LP. IV-VI. Bahdaj Adam - Gdzie twój dom, Telemachu.pdf

(1297 KB) Pobierz
Adam Bahdaj - Gdzie twĂłj dom, Telemachu.rtf
ADAM BAHDAJ
GDZIE TWÓJ DOM, TELEMACHU?
CZĘŚĆ I
ULICA
SŁONECZNIKOWA
1
N iedługo zabawiłem w Jerzmanowie. Po nieudanej wyprawie na WybrzeŜe w
poszukiwaniu ojca wszyscy patrzyli na mnie z ukosa, jak gdybym popełnił jakieś
przestępstwo. Niby mi przebaczyli łaskawie i wspaniałomyślnie, a jednak w ich
spojrzeniach, słowach, gestach wyczuwałem ukrytą przyganę. Nie mogłem tego znieść.
Nawet mój opiekun, pan Sielicki, traktował mnie jak nadgniłe jajko.
Po szumnych przygodach i tarapatach nic mi się tutaj nie podobało, wszystko mnie
draŜniło. Czułem, Ŝe nie pasuję juŜ do Jerzmanowa, do fabryki sklejek, internatu,
kolegów i licho wie jeszcze do czego. Najbardziej brakowało mi pana Turaja, czyli
mojego przyjaciela, jego ekscelencji Joja. Przy nim przynajmniej nie czułem się
zagubiony i niepotrzebny. To przecie on, niezapomniany poszukiwacz piątej strony
świata, honorowy łowca wraŜeń, pozytywny włóczęga i kpiarz z urodzenia, przyciągał
mnie do siebie, jak gdyby miał w sercu czarodziejski magnes.
W sierpniu dostałem od niego list. Ho, ho! Znowu go wiatry gdzieś poniosły.
Jeszcze w lipcu kursował w Trójmieście jako nocny zmiennik taksówkarza, a tu, patrzcie,
mój Jojo zawędrował w Bieszczady. Nie dziwiłem się jednak, bo jeśli chodzi o Joja, to
nigdy nie naleŜy się dziwić.
Jojo pisał:
„Wielce szanowny poszukiwaczu wiatru w polu! Zgadnij, czym się teraz zajmuję?
Nie zgadniesz. Jestem pionierem. Wyrębuję stuletnie buki i jodły w Bieszczadach. Czy
wyobraŜasz sobie mnie jako przodującego drwala? To przekracza moŜliwości twojej
wyobraźni. Mojej teŜ. Ale nie martw się o mnie. Sroki jeszcze nie zaniosły mnie na
gniazdo. Tutaj jest zupełnie dobrze, a przede wszystkim ciekawie. Mówię ci, zupełnie jak
w puszczy. A powietrze! Szkoda gadać - kryształowe, balsamiczne, uzdrawiające. I
pstrągi w potokach. I grzyby w lesie. I w ogóle dzika przyroda - Ŝubry, wilki,
niedźwiedzie. A ja na łonie tej przyrody jak nowo narodzony, tylko trochę jeszcze
skołowany. MoŜe tutaj znajdę wreszcie piątą stronę świata, o której tyle gadaliśmy i
marzyliśmy. Tymczasem jednak obracam się - jak Bóg przykazał - w czterech
kierunkach róŜy wiatru i zdaje mi się, Ŝe zaczynam nowe Ŝycie. A co tam u ciebie w
Jerzmanowie?...”
Piękne pytanie! On w dzikiej puszczy wśród wilków i niedźwiedzi, a ja na placu
fabrycznym układam deski. Smętna prawda, ciemna mogiła, bez perspektyw i
horyzontów.
Nie widziałem dla siebie Ŝadnych perspektyw, dopóki w Jerzmanowie nie zjawił
się mój stryj - Waldemar Łańko. Prędzej spodziewałbym się trzęsienia ziemi niŜ stryja
Waldka. Bo przecieŜ wtedy, na budowie Portu Północnego w Gdańsku, rozstaliśmy się
jak obcy ludzie. A tu bęc! Zjawia się. Jak spod ziemi albo z kosmosu.
Po robocie poszedłem z kolegami nad rzekę. Kąpaliśmy się przy jazie, gdy nagle
przybiegł Staszek Gołąb i zaczął krzyczeć:
- Maciek, Maciek, chodź szybko, bo twój stryj przyjechał.
Myślałem, Ŝe mnie nabiera, ale wnet za jego plecami zobaczyłem stryja we
własnej osobie. Początkowo zdawało mi się, Ŝe śnię albo oglądam telewizję, ale nie
śniłem. Stryj podszedł do mnie, uśmiechnął się i powiedział, jakbyśmy się nigdy nie
rozstawali:
- Cześć, Maciek. Ubieraj się gazem, bo mam dla ciebie waŜną nowinę.
- Co, moŜe ojciec wrócił? - zapytałem zdumiony.
- Nie, tylko u mnie wszystko się zmieniło.
- W porządku - wybąkałem. - Ale co ja mam do tego?
Klepnął mnie przyjaźnie w ramię.
- Zaraz ci wszystko wytłumaczę, tylko zbieraj się, bracie. PrzecieŜ tu nie będziemy
rozmawiać.
Nie miałem pojęcia, dlaczego nie moŜna rozmawiać nad rzeką, ale byłem tak
zaskoczony, Ŝe bez słowa wytarłem się koszulą, wbiłem się szybko w dŜinsy, wcisnąłem
w trampki i poszybowaliśmy ze stryjaszkiem w kierunku miasta. Wylądowaliśmy
w „Gospodzie pod Złocistym BaŜantem”, jakby tylko tam stryj Waldek mógł ogłosić
waŜną wiadomość.
Chwilowo niczego nie ogłaszał, tylko zamówił dwa sznycle cielęce ze szpinakiem,
dla mnie coca-colę, dla siebie piwo i setkę czyściochy, a gdy wychylił zawartość tej setki,
spojrzał z lekkim zakłopotaniem i powiedział:
- Słuchaj stary, oŜeniłem się.
Zamurowało mnie na chwilę, bo po tym, co słyszałem o stryju Waldku,
wiadomość wydała mi się nieprawdopodobna. Przełknąłem z trudem kawałek cielęciny i
rzuciłem mimo woli:
- To po to stryjek przyjechał aŜ z Gdańska, Ŝeby mnie o tym zawiadomić?
- Nie z Gdańska, bracie, nie z Gdańska. Urządziliśmy się w BłaŜejowie. Mam
nadzieję, Ŝe wiesz, gdzie to się znajduje. Miasto schludne, okolica górska i w ogóle...
MoŜna od biedy Ŝyć.
- To gratuluję.
- Mamy niewielki, ładny domek z ogrodem. Ja pracuję w fabryce łoŜysk, a moja
Ŝona jest kierowniczką kawiarni. Jednym słowem - westchnął niemal Ŝałośnie - widzisz,
stary, Ŝe nareszcie osiadłem na twardym gruncie. Co dom, to dom - wtrącił
melancholijnie. - Sprzykrzyło mi się kawalerskie Ŝycie. Ty mnie dobrze rozumiesz -
dodał po chwili. - Zresztą, co ci będę tłumaczył. Pamiętasz nasze spotkanie?
- Pamiętam - wyszeptałem.
- Przykro mi było, Ŝeśmy się tak rozstali. Ale wiesz, jaka była sytuacja. Ja, bracie,
zawieszony w próŜni, bez pieniędzy, bez mieszkania, a ty... Teraz to będzie zupełnie
inaczej. Pomyślałem sobie, przecieŜ jesteś Łańko, a twój ojciec był bliskim moim
krewnym. Łańkowie zawsze sobie pomagali... Co ci będę długo tłumaczył. - Trącił mnie
przyjaźnie. - No, wiesz, podobasz mi się. Chciałbym cię zabrać do siebie.
Zamurowało mnie na beton. To była naprawdę waŜna nowina. I zaraz innym
okiem spojrzałem na stryja. A było na co patrzeć - stryj wyglądał pierwszorzędnie. Miał
na sobie nowe jasne ubranie, szałowy krawat w błękitno-wiśniowe pasy, koszula tip-top,
najmodniejsza, zalatywało od niego wodą kolońską - jednym słowem elegant, ale nie z
tych wymuskanych i picusiowatych, lecz prawdziwy, jak gdyby się z tą elegancją urodził.
I choć początkowo był nieco skrępowany, jednak wyczuwało się, Ŝe to swój chłop. Tak
mnie jednak zamurowało, Ŝe nie mogłem marnego słowa wydukać. Stryj przymruŜył
porozumiewawczo oko:
- I co ty na to?
- Ja... - wybąkałem. - My się właściwie nie znamy.
- To głupstwo. Będziemy mieli dość czasu, Ŝeby się poznać.
- I tak... w ogóle... to mnie tutaj w Jerzmanowie zupełnie dobrze - skłamałem, choć
nie miałem powodu.
- A jednak ojca szukałeś?
- No tak... ale ojciec to co innego.
- Zobaczysz, Ŝe wszystko dobrze się ułoŜy. Widzisz - powiedział z namysłem -
kiedy spotkaliśmy się w Gdańsku, pomyślałem sobie, Ŝe musisz czuć się nie najlepiej,
jeŜeli szukasz ojca. Głupio mi wtedy było. No, co tak na mnie patrzysz? PrzecieŜ siłą cię
nie zabiorę. JeŜeli chcesz tu zostać, jeśli ci tu naprawdę dobrze, to nie będę cię nawet
namawiał. Ja ciebie rozumiem. Tyle lat byłeś bez rodziców. Ale zastanów się. MoŜesz
przecie spróbować.
I co tu odpowiedzieć na takie przemówienie? Chwilowo zupełnie mnie ścięło.
Wszystko stanęło dęba, jak gdyby świat się odmienił. I zdawało mi się, Ŝe jestem w kinie
na jakimś sensacyjnym filmie. Tu ja, zagubiony, niezdecydowany, a tam szersze
perspektywy: dom, rodzina, nowe Ŝycie...
- Spróbować mogę - powiedziałem bezwolnie, ale jeszcze tkwił we mnie upór,
więc szybko dodałem: - Nie wiem tylko, co na to powie Ŝona stryja. MoŜe ona...
- Śmiej się z tego. To właśnie ona mnie po ciebie posłała, a właściwie - poprawił
się szybko - razem wszystko omówiliśmy. Bo chodzi nam o to, Ŝeby Krzyś miał... no,
powiedzmy, chwilowo kolegę, towarzysza, a w przyszłości brata.
- Krzyś? - wybąkałem zaskoczony.
- No, bo zapomniałem ci powiedzieć, Ŝe moja Ŝona to wdowa. Ma syna w twoim
wieku. Chcielibyśmy, Ŝeby nie wychowywał się sam. Rozumiesz mnie chyba. Zawsze
lepiej jak dwóch w domu. Jedynacy to nieszczęście. A zresztą, ja się na tym nie znam.
Wiesz, Ŝe do tej pory byłem kawalerem. Ale wydaje mi się, Ŝe Ŝona ma rację. A ty co na
to?.
Wzruszyłem ramionami.
- Czy ja wiem? Ja teŜ się sam wychowywałem. Najpierw z matką, a potem u
ciotki. Czy ja wiem? - powtórzyłem.
- No właśnie - podjął. - Trzeba spróbować.
Nigdy nie lubiłem się długo zastanawiać, a zresztą, nad czym tu łamać głowę. Nie
chciałem zostać w Jerzmanowie. KaŜda zmiana wydawała mi się korzystna. Spojrzałem
więc stryjowi prosto w oczy i powiedziałem z namysłem:
- MoŜe tak być. Tylko jeśli z tego nic nie wyjdzie, to chyba stryj nie będzie miał do
mnie Ŝalu.
2
I tak znalazłem się w BłaŜejowie w domu stryja Waldka. Nie będę opisywał, co
przeŜywałem, bo to byłoby piekielnie nudne. Dość powiedzieć, Ŝe czułem się, jakbym
skakał z wysokiego mostu na głęboką wodę, nie wiedząc, Ŝe pod wodą tkwią ostre
kamienie. Raz kozie śmierć. Jedno mnie pocieszało: uwolniłem się wreszcie od
Jerzmanowa i od tego wszystkiego, co mnie do tej pory upokarzało. „MoŜe nareszcie
znajdę tę upragnioną piątą stronę świata?” - myślałem, wspominając mojego kochanego
Joja. Co będzie, to będzie! Naturę miałem pogodną i, mimo licznych poraŜek, ufałem
światu i ludziom.
Na ulicę Słonecznikową zajechaliśmy z fasonem - taksówką. Stryj miał gest i nie
uznawał miejskich środków komunikacji. LekcewaŜącym ruchem ręki wskazał
widniejący w ogródku nowy, nie otynkowany jeszcze domek.
- To jest cała nasza buda.
Byłem tak skołowany, Ŝe nie zwracałem na nic uwagi. Nie wiedziałem, co mnie
czeka. Tymczasem tuŜ za drzwiami czekała na nas ciotka Fela, czyli nowo zaślubiona
Ŝona mojego stryja, a wdowa po kimś tam, niech mu ziemia lekką będzie. Bałem się tego
spotkania, lecz chwilowo nie miałem się czego obawiać, gdyŜ ciotka w ogóle mnie nie
zauwaŜyła. Całym impetem rzuciła się na stryja Waldka i zaczęła go tak mocno ściskać,
jak gdyby wracał z KsięŜyca, a nie z Jerzmanowa. Nie wiem, co chciała przez to okazać -
czy przywiązanie do stryja, Czy niechęć do mnie, w kaŜdym razie chwilowo dla niej nie
istniałem. Dopiero gdy go wyściskała, jej badawczy wzrok spoczął na mojej osobie.
- To jest Maciek - przedstawił mnie lakonicznie stryj Waldek.
Ciotka zmruŜyła powieki.
- Inaczej go sobie wyobraŜałam.
JeŜeli sobie mnie wyobraŜała jak księcia z bajki, to przepraszam, Ŝe nie mogłem
potwierdzić jej oczekiwań. Niech mnie gęś kopnie, ja teŜ po Ŝonie mego stryja
spodziewałem się czegoś innego, ale nie wspomniałem o tym. Inaczej równieŜ
przedstawiałem sobie to spotkanie. I było mi strasznie nieklawo, Ŝe to się tak zaczęło. Na
szczęście stryj załagodził wszystko.
- To świetny chłopak! - Klepnął mnie przyjaźnie. – Ma fantazję i jest bardzo
samodzielny. Jestem pewny, Ŝe go polubisz.
Ciotka przyjrzała mi się jeszcze dociekliwiej.
- A teraz - powiedziała po chwili, biorąc mnie pod ramię - będziemy musieli ze
sobą porozmawiać.
Myślałem, Ŝe odbędzie się to, czego najbardziej się obawiałem - narada familijna.
Zaczną mnie wypytywać, piłować – jak sobie wyobraŜam Ŝycie u nich? Czy mam
powaŜny stosunek do nauki? Co myślę o przyszłości? Jakie mam zainteresowania i w
ogóle, czy zasługuję na to, by się mną zająć?
Tymczasem ciotka zlekcewaŜyła swego małŜonka, sama została ze mną w pokoju.
Stryj ulotnił się szybko i, jak zauwaŜyłem, z nie ukrywanym zadowoleniem. Ja
tymczasem usiadłem w wygodnym fotelu, ciotka naprzeciw mnie i zapadło to, co w
takich chwilach najbardziej lubi zapadać - milczenie. śeby zabić wlokący się
niemiłosiernie czas, spoglądałem na wiszący na ścianie obraz przedstawiający jesienny
krajobraz. Wiało od niego smętkiem, a ten niewysłowiony smętek coraz głębiej wdzierał
się w moją rozkołataną istotę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin