Nagórski Pies.txt

(14 KB) Pobierz
KAZIMIERZ NAG�RSKI

pies

JEST PAN Z MIESI�CZNIKA "M�J PIES" i chce pan wiedzie� wi�cej ni� to, co w 
ma�ych wzmiankach napisa�a prasa. No dobrze. Niech wi�c pan wie, �e ca�a ta 
sprawa nie wydarzy�aby si�, gdyby�my nie kupili domu.
A wszystko zacz�o si� tak. Jechali�my z m�em podmiejskim poci�giem do moich 
rodzic�w, bo zdecydowali�my si� powiedzie� im. Jestem, jak Pan widzi, w ci��y. 
Wtedy jeszcze nie by�o wida�, ale byli�my tym mocno poruszeni. M�wili�my ci�gle 
o jednym. O naszej przysz�o�ci z dzieckiem. Na jednym z przystank�w, wie pan, 
tam, gdzie jest ten szpital dla wariat�w, wsiad�a kobieta, a �e naprzeciwko by�o 
wolne miejsce, usiad�a przy nas. Troch� mi by�o smutno, bo nasze mieszkanie w 
centrum to niewielki pok�j z kuchni�, powiedzia�am wi�c do m�a: "Szkoda, �e nie 
mo�emy mie� domu, dziecko mia�oby du�o wi�cej miejsca do zabawy". Wtedy ta 
kobieta spojrza�a na mnie i zapyta�a: "Jest pani w ci��y?", a ja na to: "Tak, 
jeszcze nie wida�, ale to ju� trzeci miesi�c", i dumna u�miecham si� do niej i 
nagle spostrzegam, �e jest bardzo blada, a po jej policzku p�ynie �za. Szybko j� 
wyciera i m�wi: "Mog� wam sprzeda� dom, bo wyje�d�am na sta�e za granic�. Nie 
chc� du�o. Dom mo�ecie obejrze� ju�. To na nast�pnym przystanku".
Tydzie� p�niej dom by� nasz. Kupili�my go, jak to si� m�wi - "za psie 
pieni�dze", ale by�y to przecie� wszystkie nasze niewielkie oszcz�dno�ci i to, 
co dostali�my ze sprzeda�y mieszkania w centrum, wi�c jak zobaczy�am wtedy, dwa 
tygodnie temu, tego zamaskowanego bandziora, z tym ogromnym rewolwerem w r�ku i 
mojego m�a, le��cego w salonie twarz� do pod�ogi, to my�la�am, �e zemdlej�. A 
ten wymachuje broni� i wrzeszczy: "Pieni�dze i kosztowno�ci, ale to ju�, bo mu 
�eb rozwal� jak psu".
KUPI�EM ten dom z my�l� o niej. Sta� na uboczu i mia� do�� ponury wygl�d. Przez 
wiele lat by� niezamieszka�y i wymaga� remontu. Zamierza�em nie tylko ca�kowicie 
zmieni� jego zewn�trzny wygl�d, ale tak�e jego wn�trze. Kiedy wszed�em do 
�rodka, zobaczy�em z korytarza po prawej obszern� staro�wieck� kuchni�, za ni� 
zrujnowan� �azienk�, po lewej - mroczny salon, dalej by�y cztery sypialnie, z 
wej�ciami naprzeciwko, a na ko�cu biblioteka. Stan��em zachwycony. Ten pok�j by� 
najwi�kszy i najwy�szy, ozdobiony na prawej �cianie wielkim weneckim oknem. 
Nieco odsuni�te od okna sta�o s�dziwe, rze�bione, d�bowe biurko, a po obu jego 
stronach dwa identyczne, obrotowe krzes�a z por�czami - w tym samym stylu. 
�ciany - od pod�ogi do sufitu - zastawione by�y drewnianymi rega�ami, zdobionymi 
pokr�tnym secesyjnym ornamentem, a na nich - czasem r�wno, prosto i karnie, a 
czasem niesfornie i w nie�adzie - ustawione by�y ksi��ki. Tysi�ce tom�w. W lewym 
k�cie biblioteki sta�y wygodne i do�� wysokie schody z por�cz�. Mia�y k�ka i 
�atwo je by�o przesuwa�. Biblioteka pozostanie. W takim stanie, jak jest. Trzeba 
tu tylko odkurzy� i posprz�ta�. Tak postanowi�em. I tak si� sta�o.
Jestem ekonomist�. Pracuj� w banku i jak na m�j wiek, 29 lat, mam wysokie 
stanowisko. Jestem kierownikiem dzia�u. Nie zarabiam �le, ale na kupno i remont 
tego domu nie m�g�bym sobie pozwoli�. Kupi�em go dzi�ki mojemu wujowi. �wi�tej 
pami�ci. 
Nie uprawia�em sport�w, bo jestem troch� za niski i troch� za ci�ki. Sp�jrzmy 
prawdzie w oczy - jestem gruby. Mam te� kr�tki wzrok i coraz wi�ksz� �ysin�. Ale 
mam te� zalety - jestem bystry, inteligentny i dowcipny. I jestem �wietnym 
ekonomist�. 
Jestem od niej troch� starszy. Znam j� od dobrych kilku lat. Eteryczna, 
ciemnow�osa, niebieskooka. Kiedy j� widz�, dr�� mi r�ce i wysycha gard�o. Moja 
wielka mi�o��. Gdy dom b�dzie gotowy, musi wystarczy� mi odwagi na o�wiadczyny.
DOM jest gotowy.
O�wiadczyny przyj�te.
POBRALI�MY SI� i zamieszkali�my w naszym domu. Szcz�cie. Z�apa�em Pana Boga za 
nogi. Mia�em prac�, kt�r� lubi�em. Dom, kt�ry dawa� mi wytchnienie i odpoczynek. 
Kobiet�, kt�r� bardzo kocha�em i kt�ra wtedy odwzajemnia�a moje uczucia. Rok 
szcz�cia.
Szcz�cie m�czyzny jest inne ni� szcz�cie kobiety. Dziecko. Tego bardzo 
pragn�a moja �ona. Po roku nieudanych pr�b poszli�my do lekarza. Razem. Badania 
wykaza�y, �e nie mo�emy mie� dzieci. Ani ona, ani ja.
By�y �zy. By�a rozmowa, po kt�rej nic nie postanowiono. Kilkudniowa sucha, 
bezbrze�na, czarna rozpacz. A potem dosta�em psa. Szczeniaczek. Psie dziecko. 
Ma�y, bardzo nieporadny jeszcze - husky, z niebieskimi oczami i pot�nymi, jak 
na takiego malca, �apami. I pierwszy raz - od tamtego dnia - zobaczy�em u�miech 
na twarzy mojej �ony.
Nie trwa�o to d�ugo. Trzy, mo�e cztery dni. Do mojej �wiadomo�ci jednak dotar�o 
po kilku tygodniach, kiedy sta�o si� brutaln� prawd�. Pies zaj�� moje miejsce.
Pozornie by�o jak dawniej. Posprz�tane, zadbane, przygotowane i wyprane. Tylko 
nie by�o ju� pi�tkowych romantycznych albo weso�ych kolacji we dwoje, szalonych 
sobotnich wypraw na zakupy, niedzielnych leniwych porank�w. Nie by�o nawet 
wsp�lnego ogl�dania telewizji ze �miesznymi, g�upawymi komentarzami.
Dla niej by� pies. 
Dla mnie - puste wieczory i samotne noce. Nie chcia�a si� ze mn� kocha�. Nie 
poda�a przyczyn. Nawet rozmawia� o tym nie chcia�a.
Zazdro�ci�em psu. Wszystkiego. Poca�unk�w i przytulania. Zabaw z patykiem i 
weso�ego turlania si� w trawie ogrodu. Jednostronnych rozm�w i czu�ego g�askania 
po g�owie.
Cierpliwo��. Postanowi�em przeczeka�. Zazdro�� i puste wieczory zaprowadzi�y 
mnie do biblioteki. Ksi��ki. Opas�e tomiska i cienkie ksi��eczki. Powa�ne 
rozprawy i weso�e opowiadania. Czyta�em wszystko.
MIN�� ROK. Z ma�ego psiaka wyr�s� pot�ny pies. Gdy stawa� na tylnych �apach, 
by� wzrostu mojej �ony. Byli nieroz��czn� par�. Darzy�a go uczuciem, kt�rego nie 
zazna�em nawet ja w naszym pierwszym wsp�lnym roku. Pies odwzajemnia� je z 
czu�o�ci� i przywi�zaniem. By�em intruzem. Ledwo tolerowanym przez �on�, 
lekcewa�onym przez psa. 
Schud�em. Jedzenie przesta�o mi smakowa�. Praca i wieczorne czytanie ksi��ek, 
wieczorne czytanie ksi��ek i praca.
Pewnej d�ugiej sobotniej nocy natrafi�em na ksi��k�, kt�ra nie mia�a ok�adki. 
Brakowa�o w niej kilkunastu stronic z przodu i nie wiadomo ilu z ty�u. Musia�a 
by� stara, bo papier by� ��tobr�zowy, a kartki postrz�pione. Zacz��em czyta�. 
Niezwyk�a. Traktat o magii. Godzin� p�niej doczyta�em si� rozdzia�u "Zamiany", 
a w nim, �e dusza cz�owieka mo�e zamieni� si� z dusz� zwierz�cia. Musz� by� 
jednak spe�nione pewne warunki. A zatem zwierz� musi by� wystarczaj�co du�e, 
musi by� noc i ksi�yc w nowiu, bo nawet odbite �wiat�o s�oneczne zniweczy 
zamiar, oraz formu�a - bardzo dok�adnie przepisana niebieskim atramentem, na 
czarnym papierze - o wymiarach 9x9 centymetr�w. Formu�a sk�ada�a si� z szeregu 
znak�w. Potem trzeba tylko przytrzyma� papier w wyci�gni�tych r�kach na 
wysoko�ci oczu i pomy�le� o zwierz�ciu. 
Na koniec by�y jeszcze dwa zdania: "Powr�t nie jest mo�liwy. Gdyby� jednak 
chcia� tego dokona� - niech B�g ma ci� w swojej opiece".
M�j racjonalny, ekonomiczny �wiatopogl�d wyszydzi� te brednie. Ale je�li to 
mo�liwe... Je�li to mo�liwe, to znowu m�g�bym by� z ni�. Troch� inaczej ni� 
przed rokiem, ale przecie� blisko. Najbli�ej, jak tylko mo�na. Spojrza�em na 
kalendarz. Jutro jest n�w.
M�J M�� ZWARIOWA�. Wlaz� pod zlewozmywak w kuchni i cieniutko piszcza�. Przedtem 
narobi� takiego rumoru w kuchni, �e obudzi�by ka�dego z najtwardszego snu. 
Zadzwoni�am po pogotowie, no i wtedy da� popis. Rzuci� si� na lekarza szczerz�c 
z�by i pewnie pogryz�by go, gdyby nie piel�gniarze. Dw�ch osi�k�w ledwo da�o 
rad� temu chuchrakowi. Kiedy wnosili go do karetki, spojrza� na mnie takim 
dziwnym, przejmuj�cym wzrokiem.
Tydzie� p�niej zjawi� si� lekarz z kliniki psychiatrycznej. M�j m�� jest 
powa�nie chory. Cierpi na zmian� osobowo�ci. Leczenie potrwa co najmniej kilka 
miesi�cy. Przywi�z� wszystkie jego rzeczy i kopert�, w kt�rej by� portfel z 
dokumentami, zegarek i kawa�ek czarnego papieru.
B�d� musia�a nauczy� si� �y� sama. Te wieczory na odludziu. Dobrze, �e mam psa. 
OD KIEDY JESTE�MY SAMI, m�j pies si� zmieni�. �azi za mn� krok w krok. Przedtem 
wprawdzie te� �azi�, ale teraz robi to inaczej. Teraz chodzi bardzo blisko. 
Kiedy g�askam go, zerka na mnie niebieskimi oczami i u�miecha si� kpiarsko. 
Zastanawia�am si�, czy pies mo�e si� u�miecha�. To nie jest nic innego. 
Potwierdzi�a to zreszt� historia z listonoszem.
Bawili�my si� w ogrodzie z patykiem. Prosta gra. Rzucam patyk. Pies biegnie, 
dopada patyk w trawie i wraca z kijkiem w z�bach. Przedtem droczy� si�, niby nie 
chcia� odda�, a teraz nag�a zmiana. Wraca, okr��a mnie i ulegle k�adzie patyk 
pod nogi. Rzucam drugi raz - to samo. Bior� patyk po raz trzeci - ca�y si� zje�a 
i wali prosto do furtki. Na podej�ciu, tu� za furtk� stoi listonosz. Pies 
poznaje go. Zwalnia. Podchodzi do listonosza, delikatnie, ale stanowczo wyjmuje 
mu z r�ki rulonik z gazetami i korespondencj�, spokojnie idzie do domu i k�adzie 
to wszystko na stoliku w przedpokoju. Listonosz u�miecha si�, ale jest blady jak 
kreda.
- Nie�le go pani wyszkoli�a w tak kr�tkim czasie - m�wi.
Nic nie m�wi�, tylko my�l�, �e wcale go nie szkoli�am.
Kilka dni p�niej poszli�my spacerem na skraj parowu. Nie oddala� si� zbytnio, 
ale na skarpie stan�� jak wryty. Przez dobrych kilka minut nie rusza� si�, a 
potem wolno i ostro�nie zacz�� schodzi� w d�.
- Wracaj - powiedzia�am.
Nie us�ucha�. Wprawdzie zatrzyma� si�, ale tylko odwr�ci� sw�j pi�kny, tr�jk�tny 
�eb i lekko nim pokr�ci�, jakby chcia� powiedzie� - nie. W chwil� p�niej run�� 
po zboczu, w kilka sekund znalaz� si� na dnie parowu, a potem zobaczy�am tylko, 
jak gna na z�amanie karku dnem parowu w stron� zagajnika.
Nie by�o go godzin�. Kiedy wr�ci�, mokry i zziajany, nie powiedzia�am nic, tylko 
obra�ona ruszy�am szybkim krokiem w stron� domu. Tylko przez chwil� szed� za 
mn�. Kiedy wsun�� swoj� mokr� g�ow� pod moj� lew� r�k�, min�� gniew. Wr�cili�my 
do domu.
Nast�pnego dnia ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin