JAK NAUCZYĆ MAŁE DZIECKO CZYTAĆ.doc

(730 KB) Pobierz
JAK NAUCZYĆ MAŁE DZIECKO CZYTAĆ

JAK NAUCZYĆ MAŁE DZIECKO CZYTAĆ

CICHA REWOLUCJA



Glenn Doman Janet Doman

Tytuł oryginału

HOW TO TEACH YOUR BABY TO READ

Przekład i redakcja MAREK PIETRZAK Zdjęcie na okładce  WACŁAW GÓRSKI i MAREK ŻAK

Wydawcy składają serdeczne podziękowania Państwu Katarzynie i Krzysztofowi Liszczom oraz Panu Markowi Pietrzakowi za wytrwałą inspirację i pomoc w dziele tworzenia polskiej wersji książki.

Skład: „AKAPIT," 1992 Druk: „ABEDIK," 1992 Oprawa: Zakłady Graficzne im. KEN, 1992

Copyright © 1990 by Glenn Doman

Copyright © 1979 by Glenn Doman

Copyright © 1964 by Glenn Doman

Copyright © 1963 by the Curtis Publishing Company

Copyright © for the Polish edition by OFICYNA WYDAWNICZA

EXCALIBUR, 1992

Bydgoszcz, ul. Koralowa 4

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Printed in Poland ISBN 83-900152-0-X

Książkę tę z uznaniem dedykuję mojej żonie Hazel Doman, która, za pośrednictwem matek, nauczyła setki rocznych, dwu i trzyletnich dzieci z uszkodzeniem mózgu znajdować przyjemność w czytaniu,

Dedykuję ją również czterem ludziom, którzy, każdy na swój sposób umożliwili tę pracę i powstanie tej książki:

Samuel M. Henshaw, A. Vinton Clarke, Tempie Fay, Jay Cooke

Zostawili oni wielkie ślady w świecie, przez który kroczyli i głębokie wrażenie w naszych umysłach i sercach.

książki tegoż autora

Seria Cichej Rewolucji:

 

Jak nauczyć małe dziecko czytać,

Jak postępować z dzieckiem z uszkodzeniem mózgu,

Jak pomnożyć inteligencję małego dziecka,

Jak przekazać małemu dziecku wiedzę encyklopedyczną,

Jak nauczyć małe dziecko matematyki,

Jak nauczyć małe dziecko wspaniałej sprawności fizycznej,

Wszechstronne pomnażanie inteligencji,

 

Książki dla dzieci:

Nos to nie paluch

 

 

od autora w sprawie tego nowego wydania

 

Książka ta ujrzała światło dzienne po raz pierwszy w 1964 roku. Od tego czasu sprzedano ponad dwa mi­liony egzemplarzy w dwudziestu językach, a kolej­ne przekłady są w toku. Wszystko, co powiedzieliśmy w tej książce wydaje się nam tak samo prawdziwe jak ćwierć wieku temu.

Tylko jedno się zmieniło.

Dzisiaj są dziesiątki tysięcy dzieci od niemowla­ków do młodzieży, które nauczono czytać w bardzo młodym wieku posługując się tą książką. W rezulta­cie sto tysięcy matek napisało do nas aby opowie­dzieć o przyjemności, radości i podnieceniu, jakie przeżyły ucząc swoje małe dzieci czytać. Opisały swoje doświadczenia, uniesienia i niekiedy frustracje. Opisały swoje zwycięstwa i swoje innowacje. Zadały mnóstwo drążących pytań.

Te 100.000 listów zawiera skarbnicę bezcennej wiedzy i doskonały wgląd w sprawy małych dzieci.

Stanowią również największy w historii świata zbiór dowodów wykazujący ponad wszelką wątpli­wość, że małe dzieci mogą uczyć się czytać, powinny uczyć się czytać, uczą się czytać i co najważniejsze — jak radzą sobie w szkole kiedy podrosną.

To właśnie ten drogocenny zbiór wiedzy uczynił to najnowsze wydanie niezmiernie ważnym dla nowego pokolenia rodziców, którzy uznają życie swoich dzie­ci za największe dobro.

Rozdział 7 został istotnie zmieniony — nie po to, by porzucać przyjęte wcześniej zasady, ale raczej by je dostroić w świetle rozległych doświadczeń, zdoby­tych przez sto tysięcy rodziców kierujących się tymi zasadami.

Rozdział 8 jest całkiem nowy i szczegółowo opisu­je podejście do rozpoczynania nauki w każdym z is­totnych przedziałów wiekowych, takich jak: nowo­rodek, niemowlę, małe dziecko i dziecko przedszkol­ne. Wymienia mocne i słabe strony każdego z tych okresów i sposoby korzystania z ich zalet i omijania słabości.

Rozdział 9 jest także całkiem nowy i odpowiada na dwa najczęściej zadawane pytania dotyczące nauki czytania małych dzieci:

1. „Co się z nimi dzieje gdy idą do szkoły?”

2. „Co się z nimi dzieje gdy dorastają?”

Większość rodziców stawia te pytania z radością. Nieliczni zadają je płaczliwie. Tu odpowiedzi na nie udzielają sami rodzice. Nie dotyczą one teoretycz­nych problemów (tak kochanych przez profesjona­listów), lecz mówią o bardzo rzeczywistych warun­kach stworzonych bardzo rzeczywistym dzieciom przez bardzo rzeczywistych i wspaniałych rodziców.

Jeśli po upływie całego tego czasu i z tym całym doświadczeniem ktoś z rodziców prosiłby o jakąś ważną poradę w jednym krótkim zdaniu, to brzmia­łaby ona tak: Rób to z radością, pędź jak wiatr i nie sprawdzaj.

 

Przedmowa

 

Rozpoczynanie programu badań klinicznych jest jak wsiadanie do pociągu jadącego do nieznanej sta­cji. Jest pełne tajemnic i podniecenia, ale nie wiesz nigdy czy dostaniesz przedział, czy pojedziesz trze­cią klasą, czy w pociągu jest wagon restauracyjny, czy nie, czy podróż będzie kosztowała dolara, czy wszystko co posiadasz, a przede wszystkim czy skoń­czy się tam gdzie zamierzałeś dojechać, czy w cał­kiem innym miejscu, którego nawet nie śniło ci się odwiedzać.

Kiedy członkowie naszego zespołu wsiadali do te­go pociągu na różnych stacjach, mieliśmy nadzieję, że naszym celem jest lepsze leczenie dzieci z poważ­nym uszkodzeniem mózgu. Nikt z nas nie wiedział, że kiedy ten cel osiągniemy zostaniemy nadal w tym pociągu, aż dotrzemy do miejsca, w którym będzie można sprawić, że dzieci z uszkodzeniem mózgu bę­dą nawet przewyższały zdrowe dzieci.

Podróż jak dotąd trwała dwadzieścia lat i jecha­liś­my trzecią klasą, noc po nocy — często do trze­ciej nad ranem, a w wagonie restauracyjnym poda­­­wa­no najczęściej kanapki. Bilety kosztowały nas wszystko co mieliśmy, niektórzy z nas nie dożyli końca tej podróży — a nikt nie opuściłby jej za żadne skarby świata. To była fascynująca podróż.

Na początkowej liście pasażerów znaleźli się: neu­rochirurg, lekarz — specjalista rehabilitacji, rehabi­litant, logopeda, psycholog, pedagog i pie­lęgniarka. Teraz jest nas ponad stu, z wieloma dodatkowymi specjalistami z różnych dziedzin.

Początkowo powstał mały zespół. Każdy z nas zajmował się osobno jakąś fazą leczenia dzieci z cięż­kim uszkodzeniem mózgu i osobno, każdy z nas miał złe wyniki.

Jeśli zamierzasz wybrać dziedzinę twórczej pra­cy, to trudno znaleźć szersze pole do popisu niż taka, w której niepowodzenia zdarzają się w stu procen­tach, a sukces nie istnieje.

Kiedy zaczynaliśmy pracować razem dwadzieścia lat temu, nigdy nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy, aby choć jedno dziecko z uszkodzeniem mózgu kiedykolwiek wyzdrowiało.

Grupę, która zawiązała się po naszych indywidual­nych niepowodzeniach nazwano by dzisiaj zespołem rehabilitacyjnym. W tamtych czasach takie słowa nie były modne i nie uważaliśmy się za coś szczegól­nego. Może widzieliśmy siebie bardziej jako grupę, która połączyła się podobnie jak konwój w nadziei, że razem będziemy silniejsi niż okazaliśmy się osobno.

Zaczęliśmy od ataku na najbardziej podstawowy problem stojący przed tymi, którzy zaj­mowali się dziećmi z uszkodzeniem mózgu dwie dekady temu. Tym problemem było rozpoznanie. Istniały trzy różne grupy dzieci z zaburzeniami, które niezmiennie mie­szano razem jakby były identyczne. W rzeczywisto­ści, nie miały ze sobą wiele wspólnego, W tamtych cza­sach łączono je w jedną grupo (i, co jest tragiczne, nadal tak się czyni w znacznej części świata) z bardzo błahego powodu, a mianowicie, że często wyglądają i czasem zachowują się tak samo.

Te trzy rodzaje dzieci, które stale łączono to: dzieci upośledzone, których mózgi były ilościowo i jakoś­ciowo mniej wartościowe, dzieci psycho­tyczne z fizy­cznie normalnymi mózgami, lecz psy­chicz­nie chore i w końcu dzieci z uszkodzeniem móz­gu, u których dobry mózg został fizycznie uszkodzony.

My zajmowaliśmy się tylko tą ostatnią grupą, dziećmi, które doznały uszkodzenia mózgu zupełnie prawidłowego od poczęcia. Dowie­dzie­liśmy się, że mimo iż naprawdę upośledzone i psy­chotyczne dzie­ci były względnie nieliczne, setki ich tysięcy były i są diagnozowane jako upośle­dzone lub psychoty­czne, podczas gdy w rzeczy­wistości były to dzieci z uszkodzeniem mózgu. Ogólnie rzecz biorąc, taka mylna diagnoza stawia­na była dlatego, że wiele dzie­ci z uszkodzeniem móz­gu doznało uszkodzenia zdro­wego mózgu jesz­cze przed urodzeniem.

Kiedy po wielu latach pracy w sali operacyjnej i przy łóżku przekonaliśmy się, które z nich byty na­prawdę dziećmi z uszkodzeniem mózgu, mogli­śmy zająć się właściwym problemem — uszko­dzo­nym mózgiem.

Odkryliśmy, że nie jest istotne (wyłączając opra­co­wania naukowe) czy dziecko doznało uszkodzenia mózgu przed urodzeniem, w chwili porodu, czy po urodzeniu. To tak, jakby zajmować się tym, czy dziecko zostało uderzone przez samo­chód przed po­łudniem, w południe, czy po połu­dniu. Rzeczywiste znaczenie ma to, która część mózgu została uszko­dzona, jak bardzo została uszko­dzona i co można na to poradzić.

Odkryliśmy dalej, że nie ma znaczenia czy zdro­wy mózg dziecka został uszkodzony w wyni­ku niezgo­dności czynnika Rh, przebycia przez matkę infekcji takiej jak różyczka w ciągu pierw­szych trzech mie­sięcy ciąży, niedostatecznego dopły­wu tlenu do móz­gu w okresie przedporo­dowym, czy dlatego, że dziec­ko urodziło się przed­wcześnie. Mózg może doznać obrażeń na sku­tek przedłużonego porodu, przez upa­dek na głowę w wieku dwóch miesięcy i skrzepy krwi w mózgu, podczas zapalenia mózgu z wysoką gorącz­ką w wieku trzech lat, w wyniku uderzenia przez samochód w wieku pięciu lat oraz w wyniku setki innych czynników.

Znów, mimo, że jest to istotne z naukowego punk­tu widzenia, przypomina trapienie się czy dziecko zostało uderzone przez samochód czy mło­tem. Waż­ne w tym jest to, która część mózgu dziecka zo­stała uszkodzona, jak bardzo i co za­mie­rzamy z tym zrobić.

W tamtych czasach środowiska, które zajmo­wały się dziećmi z uszkodzeniem mózgu utrzy­mywały, że problemy tych dzieci można roz­wiązać lecząc obja­wy obecne w uszach, oczach, nosie, ustach, klatce piersiowej, ramionach, łok­ciach, nadgarstkach, pal­cach, biodrach, kolanach, ko­­­stkach i stopach. Duża część tych środowisk jeszcze dzisiaj w to wierzy.

Takie podejście było jednak nieskuteczne i nie mogło być skuteczne.

Z powodu całkowitego braku powodzenia zde­cy­­do­waliśmy, że jeśli mamy opanować rozliczne objawy choroby u dziecka z uszkodzeniem mózgu, to będziemy musieli zaatakować źródło problemu i do­trzeć do samego ludzkiego mózgu.

O ile z początku wydawało się to niewykonal­nym lub przynajmniej pomnikowym zadaniem, w następnych latach my i inni znaleźliśmy metody zarówno chirurgicznego jak i niechirurgicznego le­czenia mózgu.

Przyjęliśmy proste założenie, że leczenie obja­wów schorzenia czy uszkodzenia i oczekiwanie, że ta cho­roba zniknie jest niemedyczne, niena­uko­we i niera­cjonalne, a jeśli te powody nie wystar­czyłyby aby nas odwieść od takiego podejścia, to pozostawał pro­sty fakt, że dzieci z uszkodzeniem mózgu leczone w ten sposób nigdy nie zdrowiały.

Przeciwnie, przeczuwaliśmy, że gdybyśmy mogli zaatakować problem u jego źródła, objawy znik­nęły­by samoistnie, dokładnie w takim zakre­sie, w jakim zakończone powodzeniem byłoby od­działywanie na uszkodzenie w samym mózgu.

Najpierw zabraliśmy się do rozpracowania zacho­wawczych sposobów leczenia. W następ­nych latach doszliśmy do przekonania, że chcąc liczyć na sukces w leczeniu uszkodzonego mózgu musimy znaleźć sposób odtworzenia wzorców neurologicznego roz­woju zdrowego dziecka. To oz­na­czało zrozumienie przebiegu rozwoju mózgu zdrowego dziecka, od po­czątku aż do okresu doj­rze­wania. Przebadaliśmy do­kładnie wiele setek zdro­wych noworodków, niemo­wląt i dzieci. Ba­daliśmy je bardzo uważnie.

W miarę jak dowiadywaliśmy się czym jest pra­widłowy rozwój mózgu, zaczęliśmy spostrze­gać, że proste i dobrze znane podstawowe czynno­ści zdro­wych dzieci, takie jak pełzanie i raczko­wanie mają dla mózgu olbrzymie znaczenie. Prze­ko­naliśmy się, że jeśli pozbawi się zdrowe dzieci szansy ćwiczenia tych czynności z przyczyn kulturowych, środowisko­wych bądź społecznych, to możliwości ich rozwoju zostają poważnie ogra­niczone. Dotyczy to, nawet w większym stopniu, dzieci z uszkodzeniem mózgu.

Ucząc się coraz więcej o sposobach odtwa­rza­nia tego normalnego, fizycznego wzorca wzrasta­nia, za­czynaliśmy po trochu obserwować poprawę u dzieci z uszkodzeniem mózgu.

Mniej więcej w tym samym czasie neurochirurdzy z naszego zespołu zaczęli udowa­dniać niezbicie, że rozwiązanie problemu tkwi w samym mózgu, poprzez opracowanie nowych sku­te­cznych metod leczenia. Były pewne grupy dzieci z uszkodzeniem mózgu, których dolegliwości miały charakter postępujący i w związku z tym dzieci te wcześnie umierały. Naj­większą wśród tych grup stanowiły dzieci z wodo­głowiem. Dzieci te miały wielkie głowy z powodu wzmożonego ciśnienia płynu mózgowo-rdzeniowe­go, który nie mógł być prawidłowo wchłaniany. Mimo to był on stale produkowany tak, jak u nor­malnych ludzi.

Nikt nie był nigdy aż tak niemądry, żeby leczyć objawy tej choroby przez masowanie, ćwiczenia czy aparaty ortopedyczne. Ponieważ ciśnienie działają­ce na mózg rosło, dzieci te zawsze umierały. Nasz neurochirurg, współpracując z inżynierem skonstru­ował rurkę, która odprowadza nadmiar płynu móz­gowo-rdzeniowego ze zbiorni­ków zwanych komo­rami głęboko wewnątrz ludz­kie­go mózgu, do żyły szyjnej i w ten sposób do krwiobiegu, gdzie mógł być normalnie wchła­niany. Ta rurka ma wewnątrz po­mysłową zasta­wkę, która pozwala nadmiarowi pły­nu wypływać na zewnątrz i jednocześnie zapobiega cofaniu się krwi do mózgu.

Ten prawie magiczny przyrząd wszczepiano ope­­racyjnie do mózgu i nazywano "zastawką ko­mo­ro­wo-szyjną". Dzisiaj na świecie żyje dwa­dzie­ścia pięć tysięcy dzieci, uratowanych dzię­ki tej pro­­­stej rurce. Wiele z nich prowadzi zupełnie nor­ma­­lne życie i cho­dzi do szkoły ze zdrowymi dziećmi.

Oto piękny dowód całkowitej bezużyteczności zwalczania objawów uszkodzenia mózgu, jak rów­nież bezspornej logiki i konieczności leczenia samego uszkodzonego mózgu.

Następna, zaskakująca metoda posłuży jako przy­kład różnorodnych sposobów skutecznego, chi­rurgi­cznego leczenia, używanych dzisiaj w celu rozwiązy­wania problemów dziecka z uszkodze­niem mózgu.

Posiadamy faktycznie dwa mózgi, prawy i lewy. Te dwa mózgi oddzielone są wzdłuż środka głowy, od przodu do tylu. U zdrowego człowieka prawy mózg (lub, jak kto woli prawa połowa mózgu) odpowiada za sterowanie lewą stroną ciała, podczas gdy lewa połowa mózgu jest odpo­wiedzialna za prowa­dzenie prawej strony ciała.

Jeżeli Jedna połowa mózgu jest w znacznym stop­niu uszkodzona, rezultat jest katastrofalny. Prze­ciwna połowa ciała będzie sparaliżowana, dziecko będzie poważnie ograniczone we wszyst­kich funk­cjach. Wiele z takich dzieci ma stałe, cięż­kie napady drgawkowe, nie reagujące na żadne znane leki.

Nietrudno zgadnąć, że takie dzieci również umie­rają.

Przez dziesięciolecia słychać było głosy obstają­cych przy tym, aby nic nie robić. „Gdy komórka nerwowa obumiera, to obumiera i nic nie można zrobić dla dzieci z obumarłymi komórkami mózgu, więc nie próbuj". Ale od 1955 roku neurochirurdzy z naszej grupy wykonywali prawie niewiarygodny rodzaj operacji u takich dzieci; nazywa się go he­misferektomią.

Hemisferektomia jest dokładnie tym, co ozna­cza ta nazwa - chirurgicznym usunięciem połowy ludz­kiego mózgu.

Teraz widzieliśmy dzieci z potową mózgu w głowie i drugą polową, miliardami martwych komórek móz­gowych — w szpitalnym słoju. Ale te dzieci nie były martwe-

Przeciwnie, widzieliśmy dzieci, mające tylko poło­wę mózgu, które chodziły, mówiły i uczęszczały do szkoły jak ich rówieśnicy. Niektóre z tych dzieci były ponadprzeciętne, a przynajmniej jedno z nich miało 1.1. w przedziale geniuszy.

Stało się teraz oczywiste, że jeżeli jedna połowa mózgu dziecka jest poważnie uszkodzona, to niewiel­kie znaczenie ma to jak dobra jest druga połowa, dopóki ta uszkodzona nie zostanie usunięta. Jeśli, na przykład, takie dziecko cierpi na padaczkę spo­wodowaną przez uszkodzony lewy mózg, to nie bę­dzie mogło wykazać się sprawno­ścią ani inteligencją dopóki tej połowy nie usunie się, po to, by pozwo­lić nieuszkodzonemu prawe...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin