Pocałunek - Aucta Sinistra.doc

(74 KB) Pobierz
„Pocałunek” (oryg

„Pocałunek” (oryg. „The Kiss”)

autorka: Aucta Sinistra
tłumaczenie: Lelwani

beta: Rademenes
zgoda na tłumaczenie: jest
fandom: Harry Potter
pairing: Severus Snape/Harry Potter
rating: PG13
gatunek: romans



Ciemność. Chłód. Ledwie zauważalna, pozornie nieszkodliwa wilgoć, która pokrywała skórę i zostawała na niej, ani nie wnikając, ani nie wyparowując. Długie stoły pulsowały w półmroku różnymi barwami: plamy czerwieni od magicznego ognia, potem niebieska, migocząca aura eliksirów, warzących się wolno w kociołkach. Odziane w czerń plecy pochylały się nad każdym naczyniem; jedynym dźwiękiem był cichy szelest szat, gdy jedna osoba poruszała się między stołami.
Hermiona skierowała wzrok z powrotem na swój wywar. Zaawansowane eliksiry były inne. Sprecyzowane, intensywne, racjonalne. Nie było Neville’a Longbottoma, nie było eksplozji. Na te zajęcia uczęszczało ośmioro uczniów z siódmego roku; każdy z nich dowiódł swoich umiejętności nie tylko w trakcie sześciu lat nauki, ale także poprzez rygorystyczny egzamin, który przygotował dla nich ich bezwzględny profesor.
Również Snape był inny na tych lekcjach. Widać było, że wśród osób nie tak dramatycznie odbiegających od niego intelektualnie (Hermiona nawet nie próbowała się oszukiwać, że wielu z zebranych tutaj uczniów mogłoby mu kiedykolwiek dorównać), jego niecierpliwość i pogarda znacznie się zmniejszyły.
Przysłuchiwała się profesorowi krążącemu między ławkami; wymamrotana korekta tu, oszczędna pochwała tam, wypowiedziane tonem szczerym, lekko szorstkim, bez zamierzenia ciepłym.
Zamieszała swój eliksir ostatni raz, powoli, a Snape przystanął przy kociołku Harry’ego, tuż obok niej. Słyszała, jak Harry zadał pytanie, cicho – klasa zazwyczaj porozumiewała się ściszonymi głosami, by bardziej koncentrować się na swoich obowiązkach – a Snape pochylił się, aby zajrzeć do jego kociołka, odpowiadając mu równie spokojnie.
Hermiona uśmiechnęła się do siebie. To, że się dogadują, było równie wielką niespodzianką jak fakt, że Harry w ogóle zakwalifikował się na zaawansowane eliksiry. Niedoszła katastrofa w zeszłym roku zaowocowała fascynacją chłopaka nad potęgą mikstur i wywarów, a gdy był zafascynowany, Harry prześcigał wszystkich.
Najczęściej to Harry był tym, kto w czasie lekcji dopytywał się o powody i skutki używania składników i przygotowywania wywarów, a Snape zawsze cierpliwie udzielał odpowiedzi na każdą z tych wątpliwości, demonstrując rozległą wiedzę i pewność, z jaką poruszał się w swojej dziedzinie, oraz graniczącą z niemożliwym tolerancję wobec Chłopca, Który Przeżył. Harry zaczął nawet – cud nad cudami – pomagać profesorowi po zajęciach, przygotowując materiały na kolejne lekcje lub sprawdzając prace pierwszego roku. I nie pozabijali się nawzajem, nawet żaden nie został ranny. Hermiona wciąż była tym zdumiona.
- Jak ty to robisz? – pytał czasem Ron.
Harry zwykle wzruszał ramionami i uśmiechał się krzywo.
- My tylko pracujemy, Ron. Znaczy się, tak, on wciąż jest tym samym wrednym draniem co zawsze, ale...
- Ale?
- Ale jest również... um... miły.
- Snape?
I podczas gdy Harry znów wzruszał ramionami, a Ron porzucał temat, wciąż skonsternowany, Hermiona łapała się na obserwowaniu Harry’ego i zastanawianiu, co oznacza ten nowy ton w jego głosie, którego nie słyszała nigdy wcześniej. Gdyby nie wiedziała lepiej, mogłaby przypuszczać, że fascynacja Harry’ego eliksirami rozszerzyła się na zainteresowanie samym mistrzem eliksirów.
Gdy Snape okrążał Harry’ego, kierując się w stronę kociołka Hermiony, w sali zabrzmiało ostrożne pukanie do drzwi, tuż nad prawym ramieniem dziewczyny.
Snape wyprostował się i powiedział:
- Wejść.
Cała ósemka uczniów odwróciła się, by zobaczyć wchodzącą z rozpromienioną twarzą Klarysę Thackeray.
- Co mogę dla pani zrobić, panno Thackeray?
Ktoś – prawdopodobnie Malfoy, siedzący w pierwszej ławce – coś wymamrotał. Hermiona mogła się domyślić, co to było. Klarysa, która ukończyła szkołę dwa lata wcześniej, była jedną z najpiękniejszych młodych kobiet, jakie kiedykolwiek uczęszczały do Hogwartu. Każdy chłopiec w szkole o niej marzył, każda dziewczyna jej zazdrościła – a przynajmniej na to wyglądało.
Hermiona nie przyłączyła się do masowego wychwalania dziewczyny z powodu wrodzonej niechęci do padania komuś do stóp tylko dlatego, że jest nadzwyczajnie piękny (rzadko przyznawała się sama przed sobą, że zazdrości Klarysie urody), ale wtedy profesor McGonagall wytypowała je obie do projektu, w którym uczestniczyły pary piąty/siódmy rok. Znajomość ta powoli rozwinęła się w przyjaźń. Klarysa nie miała o nic pretensji, nie stroiła fochów, była słodka i bystra, i naprawdę ciężko pracowała. Hermiona nie potrafiła nienawidzić jej za bycie wspaniałą. A wysoka brunetka wyglądała dzisiaj szczególnie wspaniale, pomyślała Hermiona (wyobrażając sobie przy tym, jak wszystkim chłopcom w klasie pewnie opadły szczęki; zwykle tak wyglądali, kiedy na horyzoncie pojawiała się Klarysa), gdy młoda kobieta weszła do klasy z promieniejącym – oślepiającym – uśmiechem.
- Och, profesorze, dziękuję! – wykrzyknęła. – Ja tylko... Przepraszam za najście w trakcie zajęć, ale zaraz wyjeżdżam i chciałam tylko panu podziękować. Właśnie widziałam się z dyrektorem. – Składała ręce z zachwytu i radości. – Powiedział, że polecił mnie pan do badań w Egipcie... Och, profesorze, tak bardzo panu dziękuję!
Snape wyglądał na nieco wytrąconego z równowagi jej entuzjazmem. Jego głos był podwyższony z zaskoczenia.
- Była pani najlepiej wykwalifikowaną uczennicą, pamiętam również o pani zainteresowaniu tym tematem.
- Och, sir, to tak wiele dla mnie znaczy... – przerwała, ruszyła do przodu, objęła ramiona profesora i pocałowała go. W usta.
Klasa jak jeden mąż zachłysnęła się powietrzem.
Snape zesztywniał, najwyraźniej kompletnie zaskoczony.
Klarysa odsunęła się, jeszcze bardziej zaczerwieniona, i powiedziała:
- Bardzo panu dziękuję, sir. Zrobię wszystko, abyście pan i cały Hogwart byli ze mnie dumni, obiecuję! – Uścisnęła jego dłonie i wybiegła z sali, zamykając za sobą drzwi (ale nie trzaskając nimi - jak zwykle kulturalna, nawet gdy podekscytowana), a w klasie zaawansowanych eliksirów zaległa cisza.
Hermiona odwróciła się z powrotem do swojego kociołka, nie mogąc jednak oprzeć się pokusie, by nie obserwować Snape’a kątem oka. Mężczyzna przez chwilę z lekko rozchylonymi ustami wpatrywał się w drzwi, lecz szybko pozbierał się, wyprostował i otulił swoimi szatami, jakby nie chciał wejść w kontakt z czymś plugawym.
Hermiona przejechała wzrokiem po klasie; niezbitym dowodem na to, że ośmioro zebranych tutaj uczniów należało do najinteligentniejszych w szkole był fakt, że każde z nich właśnie pilnie pracowało nad swoim eliksirem.
Zerknęła na Harry’ego. Jego twarz była czerwona.
Odchrząknąwszy, dziewczyna odezwała się:
- Profesorze, chyba dodałam odrobinę za dużo absyntu. – Wydawało jej się, że wyczuwa jego wdzięczność, gdy podchodził do jej kociołka. – Kolor jest raczej niewłaściwy, nie sądzi pan? – dodała, kolejny raz mieszając eliksir i nie patrząc na mężczyznę. Ciche dźwięki dookoła niej zapewniały o aktywności, nawet jeśli nie uwadze, powracającej do przedmiotu zainteresowania.

***

Tego samego wieczoru w pokoju wspólnym Gryffindoru:
- Nie mogę w to uwierzyć.
Ani ja, pomyślał Harry.
- Nie mogę uwierzyć, że go w ogóle dotknęła!
Harry nie wypowiedział na głos, że akurat on nie ma z tym problemów. Za to nie mógł uwierzyć, że miała odwagę. Odwagę, której szukał w sobie przez ostatnie dwa semestry, kiedy to uprzytomnił sobie przerażający fakt, że on chce dotknąć Snape’a. Wszędzie. I może jeszcze gdzieś.
- I nawet jej nie przeklął!
Wiem, zgodził się Harry w zaciszu własnego umysłu. Snape nosił swoją chłodną sztywność niczym pancerz; kobieta – lub mężczyzna – musieliby być bardzo pewni siebie albo głupi, by próbować się przez niego przebić. Musiał przyznać, że Klarysa wzbudziła jego podziw. Użyła tego rodzaju szybkiej taktyki, która nie dała Snape’owi żadnego ostrzeżenia. Zastanawiał się, czy sam mógłby wypróbować tę metodę, po czym parsknął, zastanawiając się, jak by wyglądał jako afrykańska dzika świnia czy cokolwiek innego, w co profesor eliksirów by go zamienił.
- Wiem! Kto chciałby pocałować Snape’a?
Ja, nie powiedział Harry.
- Aż dziwne, że nie przemienił się w przystojnego księcia.
Dla mnie on już jest przystojny, zatrzymał Harry dla siebie. Sexy i potężny, i błyskotliwy, i...
- Harry? Co jest?
Zapytany zamrugał.
- Hm? Tylko myślałem... – O całowaniu Snape’a. O tym, jak Klarysie udało się tego dokonać i ujść z życiem. O tym, jak mógłby zrobić to samo. W końcu, czyż nie dogadywał się ze Snape’em coraz lepiej? Czyż nie byli prawie... cóż, uprzejmi dla siebie, poza chwilami, gdy aż iskry latały?
- Wiecie co, on nie jest takim kompletnym potworem – wtrąciła się Hermiona. – Nie rozumiem, dlaczego uważacie, że to takie straszne, iż Klarysa była wdzięczna za to, co dla niej zrobił.
- Hermiona! – wykrzyknął Seamus. – Ona go pocałowała. W usta!
W usta, dumał Harry. W te cudowne, krzywiące się szyderczo usta...
- Ciekawe, czy użyła języka? – zastanawiał się głośno Ron, wywołując zbiorowe “fuj!” wśród reszty Gryfonów.
Harry powiercił się na krześle.
- Ciekawe, czy on użył? – podniósł stawkę Seamus.
- Seamus! – zbeształa go Hermiona pośród chóru jęków.
- Harry, gdzie idziesz? – zawołał Ron, gdy jego przyjaciel podniósł się do pionu.
- Zaraz wracam! – odkrzyknął chłopak przez ramię, przytrzymując ostrożnie przed sobą książki, i wyszedł z pokoju wspólnego.

***

Tej nocy Harry wmaszerował do lochów na swój pozazajęciowy dyżur z wyprostowanymi plecami i koziołkującym żołądkiem. Miał misję do spełnienia, misję, która, ku jego zawstydzeniu, potrzebowała ruchu Klarysy Thackeray, żeby się jej w końcu podjął.
Snape już pracował, sprawdzając eseje przy swoim biurku; w jednym rogu stała, jak zwykle, taca z dzbankiem herbaty i dwiema filiżankami. Zerknął, gdy Harry wszedł – zerknięcie dłuższe niż zazwyczaj, na tyle długie, by Harry zaczął się zastanawiać, czy coś się zmieniło – po czym skinął głową na powitanie i powrócił do oceniania zgromadzonego przed nim stosu prac.
- Dobry wieczór, profesorze. – Harry usadowił się w swoim zwykłym miejscu na skraju biurka Snape’a, jego własna wieża esejów pierwszoroczniaków już na niego czekała. Spod opadających włosów, które desperacko dopraszały się strzyżenia, wpatrywał się przez chwilę w wyrazisty profil Snape’a, obserwował jego dłoń, pędzącą po pergaminie i wypisującą eleganckie kalumnie, po czym westchnął w duchu i wziął w rękę własne pióro.
Przez jakiś czas pracowali w ciszy. Harry nalał im obu po filiżance herbaty, raz czy dwa sięgnął w stronę Snape'a, by umoczyć pióro w czerwonym atramencie mistrza eliksirów. Po szkole krążyły plotki, że to krew uczniów. Harry kiedyś go o to zapytał, gdy warzyli razem jakieś eliksiry przeciwbólowe dla pani Pomfrey.
Snape wtedy naprawdę się uśmiechnął, opuścił chochlę i zapatrzył w dal, pogrążając się w miłym wspomnieniu.
- Dzieci są takie łatwowierne.
- Sir?
Snape nabrał łyżką trochę sproszkowanego kamienia księżycowego i posypał nim bulgoczący delikatnie w kociołku płyn.
- Krew krzepnie; byłaby bezużyteczna jako atrament.
Harry zamarł z nożem wiszącym nad korzeniem lukrecji, który właśnie siekał.
- Co?
- Muszę jednak przyznać, że mam swój wkład w tę małą opowieść. Nie mogłem się zdecydować, któremu uczniowi przypisać... dostawę atramentu, ale zauważyłem, że każdego roku coraz to nowi dochodzili do wniosku, że to z całą pewnością musi być krew jakiegoś chłopca czy dziewczyny, którzy szczególnie zaleźli mi za skórę.
Harry’emu nóż wypadł z ręki i chłopak zapatrzył się na swojego profesora z niedowierzaniem.
- To pan zapoczątkował te pogłoski?
Uśmiech zrobił się drwiący, choć Snape wcale na Harry’ego nie patrzył.
- Zadziwiające, lecz ty nigdy nie dostąpiłeś tego zaszczytu.
Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Jest pan cudownie zły, sir – wykrztusił, gdy przestał się śmiać, ocierając oczy wierzchem dłoni.
- Nie rozpowiadaj tego – powiedział Snape spokojnie, pochylając się znowu nad kociołkiem, by wznowić mieszanie.
- Za późno – wymamrotał Harry. Musiał zagryźć wargę, by ukryć swój głupkowaty szeroki uśmiech, gdy zamiast zacząć na niego wrzeszczeć czy zabierać punkty, Snape odparł jedynie:
- Bezczelny Gryfon. Wracaj do pracy.
Harry uśmiechnął się na to wspomnienie, kontynuując czytanie pewnego naprawdę godnego ubolewania eseju, traktującego o zastosowaniach mandragory. Przez jakiś czas szelest pergaminu i skrzypienie piór były jedynymi dźwiękami w pomieszczeniu.
W końcu Snape przerwał ciszę.
- Wiem, że nie możesz się doczekać, by to skomentować, Potter. Musiałem już przez pół dnia znosić uwagi innych nauczycieli i kilku co bardziej samobójczo nastawionych uczniów. Równie dobrze możesz mieć to już za sobą, zanim wybuchniesz.
Harry zerknął nań spod swojej zmierzwionej grzywki. Profesor wciąż sprawdzał (a przynajmniej na to wyglądało) leżący przed nim pergamin.
- Nigdy wcześniej nie widziałem takiego wyrazu na pańskiej twarzy – zaczął chłopak ostrożnie.
Snape parsknął.
- Jakiego? Ogłupiały z zaskoczenia?
Harry zachichotał – szybko się powstrzymując.
- Tak, sir. Ale wrócił pan do siebie całkiem szybko. – Znów sięgnął do przodu, zanurzając w kałamarzu czubek pióra. Spojrzenie nauczyciela śledziło jego rękę, w tę i z powrotem.
- Bez wątpienia ten obrzydliwy mały incydent stał się już wodą na młyn wyobraźni Gryfonów i w wieży krąży niezliczona ilość niewybrednych żartów na ten temat. – Snape potrząsnął głową, by odtrącić włosy z twarzy i naskrobał coś szybko na pergaminie.
- Owszem – przyznał Harry. Pomyślał o tych opadających w strąkach czarnych włosach i o tym, jak bardzo chciałby zanurzyć w nich dłoń i je potargać... zaplątać w nich palce i przyciągnąć twarz Snape’a do swojej...
Ostatnie dwa semestry, w ciągu których pomagał profesorowi po zajęciach, były słodką torturą. Konkretna praca, jak czyszczenie kociołków czy przynoszenie, krojenie i wrzucanie składników, była jeszcze znośna, ale gdy siedzieli blisko siebie, jak teraz, w ciszy i spokoju, który dawało wzajemne towarzystwo... tylko strach przed reakcją Snape’a powstrzymywał Harry’ego przed popadaniem w stan permanentnego, wrzącego podniecenia. W obecnej sytuacji ten pociąg tylko – tylko! – leciutko i powoli się gotował.
Snape podniósł na niego wzrok.
- Na co się tak gapisz?
Harry wziął się w garść.
- Na nic, sir. I, tak, uczniowie gadają.
Drwiący uśmieszek.
- Przynieś mi Muellera, mógłbyś?
Harry wstał i podszedł do regału z książkami, by wziąć stamtąd ciężki tom w czarnej okładce i położyć go na biurku przed profesorem.
- Dziękuję. Pozwól, że zgadnę: to wszystko sprowadza się do ogólnego przerażenia wyczynem panny Thackeray i zazdrości wobec mnie, jako obiektu jej... wdzięczności?
Harry uśmiechnął się, siadając z powrotem na swoim miejscu.
- Cóż... w większości. – Podniósł pióro, czując, że serce podchodzi mu do gardła.
- W większości? – Snape otworzył książkę, sprawdził coś, porównując z kawałkiem pergaminu, po czym zamknął ją i napisał coś szybko na marginesie eseju, mamrocząc pod nosem: - Idiota.
- W większości – powtórzył Harry. Czuł się rozdarty między ochotą, aby porzucić ten temat, a pragnieniem utrzymania uwagi Snape’a na rozwijającym się wątku, skoro ma do tego okazję. – Niektórzy uważają, że to ona jest szczęściarą.
Snape parsknął śmiechem.
- Niektórzy?
Harry odłożył pióro, nie chcąc, żeby mężczyzna zauważył, jak drży ono w jego dłoni; podniósł książkę i wstał, żeby odnieść ją z powrotem.
- Ja, na przykład – powiedział, odwrócony do profesora plecami. Włożył książkę na miejsce.
Proszę, nie bądź przerażony. Proszę...
Cisza. Po chwili:
- Co takiego?
Harry zebrał całą swoją odwagę w obie ręce i odwrócił się. Snape patrzył na niego z głową lekko przekrzywioną, ręka trzymająca pióro zawisła mu nad pergaminem; był zaskoczony, ale jeszcze nie zły.
- Powiedziałem, iż uważam, że to ona jest szczęściarą.
Kolejne prychnięcie.
- Bardzo zabawne, Potter. – Mężczyzna wstał i okrążył biurko, ocierając się lekko o Harry’ego gdy mijał go, by wziąć kolejną książkę. Otworzył ją energicznie i zaczął szybko kartkować; jego ruchy świadczyły o irytacji. – A teraz, gdybyś był tak dobry, aby...
- To nie był żart. – Chłopak zmusił się, by siedzieć nieruchomo, choć czuł mrowienie na skórze ze strachu i z podniecenia. Nie miał pojęcia, jak profesor zareaguje, ale przyszła pora na wszystko albo nic. Instynktownie wiedział, że gdyby w tym momencie się wycofał, zmarnowałby wszelkie szanse na to, żeby Snape mu uwierzył.
- Spodziewasz się, iż uwierzę, że miałbyś ochotę rzucić się na swojego nic nie podejrzewającego nauczyciela eliksirów na środku klasy? – Snape roześmiał się znowu; był to suchy, nieprzyjemny dźwięk, dźwięk drzwi zatrzaskiwanych i zamykanych na klucz przed najmniejszym nawet prawdopodobieństwem, że Harry mógłby mówić prawdę.
Nie rzucił na mnie klątwy, myślał chłopak gorączkowo. Nie zabił mnie. Cicho zaś odpowiedział:
- Cóż, ja chyba wybrałbym bardziej prywatne miejsce, gdybym planował zrobić coś takiego.
Snape uniósł lekko kącik ust w szyderczym uśmieszku.
- Czyżbyś knuł miłosny spisek przeciw swojemu staremu, paskudnemu mistrzowi eliksirów? – To pytanie było wręcz przesiąknięte sarkazmem - absolutne odrzucenie.
Harry zaśmiał się cichutko.
- O, tak.
Profesor spojrzał znad swojej książki; jego wzrok napotkał oczy Harry’ego i chłopak zadrżał.
Teraz. Zabije mnie albo powie, żebym się wynosił, albo...
Jedna brew uniosła się i te cudowne, czarne oczy powędrowały w dół ciała Harry’ego i z powrotem, rozpalając iskry w jego zakończeniach nerwowych.
- Wygląda na to, że jesteśmy tutaj sami, panie Potter.
...albo postanowi mnie wypróbować, myśląc, że blefuję.
Harry uśmiechnął się, po czym wręcz wyszczerzył szeroko na widok ogłupiałej miny, którą po raz kolejny już dzisiejszego dnia przybrał jego profesor. Mistrz eliksirów zamknął książkę i niezdarnie próbował odłożyć ją na biurko, kiedy chłopak skracał dystans między nimi.
Snape cofał się, aż nie uderzył plecami o gzyms kominka. Harry zatrzymał się, nie dotykając go, zadowolony, że mężczyzna nie próbuje go powstrzymać: ani magicznie, ani fizycznie.
Profesor zaczął, marszcząc surowo brwi:
- Panie Potter... – Wyglądało na to, że nie jest w stanie mówić dalej, w zamian za to jego oczy prawie gorączkowo przeszukiwały twarz Harry’ego. – Co... co ty wyprawiasz?
- Stawiam na to, że mnie pan nie zabije – wymruczał chłopak, eliminując te kilka cali dystansu, które ich dzieliły i przyciskając usta do warg Snape’a.
Och, doskonałość. Ciepłe i miękkie, i rozchylone na tyle, by mógł wśliznąć między nie język...
Harry poczuł dłonie mężczyzny przyciśnięte płasko do swojej piersi i pozwolił się odepchnąć. Odrobinę. Zaczerpnął powietrza, chwiejąc się lekko i napotkał gorące spojrzenie Snape’a, w którym zdumienie mieszało się z pożądaniem.
- Co... – głos profesora był chrapliwy; wyraźna oznaka, że pocałunek na niego podziałał. – Co... ty... – Przeniósł swoje dłonie na ramiona chłopaka i wbił palce w jego skórę, a Harry przez moment bał się, że zostanie odepchnięty. Potrząsnął głową, bezsłownie zaprzeczając wszystkiemu co było poza nimi dwoma, tu i teraz, a Snape jakimś cudem zrozumiał. Przyciągnął chłopca mocno do siebie i, och Boże, jego język i jego usta, i...
Harry jęknął i wtopił się w ciało mężczyzny, czując dudnienie serca nauczyciela przy własnej piersi. Jego oddech i wszystkie myśli uleciały, gdy cały świat ograniczył się do uczucia skóry przy skórze, gorącego języka Snape’a w jego ustach, rąk mężczyzny na jego ciele, palców zsuwających się w dół jego pleców –
- i chwytających za jego ramiona, by go odepchnąć.
Chłopak zatoczył się, wciągając powietrze do spragnionych płuc, niezdolny, by wymówić choć słowo. Patrzył zdezorientowany na swojego profesora, na jego zaczerwienioną twarz, rozdęte nozdrza, na ogień – i czyżby to był strach? – w jego oczach.
Snape przełknął ślinę i potrząsnął głową.
- Nie.
Wypuścił Harry’ego i przeszedł obok, kierując się w stronę regału z książkami po drugiej stronie pokoju; pokoju, który nagle stał się dla chłopaka wielki i zimny. Mężczyzna przystanął, odwrócony do Harry’ego plecami, zaciskając zbielałe palce na drewnie.
- Harry...
Chłopak poczuł, jak jego serce zaciska się boleśnie na dźwięk własnego imienia, padającego z tych ust.
- Musisz wyjść.
- Nie.
Snape wciąż się nie odwracał.
- Jesteś uczniem. To... nie może się stać.
- Co ma pan na myśli? – dopytywał się chłopak. – Jeśli „to” jest tym, co czuję i co pan czuje, to już się stało.
Snape odwrócił się, jego twarz była wykrzywiona jak w gniewie.
- Ale to nie może do niczego prowadzić. Nie wtedy, gdy jestem twoim nauczycielem.
Harry już otworzył usta, by się sprzeciwić, ale ugryzł się w język. Zamknął oczy, zmuszając się do spokoju, choć miał ochotę krzyczeć i tupać, i rzucić się na mężczyznę. Jesteś głupim napalonym dzieciakiem czy inteligentnym dorosłym? Kogo chcesz, żeby w tobie widział?
Wziął głęboki, uspokajający oddech.
- Więc mówi pan, że kiedy nie będzie pan już moim nauczycielem, będziemy mogli...?
Snape patrzył na niego z prawie klinicznym namysłem.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego dzisiaj?
Harry zastanawiał się przez chwilę.
- Ponieważ nie zabił pan Klarysy Thackeray.
Mężczyzna wybuchnął śmiechem, choć mars nie opuścił jego czoła.
- Dzięki niej dostrzegłem, jakim byłem tchórzem – wyznał Harry. – Chciała tylko panu podziękować, a zrobiła więcej, niż ja miałem śmiałość. – Zachichotał cicho. – Dotarło do mnie, że ja mam znacznie więcej powodów, by panu dziękować i że chciałbym mieć odwagę, aby zrobić znacznie więcej niż ona.
- Więc twierdzisz, że cię zawstydziła i w tym sposobem popchnęła do tego?
Chłopak zastanowił się przez chwilę.
- Chyba bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, że byłem zazdrosny o to, że pana pocałowała.
Snape znowu zaśmiał się boleśnie.
- Zazdrosny.
Harry czekał. Profesor tylko na niego patrzył. W końcu chłopak wypalił:
- Za trzy miesiące kończę szkołę.
- Moje gratulacje. – Snape zakrył dłonią oczy i dodał z uczuciem: - Kurwa.
Harry zagryzł wargę, żeby nie zachichotać.
Mężczyzna powoli potrząsnął pochyloną głową.
- Harry Potter...
- Niech pan tego nie robi – chłopak natychmiast mu przerwał.
Snape podniósł wzrok i napotkał zdeterminowane spojrzenie swojego ucznia.
- Nie jestem nazwą ani bohaterem, ani też wybawicielem czy legendą. Stoję tu przed panem. Jestem żywym człowiekiem. Nigdy nie traktował mnie pan inaczej, więc proszę nie zaczynać teraz.
Mężczyzna na to:
- Wracaj do swojego dormitorium.
Harry przełknął ślinę, czując, że jego serce zamiera.
- Co z resztą esejów? – zapytał.
Snape rzucił okiem na swoje biurko.
- Sam je sprawdzę. Idź.
Chłopak ruszył w kierunku drzwi. Zawahał się.
- Profesorze... – Sam słyszał błagalny ton w swoim głosie; niewątpliwie Snape też musiał go słyszeć.
- Idź, Potter. I nie wracaj.
Harry zatrzymał się, walcząc z uczuciem, jakby dostał kopniaka w brzuch.
Profesor wyciągnął rękę.
- Trzy miesiące, Potter.
Serce chłopaka wróciło do bicia.
- Wtedy, o ile nadal będziesz chciał, w co wątpię...
- Och, na pewno będę chciał – wtrącił się Harry.
Snape parsknął.
- ... w co wątpię, porozmawiamy. – Odwrócił się i znów stanął za swoim biurkiem. Przystanął, potrząsnął głową i wymamrotał: - Ponieważ jestem głupcem.
Harry odetchnął głęboko, wciągając do płuc swoje ułaskawienie.
- Dziękuję. Severusie.
Snape błyskawicznie podniósł głowę, jego oczy płonęły.
- Co?
- Taka mała próba, sir.
Mężczyzna opadł na krzesło z ciężkim westchnieniem.
- Wynocha, Potter. – Jego głos, zrozpaczony, ale akceptujący, był jak ciepły uścisk.
Harry uśmiechnął się. Trzy miesiące.
- Tak jest, sir.


koniec

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin