił się, by zamknąć
drzwi.
- Dobrze, że przyjechaliście tak prędko. Bałem się, że możecie mieć jakieś
inne plany na ten świąteczny tydzień.
Pete z trudem powstrzymał się od śmiechu. Cała trójka do końca ferii miała w
planie tylko jedno: unikać ciotki Matyldy. Natomiast Matylda, ciotka Jupe’a,
opracowała mnóstwo planów i wszystkie oznaczały zagonienie chłopaków do roboty!
- Tak więc - perorował Jupiter - jeśli zechce pan wyjawić nam teraz powody,
dla jakich zostaliśmy wezwani, zorientujemy się, czy możemy być pomocni, czy nie.
- Czy możecie być pomocni, czy nie! - powtórzył jak echo pan Prentice. -
Ależ musicie mi pomóc. Tu jest potrzebne natychmiastowe działanie! - głos mu
zadrżał i przeszedł niemal w pisk. - Nie mogę dać sobie rady z tym, co się tu dzieje! -
 
zamilkł na chwilę i nieco się uspokoił.
- To wy jesteście przecież tymi słynnymi Trzema Detektywami? To wasza
wizytówka? - wyciągnął kartonika portfela i pokazał chłopcom.
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
Jupe zerknął na kartę i kiwnął głową, że ją poznaje.
- Przyjaciel, od którego dostałem tę wizytówkę - dodał pan Prentice -
powiedział mi, że jesteście detektywami, których szczególnie interesują rzeczy... no,
raczej niezwykłe.
- To prawda - potwierdził Jupe. - Te pytajniki na wizytówce, oznaczające
nieznane, można traktować jako wyraz tych zainteresowań. Mamy już na koncie
rozwiązanie paru raczej dziwacznych zagadek. Ale dopiero kiedy usłyszymy, co pana
trapi, zorientujemy się, czy możemy pomóc. Jesteśmy przygotowani do podjęcia
próby, oczywiście, że tak. Rozpoczęliśmy już nawet wstępne przygotowania do
pańskiej sprawy. Po otrzymaniu listu, dziś rano, przystąpiliśmy do kompletowania
danych, o panu!
- Co? - krzyknął Prentice. - Co za bezczelność!
- Jeśli ma pan być naszym klientem, musimy coś o panu wiedzieć, czy to nie
jest zrozumiałe? - tłumaczył spokojnie Jupe.
- Nie chcę, żeby ktoś wścibiał nos w moje osobiste sprawy - opierał się
Prentice. - Jestem osobą całkowicie prywatną.
- Nikomu nie udaje się zachowanie całkowitej prywatności - obstawał przy
swoim Jupiter Jones. - A Bob jest szperaczem pierwszej klasy. Bob, zechcesz
powiedzieć panu Prentice’owi, co ustaliłeś?
Bob wyszczerzył zęby w uśmiechu. Podziwiał tę zdolność Jupe’a do
postawienia na swoim niemal w każdej sytuacji. Wyjął z kieszeni notesik i referował:
- Urodził się pan w Los Angeles, panie Prentice. Jest pan po siedemdziesiątce.
Ojciec pana, Giles Prentice, zbił majątek na handlu nieruchomościami. Pan ten
majątek odziedziczył. Nie ożenił się pan. Częste podróże, szczodre dotacje dla
muzeów i indywidualnych twórców. Prasa nazywa pana mecenasem sztuki.
- Mało interesuję się gazetami.
- Ale one interesują się panem - ponownie odezwał się Jupe. - Widać, że żyje
pan sztuką - dodał, rozglądając się po pokoju.
Salon wyglądał rzeczywiście jak wspaniała galeria sztuki. Na ścianach wisiały
315383780.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin