ŚWIADECTWO.doc

(1364 KB) Pobierz
- 1 -

- 1 - 

Pewna dziewczynka chciała z całą klasą szkolną pojechać na wycieczkę w góry, ale w domu nie mógł zostać bez opieki pięcioletni jej braciszek, gdyż mama była w szpitalu, a tatuś w pracy. Za zgodą więc pani nauczycielki zabrała go ze sobą. Ten zaś po krótkiej drodze szlakiem górskim zaczął płakać i opasywać szyję utrudzonej siostrzyczki. Ona jednak niosła go dzielnie - tak jak lubią dzieci - "na barana". Jadący wyciągiem krzesełkowym turyści, widząc jak się męczy i stale przystaje, wołali: "Dziewczynko, zrzuć ten ciężar z siebie, ma przecież nogi, niech idzie sam". Ona jednak zmęczona, lecz roześmiana zawołała: "To nie ciężar, proszę pana, to jest mój brat".

Ks. Jeziorski A., Środki społecznego przekazu a rozwijanie solidarności pomiędzy ludźmi i narodami; BK 2-3/1988/, s. 81

- 2 - 

W Małym Gościu Niedzielnym wyczytałem kiedyś taką historię:

Do studni za wsią szły trzy kobiety. Mówiły o swoich synach. Mój syn powiedziała pierwsza -jest bardzo wysportowany. A mój - powiedziała druga - przepięknie śpiewa. Trzecia milczała. Zachęciły ją, by również powiedziała coś o swoim dziecku. Mój syn - rzekła po długim milczeniu - jest takim zwyczajnym chłopcem.

Gdy kobiety wracały przygięte ciężarem wiader, wybiegli naprzeciw trzej synowie. Pierwszy zaczął fikać w powietrzu koziołki. Był rzeczywiście bardzo wysportowany. Drugi zaśpiewał piosenkę. Śpiewał pięknie jak słowik. Trzeci wziął od matki wiadra i poniósł do domu bez słowa.

Ks. Mitros Sz., Prawdziwa Emancypacja, BK 4l1984l, s. 217-219

- 3 - 

Zapewne już słyszałeś o młodym żołnierzu niemieckim, z pochodzenia Austriaku, którego grób znajduje się na cmentarzu parafialnym w Machowej koło Pilzna w woj. tarnowskim. Na grobie, na niedużym maszcie flaga austriacka i zawsze świeże kwiaty. Miejscowa ludność uważa go za świętego, przyozdabia jego grób i modli się do niego. Chodzi tu o Ottona Schimka. Był katolikiem dobrze wychowanym przez matkę. Od niej nauczył się religię traktować na serio. A przecież miał dopiero 19-lat, gdy 14 listopada 1944r. został rozstrzelany przez swoich. Gdy był na urlopie w domu, pokazując matce swoje ręce powiedział, że są czyste, że nie są skrwawione. Mówił, że nie strzela do ludzi, bo wie, że oni, tak jak i on chcą żywi wrócić do swoich rodzin. Nie zgodził się, by wziąć udział w egzekucji zakładników polskich w Pilznie tłumacząc, że oni są niewinni, a niewinnych zabijać nie wolno, bo tego zabrania Prawo Boże i sumienie. Wiedział, ile kosztować go może odmowa wykonania rozkazu w warunkach wojennych. I przyszedł rozkaz z kancelarii III Rzeszy, że należy go rozstrzelać jak psa w rowie. Kapelan wojskowy modląc się z nim towarzyszył mu w ostatniej drodze na spotkanie z tym, który powiedział: "Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy Królestwo niebieskie" (Mt 5,10). Wydawałoby się, że przegrał, bo życie stracił, ale jest to tylko pozorna przegrana. Sam pisał w liście do brata, gdy wiedział, że będzie rozstrzelany: "Jestem w radośnie podniosłym nastroju. Cóż mam do stracenia? Nic, tylko nasze biedne życie, duszy nie mogą przecież zabić. Jaka nadzieja!" ("Homo Dei", nr 2 z 1975 r.)

Ks. Łatka S., Prawdziwe zwycięstwo, BK 4l1985/, s. 215

- 4 - 

Maciek wrócił ze swoich wakacji w zeszłym tygodniu. Był z rodzicami i bratem nad morzem. Opowiadał ciekawą historię, której był świadkiem. Otóż w dniu, kiedy plaża była niestrzeżona, na dmuchanym materacu, ,przy lekko wzburzonej fali wypłynął w morze dziesięcioletni chłopiec. Niespodziewanie nagła fala wywróciła materac i chłopiec zaczął tonąć. W pobliżu spacerował żołnierz, będący na przepustce. Nie namyślając się długo zrzucił tylko ciężkie buty i marynarkę i w koszuli i spodniach skoczył do wody. Wyciągnął chłopca na brzeg, zrobił sztuczne oddychanie, uratował mu życie. Dał prawdziwe świadectwo swemu żołnierskiemu rzemiosłu, był dzielny, potraf ł szybko podjąć decyzję, nie myślał wcale o sobie.

Ks. Molenda B., "Zdjęła go litość i zaczął nauczać BK 6 /1988/, s. 331

- 5 -

W ubiegłym tygodniu w szkole Marcina była wielka uroczystość nadano szkole imię Bohaterów II Wojny Światowej. Na akademii zebrali się kombatanci, świadkowie trudnych wojennych czasów i uczestnicy walk. Świadków i kombatantów odszukiwali miejscowi harcerze. Marcin znalazł ich aż trzech; był wśród nich dziadek Marcina. Kombatanci, byli żołnierze, opowiadali o swoich wojennych przeżyciach, niebezpiecznych przygodach, o kolegach, którzy wówczas stracili swoje młode życie. Wszyscy bardzo mocno przeżyli to świadectwo.

Kiedy Marcin wrócił do domu, opowiadał o wszystkim, co usłyszał, swojej rodzinie. Jednak po chwili zadał swoim rodzicom dość niespodziewane pytanie: "No tak, oni jeszcze żyją, mogą powiedzieć, jak było w czasie wojny, ale skąd my wiemy, co było dawniej, co było sto, dwieście, czy tysiąc lat temu? Przecież ludzi z tamtych czasów już nie ma. Kto nam opowie na przykład o życiu Pana Jezusa?"

W domu natychmiast rozgorzała zacięta dyskusja. Każdy miał tu coś do powiedzenia. W końcu przerwał to tato Marcina pytając: "Czy świadectwo musisz mieć tylko w formie ustnego przekazu? Są przecież jeszcze pisma, są zachowane dzieła dawnej kultury, sztuki mówiące o ludziach z przeszłości. O Panu Jezusie świadectwa dają również liczni pisarze, ewangeliści i apostołowie". Tato wziął z półki Pismo święte i odczytał tekst, którego i my dzisiaj wysłuchaliśmy.

Ks. Molenda B., Katolicki Uniwersytet Lubelski - świadek Zmartwychwstania na polskiej ziemi, BK 2 /1988/, s.102

- 6 -

Kronika życia św. Kryspiny mówi nam, że żyła w Takorze w Numidii (obecnie Algier) na przełomie trzeciego i czwartego wieku. Była powszechnie bardzo szanowaną osobą. Mówiono o niej ze czcią obdarzając ją tytułem: matrona. Rzeczywiście dobrze jej się wiodło: miała liczne potomstwo, w domu zawsze gościł dostatek. Aż tu doniesiono na nią, że , jest chrześcijanką, a wiara nasza była wtedy prześladowana. Uwięziono ją w czasie śledztwa niedwuznacznie podpowiadano jej, że będzie wolna, ale za cenę odejścia od Chrystusa. Jest jednak stanowcza, dokonawszy raz wyboru Chrystusa, chce pozostać wierną Jemu do końca. Nie chciałaby być chorągiewką, która tak się ustawia, jak wiatr zawieje. Stawiono ją przed władcą - prokonsulem w Thevasta. Ten próbuje ją zastraszyć, ale na próżno. Kryspina zachowuje spokój i męstwo. Zostaje najpierw skazana na tortury. Cierpi bardzo, ale dalej jest spokojna, wie bowiem, komu zaufała. A Pan daje jej siłę, że cierpienie i tortury znosi pogodnie i z należytą godnością. Ten niczym nie zamącony spokój i męstwo w cierpieniu oddziałowuje na drugich. Ludzie widzą, że największym skarbem na tej ziemi jest sam Chrystus, za którego nawet warto życie dać. Została ścięta w 304 roku. Jej piękne życie mówi nam, żebyśmy umieli zawsze wybierać Boga, a wtedy będziemy prawdziwie wielkimi ludźmi, a nasze życie będzie w pełni udane.

Ks. Orszulak F. CM, Konieczność wyboru, BK 1 (1985), s.18

- 7 -

Ojciec Stasia był bogatym człowiekiem, tak że Stasiowi nie brakowało nigdy zabawek. Kiedy nadszedł czas, by Stasio poszedł do szkoły, ojciec wysłał go, razem z bratem, do szkoły do Wiednia. Stasio nie pysznił się jednak z tego, że jego ojciec jest bogaty. Nie szukał samej tylko zabawy, ale brał się pilnie do nauki, dla innych był koleżeński. Gdy miał 17 lat, a więc był starszy od was - ale to nie znaczy, że był już "stary" postanowił, że będzie służył Panu Bogu jako kapłan. W tym celu udał się pieszo z Wiednia do Rzymu i zgłosił się do nowicjatu księży jezuitów. W nowicjacie - to znaczy w okresie próby, czy nadaje się, by zostać księdzem - wzbudził u swoich rówieśników, ale także księży wychowawców, powszechny podziw. Ale nie tym, że Stasio pochodził z bogatej rodziny, że w domu miał służących! Wzbudził podziw tym, że się nie wstydził sprzątania, zmywania, usługiwania innym...

Ks. Tomalik K., Eucharystia - źródłem pokory, BK 6 /1986/, s. 339-340

- 8 -

W piękny, sierpniowy poranek wielu mieszkańców Rzymu udało się w stronę klasztoru Ojców Jezuitów. Niektórzy z nich nieśli wiązanki kwiatów. Wszyscy pragnęli uczestniczyć w niezwykłej uroczystości. Kaplica zakonna wypełniła się po brzegi ludźmi. Na środku kaplicy była wystawiona trumna, a w niej spoczywało ciało zmarłego młodego zakonnika. Przy trumnie klęczeli starzy i młodzi mieszkańcy Rzymu, ojcowie i bracia zakonni. Wszyscy się modlili. Wśród obecnych był kardynał. Stał nieruchomo i w głębokim zamyśleniu spoglądał na zmarłego. W pewnym momencie ów kardynał zwrócił się w stronę stojącego obok zakonnika i przyciszonym głosem zapytał: "Czego dokonał ten przybysz z Polski, że tak tłumnie zgromadzili się tutejsi mieszkańcy, aby oddać mu cześć?" - "On dokonał rzeczy nadzwyczajnej - odpowiedział zakonnik. Został świętym. Ci wszyscy, zwartym kręgiem otaczający trumnę, już za życia nazywali go >Świętym Polakiem<".

Ks. Adamkowicz Cz., Święty jest Pan, BK 1 /1986/, s. 7

- 9 -

Kiedyś, gdy nasza Ojczyzna była wykreślona z mapy Europy, kiedy kraj nasz został rozgrabiony przez ościenne państwa, to wtedy dzieci polskie zmuszone były do uczenia się w szkole obcej mowy - języka zaborców. Tym samym miały wyrzec się języka ojczystego i zapomnieć, że są Polakami. I oto w jednej szkole w zaborze pruskim zastraszono polskie dzieci, że mają mówić zawsze i wszędzie po niemiecku. Dzieci stanęły wobec trudnego wyboru: albo zdradzić swój ojczysty język, albo ponosić dotkliwe kary za ojczystą mowę. Jednemu z uczniów zagroził nauczyciel, że jeżeli będzie opowiadał po polsku, to dostanie kijem po ręce. Mówiło się wtedy, że otrzyma łapę. Chłopiec wywołany do odpowiedzi stanął spokojnie i chociaż nauczyciel groźnie i ostrzegawczo mówił do ego: "Daję ci chłopcze pięć minut do namysłu, bo w przeciwnym razie wymierzę ci łapę", to jednak ten dzielny mały Polak wyciągnął i spokojnie powiedział: "Proszę bić. Wiem, że będzie mnie potem ręka boleć, może nawet kilka godzin, ale potem będę uradowany, że nie zdradziłem swego języka. Ale gdybym zdradził swoją polską mowę, to żałowałbym przez całe życie".

Ks. Orszulak F., Konieczność wyboru, BK 1 /1985/, s.18

- 10 -

Jacek i Paweł wrócili z koloni letnich bardzo zadowoleni. Prawie cały lipiec wśród lasów i jezior! Było naprawdę wspaniale. Wychowawca ich grupy wciąż wymyślał różne atrakcje. To podchody, to piłka nożna, pływanie, konkursy, ognisko... W każdą niedzielę chodzili p trzy kilometry do pobliskiego kościółka. Jacek z Pawłem służyli nawet do Mszy św. Rzeczywiście cała kolonia zorganizowana była na medal. Chłopcom wszystko się podobało - z wyjątkiem jednej sprawy. Punktualnie o godzinie 21 obowiązywała cisza nocna.

Pewnego dnia, gdy wszyscy już zasnęli, Jacek i Paweł wybra1i się na nocną wycieczkę nad jezioro. Pełni wrażeń wrócili o północy. Pech chciał, że zaczął szczekać pies, który obudził pana wychowawcę i wpadli wprost w jego ręce. Za naruszenie prawa kolonijnego chłopcy musieli przez cztery dni obierać ziemniaki. Zrozumieli, że takie prawo ustanowione było dla ich dobra. że chodzi tutaj nie tylko o ich prawidłowy wypoczynek, ale o pełne bezpieczeństwo.

Ks. Andrzejewski R., Słuchaj praw, jakie daje ci Pan, BK 1 /1988/, s.16

- 11 -

Do klasy Roberta chodził chłopak o dwa lata starszy od wszystkich, ponieważ już dwa razy musiał powtarzać rok szkolny. Ten repetent był bardzo zaczepny i już prawie każdy w klasie od niego oberwał. Wtedy często zdarzało się, że pokrzywdzony, nie mogąc starszemu i silniejszemu "oddać", rzucał za nim różne wyzwiska, gdy był w bezpiecznej odległości. Przerośnięty" uważał to za coś normalnego i nawet się nie obrażał. Kiedy jednak zaczepił Roberta i sprawił mu ból, nie usłyszał żadnych przezwisk. Robert nigdy nikogo nie poniżał przez wyzwiska. To najpierw zdziwiło napastnika, a potem zaczęło go denerwować. Zaczął zaczepiać Roberta coraz częściej, ale Robert nie dał się sprowokować. Postanowił, że będzie cierpliwy i nie odpowie złem za zło. A ponieważ w klasie był zwyczaj wpisywania do pamiętników, dał swój pamiętnik temu nieprzyjaznemu koledze. Zaskoczył go tym zupełnie. Odtąd przeszła mu ochota atakowania Roberta. A w swoim pamiętniku Robert przeczytał taki oto wpis repetenta: "Mądrzejszemu ode mnie Robertowi".

Ks. Czerniejewski R., Prorok musi być cierpliwy, BK 5 /1989/, s. 269-277.

- 12 -

Córka króla francuskiego Ludwika XV miała bardzo dobrą i pobożną służącą. Któregoś dnia była zagniewana i niezadowolona. Swój zły humor wyładowała na niewinnej służącej, karcąc ją szorstko i niegrzecznie. Służąca w spokojny sposób zwróciła swej pani uwagę, że słusznie wyrządza jej przykrość. Obrażona królewna zawołała wrzaskliwie: "Czy nie wiesz, że jestem córką króla?" Służąca odpowiedziała z pokorą: - "A ja jestem czymś więcej, jestem dzieckiem Pana.

  Ks. Rogowski P., Umiłowani przez Ojca, BK 4/1984/, s. 196

- 13 -

Ania miała koleżankę Basię. Była to biedna dziewczynka. Jej mama ciągle chorowała, a tatuś już nie żył. Basia ze smutkiem spoglądała na i, gdy kupowały owoce w sklepie, gdy bawiły się nowymi zabawkami. Nie miała pieniędzy na owoce, nie przynosiła do szkoły nawet kanapek. Była często głodna. Ania miała dobre serce i żal jej było Basi. ś wychodząc do szkoły, poprosiła mamę o dodatkową kanapkę. Na długiej przerwie podeszła do Basi i poczęstowała ją. A potem prawie go dnia było podobnie. Ania bawiła się z Basią, razem wracały ze y na spacer, odrabiały lekcje i Ania cieszyła się, gdy widziała, że i coraz częściej jest uśmiechnięta.

Ks. Gryszka F., Przyjdzie sądzić żywych i umarłych, BK 4 /1984/, s. 225

- 14 -

W dniu 24 czerwca w domu salezjańskim w Turynie obchodzono uroczyście imieniny księdza Jana Bosko. Chłopcy składali mu życzenia. Na podarunki materialne nie bardzo było ich stać. Starali się natomiast słowach i poprzez modlitwę wyrazić swoje uczucia. Ksiądz Bosko ruszony, chcąc się odwdzięczyć, powiedział: - Niech każdy napisze na karteczce, jaki chciałby otrzymać podarunek ode mnie. Jeśli tylko będzie to możliwe, postaram się wypełnić wasze życzenia.

Różne były życzenia chłopców, niektóre wydawały się dziwne i śmieszne, jak na przykład to: chciałbym otrzymać sto kilogramów ciastek, to wystarczyłoby mi na cały rok. To życzenie wydaje się śmieszne dzieciom bogatym. Nie jest natomiast dziwne ani śmieszne w latach dziecka, które nie jadało nie tylko słodyczy, lecz często kładło się głodne na nocny spoczynek. Wielu bowiem wychowanków księdza Bosko pochodziło z najbardziej biednych rodzin.

 Na kartce Dominika Savio ksiądz Bosko odczytał: "Proszę mi pomóc zostać świętym". Ta prośba sprawiła mu największą radość i o niej nigdy nie zapomniał.

Dominik, przy pomocy przede wszystkim łaski Bożej, a trochę także księdza Bosko, został rzeczywiście świętym. Nie zrobił wprawdzie nic nadzwyczajnego, żadnego cudu. W jego życiu były same dobre uczynki: częsta Komunia święta, z uwagą odmawiane codzienne modlitwy, usłużność wobec kolegów, dobry przykład i pracowitość v: odrabianiu lekcji. Z nauką miewał jednak czasem trudności. Zachowała się pożółkła kartka z jego wypracowaniem z łaciny, w którym zrobił trzy błędy.  Dominik umarł młodo, w chwili śmierci miał niecałe 15 lat. Jego życie opisał święty Jan Bosko, który był jego wychowawcą i spowiednikiem. W dwadzieścia lat po śmierci Dominika, ksiądz Bosko miał dziwny. Ujrzał w nim wielkie tłumy młodzieży i dzieci, szczęśliwych, bo byli t w niebie. Wśród nich znajdowali się też jego wychowankowie. Na ile tej młodzieży zbliżył się do księdza Bosko Dominik Savio. Nastąpiła między nimi długa rozmowa na temat wychowania młodzieży w domach salezjańskich. Oto jedno ze zdań wypowiedziane przez św. Dominika: "co najbardziej mnie cieszyło i umacniało w chwili śmierci, była opieka Matki Bożej! To proszę powiedzieć swoim i póki żyją, niech nigdy nie zapominają modlić się do Niej".

Święci, dzieci i niebo, BK 4 /1988/, s. 205-206

- 15 -

Przed urodzeniem Pana Jezusa żył król Antioch IV Epifanes /175- 163/. Był to bardzo niedobry władca. Chciał, aby wszyscy Żydzi wyrzekli się wiary w Jedynego, Prawdziwego Boga i przyjęli pogańskie wierzenia i obyczaje. W Piśmie św. Starego Testamentu jest księga Machabejska, która opisuje bardzo dokładnie, jak ten król prześladował ludzi wierzących i kochających Boga /2 Mch 7,1-42). Wśród wielu więzionych również zostało schwytanych siedmioro braci razem ze swoją matką. Zbito ich biczami i rzemieniami i zmuszono do odstępstwa od prawdziwej wiary, którą przejęli od swoich ojców. Odważnie wystąpił pierwszy z nich: "Jesteśmy bowiem gotowi raczej zginąć, aniżeli przekroczyć ojczyste prawa". Rozgniewał się król Antioch. Kazał rozpalić patelnie i kotły. Zamordowano młodzieńca. Widzieli to wszystko jego bracia, ale nie ulękli się, lecz mówili: "Pan Bóg widzi i naprawdę ma litość nad nami".

Potem na śmierć poprowadzono drugiego brata, który mówił do króla: "Ty zbrodniarzu, odbierasz nam to obecne życie. Król świata - Bóg - wskrzesi i ożywi nas do życia wiecznego". Trzeci brat sam poszedł do kata i poddał ręce mówiąc: "Z nieba je otrzymałem, ale dla jego praw nimi gardzę, a spodziewam się, że od Boga ponownie je otrzymam". Czwarty Machabejczyk umierając mówił: "Lepiej jest nam, którzy giniemy z ludzkich rąk, w Bogu pokładać nadzieję, że znów przez Niego będziemy wskrzeszeni". A piąty brat odważnie nawet ostrzegł złośliwego króla: "Ty zaś zaczekaj, a zobaczysz wielką moc Boga, jak ciebie i twoje potomstwo podda katuszom". Podobnie szósty brat, kiedy umierał mówił królowi: "Nie oszukuj nadaremno sam siebie! Nie przypuszczaj, że p6zostaniesz bez kary, skoro odważyłeś się prowadzić wojnę z Bogiem".

Godna podziwu była ich matka. Nadzieję całkowicie pokładała w Bogu. Wyraźnie wyznawała, że stwórca świata w swojej litości ponownie odda ukochanym synom życie. Król Antioch był okrutny. Przyprowadził najmłodszego syna przed oblicze matki. Namawiał ją, aby ona razem z nim wyrzekła się Boga. Obiecał nawet nagrodę. Ona, kiedy się nachyliła, wyszeptała synowi słowa: "Nie obawiaj się tego oprawcy, ale bądź godny swoich braci i przyjmij śmierć, abym odnalazła cię razem z braćmi". Podobnie jak bracia i ten najmłodszy z nich okrutnie został zamordowany.

Ks. Beksiński J., "Przyjdę niebawem, a zapłata moja, jest ze Mną", BK 3-4 /1986/, s. 166-167

- 16 -

Jechałem w czasie wakacji autobusem dalekobieżnym do Krakowa. Naprzeciw mnie siedziała starsza pani z chłopcem. Chłopiec chodził już z pewnością do szkoły. Zauważyłem, że był on bacznym obserwatorem wszystkiego co się wokół niego działo. Po pewnym czasie nasz autobus przystanął na 10 minutowy planowy postój. Chłopiec podszedł wtedy do pana kierowcy i zaczął ciekawą rozmowę. Oczywiście nie podsłuchiwałem ale rozmawiali na tyle głośno, że słyszałem całą ich rozmowę. Chłopiec zapytał, czy to trudno zostać kierowcą autobusu, jak długo już pan kierowca jeździ, czy miał jakiś wypadek, w końcu czy ta praca jest trudna, czy łatwa. Pan kierowca okazał się człowiekiem bardzo rozmownym. Powiedział mu, że najpierw tak jak on chodził do szkoły podstawowej, później był w szkole zawodowej, zdobył zawód mechanika kierowcy, w końcu po pewnym czasie praktyki i zdanych egzaminach stał kierowcą autobusu. Powiedział, że to praca szalenie odpowiedzialna, przecież przewozi ludzi i odpowiada za ich bezpieczną jazdę. Powiedział też, że lubi swą pracę, że czuje się w niej potrzebny i wie, że może innym dobrze służyć.

Pomyślałem wtedy, jakie mądre słowa wypowiedział ten pan. Chłopiec ł również zadowolony z rozmowy. Kiedy siadł obok starszej pani, wiedział: "Wiesz babciu, ja też zostanę kierowcą autobusu". Wówczas włączyłem się do rozmowy. "Trudną pracę chcesz sobie wybrać" wiedziałem. Chłopiec na to: "Owszem, ale ja się pracy nie boję. A pan ma pracę?" - zapytał." Jestem księdzem" - odpowiedziałem. "To też trudna praca", odrzekł poważnie mój rozmówca. - "Masz rację i wiesz, że praca podobne trochę do pana kierowcy". Chłopiec, zaskoczony, nie od razu zrozumiał o czym myślę. "Przecież ksiądz nie przewozi ludzi? "Owszem staram się o to". "Nie rozumiem" - powiedział chłopiec.

Ks. Molenda B., Wśród modlitw i postów, BK 3-4 /1986/, s.153-154

- 17 -

W warszawskim więzieniu na Mokotowie znajdował się pewien profesor. Miał zwyczaj podczas modlitwy swoich współkolegów gasić o ścianę papierosa oraz zdejmować nakrycie głowy i wsłuchiwać się w ich błagania. Kiedyś powiedział: "Jakże wam zazdroszczę! Ja nie mam wiary w Boga. W moim domu rodzinnym nikt nie mówił o Nim, o Matce Częstochowskiej. Doprawdy, czuję się kaleką! Nie mam tej waszej mądrości. Jesteście bogatsi ode mnie.

Ks. Pawełczak W., Poznanie Boga - świadectwem godności, BK 6 /1985/, s. 330

- 18 -

Andrzej niechętnie się modlił. Mimo, że już przystępował do Komunii św., że obiecywał Panu Jezusowi przyjaźń, klękał do pacierza bez przekonania. Często zmęczony zasypiał, a rano ledwie zdążył się przegnać. Pewnego razu długo nie mógł zasnąć. Ojciec późno wrócił z pracy rodzice długo jeszcze rozmawiali w sąsiednim pokoju. Do uszu Andrzeja docierały pojedyncze słowa. Nagle zaczął wsłuchiwać się uważnie. Podszedł do uchylonych drzwi i zobaczył, jak rodzice klęczą i razem jednym głosem odmawiają pacierz. Od tej pory modlitwa nabrała dla Andrzeja innego znaczenia. Wyuczone modlitwy zaczął odmawiać z uwagą. Nie wszystko rozumiał. Wtedy pytał rodziców: "Co to znaczy, że Maryja jest pełna łaski, o jakie królestwo prosimy mówiąc: >przyjdź Królestwo Twoje<". W niedzielę ojciec wziął z półki Pismo św., które Andrzej dostał dniu I Komunii św., ale do tej pory po nie nie sięgał, i przeczytał te fragmenty z Ewangelii, w których Jezus porównywał swoje Królestwo perły, do ziarna gorczycy, do zaczynu. Ojciec te porównania potrafił wyjaśnić. Od tej pory wspólne czytanie Pisma św. stało się niedzielną praktyką. Andrzej sam odszukał w Piśmie św. i przeczytał przed rozpoczęciem wieczerzy wigilijnej opowiadanie o narodzeniu Jezusa w Betlejem. To był wspaniały wieczór! Nie dlatego, że pod choinką były prezenty. Tego dnia Andrzej zrozumiał, że Jezus, który urodził się tak dawno w ubogiej stajence, jest obecny w jego domu, że w jego rodzinie Jezus liczy się przede wszystkim. Jeszcze nigdy tak długo i z takim przejęciem nie śpiewał kolęd! A potem z całą rodziną poszedł na pasterkę. I choć była północ, Andrzejowi nie chciało się spać...

  Ks. Mikołajczyk J., Rodzina - Bogiem silna, BK 5 /1986/, s. 287

- 19 -

Piotruś, uczeń czwartej klasy, w czasie letnich wakacji wyjeżdżał na łonie. Mama pomagała mu pakować potrzebne rzeczy i kiedy już wszystko było ułożone w plecaku, mama przyniosła książeczkę do nabożeństwa i mówi do syna: "Weź, Piotrusiu, tę książeczkę do nabożeństwa, bo gdybyście w niedzielę nie uczestniczyli we Mszy św., w czasie wolnym pomódl się sam, gdyż Pan Bóg nakazał dzień święty święcić". I mama miała rację. Dzieci nie uczestniczyły we Mszy św. Po obiedzie, w czasie ciszy, kiedy inni chłopcy rozmawiali albo grali w karty, Piotrek nie tylko w niedzielę, ale także w dni powszednie ciągał z plecaka książeczkę i modlił się. Początkowo jego koledzy śmiali się z niego, ale później, kiedy się przekonali, że Piotrek to fajny chłopak, zaczęli go szanować i nawet modlić się razem z nim.

Ks. Gawlicki S. C.Or., Świadectwo życia - drogą do pojednania, BK 5 /1985/, s. 297

- 20 -

W jednej z parafii poznańskich, na zakończenie Tygodnia Miłosierdzia procesja z darami podczas Mszy św. dla dzieci była inna niż zwykle. Każdej niedzieli dzieci przynoszą hostię i komunikanty oraz wino i wodę, które kapłan przemienia w Ciało i Krew Chrystusa, a także przynoszą zebrane ofiary pieniężne na cele parafialne.

Tym razem przyniesiono do ołtarza jeszcze inne dary. I tak np. przedstawiciele klasy II przynieśli pocztowy przekaz pieniężny, bo na katechezie składali do wspólnej skarbony pieniądze z własnych oszczędności przeznaczając je dla biednych. Pani katechetka wysłała je do księdza biskupa, który jest odpowiedzialny za pomoc potrzebującym w naszej Ojczyźnie. Klasa III - przyniosła odzież i zabawki dla biednych dzieci. Klasa IV - 5 kg jabłek, bo oni w tygodniu Miłosierdzia odwiedzali chorych w parafii, zanosząc im owoce i słodycze upieczone przez mamy. Przyniesione do ołtarza jabłka po Mszy św. też zanieśli chorym.

Ks. Buczkowski G., Wy dajcie im jeść, BK 3-4 /1989/, s.172

- 21 -

Czytając żywot Matki Teresy z Kalkuty dowiedziałem się, że w 1969 roku przyjechał do Kalkuty Muggeridge, wybitny dziennikarz, człowiek religijnie obojętny, człowiek kpiący ze wszystkiego i ze wszystkich. Przyjechał do Kalkuty nie po to, żeby podziwiać Matkę Teresę, ale dla ciekawości, może nawet z chęci wyszydzenia jej działalności. Ale był to człowiek uczciwy. Gdy więc długo i odważnie obserwował czyny tej prostej, biednej zakonnicy, gdy widział jej przeogromną miłość i poświęcenie, wtedy ogarnął go podziw, a nawet uwielbienie dla tej skromnej, pokornej niewiasty. Przekonał się, że ona całkowicie, bez reszty, oddała swoje siły, swoje zdolności, swoją energię - po prostu życie Panu Bogu i najbardziej nieszczęśliwym ludziom. Urzeczony jej prawdziwą wielkością, napisał książkę o Matce Teresie. Co więcej, postanowił nakręcić film o jej życiu i działalności. Po pewnym wahaniu Matka Teresa wyraziła na to zgodę. "Dobrze - powiedziała z uśmiechem zrobimy razem coś pięknego dla Boga!"

Ks. Pielatowski K., Zróbcie coś pięknego, BK 5 /1989/, s. 295

- 22 -

Chciałbym wam dzisiaj przedstawić Jacka z siódmej klasy. Wysoki Chłopak, przeciętnie zdolny, pracowity, ale bardzo nieśmiały. Ile to już razy na dokuczano mu z tego powodu! Dlatego, nie dalej jak dwa tygodnie temu, zdumienie ogarnęło klasę, nauczycieli i mnie samego. Otóż w szatni przed lekcją gimnastyki z kieszeni Jacka wypadł różaniec. Chłopcy, choć przecież źli nie byli, zaczęli dowcipkować: "Ale pobożniś". Wykorzystując nieśmiałość Jacka śmiali się jeszcze głośniej. Ale trwało to niedługo. Wszyscy nagle osłupieli, gdy Jacek cichym, ale zdecydowanym głosem powiedział: "A tak! Żebyście jeszcze chcieli wiedzieć, to co noszę przy sobie to nie tylko różaniec, ale i medalik. Poza tym w maju codziennie biegałem na nabożeństwo majowe, w zimie ani jednych rorat nie opuściłem: ponadto codziennie mówię pacierz rano i wieczorem, przed kościołem zawsze zdejmuję czapkę, klękam, gdy widzę kapłana idącego z Panem Jezusem do chorego. Co jeszcze chcecie wiedzieć?!" Wszyscy chłopcy spuścili głowy. Jacek zwyciężył. Wydarzenie to stało się głośne w całej szkole. Dotarło też do mnie. Od dwóch tygodni Jacek jest bardzo poważny w szkole, choć nadal małomówny, nieśmiały. I nadal - tego nie powiedział kolegom - codziennie idąc do szkoły wstępuje na chwilę do kościoła, by pomodlić się przed tabernakulum.

Ks. Andrzejewski R., Odważni wobec przeciwności, BK 5 /1987/, s. 282-283

- 23 -

Otóż swego czasu do jednego z amerykańskich rezerwatów dla Indian, gdzie kapłan docierał bardzo rzadko ze swoją posługą duszpasterską, zajechał eleganckim samochodem urzędnik państwowy. Przywiózł ze sobą bardzo różne prezenty. Indianie patrzyli na nie z podziwem. Każdy chciałby coś otrzymać. Wśród podarków były ubrania, narzędzia pracy oraz żywność. Urzędnik pragnął zobaczyć życie Indian w tym miejscu odosobnienia. Chodził więc po rezerwacie, aż stanął naprzeciw starego wodza plemienia. Zobaczył jego potężny, lecz obnażony tors i powiedział mu tak: "Jak widzę, to wasz ksiądz nie dba o was. Nawet nie macie ubrań, nie mówiąc już o tym, że często głodujecie". Jednak mądry starzec zapytał przybysza: "Czy potrafisz dostrzec moja duszę?" Ten zaś odpowiedział: "Nie, duszy twojej nie mogę zobaczyć!" Indianin kontynuował: "Gdybyś mógł zobaczyć ów piękny biały strój, który dał mi sam Bóg, gdy misjonarz udzielił mi chrztu św., gdy przyjeżdża tutaj oczyszczać go we Krwi Chrystusa, gdybyś widział, jak daje mi Jezusa w Komunii św. - to zrozumiałbyś, że prędzej czy później twoje dary zostaną zniszczone i zardzewieją. A to, co daje nam ksiądz, to jest Boga i życie w Kościele, zabierzemy ze sobą do nieba".

Ks. Jęczek A., Bóg, który zamieszkał w człowieku, BK 3-4 /1989/, s.169

- 24 -

Dzień 13 maja 1981 r. pozostanie w pamięci nie tylko Polaków, ale wszystkich ludzi dobrej woli. Tego dnia, sześć lat temu, na Placu św. Piotra w Rzymie, rozległy się strzały z rewolweru. Pociski skierowane były na Ojca Świętego Jana Pawła II, który przejeżdżał otwartym samochodem wśród tłumów ludzi i błogosławił im. Źli ludzie chcieli pozbawić życia następcę św. Piotra. Długie godziny trwała w szpitalu walka o życie zranionego Papieża. Uratowano Go.

Po tym strasznym wydarzeniu wielu ludzi sądziło, że Ojciec św. będzie teraz ostrożny, zadba o swoje życie, zaprzestanie zbliżania się do rzesz, zamknie się w Watykanie i stamtąd będzie kierować Kościołem.

Nic podobnego. Owszem, otoczono Papieża wprawdzie kuloodporną szybą w samochodzie, zwiększono ostrożność, ale Ojciec św. wcale nie zaniechał spotykania się z wielkimi rzeszami ludzi. Nadal wyrusza z odwagą w apostolskie podróże, spotyka się z tłumami, głosi Chrystusa. Jego życie ustawicznie właściwie narażone jest na niebezpieczeństwo, mimo wszystkich środków ostrożności. Widocznie Papież uważa, że głoszenie prawdy o Bogu jest ważniejsze niż jego własne życie.

Ks. Andrzejewski R., Odważni wobec przeciwności, BK 5 /1987/, s. 282-283

- 25 -

Był małym chłopcem, żył bardzo krótko, a pozostał w pamięci całego Kościoła /przeźrocze o św. Dominiku/, bo w dzieje Kościoła wpisał swoje święte życie. Gdy umierał, miał niespełna 15 lat. Miał 7 lat, gdy przystąpił do I Komunii Świętej. Po Komunii zapisał w książeczce do nabożeństwa swoje postanowienia:

l. Będę się często spowiadał, a do Komunii św. przystępował, ilekroć mi na to pozwoli spowiednik.

2. Moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja.

3. Wolę umrzeć, niż grzeszyć.

Ks. Iłczyk S., Cena czasu, BK 4 /1987/, s. 212

- 26 -

Piękne świadectwo Matce Bożej dał chłopiec murzyński zatrudniony w porcie przy wyładowaniu statków. Opowiada misjonarz: "Miał zaledwie 12 lat. Któregoś dnia rozładowywano statek francuski. Robotnicy w równym tempie chodzili tam i z powrotem nosząc przywiezione skrzynie. Pracy Murzynów przyglądał się oficer francuski. Na szyi 12-letniego chłopca zauważył medalik. Dlaczego nie rzucisz tego zabobonu do morza? Chłopiec odpowiedział: A pan dlaczego nosi ten mundur i ordery na piersi, dlaczego nie wrzuci ich pan do morza?

- Mój mundur - odrzekł oficer - świadczy, że jestem francuskim oficerem, a moje ordery są dowodem mojej odwagi.

- A mój medalik - odparł chłopiec -jest dowodem, że kocham Maryję, Matkę Chrystusa i wszystkich ludzi. Pan się nie wstydzi swojego munduru i orderów, a ja mam się wstydzić mojej Matki?"

Ks. Iłczyk S., "Czarna Madonno, jak dobrze twym dzieckiem być", BK 5 /1988/, s. 291-292

- 27 -

Posłuchajcie bardzo ciekawego wydarzenia, które kiedyś opowiadał misjonarz z Afryki. Pewnego razu podróżował pociągiem i modlił się z brewiarza, kapłańskiego modlitewnika. W brewiarzu miał piękny obrazek Matki Bożej. Obok niego w przedziale siedział Murzyn, który uważnie przypatrywał się raz misjonarzowi, raz obrazkowi. Nie wytrzymał w swej ciekawości i zadał modlącemu się kapłanowi pytanie: "Kto to jest? Czy to twoja żona?" Przeczącym ruchem głowy odpowiedział, że nie. "A może to jest twoja siostra?" - ciągnął dalej rozmowę nieznajomy.

"Nie" - krótko odpowiedział mi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin