LP. I-III. Brzechwa Jan - Pan Soczewka w puszczy.pdf

(52 KB) Pobierz
8877718 UNPDF
Jan Brzechwa
PAN SOCZEWKA W PUSZCZY
Każdy, jak wiemy, nad czymś się trudzi
I jakiś zawód ma każdy z ludzi.
Znamy ich tyle, że bierze strach aż:
Jest więc lakiernik, górnik i blacharz,
Lekarz, listonosz i maszynista,
Zdun, no i strażak, rzecz oczywista,
Lotnik, agronom, stolarz, mierniczy,
Jest i buchalter, co ciągle liczy,
Jest i ogrodnik, co sadzi drzewka,
Krawiec i fryzjer. A pan Soczewka,
Chociaż zawodem żadnym nie gardzi,
Jednak swój własny kocha najbardziej.
Jest on filmowym operatorem,
Spójrzcie na niego, rano, wieczorem,
O każdej porze z wielkim przejęciem
Robi bez przerwy zdjęcie za zdjęciem,
Kręci, filmuje, wszystko co da się;
Te jego filmy po pewnym czasie
Każdy z nas może obejrzeć w kinie.
Ach, pan Soczewka z tych filmów słynie.
To nie zabawki, to nie przelewki,
Nikt nie prześcignie pana Soczewki.
On wszędzie dotrze, on nie zna strachu,
Robi swe zdjęcia siedząc na dachu,
Włazi na drzewo, zwisa na rynnie,
Lin okrętowych czepia się zwinnie,
Chwyta się auta w szalonym pędzie,
Skacze do wody... Musi być wszędzie.
Tak, moi drodzy, to nie przelewki.
Nikt nie prześcignie pana Soczewki.
Ostatnio w Kongo był samolotem,
A kiedy z Konga leciał z powrotem,
Nagle buchnęły zewsząd płomienie.
Kto inny przeląkłby się szalenie,
A pan Soczewka, gdy ogień zoczył,
Na spadochronie szybko wyskoczył
I ten płonący samolot właśnie
Jeszcze utrwalić zdążył na taśmie.
Samolot runął prosto do morza,
A pan Soczewka bujał w prrzestworzach.
Wiatr nim tarmosił, wiatr go unosił
I do nieznanych lądów niósł co sił.
Tak tedy lecąc w kierunku wschodnim
Dostrzegł nasz lotnik, że las jest pod nim,
I to w dodatku nie las, lecz puszcza.
Na nią spadochron zwolna się spuszcza,
A pan Soczewka kręci zawzięcie
I robi z góry ostatnie zdjęcie.
Spadochron opadł, lecz tak fatalnie,
Że pan Soczewka zawisł na palmie.
Rzekł więc z humorem: - Panowie, przerwa.
Dwa kokosowe orzechy zerwał,
Szybko rozłupał, zjadł z apetytem,
Mleczkiem ze środka popił je przy tym,
A gdy wiatr znowu spadochron nadął,
Nasz pan Soczewka zsunął się na dół.
Od spadochronu odciął się żwawo,
W lewo spogląda, spogląda w prawo:
Małpki śmigają jedna przy drugiej,
Skaczą i piszczą; skrzeczą papugi,
A pióra papug o różnej barwie
Są niby kwiaty, których ktoś narwie.
Już pan Soczewka nie myśląc długo
Chciał film nakręcić z barwną papugą,
Gdy nagle groźny pomruk usłyszał:
To lwy zwęszyły w puszczy przybysza.
Z gąszczu wyrasta paszcza straszliwa
I łeb ogromny, a za nim grzywa,
Za lwem i lwica wnet się wynurza,
Jeszcze groźniejsza, choć nie tak duża.
Rzekł pan Soczewka: - Trochę się boję,
Ja jestem jeden, a ich jest dwoje,
Ja mam dwie nogi, a lwy po cztery,
Zginę, lecz szkoda przecież kamery,
I filmów szkoda, jakem Soczewka.
Nie. Ja mam w nosie głupiego lewka.
Już wiem, co zrobię. Bestia mnie nie zje.
Pstryknął, zapalił szybko magnezję,
Lew się przeraził, struchlała lwica,
Błysk je oślepił jak błyskawica,
Potem raz drugi, trzeci i czwarty,
Lwy zobaczyły, że tó nie żarty
I pomyślały: "Ulec mu trzeba,
Skoro przed chwilą spadł prosto z nieba
I ma w zanadrzu błyskawic mnóstwo,
To nie jest żaden zwierz, tylko bóstwo.
Po czym lwy oba, z trwogi pół żywe,
Stanęły grzecznie przed obiektywem,
I pan Soczewka, rzecz oczywista,
Nakręcił zaraz metrów ze trzysta.
Odtąd król zwierząt, groźny i krewki
Był na usługach pana Soczewki.
- Jaśnie wielmożny lwie - rzekł filmowiec -
Wszystkim zwierzętom w puszczy zapowiedz,
By się zebrały wnet, niedaleko,
O, tam, powiedzmy, nad tamtą rzeką,
Co to prześwieca właśnie przez palmy.
Godzinę ścisłą przy tym ustalmy:
Która jest teraz? Dziesiąta rano...
Niech na dwunastą wszystkie tam staną.
Mam zapas taśmy i dziś nakręcę
Film pod tytułem: "Dziwy zwierzęce".
Lew naprzód wydał ryk bardzo długi,
Że aż ogłuszył wszystkie papugi,
A potem wydał drugi ryk krótki.
Ziemia zadrżała od tej pobudki
I gromkie echo szybko pobiegło
Wstrząsając całą puszczą rozległą.
Rzekł Pan Soczewka: - Ruszamy w drogę,
Wierzchem się zresztą przejechać mogę.
I na lwim grzbiecie pomknął szczęśliwy,
Że mógł się przy tym trzymać lwiej grzywy.
Za nim od drzewka skacząc do drzewka,
Wołały małpy: - Panie Soczewka,
Niech pan nam zrobi też zdjęcie śliczne,
Wszak my jesteśmy fotogeniczne.
Niech pan z małpami film dziś nakręci
Czyżby, doprawdy, nie miał pan chęci?
Tak powtarzały ciągle swą śpiewkę
I przedrzeźniały pana Soczewkę.
Nad rzeką juź się zebrały tłumy:
Przyszły tygrysy, lamparty, pumy,
Dwanaście słoni, żyrafy cztery,
Dwa krokodyle i trzy pantery,
Hipopotamy i nosorożce,
Przeróżnych barwnych ptaków po troszce,
Gromady małych lwiątek, panterząt
I mnóstwo innych nieznanych zwierząt.
Już na odległość pół kilometra
Miał pan Soczewka lekkiego pietra.
Cóż, moi drodzy, to nie są żarty
Wejść między pumy, lwy i lamparty.
Cóż, moi drodzy, to nie przelewki,
Tu trzeba męstwa pana Soczewki.
Więc pan Soczewka tak rzekł z humorem:
- Jestem filmowym operatorem,
Tłuszczu mam w ciele zapas nieznaczny,
Sądzę, że raczej nie jestem smaczny,
W przeciwnym razie lew by mnie zżarł już.
Więc do roboty. Oto scenariusz...
Film rozpoczniemy wielką paradą:
Na nosorożcu dwa strusie jadą
I tytuł filmu trzymają w dziobach,
Za nimi kroczą lwy nasze oba,
Następnie tygrys i dwie pantery.
Proszę. Ruszamy w stronę kamery...
Wolniej... Szczerzymy kły jak należy...
Nie, moi drodzy. Struś nic nie szczerzy.
A teraz słonie... Czy mogę prosić?
Tylko nie kurzyć, nogi podnosić,
Tak... Głowy do mnie... Trąby przy boku.
Lamparta damy w ogromnym skoku
O, nie. Przepraszam... Tak skacze łania...
Ja mam lamparta uczyć skakania?
Jeszcze raz proszę. Śmiało. No, co tam?
Dobrze. Następny jest hipopotam...
Prędzej... Nie wolno zostawać w tyle.
Teraz jest kolej na krokodyle,
Każdy krokodyl w obiektyw patrzy...
Głowy do góry... Tempo... Raz-dwa-trzy.
Dobrze. Następnie pumy... O pumie
Mówią, że puma nic nie rozumie
I rzeczywiście. Źle. Źle... Niestety...
Nie tak się chodzi. Wyprężyć grzbiety.
A teraz małpy... Sto albo dwieście...
Z życiem. Gromadą... Żwawo. I wreszcie
Ponad pochodem, jak pochód długi
W równych szeregach lecą papugi,
Wprost na obiektyw... Tylko z polotem...
Koniec... A teraz wszyscy z powrotem.
Tu pan Soczewka zatarł aż ręce:
- Ależ wspaniały film dziś nakręcę.
Zwierzęta mając chwilę spokoju
Pobiegły z wrzaskiem do wodopoju.
Nawet niektóre, jak krokodyle,
Siedziały w wodzie przez dłuższą chwilę.
A lew spoglądał na nie z wysoka,
Czuwał, nikogo nie spuszczał z oka,
Potrząsał groźnie kudłami grzywy
I pomrukiwał jak król prawdziwy.
Rzekł pan Soczewka do lwa na migi:
- Teraz filmować będę wyścigi.
Lew ryknął groźnie: - Stawajcie w rzędzie,
Tu start jest, meta natomiast będzie
Tam... Przy ostatnim eukaliptusie.
Sygnał do biegu podadzą strusie,
A sędziowanie zlecam żyrafie,
Bo, prawdę mówiąc, ja nie potrafię.
Żyrafa taką długą ma szyję,
Że jako sędzia wszystkich pobije.
Szybko zwierzęta stanęły w rzędzie,
I oto wyścig wnet się odbędzie.
Już pan Soczewka odbiegł pół mili,
Patrzy... Przymierza... Sprawdza... Po chwili
Zgłoś jeśli naruszono regulamin