Powieć co miesišc - 065 - Powieć co miesišc Ewa wzywa 07 Ewa wzywa 07 Ewa wzywa 07 Kazimierz Sławiński Zbrodnia rodzi zbrodnię ISKRY Warszawa 1974 Porucznik Stanisław Maksymiak z Komendy Powiatowej w wierczewie rozpoczšł urzędowanie jak zwykle punktualnie o godzinie dziewištej trzydzieci. wierczewo, niewielkie powiatowe miasteczko leżšce u podnóża Karkonoszy, nazwę, swš wywodzi od nazwiska dowódcy II Armii Wojska Polskiego - generała Karola wierczewskiego. Armia ta wiosnš 1945 roku wyzwoliła okoliczne tereny. Po zakończeniu działań wojennych wielu byłych żołnierzy osiedliło się w miasteczku i pobliskich wsiach. Teraz, po lalach, to oni wcišż nadawali ton życiu miasta, mimo że większoć z nich przeszła już na emeryturę, a miejsca za biurkiem i przy warsztacie zajęli ich synowie. W wierczewie panowały stosunki na pół rodzinne: prawie wszyscy mieszkańcy się znali. Porucznik przeglšdał włanie porannš pocztę, kiedy odezwał się telefon. Podniósł słuchawkę, nie przerywajšc czytania. - Słucham! - Czy to milicja? - zapytała roztrzęsionym głosem jaka kobieta. - Tak, o co chodzi? - Przyjeżdżajcie natychmiast! Zamordowano... - Kobieta urwała, jakby straciła nagle mowę. - Proszę się uspokoić. Kogo zamordowano? Kto mówi? - Pułkownika Odrowšża... W jego mieszkaniu na Wrocławskiej... Jestem jego gospodyniš. - Zaraz tam będziemy. Proszę tylko niczego nie ruszać. Maksymiak natychmiast połšczył się ze swoim szefem, kapitanem Miłoszem, i zameldował mu o telefonie gospodyni Odrowšża. - Wecie, poruczniku, samochód - zadecydował Miłosz. - I zabierzcie ze sobš lekarza. Niech sprawdzi, czy Odrowšż nie zasłabł lub nie zmarł na atak serca. Wiecie, jak ludzie lubiš sensację i we wszystkim dopatrujš się zbrodni. Jeli to rzeczywicie morderstwo, zaraz przylę wam ekipę dochodzeniowš. Kierowca milicyjnej warszawy, kapral Kowalczyk, zapucił motor. Pędzili na syrenie w stronę ulicy Wrocławskiej. Nie mieli szczęcia: tuż za ródmieciem ugrzęli przed przejazdem kolejowym. Na bocznicy, prowadzšcej do jedynego w miecie zakładu przemysłowego - Zakładów Wytwórczych Aparatury Przemysłu Spożywczego imienia Gottwalda, zwanych popularnie Gottwaldem - manewrował długi pocišg towarowy. Kierowca zaklšł i zatrzymał samochód. Musieli czekać; objazdu nie było. - Co się stało, panie poruczniku? - zapytał kierowca Maksymiaka, korzystajšc z postoju. - Zamordowano pułkownikaOdrowšża. Maurycy Odrowšż dowodził w 1939 roku, w stopniu rotmistrza, szwadronem jednego z wielkopolskich pułków kawalerii. Po zakończeniu kampanii wrzeniowej - przez Węgry, Jugosławię i Włochy przedostał się do Francji, a stamtšd dotarł do Anglii. Bral udział w walkach na Zachodzie, a po kapitulacji Niemiec wrócił do kraju. Wyjechał na Dolny lšsk i zaczšł tam pracować w zakładach imienia Gottwalda. Po kilku latach w Warszawie przypomniano sobie o Odrowšżu. Nie powołano go do czynnej służby wojskowej, ale awansowano do stopnia pułkownika, zapewniono solidnš emeryturę i zaproponowano współpracę z WojskowymInstytutem Historycznym. Odrowšż chętnie na to przystał, nie opucił jednak swego podgórskiego miasteczka. Był człowiekiem samotnym. Za autorskie honoraria kupił naprzedmieciu jednorodzinny domek, trochę go przebudował, umeblował i zamieszkał w nim, zdecydowany pozostać już tu na zawsze. Po nawišzaniu kontaktu z Instytutem Historycznym Odrowšż całkowicie oddalsię pracy historyczno-publicystycznej, powieconej głównie działaniom polskich sił zbrojnych na Zachodzie. Ukazało się kilka jego ksišżek i szereg artykułów w różnych czasopismach. Miasto szczyciło się swym sławnym pułkownikiem. Powszechnie wierzono, że ze swej pracy czerpie niezłe dochody. Odrowšż - aczkolwiek był człowiekiem samotnym i, jak podkrelał, zagorzałym kawalerem - nie zaliczał się do odludków. Przeciwnie, utrzymywał kontakty towarzyskie z wieloma ludmi, był aktywnym działaczem ZBoWiD-u, udzielał się społecznie; na wszystkich akademiach i uroczystociach lokalnych widywano w prezydium tego starszego, dystyngowanego siwego pana, z licznymi odznaczeniami w klapie marynarki. Pocišg wreszcie odjechał. Szlaban podniósł się w górę: droga była wolna. Kiedy warszawa zatrzymała się na ulicy Wrocławskiej, przed numerem 87, stało tam już kilku ciekawskich. Na ganku willi czekała starsza kobieta. Porucznik wyszedł z samochodu w towarzystwie lekarza. - To pani wzywała milicję? - Tak. - Proszę nas zaprowadzić do rodka. Z ganku wchodziło się do niewielkiegohallu, stamtšd, na wprost drzwi, prowadziły schody na górę. Obok było wejcie do kuchni. Po lewej stronie znajdował się duży, jasny pokój. Na rodku podłogi leżał w kałuży krwi starszy mężczyzna. Lekarz pochylił się nad nim i stwierdził zgon. Porucznik Maksymiak wszedł do rodka i podniósł słuchawkę aparatu. - Kapitanie - meldował - pułkownik Odrowšż nie żyje. Siady wskazujš na morderstwo. Proszę o przysłanie ekipy dochodzeniowej. Tak, rozumiem. Ja w tym czasie przeprowadzę wizję lokalnš. - Kiedy pani stwierdziła zgon? - zwrócił się z pytaniem do gospodyni Odrowšża, Zofii Leniakowej. - Jak przyszłam do pracy. - O której to było godzinie? - Około godziny dziesištej. Trochę póniej niż zawsze, bo robiłam zakupy na miecie. Otworzyłam drzwi wejciowe i chciałam wejć do kuchni... Ale zdziwiło mnie, że w gabinecie pana pułkownika jest cicho - od kilku dni pan pułkownik pisał na maszynie. Mówię więc: dzień dobry, panie pułkowniku. Nikt mi nie odpowiedział. Zajrzałam do rodka i zobaczyłam, że pan pułkownik leży na rodku pokoju. Mylałam, że zemdlał, ule patrzę - a tu kałuża krwi! Zaraz zatelefonowałam na milicję. - Zwłok pani nie ruszała? - Nie! Skšdże znowu. - To dobrze. Od dawna prowadzi pani gospodarstwo pana pułkownika? - Już jakie szeć lat. - Gdzie pani mieszka? - Niedaleko. Na Kocielnej 5. - Czy ma pani klucze od mieszkania? - Mam. Od furtki i od drzwi na ganku. - A dzi rano, kiedy pani przyszła, drzwi były zamknięte? - Zamknięte. - Na pewno? - Na pewno! - A furtka? - Furtka też. Ale tam jest zatrzask. - Czy drugich drzwi wyjciowych nie ma? - Nie ma. Za Niemców było wyjcie z kuchni do ogrodu, ale pan pułkownik kazał je zamurować. Porucznik wszedł za Leniakowš do kuchni zastawionej szafkami i obwieszonej makatkami. Na półkach stały czyste, wypucowane garnki. Za oknem rozcišgał się widok na niewielki ogródek. Wychyliwszy się przez okno porucznik zobaczył pozostałoć dawnych schodów, które prowadziły kiedy do zamurowanych teraz drzwi. Obok kuchni, w łazience, stała wanna zapełniona bieliznš. - Dzi miałam robić pranie, więc wczoraj wieczorem namoczyłam bieliznę. Dlatego wyszłam trochę póniej. - To znaczy o której? - Była chybaósma godzina. - Co w tym czasie robił pułkownik? - Siedział przy biurku i pisał na maszynie. Z hallu stromymi drewnianymi schodami weszli na górę. Znajdowały się tu dwa pokoje. Jednym była sypialnia gospodarza. Szerokie małżeńskie łoże starannie zasłano i przykryto kapš. Obok stała szafka nocnai szafa na ubranie. Na cianie wisiał duży kilim z ryngrafem Matki Boskiej. Obok szafy było wejcie do łazienki. Drugi pokój pełnił rolę rupieciarni. Zawalony był połamanymi meblami, skrzynkami, paczkami itp. Porucznik Maksymiak wrócił do hallu. - A te drzwi dokšd prowadzš? - Do piwnicy. Zeszli na dół. W małej piwnicy mieciła się pralnia, kotłownia, składzik opału i dwa pomieszczenia zastawione półkami. Niegdy był tu garaż. Pułkownikowi garaż nie był potrzebny, przerobił go więc na skład owoców i warzyw.Przy cianach stały skrzynie, a na regałach leżały duże, jasnoczerwone jabłka 1 złote gruszki. - To z własnego ogródka? - Nie, w ogrodzie nie ma drzew owocowych. Pułkownik owoce kupował u sadownika z Bolechowa. Jesieniš - na całš zimę. - Wracajmy na górę. Zastali tam już ekipę dochodzeniowš. Wywiadowcy robili zdjęcia, badali lady. Starano się jak najdokładniej odtworzyć przebieg tragedii. Lekarz kończył obdukcję. Maksymiak rozejrzał się po obszernym pokoju. Przy cianach stały regały z półkami pełnymi ksišżek. Dwoje drzwi balkonowych prowadziło na taras, który był jednoczenie dachem dawnego garażu. Zejcia z tarasu do ogrodu nie było. - Kiedy były tu dwa pokoje - objaniła gospodyni. - Kiedy pan pułkownik przerabiał willę, kazał rozebrać ciankę i zamurować okno od strony ogrodu. Zlikwidował też schodki z tarasu do ogrodu. Lekarz podał porucznikowi protokół z oględzin zwłok. ...mierć nastšpiła wskutek dwóch strzałów z pistoletu - oba były miertelne. Pociski przebiegły... powodujšc... Przybliżona godzinamierci: miedzy dwudziestš pierwszš i dwudziestš drugš ubiegłej doby. - Wiec pani twierdzi, że kiedy wczoraj wychodziła pani do domu, pułkownik siedział przy biurku i pisał na maszynie? - Tak. Poprosił mnie jeszcze o herbatę. Odpowiedziałam, że zaraz przyniosę. Wróciłam do kuchni, nalałam z czajnika herbaty i postawiłam szklankę na biurku. Potem pożegnałam się i wyszłam. Nie przyszło mi do głowy, że rozmawiam z nim ostatni raz. Taki porzšdny i zacny człowiek! Panowie chyba wykryjš mordercę? - Tak, na pewno. Ale musi nam pani pomóc. Porucznik Maksymiak podszedł do biurka, na którym stała maszyna do pisania. W wałek wkręcone były trzy kartki maszynopisu oznaczone u góry cyfrš 45, na nich kilka zdań. Ostatnie: natarcie 1 Dywizji Pancernej rozpo... urwane było w połowie słowa. Obok maszyny do pisania leżało kilka ksišżek, ryza papieru i teczka z maszynopisem. Pułkownik dypt. w st. spocz. Maurycy Odrowšż:...
manymarek