Siderek12 - Tom I - Część I Rozdział 9.pdf

(89 KB) Pobierz
443471457 UNPDF
Rozdział 9
KONTAKT
1
N oc była spokojna. Przespał ją bez problemu i obudził się wypoczęty. Aż chciało mu się
żyć, chociaż myśl ta wydała mu się głupia. Przecież to jest logiczne, że każdy chce żyć - i to
jak najdłużej. Marek uśmiechnął się na tą myśl i wstał z łóżka. Rozejrzał się po pokoju.
Pomyślał o rękawicy dziedzica. Wiedziony ciekawością podszedł do spodni, do których ją
wepchnął. Zastanowił się chwilę, po czym wyciągnął ją. Była zimna. Przyjrzał jej się i
natychmiast przypomniał sobie o majteczkach Wiktorii. Też po nie sięgnął, ale na krótką
chwilę się zawahał.
Nie wiem, czy powinienem, pomyślał. Jednak po chwili włożył rękę do kieszeni spodni i
wyciągnął te majteczki. Był u siebie w pokoju, a no i tak czuł się trochę niezręcznie
trzymając w dłoni różową bieliznę Wiktorii. Nawet te majteczki mogą podsunąć mu kilka
ciekawych wskazówek.
Marek westchnął i po raz drugi obrzucił pokój spojrzeniem. Po chwili ubrał się i zszedł
do kuchni na śniadanie. Było kilka minut po dziesiątej. Usiadł na swoim miejscu przy stole i
zaczął myśleć o różnych rzeczach. Między innymi o dziedzicu - o tym nieszczęsnym
dziedzicu. Zaczął układać sobie plan odnośnie dzisiejszej wyprawy do posesji kapturnika.
Postanowił nie mówić o tym mamie. Postanowił zachować to dla siebie, przynajmniej na
razie. Wstał i podszedł do okna znajdującego się naprzeciwko niego. W tym samym
momencie pojawiła się mama. Marek odwrócił się na pięcie, kiedy usłyszał, jak zamykała
za sobą drzwi od domu. Przez chwilę milczał. Mama spojrzała na niego.
- Już wstałeś - odezwała się nagle.
Marek uśmiechnął się.
- Nie już - poprawił mamę, - tylko pół godziny temu.
Mama także się uśmiechnęła.
- Wybierasz się dzisiaj gdzieś? - spytała nagle.
Marek przez chwilę nie wiedział co powiedzieć.
- Idę dzisiaj do kolegi - wymyślił na poczekaniu. - Będziemy oglądać filmy. Wrócę
wieczorem.
Nie chciał mówić mamie, że wybiera się do dworku dziedzica i odniósł wrażenie, że
puściła jego wypowiedź mimo uszu. Mama poczłapała do pokoju gościnnego. Włączyła
telewizor i zaczęła oglądać jakieś wiadomości. Marek westchnął i w tym momencie
zadzwonił mu telefon. To była Iwcia. Nacisnął zieloną słuchawkę, przystawił telefon do
ucha i powiedział:
- Słucham
Głos po drugiej stronie odpowiedział:
- Siema Sid! Co u Ciebie? Wpadniesz dzisiaj do mnie?
- Nie dam rady dzisiaj.
- Spoko - powiedziała Iwcia. – Rozumiem.
Zaśmiała się i zakończyła rozmowę. Marek nalał sobie soku pomarańczowego.
- Mamo – powiedział. - chcesz tosta?
- Nie - dobiegł go głos z pokoju gościnnego. - Ja już jadłam, jak masz chęć, to sobie zrób.
- W sumie to nie mam ochoty na tosty - rzucił Marek. - Zrobię sobie coś innego.
- Jak chcesz - dodała na koniec mama.
Marek jakoś nie miał apetytu i to chyba przez myśl o dziedzicu. Jednak postanowił sobie
zrobić chociaż kanapkę. Będzie miał pewność, że nie zemdleje dzisiaj w dworku. A
organizm będzie odrobinę uodporniony. Natomiast nad strachem będzie mu dzisiaj ciężko
zapanować. Oj, ciężko. Lecz chęć poznania historii dziedzica była o wiele silniejsza i to
właśnie ona była jego motorem napędowym. W sumie to może być ciekawa przygoda,
pomyślał, mimo, że najem się tam strachu za wszystkie czasy.
Westchnął i usiadł delektując się swoją kanapką. Rozmyślał. Postanowił nie układać planu
działania, bo wiedział, że no i tak by się go nie trzymał. Plan wydawał mu się zbędny. Zjadł
kanapkę i nieświadomie zrobił sobie kolejną. Wygląda na to, że jednak był głodny. Cóż...
pozory czasami mylą. Siedział tak zatopiony w myślach. Nawet się nie zorientował, że
minęła już godzina czasu. Wyszedł po cichu z kuchni, ponieważ mama zasnęła na kanapie i
nie chciał jej budzić. Co ty najlepszego wyprawiasz, pomyślał, co ty najlepszego
wyprawiasz. Jednak nie zrezygnował z wyprawy. Coś nie pozwoliło mu tego zrobić. Jakaś
siła. Zawiązał buty i po cichu wyszedł z domu. Jeszcze raz się zastanowił, ale uznał, że nie
ma się nad czym zastanawiać. Najlepiej iść i zrobić to co ma się do zrobienia. Lekko się
uśmiechnął i ruszył przed siebie, ostatni raz oglądając się za plecy. Po krótkiej chwili
znalazł się na chodniku i bez namysłu skierował się do dworku. Sprawdził, czy ma ze sobą
bieliznę Wiktorii i rękawicę dziedzica. Wszystko było na swoim miejscu. Majteczki
Wiktorii w tylnej lewej kieszeni spodni, a rękawica w prawej. Uśmiechnął się ponownie i
ruszył pewnym krokiem przed siebie. Po kilku minutach szybkiego marszu znalazł się na
ścieżce, która zaprowadziła go do pozostałości młyna, a potem do dworku. Ponownie
poczuł ten sam niepokój, lekki, ale był już odczuwalny. Marek mocno się tym zdziwił. Nie
za wcześnie ten niepokój, pomyślał, trochę dziwne to jest. Postarał nie zawracać sobie tym
na razie głowy. Przeszedł obok krzaków i nagle, jak ścieżka skręciła, Marek zrobił to samo -
skręcił w lewo. Znowu czekało go dziesięć minut marszu, ale praktycznie w ogóle się tym
nie przejął. Mało tego, miał to w dupie. Przemyślał sprawę dziedzica. Zastanowił się nad
tym, co wie, a co musi jeszcze odkryć, czego się dowiedzieć.
Przypomniał sobie słowa starca w dniu, kiedy z nim rozmawiał ostatni raz. Starzec
powiedział, żeby się strzegł. Że sprawa z tym znamieniem jest poważna i lepiej, żeby sobie
wziął to do serca. To chyba tak było, pomyślał, bardzo miły staruszek był z pana Wiktora.
Szkoda, że umarł. Mimo swojego wieku posiadał dużo informacji - chociaż przekazał mu
tylko ogólnikowe fakty dotyczące tajemniczego kapturnika.
Marek przywołał z pamięci także dzieciństwo dziedzica i natychmiast zrobiło mu się go
żal. Może on mordował dlatego, że się bał? Może nie chciał być ponownie upokorzony i
chciał się zemścić? Tylko, że został prowadzony przez coś, jakąś moc, siłę, albo po prostu
motywację. Może ona popędzała go do tych czynów, których się wystrzegał. Marek był
pewny tego, że dziedzic nie chciał zabijać.
Po chwili dostrzegł w oddali samochód Wicińskich, a nieco dalej tylko ziemię, miejsce po
młynie, który jeszcze wczoraj tu stał. Marek wzruszył ramionami i spojrzał jeszcze bardziej
w lewo. Jakiś kilometr dalej były widoczne korony drzew Czarnoborskiego lasu. Wiedział
jedno, wejdzie do niego, ale jeszcze nie teraz. Na razie musi rozwikłać zagadkę dziedzica.
Przeszedł obok (młyna - nie młyna) i skierował się bardziej w lewo. Tam była ścieżka, co
prawda, trochę zarośnięta, ale jeszcze widoczna. Marek wszedł na nią i wybałuszył oczy.
Lekko się schylając, wypatrywał drugiej rękawicy. Nie zawracał sobie głowy niepokojem,
który widocznie będzie mu towarzyszyć cały czas. Uważnie obserwował ścieżkę, którą
szedł. Obserwował ją w poszukiwaniu drugiej rękawicy. Bo jak mu to światło powiedziało?
- jak założy obie rękawice, to będzie mógł się skontaktować z dziedzicem.
Szedł i uważnie szukał. Po około piętnastu minutach marszu dostrzegł coś. Natychmiast
wyklarowała mu się myśl - znalazłem - wreszcie ją znalazłem. I pognał w kierunku tej
rzeczy, która odbijała swój czarny kolor w promieniach słońca. Marek wiedział, że to
poszukiwana przez niego rękawica, mało tego, był tego w stu procentach pewny. Dobiegł na
miejsce i okazało się, że to jednak nie była rękawica, a tylko czarna szmata.
Zrezygnowanym ruchem pokręcił głową i obejrzał się za siebie. Nic nie dostrzegł, więc
ruszył dalej. Po dłuższej chwili coś znowu przykuło jego uwagę. Żeby to była ona,
pomyślał, żeby to była lewa rękawica...
Tym razem dopisało mu szczęście...
To była poszukiwana przez niego rękawica. Podbiegł do niej i natychmiast ją podniósł.
Uśmiechnął się szeroko i sięgnął po drugą, którą miał w kieszeni. Z coraz szerszym
uśmiechem spojrzał na dwie czarne jak mrok rękawice.
Czarne jak smoła...
Czarne jak sierść pumy...
Nareszcie, pomyślał i pospiesznie obrzucił okolicę spojrzeniem. Nikt go nie obserwował,
więc wziął i założył obie rękawice. Na razie prawą, a potem lewą.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Panowała cisza... Tajemnicza cisza, aż nagle... -
ziemia potężnie się zatrzęsła, a na niebo wystąpiły czarne chmury, które przykryły prawie
całe niebo. Marek wzdrygnął się, ale mimo strachu stał i obserwował całe przedstawienie. O
ile można to nazwać przedstawieniem. Lecz ziemia zatrzęsła się jeszcze raz, dwa razy
mocniej. Zaraz potem Marek usłyszał potworny śmiech. Momentalnie oblał go zimny pot,
ciary przebiegły mu po grzbiecie, a oddech stał się szybki i płytki. Śmiech trwał chwilę, aż
nagle ucichł. Po kolejnej długiej ciszy Marek usłyszał głos. Potężny i metaliczny, jakby
dochodził z wnętrza ziemi:
- Wiedziałem, że odnajdziesz rękawice - powiedział głos dziedzica.
Marek drżał na ciele, ale się odezwał:
- Nie miałem wyboru.
Dziedzic znów się zaśmiał.
- To prawda Marku, nie miałeś wyboru – rzucił.
- Co chciałeś mi przekazać? - zapytał chłopak. Głos mu drżał.
Dziedzic milczał, ale po dłuższej chwili rzekł:
- Wezwałem cię poprzez rękawice, ponieważ ten nędzny starzec pokręcił wszystko,
opowiadając ci historię o mnie. W pewnym sensie trochę cię oszukał i biada mu za to.
Śmiertelnik... parszywy stary drań.
Marek słuchał.
- Czyli jaka jest prawdziwa historia? - zapytał się głosu dziedzica.
Dziedzic znów się zaśmiał.
- W pewnym sensie zarys historii, którą opowiedział ci stary piernik jest podobny. Po
pierwsze... - zapamiętaj to Marku - nie urodziłem się w 1716, tylko w 1830, a to jest
różnica... nieprawdaż?
- Ponad sto lat - potwierdził chłopak. Głos mu już mniej drżał.
- No właśnie. On wiedział też jak mam na imię, ale ci nie powiedział.
- To prawda - rzekł Marek. - Nie wspomniał o tym... Myślę, że zdradzisz mi swoje imię?
- Nie zdradzę - zagrzmiał głos dziedzica. - Do tego dojdziesz sam.
Marek wiedział to, że będzie musiał tego dokonać, ale będzie się tym martwić później.
- Co jeszcze pokręcił w twojej historii?
- To, że pisałem pamiętniki - stwierdził głos. - Nic z tego... ładnie sobie to zmyślił. Nie
pisałem czegoś takiego. To była jego czysta fantazja.
- Rozumiem - orzekł Marek.
- Kolejna rzecz to liczba upokorzeń. Nie było ich dwóch.
- To ile?
- W sumie to było tego bardzo dużo, nawet tego nie liczyłem.
- Ale stalowa maska jest prawdziwa?
- Tak - rzekł głos. - Jeżeli chodzi o maskę to tu starzec się nie pomylił. Nosiłem ją.
- Miałeś oszpeconą twarz, w jakim stopniu?
- Dosyć mocno, ale nie chce o tym rozmawiać.
- A co było z tą dziewczyną, z która się spotykałeś?
- Była taka. Miała na imię Kasia. Piękne imię... niestety, nigdy jej nie poślubiłem... Choć
bardzo tego pragnąłem.
- Aha - Marek się nawet uśmiechnął, ale jednocześnie współczuł dziedzicowi. - No tak, ale
co w związku z tym? Czy to, o czym mówił mi pensjonariusz - chodzi o podpalenie - to
prawda?
- Tak - rzekł głos. - To prawda.
- A potem zacząłeś chodzić w płaszczu. Nie mylę się?
- To był płaszcz mojego ojca. Znalazłem go w szafie i natychmiast założyłem go na siebie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin