Bezrobocie.doc

(353 KB) Pobierz
Jak w Europie płacą najsłabszym

Jak działa rynek pracy?

Wtorek, 20 marca 2007  15:05 | Autor: Jacek Socha

Zdjecie: Jak działa rynek pracy?

Problemem Polski jest wysokie bezrobocie, ale jest nim również najniższy w UE wskaźnik aktywności zawodowej ludności.

Analiza ekonomiczna rynku pracy obejmuje przede wszystkim czynniki determinujące popyt na pracę (czyli zapotrzebowania na pracę zgłaszanego przez przedsiębiorstwa) oraz podaż pracy (ilość osób chętnych do pracy). To właśnie popyt na pracę i podaż pracy decydują o liczbie osób pracujących i liczbie bezrobotnych.

Popyt na pracę determinowany jest przez płace (koszt pracy dla przedsiębiorcy) oraz wydajność pracy pracowników. Im koszty pracy są niższe a wydajność pracowników wyższa tym dane przedsiębiorstwo może produkować taniej swoje wyroby, jest bardziej konkurencyjne, może rozwijać swoją produkcję i zatrudnić nowych pracowników (rośnie popyt na pracę).

Z kolei podaż pracy zależy głównie od czynników demograficznych tzn. od liczby osób w wieku produkcyjnym. Za osoby w wieku produkcyjnym uważa się w Polsce, mężczyzn w wieku 18-64 i kobiety w wieku 18-59 lat. Na liczbę osób w wieku produkcyjnym wpływają uwarunkowania społeczno ekonomiczne oraz przepisy prawne decydujące, w jakim wieku pracownik przechodzi na emeryturę (np.: w wielu krajach kobiety przechodzą na emeryturę w wieku 65 lat). Na podaż pracy wpływa również wysokość oferowanych płac (ludzie podejmują pracę tym chętniej im wyższa jest oferowana im płaca) oraz preferencje poszczególnych osób dotyczące podziału swojego czasu na pracę i czas wolny. Z kolei zasiłki i świadczenia społeczne (alternatywne źródła dochodu) zniechęcają ludzi do podejmowania pracy.

Jednak w gospodarce narodowej nie wszyscy w wieku produkcyjnym mogą lub muszą pracować. W społeczeństwie część osób będących w wieku produkcyjnym nie pracuje np. z powodów osobistych (osoby wychowujące dzieci, osoby uczące się). O takich osobach mówimy, iż są bierne zawodowo. Natomiast dzieci oraz osoby starsze będące na emeryturze nie należą do ludności w wieku produkcyjnym.

W Polsce, w powszechnej opinii rynek pracy kojarzy się przede wszystkim z problemem bezrobocia. Jednak nie każda osoba niepracująca jest bezrobotnym. Według definicji Międzynarodowej Organizacji Pracy (MOP) za bezrobotnego uważa się taką osobę, która jest w wieku produkcyjnym, ale:

·         nie pracuje,

·         poszukuje pracy, oraz

·         jest gotowa do podjęcia pracy.

Cechy te odróżniają osobę bezrobotną od biernej zawodowo.

Istnieje kilka teorii ekonomicznych wyjaśniających przyczyny powstawania bezrobocia.

Część ekonomistów wskazuje, że na rynku pracy istnieją pewne niedoskonałości, szczególnie dotyczy to przepływu informacji o wolnych miejscach pracy i osobach bezrobotnych, niechęci do zmiany miejsca zamieszkania przez osoby poszukujące pracy (niska mobilność przestrzenna), niskiej skłonności bezrobotnych do nauki nowych zawodów (niska mobilność zawodowa).

Inni wskazują, iż przyczyną występowania bezrobocia jest niedostateczny popyt w gospodarce. Z taką sytuacją mamy do czynienia wówczas, gdy faktyczna produkcja jest mniejsza od produkcji potencjalnej.

Jeszcze inną przyczyną występowania bezrobocia jest fakt, że część osób poszukuje nowej, lepszej pracy a inne dopiero wchodzą na rynek pracy (absolwenci). Prowadzi to do utrzymywania się stopy bezrobocia na pewnym naturalnym poziomie w danej gospodarce.

Ponadto jako przyczyny bezrobocia można również wskazać m in. niewłaściwie kierowane transfery socjalne, które zniechęcają ludzi do podejmowania pracy, wysokie pozapłacowe koszty pracy, które zniechęcają przedsiębiorstwa do zatrudnienia pracowników a ludzi do podejmowania pracy oraz sztywny kodeks pracy, który może zmniejszać elastyczność rynku pracy.

Aby łatwiej porównywać sytuację na rynku pracy pomiędzy różnymi krajami oblicza się wskaźnik zwany stopą bezrobocia. Jest to stosunek liczby bezrobotnych do liczby aktywnych zawodowo.

Zjawisko bezrobocia należy do najbardziej palących problemów społeczno ekonomicznych w gospodarce, gdyż rodzi wiele dalekosiężnych skutków. Po pierwsze, wysokie bezrobocie wpływa niekorzystnie na szereg czynników ekonomicznych.

·         Powoduje niepełne wykorzystanie jednego z czynników produkcji, co w dłuższej perspektywie oznacza niższy niż potencjalny produkt gospodarczy i tym samym niższy dobrobyt społeczny.

·         Dodatkowe obciążenia finansowe ponoszone przez państwo takie jak zasiłki dla bezrobotnych, pomoc socjalna dla osób najuboższych dotkniętych bezrobociem, wiążą się ze wzrostem opodatkowania w gospodarce lub narastaniem zadłużenia państwa.

·         Zmniejszone przychody budżetowe z powodu spadku wpływów z podatku od osób fizycznych (PIT) i niższej konsumpcji (VAT, akcyza).

Ponadto można wymienić szereg niekorzystnych skutków społecznych, jakie niesie ze sobą bezrobocie:

·         Pogorszenie położenia ekonomicznego rodziny dotkniętej bezrobociem (spadek dochodów).

·         Pogorszenie stanu psychicznego osób pozostających bez pracy przez długi okres.

·         Efekt wykluczenia społecznego - brak środków pozwalających na uczestnictwo w życiu społecznym (np.: rekreacja, wypoczynek).

·         Patologie społeczne.

Pomimo, iż zjawisko bezrobocia niesie ze sobą głównie negatywne skutki trzeba również dostrzec inne jego implikacje dla gospodarki. Gdy nie przekracza ono społecznie akceptowalnych rozmiarów, to:

·         wzmaga presję konkurencyjną pomiędzy potencjalnymi pracownikami, co sprzyja np.: podnoszeniu kwalifikacji,

·         umożliwia poprawę efektywności gospodarowania w skali mikro (lęk przed utratą pracy wymusza większą efektywność na pracownikach).

Równie istotnym co stopa bezrobocia wskaźnikiem kondycji rynku pracy jest współczynnik aktywności zawodowej. Jest to stosunek liczby osób aktywnych zawodowo do liczby osób w wieku produkcyjnym. Obrazuje on, jaki jest udział osób aktywnych (wyrażających gotowość do pracy) na rynku pracy w danym społeczeństwie. Im jest on wyższy tym lepiej dla gospodarki, gdyż oznacza większą podaż pracy. Z kolei niski współczynnik aktywności zawodowej wskazuje na znaczne niewykorzystanie zasobów pracy, co oznacza, że w gospodarce istnieją (potencjalne) rezerwy podaży pracy, które nie są wykorzystywane efektywnie, a które mogłyby przyczynić się do wzrostu dobrobytu społecznego.

Do podstawowych przyczyn wzrostu stopy bezrobocia w Polsce na początku lat 90-tych należy zaliczyć przede wszystkim redukcję typowego dla gospodarki socjalistycznej nadmiernego zatrudnienia (szacuje się, iż przerosty zatrudnienia w przedsiębiorstwach państwowych wynosiły 20-30%), ograniczenie popytu ze strony dotychczasowych odbiorców (zmiana asortymentu i kierunków sprzedaży) oraz powstanie zupełnie nowych, bardziej wymagających, rynkowych warunków prowadzenia działalności gospodarczej. Po osiągnięciu maksimum w 1994 roku stopa bezrobocia wraz z dynamicznym rozwojem gospodarczym zaczęła spadać, by w 1998 roku osiągnąć dotychczasowe minimum (około 10%). Potem, wraz z osłabieniem tempa wzrostu gospodarczego stopa bezrobocia ponownie zaczęła rosnąć i w 2003 roku osiągnęła ponad 20%. Następnie stopa bezrobocia zaczęła bardzo powoli spadać i obecnie wynosi poniżej 18%. Przyczyn drugiej fali bezrobocia należy upatrywać w zmianach strukturalnych, jakie zaszły w gospodarce polskiej w wyniku tzw. kryzysu rosyjskiego oraz w osłabieniu dynamiki tempa wzrostu gospodarczego w latach 2001-2002. Ponadto od połowy lat 90 na rynek pracy trafiały roczniki wyżu demograficznego, co dodatkowo pogłębiło trudną sytuację (szczególnie wśród osób młodych).

Oprócz wysokiej stopy bezrobocia drugim bardzo poważnym (najczęściej niedostrzeganym w dyskusjach) problemem polskiego rynku pracy jest bardzo niski wskaźnik aktywności zawodowej. Współczynnik aktywności zawodowej w Polsce spadał w całym okresie transformacji i obecnie jest jednym z najniższych w Europie i krajach OECD. O ile w 1992 roku kształtował się on na poziomie około 80%, to w 2003 roku spadł do około 65%. Świadczy to o wzroście procentowego udziału osób biernych zawodowo w populacji osób w wieku produkcyjnym. Dotyczy to głównie osób najmłodszych (do 24 lat) oraz osób w wieku powyżej 45 lat. Może być tłumaczone zarówno wydłużaniem się okresu nauki wśród osób młodych, co jest zjawiskiem pozytywnym, jak również zwiększonym odpływem osób starszych z grupy aktywnych zawodowo na skutek przechodzenia na wcześniejsze emerytury, renty bądź zniechęcenia bezskutecznym poszukiwaniem pracy - są to zjawiska wysoce niekorzystne.

Tak ukształtowana struktura rynku pracy w Polsce powoduje, iż na jedną osobę pracującą przypadają prawie trzy osoby nie pracujące (dzieci, emeryci, bierni zawodowo, bezrobotni, itp.). Powoduje to, że podatki, a szczególnie składki na ubezpieczenia społeczne są bardzo wysokie (osoby pracujące płacą wysokie składki na utrzymanie systemu zabezpieczenia społecznego) i zniechęcają do legalnego podejmowania pracy.

 

 

Jak w Europie płacą najsłabszym

Wtorek, 3 kwietnia 2007  12:10 | Autor: Sławomir Lipiński

Zdjecie: Jak w Europie płacą najsłabszym

Wciąż wysuwane są postulaty znacznego podniesienia płacy minimalnej. Warto więc przypomnieć, jak polska płaca minimalna wygląda na tle płac w innych krajach Unii Europejskiej. I warto przypomnieć ostrzeżenia ekonomistów, że zbyt szybkie podnoszenie płacy minimalnej utrwali bezrobocie.

Płaca minimalna ma w intencji rządów zapewnić godziwe wynagrodzenie najmniej wykwalifikowanym pracownikom. Państwo określa (u nas ustawą sejmową), że nikomu zatrudnianemu na etat nie wolno płacić za pracę mniej niż określoną kwotę. W Polsce od początku tego roku jest to 936 zł brutto. Jak to wygląda na tle płac w innych krajach? Opublikowane przez Eurostat (urząd statystyczny UE) kilka miesięcy temu zestawienie płac minimalnych w różnych krajach dowodzi, że taki poziom tej płacy w Polsce mniej więcej odpowiada naszemu miejscu na gospodarczej mapie Europy. Polska płaca minimalna była w ub. roku prawie trzy razy wyższa niż w Rumunii i Bułgarii, wyższa niż w krajach bałtyckich i na Słowacji i tylko nieco niższa niż na Węgrzech czy w Czechach.

Kraje bogate mają odpowiednio wyższe stawki. Najwyższa jest w Luksemburgu - w roku ubiegłym wynosiła 1503 euro - wynosiła więc 12 razy więcej niż na Łotwie. Warto też dodać, że Stany Zjednoczone, które wprowadziły płacę minimalną w 1938 r., po przykrych doświadczeniach Wielkiego Kryzysu, w ostatnich dekadach ubiegłego wieku nie podnosiły jej. W roku ubiegłym, ze stawką 753 euro, plasowały się na poziomie europejskich państw średnio rozwiniętych. To w USA przeprowadzono gruntowne badania, które wskazały, że zbyt wysoka płaca minimalna ma negatywny wpływ na zatrudnienie, podtrzymuje bezrobocie. Przedsiębiorcom można bowiem nakazać płacenie pracownikom wyższej kwoty, ale nie można ich zmusić (w gospodarce rynkowej) do zatrudniania ludzi za taką stawkę. Jeśli z ich kalkulacji wynika, że nie opłaca im się kolejny tak zarabiający pracownik, to po prostu nie przyjmą go do pracy.

Jednak podczas ubiegłorocznych, listopadowych wyborów parlamentarnych w USA podniesienie płacy minimalnej było jednym z ważnych tematów - przy okazji wyborów w kilku stanach urządzono referenda, w których wyborcy opowiedzieli się za podniesieniem płacy minimalnej w danym stanie ponad poziom ustalany na szczeblu federalnym w Waszyngtonie.

Płaca minimalna dotyczy dość wąskiego kręgu pracowników - absolwentów szkół, którzy muszą dopiero pokazać, co umieją i na jaką płacę zasługują, oraz osób o najniższych kwalifikacjach. W Polsce pobiera ją ok. 5 proc. zatrudnionych, częściej kobiety niż mężczyźni. Ale w Luksemburgu już niemal co czwarty pracownik zarabia owe 1500 euro, a we Francji co szósty ma płacę minimalną.

Czasem pojawia się informacja, że w Polsce płaca minimalna powinna sięgać nie około 35 proc. przeciętnej płacy w gospodarce, lecz 50, a nawet 70 proc. płacy przeciętnej, bo tak jest - rzekomo - w wielu krajach. To jednak nieprawda. Tylko w trzech krajach UE płaca minimalna jest blisko połowy średniego wynagrodzenia w danym kraju. W większości krajów oscyluje - podobnie jak w Polsce - w przedziale 35- 40 proc. Można przypuszczać, że gdyby polskim firmom nakazano podnieść płacę minimalną do np. 1200 złotych, wiele z nich zmuszonych byłoby ograniczyć legalne zatrudnienie, bo nie byłoby ich stać na takie podwyżki. Zwiększyłaby się zapewne liczba osób pracujących "na czarno". Praca na czarno jest i tak w Polsce częstym zjawiskiem, zwłaszcza w budownictwie, handlu, małych firmach usługowych.

Są kraje, w których płaca minimalna jest zróżnicowana regionalnie. Jest ustalana w proporcji do średnich płac właśnie w regionie, a nie do średniej krajowej, z uwzględnieniem sytuacji na lokalnym rynku pracy. Racjonalny postulat, aby takie zróżnicowanie wprowadzić także w Polsce, na razie nie zyskał uznania legislatorów.

 

 

 

 

 

 

Lepsza praca niż podwyżka

Piątek, 10 lutego 2006  16:00 | Autor: Sławomir Lipiński

Zdjecie: Lepsza praca niż podwyżka

Od stycznia br., zgodnie z decyzją poprzedniego parlamentu, płaca minimalna wzrosła o 50 zł brutto i o 25 zł netto. I ma być zwiększana nadal. To dobrodziejstwo ma jednak swoją drugą, brzydszą stronę - utrudnia bowiem walkę z bezrobociem.

 

Od początku tego roku płaca minimalna (państwo zarządza, że zatrudnianym na pełny etat nie wolno płacić mniej niż określoną kwotę) wzrosła o 50 zł, do kwoty 899 zł 10 gr. brutto. Pracownik otrzymuje z tego 642 zł, czyli 25 zł więcej niż obecnie. Ta różnica pomiędzy wartością płacy brutto a netto dobrze ilustruje istotną bolączkę polskiej gospodarki - wysokie obciążenie płac parapodatkami, zwłaszcza obowiązkowymi składkami ubezpieczeniowymi. Uchwalona latem ub. roku ustawa zakłada dalszy, stopniowy wzrost płacy minimalnej, do poziomu połowy przeciętnego wynagrodzenia. Zdaniem zdecydowanej większości ekonomistów, powołujących się na badania z różnych krajów, zbyt forsowne podwyższanie płacy minimalnej nie tylko nie pomaga, ale wręcz szkodzi.

Wyobraźmy sobie małą firmę z biednego miasta, zatrudniającą np. 10 osób przy najprostszych pracach, a więc otrzymujących płacę minimalną po ok. 620 zł miesięcznie. Właściciel tej firmy mógł planować zwiększenie zatrudnienia o kolejną, jedenastą osobę, bo był w stanie wygospodarować te kilkaset złotych na płacę dla niej. Ale urzędowa podwyżka płacy minimalnej o 50 zł oznacza dla niego wzrost kosztów o 500 zł miesięcznie ( i 6 tys. rocznie), a więc niemal o tyle, ile zdołał wygospodarować. Teraz na przyjęcie tego jedenastego pracownika może nie starczyć mu już pieniędzy. A w sytuacji, gdy firmie zacznie iść nieco gorzej niż przedtem, może on nawet zwolnić któregoś z 10 pracowników, czego być może nie zrobiłby, gdyby nadal mógł płacić wszystkim jak poprzednio. Urzędowe podwyższanie najniższych płac zmniejsza zwłaszcza szanse znalezienia pracy przez młodzież opuszczającą szkoły i osoby bez kwalifikacji - bo one zwykle zaczynają od płacy minimalnej. Państwo może zmusić przedsiębiorcę do podwyższenia najniższej płacy, ale nie może go zmusić do zatrudniania ludzi, jeśli nie stać go na to.

W USA i Holandii płace minimalne w ostatnich latach nie rosły i tam bezrobocie spadło do bardzo niskiego poziomu. We Francji płacę minimalną podwyższano i bezrobocie w tym kraju należy do najwyższych w Europie. Gdyby w USA obowiązywała taka płaca minimalna jak we Francji, pracę straciłaby prawdopodobnie duża część zatrudnionych w amerykańskich sieciach handlowych. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że skoro jest dylemat - podwyżka czy etat?, zwykle należy wybrać etat. Zwłaszcza w kraju o bardzo wysokim bezrobociu. Ekonomiści zwracali też uwagę, że wobec zróżnicowania płac i stopy bezrobocia pomiędzy różnymi regionami Polski (w Warszawie bezrobocie jest kilkakrotnie niższe, a płace sporo wyższe niż np. w Lubelskiem czy Podkarpackiem), należałoby też ustalać płacę minimalną zróżnicowaną dla poszczególnych regionów.

 

 

 

 

 

Jak się mierzy bezrobocie?

Wtorek, 27 marca 2007  14:30 | Autor: Wojciech Majerkiewicz,

Zdjecie: Jak się mierzy bezrobocie?

Społeczne oczekiwanie utrzymania bezrobocia na jak najniższym poziomie jest jednym z głównych problemów ekonomicznych wszystkich gospodarek. Brak zatrudnienia to nie tylko silny cios dla szukających go osób, ale także poważne obciążenie dla całej gospodarki. Bezrobotni nie mogą uczestniczyć w wytwarzaniu dóbr, co sprawia, że wzrost gospodarczy jest niższy od potencjalnego. Dodatkowo wymagają opieki ze strony państwa, co zwiększa wydatki publiczne. Dlatego stopa bezrobocia i wielkość zatrudnienia uważane są za jedne z najważniejszych danych, świadczących o kondycji gospodarki danego kraju.

Najlepiej widać to w Stanach Zjednoczonych, gdzie comiesięczny raport o zatrudnieniu jest uważany za jedno z najważniejszych źródeł informacji nie tylko o rynku pracy, ale o kondycji całej gospodarki. Na jego podstawie ekonomiści, analitycy i inwestorzy, starają się przewidzieć, jak będzie kształtował się popyt na dobra konsumpcyjne, gdyż np. wzrost liczby pracujących oznacza zwykle zwiększenie siły nabywczej społeczeństwa. Z danych tych wyciągają także wnioski na temat nastrojów i zamierzeń przedsiębiorców. Jeśli decydują się na tworzenie nowych miejsc pracy, jest to sygnał, że spodziewają się większego zapotrzebowania na ich produkty i usługi przez dłuższy czas. Zatrudnienie dodatkowych pracowników wiąże się najczęściej także ze wzrostem wydatków na inwestycje, co zapowiada poprawę koniunktury w wielu branżach, takich jak budownictwo, czy przemysł maszynowy.

W Polsce w okresie przechodzenia gospodarki od systemu nakazowo-rozdzielczego do rynkowego nastąpiły rewolucyjne zmiany na rynku pracy. Zniknął charakterystyczny dla poprzedniego okresu problem niedoboru siły roboczej, maskujący faktyczne ukryte bezrobocie, a pojawiło się bezrobocie jawne. Jego pomiarem zajmuje się Główny Urząd Statystyczny. W swoich badaniach stosuje dwie metody pomiaru: na podstawie statystyki urzędów pracy oraz na podstawie badań aktywności ekonomicznej ludności (w skrócie: BAEL) przeprowadzanych zgodnie z zasadami zalecanymi przez Eurostat, urząd statystyczny Unii Europejskiej.

Ludzie i statystyka

Aby znaleźć się w statystyce urzędów pracy bezrobotny musi być osobą bez zatrudnienia w wieku od 18 do 60 lat (kobiety) lub do 65 lat (mężczyźni), zdolną do pracy i gotową do jej podjęcia, nie uczącą się w szkołach dziennych, bez prawa do emerytury, nie posiadającą gospodarstwa rolnego i nie prowadzącą działalności gospodarczej. Zatrudnienie oznacza w praktyce każdą oficjalną działalność zarobkową: nie tylko na podstawie umowy o pracę, ale także umów cywilnych, takich jak umów zlecenia, umów o dzieło, czy umów agencyjnych. Dodatkowym warunkiem jest oficjalne zgłoszenie się do urzędu pracy, dlatego w tym przypadku mówi się o bezrobociu zarejestrowanym. Dane te publikowane są co miesiąc. Z kolei według metody stosowanej w BAEL do bezrobotnych zalicza się osoby w wieku 15-74 lata, które w okresie badania nie pracowały, aktywnie poszukują zatrudnienia i są gotowe do podjęcia pracy natychmiast. Wyniki badań prezentowane są co kwartał w raporcie o aktywności ekonomicznej ludności.

Ze względu na nieco odmienne definicje bezrobocia, przyjęte dane o bezrobociu pochodzące z obu źródeł mogą się różnić. Zwykle liczba bezrobotnych oszacowana metodą BAEL jest nieco niższa od obliczonej na podstawie statystyki urzędów pracy, co może oznaczać, że pewna część osób posiadających status bezrobotnych rejestruje się nie po to, aby znaleźć zatrudnienie, ale aby skorzystać ze świadczeń, takich jak zasiłek dla bezrobotnych czy ubezpieczenie zdrowotne.

Liczby i stopa

Dane o bezrobociu prezentowane są albo w wielkościach absolutnych, podając liczbę bezrobotnych, albo w wielkościach względnych, ukazujących odsetek osób pozostających wbrew własnej woli bez pracy wśród ogółu aktywnych zawodowo, czyli jako wskaźnik stopy bezrobocia.

Stopa bezrobocia może rosnąć lub spadać nie tylko w wyniku tworzenia czy likwidowania miejsc pracy. Wpływ na nią mają także zmiany w liczbie osób oferujących swoją pracę, czyli w wielkości zasobów siły roboczej. Decydujące znaczenie mają tu czynniki demograficzne. Liczba aktywnych zawodowo rośnie, gdy na rynek trafiają roczniki, w których urodziło się wiele dzieci, spada natomiast, gdy życie zawodowe rozpoczynają pokolenia niżu demograficznego. Pewnych wskazówek do uchwycenia kierunku zmian dostarczyć mogą publikowane także przez GUS miesięczne, kwartalne i roczne dane o zatrudnieniu w sektorze przedsiębiorstw. Należy jednak pamiętać, że nie obejmuje ona osób zatrudnionych za granicą, co może mieć znaczenie w najbliższych latach, gdy dla Polaków otwierać się mają rynki pracy w kolejnych krajach Unii Europejskiej.

 

 

Kij ma dwa końce

Wtorek, 13 marca 2007  15:40 | Autor: Krzysztof Bochus

Zdjecie: Fot. archiwum NBPortal.pl

Czy państwo, aby dać pracę bezrobotnym, powinno samo budować fabryki, rozszerzać roboty publiczne? To kuszące, ale miałoby fatalne skutki także dla bezrobocia.

Wysokie bezrobocie jest bez wątpienia najbardziej dolegliwym problemem Polski. Kolejne rządy ogłaszały programy walki z tą plagą. Nadal jednak utrzymuje się ono na dramatycznie wysokim poziomie. Wiele osób dziwi się więc, dlaczego w walce z bezrobociem nie stosuje się tak prostych na pozór metod, jak budowanie przez państwo fabryk, które wchłoną bezrobotnych, czy choćby szersze zatrudnianie ich przy robotach publicznych, np. przy remontowaniu dróg, torów, budowaniu wałów przeciwpowodziowych itp. 

Warto więc pamiętać, że budowanie fabryk przez państwo było cechą socjalizmu. Ten ustrój pokazał, że państwowe fabryki były nic nie warte w porównaniu z prywatnymi, działającymi w krajach zachodnich. Zwolennicy angażowania państwa do rozwiązywania wszelkich spraw mogą jednak powiedzieć, że teraz, skoro większość fabryk jest już prywatna, zbudowanie przez państwo kilku nowych, aby dać ludziom pracę, nie byłoby wcale powrotem do starego ustroju.

Wyobraźmy sobie więc, że władze próbują taki postulat zrealizować. Najpierw muszą zgromadzić pieniądze na budowę. Polska kasa państwa jest mocno deficytowa. Aby wygospodarować pieniądze na nowe fabryki trzeba by więc obciąć jakieś inne wydatki. Takie cięcia nie udają się od lat. W Polsce znaczące zwiększenie deficytu budżetu też nie wchodzi w grę, bo rodziłoby to wiele fatalnych skutków dla całej gospodarki. Mogłoby dojść nawet do sytuacji, że państwo miałoby kłopot z namówieniem kogokolwiek do udzielenia mu kolejnych pożyczek, groziłby więc nam krach finansowy, brak pieniędzy na wypłaty dla nauczycieli, lekarzy, policjantów.

Bądźmy jednak optymistami i załóżmy, że władze – dzięki godnym pochwały oszczędnościom w budżecie – jednak wygospodarowałyby pieniądze. I rozpoczęłyby budowę – dajmy na to – państwowej cegielni i fabryki telewizorów. Całe doświadczenie ludzkości wskazuje, że te fabryki kosztowałyby znacznie drożej niż budowane przez firmy prywatne. Te ostatnie bowiem lepiej troszczą się o każdy grosz. Prawdziwy problem pojawiłby się jednak dopiero potem – jak korzystnie sprzedać wyprodukowane cegły i telewizory? Znowu można powiedzieć, że wieloletnie doświadczenie wszystkich krajów wskazuje, że te nowe fabryki nie utrzymałyby się w konkurencji z prywatnymi cegielniami, nie mówiąc już o konkurowaniu ze światowymi koncernami produkującymi telewizory. Mielibyśmy albo szybkie bankructwa tych fabryk, albo  państwo zaczęłoby dopłacać do nich (co jest zabronione różnymi regulacjami międzynarodowymi, ale jest jeszcze gdzie niegdzie spotykane). A to zamiast zmniejszać bezrobocie wręcz je zwiększa. Upchnięcie, dzięki subsydiom iluś ton cegieł z państwowej fabryki oznaczałoby, że mniej cegieł sprzeda któraś z prywatnych cegielni. Zapewne więc zwolni część załogi. Co więcej - te wydatki państwa na budowę i dopłaty do fabryk pociągają za sobą konieczność ściągania dodatkowych pieniędzy do budżetu, a to oznacza wzrost kosztów pracy. Te nadmierne koszty pracy są główną przyczyną niechęci przedsiębiorców do tworzenia miejsc pracy.

 

 

Bezrobocie ciągle straszy

Wtorek, 23 stycznia 2007  15:30 | Autor: Sławomir Lipiński

Zdjecie: Bezrobocie ciągle straszy

W końcu ubiegłego roku wskaźnik bezrobocia podskoczył do 14,9 proc., ale nadal nikt nie wie, ile osób naprawdę nie może znaleźć pracy. Na pewno rzeczywiste bezrobocie nie jest w Polsce tak wysokie jak sugeruje statystyka, ale nadal pozostaje bolesnym problemem społecznym.

Główny Urząd Statystyczny poinformował, że w końcu grudnia 2006 r. wskaźnik bezrobocia w Polsce wynosił 14,9 proc. Był więc minimalnie wyższy niż w końcu listopada (14,8 proc.). Ten wzrost nastąpił po dziesięciu miesiącach systematycznego spadku - trwał on od lutego 2006 r., gdy mieliśmy 18 proc. bezrobocia. Nie świadczy to jednak o odwróceniu dobrej tendencji, gdyż obecny wzrost bezrobocia ma charakter przejściowy. Zawsze zimą jest mniej tzw. prac sezonowych. Nietypowo ciepły grudzień, umożliwiający choćby kontynuowanie prac na budowach, sprawił, że liczba zarejestrowanych bezrobotnych wzrosła nie tak znacząco, jak się obawiano, bo o ok. 22 tys. osób  - z 2 mln 287,3 tys. do 2 mln 309,4 tys. osób.

Patrząc na wspomniany wskaźnik bezrobocia można powiedzieć, że nadal jest ono w Polsce najpoważniejszym problemem. Mamy najgorszą sytuację spośród wszystkich państw Unii Europejskiej. Z drugiej jednak strony, w ostatnich miesiącach częściej było słychać o braku rąk do pracy niż o bezrobociu. W opublikowanym 22 stycznia raporcie NBP o sytuacji przedsiębiorstw podano, że już połowa firm skarży się na kłopoty ze znalezieniem pracowników, a aż 28 proc. ma z tego powodu nieobsadzone miejsca pracy, czyli wakaty. Te sprzeczne sygnały sprawiają, że coraz więcej osób wątpi w rzetelność polskich statystyk dotyczących bezrobocia.

Od dawna wskazywano, że wiele osób rejestruje się w urzędach pracy jako bezrobotni tylko po to, aby nadal mieć prawo do bezpłatnej opieki medycznej. Ale legalnej pracy te osoby wcale nie szukają. Niektórzy - zresztą dość liczni - mają bowiem pracę na czarno, która im się bardziej opłaca, bo nie odprowadzają podatków i wygórowanych składek ubezpieczeń obowiązkowych. Inni wyjechali do pracy za granicę, a jeszcze inni świadomie rezygnują z aktywności zawodowej, bo chcą poświęcić się prowadzeniu domu, albo po prostu gardzą jakąkolwiek pracą i żyją - w uproszczeniu - z renty matki czy z łupów z przestępstw.

Zdaniem wielu ekspertów, gdyby urzędy pracy rejestrowały tylko osoby naprawdę poszukujące legalnej pracy i nie mogące jej znaleźć, wskaźnik bezrobocia byłby o kilka punktów niższy.

Nie zmienia to jednak faktu, że każde bezrobocie ponad tzw. bezrobocie frykcyjne, czyli wynikające z naturalnego ruchu na rynku pracy (ludzie zwalniani czy zwalniający się pozostają bez pracy przez pewien czas gdy jej szukają, ale prawie wszyscy wreszcie ją znajdują) jest dotkliwym problemem społecznym. Za naturalne uważa się zwykle  bezrobocie nie przekraczające 5 proc.  W Polsce taki poziom wskaźnika wydaje się dziś wręcz nieosiągalny.

Jedną z przyczyn paradoksu, polegającego na tym, że z jednej strony mamy wysoki wskaźnik bezrobocia, a z drugiej brak rąk do pracy, jest fakt, że aż blisko trzecia część zarejestrowanych w Polsce bezrobotnych nie ma żadnych kwalifikacji zawodowych. A aż trzy czwarte pozostaje bez pracy przez okres dłuższy niż rok, co zniechęca do nich pracodawców. Tylko co siódmy z zarejestrowanych - łącznie 310 tys. osób - ma prawo do zasiłku z tytułu bezrobocia.  

 

 

Płaca minimalna, bezrobocie maksymalne

Wtorek, 19 września 2006  13:45 | Autor: Sławomir Lipiński

Zdjecie: Płaca minimalna, bezrobocie maksymalne

Od początku przyszłego roku płaca minimalna wzrośnie do 936 zł brutto. Jednak oficjalny cel, aby podnieść ją dużo wyżej, do połowy przeciętnego wynagrodzenia, jest szkodliwy. To nieprawda, że tyle wynosi ona w Unii. Prawdą jest zaś, że zbyt wysoki poziom tej płacy potęguje bezrobocie.

Kilka dni temu rząd podjął decyzję, że od początku przyszłego roku płaca minimalna wzrośnie z 899,10 zł do 936 zł, a więc o 37 zł brutto. Będzie to więc podwyżka umiarkowana, o ok. 4 proc., nieco nawet mniejsza niż wyniesie prawdopodobnie przyrost przeciętnej płacy w gospodarce (w sierpniu br. była ona o 5,3 proc. wyższa niż przed rokiem). Jasne, że ludzie otrzymujący płacę minimalną (jest to ok. 5 proc. zatrudnionych) chcieliby podwyżki jeszcze większej, ale oczywiste jest też, że każda podwyżka płac musi być zgodna z licznymi, zewnętrznymi uwarunkowaniami. W tym przypadku pojawia się ważne zagrożenie - zbyt wysoka podwyżka płacy minimalnej mogłaby doprowadzić do utraty pracy przez część osób pobierających taką płacę. Taki byłby zapewne skutek, gdyby wdrożono w życie pomysły ministerstwa pracy (popierane przez związki zawodowe), aby płacę minimalną szybko podnieść do połowy przeciętnego wynagrodzenia, czyli do ok. 1300 zł. Pada przy tym argument, że tak jest w Unii Europejskiej.

Jest to argument nieprawdziwy. W zdecydowanej większości państw UE płaca minimalna wynosi poniżej 40 proc. przeciętnego wynagrodzenia. W Polsce jest to ok. 35 proc. i tak jest w kilku innych krajach, w tym w USA. Tylko w trzech krajach UE zbliża się do połowy przeciętnej (w Luksemburgu, na Malcie oraz w Irlandii).

Ekonomiści nie mają wątpliwości, że zbyt wysoka płaca minimalna przyczynia się do bezrobocia, zwłaszcza wśród absolwentów szkół i osób najniżej wykwalifikowanych, bo to im oferuje się płacę minimalną. Pierwsze badania potwierdzające takie zjawisko przeprowadzono kilkadziesiąt lat temu w USA. Przedsiębiorcom można bowiem narzucić poziom płacy minimalnej, ale w gospodarce rynkowej nie można ich zmusić, aby zatrudniali pracowników, jeśli firmy na to nie stać. Zbyt wysoka płaca minimalna podnosi koszt funkcjonowania tych firm, które zatrudniają dużo pracowników bez doświadczenia czy kwalifikacji. W rezultacie część z tych firm ograniczy zatrudnienie lub nie będzie go zwiększać tak, jakby zrobiło to przy niższym poziomie tej płacy.

Mamy więc typowy przykład, jak ingerencja państwa, czyli decyzja polityczna podjęta - jak to się przedstawia - w interesie najmniej zarabiających, przynosi niewidoczne na pierwszy rzut oka, złe skutki w postaci wyższego bezrobocia wśród najsłabszych ekonomicznie obywateli. A w sytuacji wysokiego bezrobocia walka z nim powinna być ważniejsza niż podwyższanie płac.

Co jakiś czas wraca też rozsądny pomysł, wypróbowany w kilku krajach, aby płaca minimalna była w Polsce zróżnicowana regionalnie. Płaca minimalna nie musi być taka sama w Warszawie i w małych miastach ubogich województw, bo całkiem inna jest tam średnia płaca, inne są koszty utrzymania i poziom bezrob

 

 

 

 

 

 

 

Polska stopa zatrudnienia najniższa w Unii

Poniedziałek, 11 września 2006  17:00 | Autor: Wojciech Majerkiewicz

Zdjecie: Polska stopa zatrudnienia najniższa w Unii

Stopa zatrudnienia w Unii Europejskiej wzrosła w ubiegłym roku trzeci rok z rzędu - wynika z danych przedstawionych przez Eurostat. Mimo postępu w Polsce liczba zatrudnionych w stosunku do liczby ludności w wieku produkcyjnym wciąż pozostaje najniższa w całej Wspólnocie.

Stopa zatrudnienia w Unii Europejskiej wśród osób w wieku od 15 do 64 lat wzrosła w 2005 roku do 63,8 procent z 63,3 procent rok wcześniej. Odsetek pracujących wśród ogólnej liczby ludności w wieku produkcyjnym wspólnoty zwiększył się trzeci rok z rzędu. Wciąż pozostaje jednak znacznie poniżej wyznaczonego przez Unię w Strategii Lizbońskiej, planie zwiększenia konkurencyjności europejskiej gospodarki, poziomu 70 procent zatrudnionej ludności w wieku produkcyjnym. Zakładano, że cel ten osiągnięty zostanie za cztery lata. Niektórym krajom udało się go zrealizować już teraz. Najwyższą stopę zatrudnienia - prawie 76 procent - miała Dania. Poza nią współczynnik 70 procent przekroczyły Holandia, Szwecja i Wielka Brytania.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin