Hitchcock Alfred - Nowe Przygody Trzech Detektywow 02 - Smierc na wynos.pdf

(412 KB) Pobierz
Hitchcock Alfred - Nowe przygody trzech detektywów 02 - Smierc na wynos
ALFRED HITCHCOCK
ŚMIERĆ NA WYNOS
Przełożyła: Danuta Sadkowska
 
ROZDZIAŁ 1
DRUZGOCĄCA PIĘKNOŚĆ
Pete Crenshaw wjechał na parking szpitala Rocky Beach Memorial i
zatrzymał wóz. Nacisnął jeszcze parę razy pedał gazu, a silnik starego scirocco,
model 81, odpowiedział mu głośnym warkotem. Pete przekręcił kluczyk, silnik
ucichł, a wycieraczki zatrzymały się w pół drogi.
Pete lubił myśleć o sobie, że jest jak ten samochód: w sam raz długi,
smukły i zwrotny. przy swoich blisko dwu metrach wzrostu i budowie
lekkoatletydziesięcioboisty miał w końcu prawo tak myśleć.
— Au, to nie żarty, prawdziwa ulewa! — rzucił do siedzącego obok niego
przyjaciela, Jupitera Jonesa.
Jupiter nie był ani długi, ani smukły. Gdy mówił o sobie, używał słów w
rodzaju „puszysty” lub „krępy”. Takich określeń miał zresztą mnóstwo w
zapasie, i to po to tylko, by uniknąć jednoznacznego słowa: „nadwaga”. Inni
wyśmialiby to owijanie prawdy w bawełnę, ale nie Pete. Ostatecznie, ten
siedemnastolatek był jego najlepszym przyjacielem. Poza tym, to właśnie Jupe
założył grupę „Trzej Detektywi”. Wraz z trzecim — Bobem Andrewsem —
cieszyli się sławą najlepszych w swoim fachu z całego miasteczka Rocky Beach
w stanie Kalifornia.
Dwóch z nich siedziało teraz w samochodzie i przyglądało się nawałnicy.
Nie była to zwykła letnia ulewa. Strugi deszczu waliły w szybę. Potem
nieoczekiwanie niebo przecięła błyskawica i zaraz po niej zahuczał grzmot.
— Chodźmy, ta burza nieprędko minie — odezwał się Pete i odgarnął
znad oczu pasmo rudobrązowych włosów. — Odwiedziny w szpitalu zaraz się
skończą, a Kelly na mnie czeka.
— Nie daj się dziewczynom wodzić za nos — niechętnym tonem pouczył
go Jupe i odpiął pas bezpieczeństwa.
— Przykro mi to mówić — odparł Pete — ale dziewczyny to właśnie ta
jedyna dziedzina, w której nie jesteś ekspertem.
— To prawda — zgodził się Jupe — ale, jak widzisz, to mi nie
 
przeszkadza w dawaniu dobrych rad.
Pete roześmiał się.
Potem przyjaciele założyli kaptury sztormiaków i rzucili się przez
strumienie deszczu w stronę szpitalnej bramy.
W hallu ściągnęli z siebie mokre okrycia i popędzili do sali 2113.
Gdy tam dotarli, Kelly Madigan leżała na łóżku i kręcąc w palcach
brązowy loczek rozmawiała przez telefon. Obok stał telewizor, na jego ekranie
migał jakiś teledysk, ale z wyłączonym dźwiękiem. Pokój był zielony jak
ogrodowa altanka.
Kelly nie wyglądała na kogoś, kto przed trzema dniami przeszedł
operację wyrostka.
Była to ładna energiczna dziewczyna, wodzirej w Liceum Rocky Beach
— tym samym, do którego chodzili Pete, Jupe i Bob. Pewnego dnia, jakieś pół
roku temu, doszła nagle do wniosku, że Pete powinien się ustatkować, i to
ustatkować właśnie przy niej. Pete nie stawiał przesadnego oporu.
— Muszę kończyć, Sue — rzuciła do słuchawki Kelly i zamachała ręką do
Pete’a i Jupe’a. — Czas na moją piątkową randkę. Przyszedł właśnie mój
osobisty narzeczony ze swoim kolegą. Potem roześmiała się, powtarzając
chłopcom pytanie przyjaciółki:
— Czy ten kolega to też mój osobisty narzeczony? — Lustrowała przy
tym Jupe’a od stóp do głów spojrzeniem wielkich zielonych oczu.
Jupe próbował wytrzymać to spojrzenie, ale nie dał rady, nerwy puściły
i po chwili odwrócił wzrok.
— To zależy, Sue — odpowiedziała Kelly. — Czy sądzisz, że bałwanek
Frosty może być czyimś chłopcem? — spytała, śmiejąc się złośliwie i słodko
zarazem.
Jupe skrzyżował ramiona i usiadł ze zwieszoną głową na jednym z
niewygodnych, typowo szpitalnych drewnianych krzeseł.
Nieoczekiwanie Kelly podała słuchawkę Jupe’owi.
— Sue chce z tobą mówić — powiedziała, uśmiechając się przy tym
znacząco.
Jupe z trudem przełknął ślinę i starał się wyglądać, jak gdyby nie miał
pojęcia, co to znaczy „wpaść w popłoch”. W tej chwili nawet rozmowa z
podejrzanym w jakiejś aferze wydawałaby mu się zadaniem dziecinnie
 
prostym. Gadanie z dziewczętami było zawsze domeną Boba Andrewsa, a nie
Jupe’a.
— Śmiało, Jupe — drażnił się z nim Pete. Siedział na łóżku obok Kelly.
Jupe wolno wstał i wziął słuchawkę.
— Halo! — zaczął oficjalnym tonem. — Mówi Jupiter Jones. Przerwał.
— Cześć! — usłyszał dziewczęcy głos, zabarwiony nerwowym chichotem.
— Jestem Sue. Jak leci?
— Jak co leci? — zapytał Jupe. Jego ścisły umysł wymagał logicznych
pytań, które pozwalałyby na równie logiczną odpowiedź.
— Och, nie wiem, rozumiesz... — bąkała Sue.
Jupe jeszcze raz przełknął ślinę i spojrzał z ukosa na Kelly. Wolałby
prowadzić tę rozmowę bez świadków. Pete i Kelly trzymali się za ręce i
uśmiechali się do niego.
— Nie chciałbyś wiedzieć, czy jestem miła albo coś w tym rodzaju? —
spytała Sue.
W tym momencie do sali wsunęła głowę pielęgniarka o włosach koloru
czystej miedzi.
— Koniec odwiedzin. Proszę opuścić salę!
Jupe odetchnął z ulgą i zwrócił słuchawkę Kelly.
— Zadzwonię później — rzuciła Kelly do słuchawki i odłożyła ją na
widełki. Potem mrugnęła do Jupe’a.
— Jupiter Jones, kobieciarz, znowu w akcji — stwierdziła. Drzwi
rozwarły się gwałtownie. Pędem wjechała leżanka popychana przez doktora,
dwie salowe i dwie pielęgniarki. Jupe odskoczył, by ustąpić z drogi.
Na leżance spoczywała pacjentka — młoda dziewczyna o ciemnych
kręconych włosach. jej śliczną bladą twarz pokrywały sińce. Część twarzy
zakrywał bandaż. Dziewczyna była nieprzytomna.
— To twoja nowa sąsiadka, Kelly — odezwał się młody lekarz internista.
Uśmiechał się uspokajająco. Włosy miał związane w mały kucyk. Pomógł
przenieść nową pacjentkę na łóżko.
— Czy to coś groźnego? — spytała Kelly.
— Obrażenia wyglądają na powierzchowne — wtrącił się Jupe. Jego
oczom nie umknął żaden szczegół. — Moim zdaniem to wstrząs mózgu i
niewielki szok pourazowy.
 
— Oo! Świetne rozpoznanie! — zdziwił się doktor i spojrzał z
uśmiechem na Jupe’ a.
Cała ekipa delikatnie ułożyła dziewczynę na łóżku. Pielęgniarka
zawiesiła na stojaku zestaw do kroplówki. Powoli, kropla za kroplą, spływał
życiodajny płyn.
Gdy pielęgniarki upewniły się, że pacjentka jest bezpieczna, wycofały się
wraz z salowymi. Doktor pozostał i zapisywał coś w karcie chorobowej.
— Co się jej stało? — spytała zatroskanym głosem Kelly.
— Rozbiła samochód na Countyline Drive. Zupełnie go zdruzgotała.
Wypadła z drogi. W taką cholerną noc jak dzisiejsza zawsze trafia się paru
nieszczęśników z wypadków — odparł lekarz i ruszył w stronę wyjścia. — To
dziecko pewnej znakomitości dodał — chociaż trudno ją poznać z tymi
siniakami. Jest córką...
Ale zanim doktor zdążył dokończyć zdanie, w otwartych drzwiach znów
pojawiła się ruda siostra.
— Mówiłam już i jeszcze raz powtarzam! — warknęła na Jupe’a i Pete’a.
— Odwiedziny się skończyły. Proszę natychmiast wyjść. Zostać mogą tylko
chorzy. Jeżeli jesteście chorzy, proszę skontaktować się z siostrą przełożoną.
— Zrozumieliśmy — powiedział Pete.
— Dobrze — odparła siostra. — Mam nadzieję, że nie będę musiała
wzywać strażników.
Odwróciła się i wyszła z sali. Pete pochylił się i pocałował Kelly. — Do
zobaczenia jutro, mała. Dziś nocuję u Jupe’a.
Ale Jupe wpatrywał się w kartę chorobową nowej pacjentki.
— Hej, co robisz? — spytał Pete.
— Zaspokajam swoją ciekawość — odpowiedział Jupe. — Doktor
wyszedł, zanim zdążył nam powiedzieć, kim jest ta dziewczyna. Kto to taki
Juliet Coop?
Pete spojrzał na Jupe’a i wzruszył ramionami. Nazwisko nic mu nie
mówiło. Pożegnali więc Kelly i wyszli.
Lecz już po minucie obaj dobrze wiedzieli, kim jest Juliet Coop. Gdy
podążali w stronę windy, wytoczył się z niej ogromny mężczyzna i spiesznie
ruszył w stronę dyżurki pielęgniarek. Pochylił się nad biurkiem tak, że jego
zatroskana twarz prawie dotknęła rudowłosej siostry.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin