Kapuściński Ryszard - Ten Inny.rtf

(110 KB) Pobierz

Ryszard Kapuściński

 

Ten Inny

 

Tematem zebranych tu wykładów jest Inny. Zostały one wygłoszone:

– „Wykłady wiedeńskie” (I, II, III) 1-3.12.2004 roku w Institut fur die Wissenschaften vom Menschen w Wiedniu;

– „Mój Inny” – na Międzynarodowym Sympozjum Pisarzy 12.10.1990 roku w Grazu;

– „Inny w globalnej wiosce” – 30.09.2003 roku w Krakowie, podczas inauguracji roku akademickiego w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera;

– „Spotkanie z Innym jako wyzwanie XXI wieku” – 1.10.2004 roku z okazji przyznania tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

R. K.


Wykłady Wiedeńskie

 


I

 

Określenia: Inny, Inni można rozumieć na wiele sposobów i używać w różnych znaczeniach i kontekstach, na przykład dla rozróżnienia płci, pokoleń, narodowości, religii itd. W moim wypadku używam tego określenia, głównie aby odróżnić Europejczyków, ludzi Zachodu, białych, od tych, których nazywam Innymi – to znaczy nie-Europejczyków, niebiałych, świadom, że dla tych ostatnich ci pierwsi są również Innymi.

Gatunkiem, który staram się uprawiać, jest literacki reportaż oparty na doświadczeniach wieloletnich podróży po świecie. Każdy reportaż ma wielu autorów i tylko dawno przyjęty zwyczaj powoduje, że tekst podpisujemy jednym nazwiskiem. W rzeczywistości jest to – być może – najbardziej zbiorowo, kolektywnie tworzony gatunek literacki, jako że w jego powstaniu uczestniczą dziesiątki ludzi – naszych rozmówców spotykanych na drogach świata – którzy opowiadają nam historie ze swojego życia, lub życia swojej społeczności, albo zdarzenia, w jakich brali udział, czy o których słyszeli od innych. Ci obcy, często nieznani nam bliżej ludzie, nie tylko są jednym z najbogatszych dla nas źródeł wiedzy o świecie, ale także pomagają nam w pracy na wiele innych sposobów – umożliwiają kontakty, użyczają swojego domu, albo wręcz ratują nam życie.

Każdy z tych ludzi spotykanych w drodze przez świat składa się jakby z dwóch istot, jest dwoistością, którą często trudno rozdzielić, z czego zresztą nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Jedna z tych istot to człowiek jak każdy z nas; ma swoje radości i smutki, swoje dobre i złe dni, cieszy się z sukcesów, nie lubi być głodny, nie lubi, kiedy jest mu zimno, odczuwa ból jako cierpienie i nieszczęście, odczuwa pomyślność jako satysfakcję i spełnienie. Druga istota, nakładająca się i spleciona z pierwszą, to człowiek jako nosiciel cech rasowych, nosiciel kultury, wierzeń i przekonań. Żadna z tych istot nie występuje w stanie czystym i wyizolowanym, obie współżyją ze sobą, wzajemnie na siebie oddziałując.

Problem jednak w tym, i w tym także trudność mojego reporterskiego zawodu, że ta istniejąca w każdym z nas relacja między człowiekiem – jednostką, indywidualnością i osobowością, a człowiekiem – nosicielem kultury i rasy, nie jest w nim samym nieruchoma, sztywna, statyczna, dana raz na zawsze, ale przeciwnie – cechuje ją dynamika, ruchliwość, zmienność, różnice natężenia, w zależności od kontekstu zewnętrznego, wymogów chwili bieżącej, oczekiwań otoczenia, a nawet – naszego własnego nastroju i wieku.

Dlatego nigdy nie wiemy, kogo spotkamy, choć może to być z nazwiska i wyglądu ten sam, znany nam wcześniej człowiek. A co dopiero, kiedy zetkniemy się z kimś, kogo pierwszy raz widzimy na oczy. Toteż każde spotkanie z Innym jest zagadką, jest niewiadomą, jest – powiem więcej – tajemnicą.

Nim jednak do tego spotkania dojdzie, my – reporterzy – jesteśmy już zawczasu w jakiś sposób przygotowani. Najczęściej – poprzez lektury (w latach, kiedy nie było jeszcze telewizji). W gruncie rzeczy, cała literatura światowa jest poświęcona Innym: od Upaniszad, poprzez I Ching i Czuang-Tsy, od Homera i Hezjoda, poprzez Gilgamesza i Stary Testament, od Popol Vuh, do Tory i Koranu. A wielcy podróżnicy średniowieczni, którzy wyprawiali się na krańce planety do Innych – od Giovanniego Carpine do Ibn Battuty, od Marca Polo do Ibn Chalduna i Czan-Czuna? W niektórych młodych umysłach lektury te rozpalały chęć dotarcia do najdalszych zakamarków świata – żeby spotkać i poznać Innych. Było to typowe złudzenie przestrzeni – przekonanie, że to, co odległe, jest inne, a im bardziej odległe, tym jeszcze bardziej – inne.

Powiedziałem w „niektórych umysłach”, ponieważ wbrew powszechnemu mniemaniu pasja podróżowania nie jest często spotykaną namiętnością. Człowiek to z natury istota osiadła, a cecha ta utrwaliła się w nim szczególnie od momentu wynalezienia rolnictwa i sztuki budowania miast. Człowiek najczęściej opuszcza swoje gniazdo tylko pod przymusem – wypędzony przez wojnę albo głód, przez zarazę, suszę lub pożar. Czasem wyrusza prześladowany za swe przekonania, czasem w poszukiwaniu pracy lub szans dla swoich dzieci. U wielu bowiem ludzi przestrzeń budzi niepokój, lęk przed niespodzianym, nawet – strach przed śmiercią. Każda kultura zna cały zestaw zaklęć i czynności magicznych, które mają ochraniać wyruszającego w drogę, a żegnanego wybuchami płaczu i żalu, jakby za chwilę miał wstąpić na szafot.

Mówiąc o podróży, nie mam oczywiście na myśli turystycznej przygody. W naszym reporterskim rozumieniu podróż to wyzwanie i wysiłek, mozół i poświęcenie, trudne zadanie, ambitny projekt do wykonania. Podróżując, odczuwamy, że dzieje się coś ważnego, że uczestniczymy w czymś, czego jesteśmy jednocześnie świadkami i twórcami, że spoczywa na nas obowiązek, że jesteśmy za coś odpowiedzialni.

Jesteśmy, mianowicie, odpowiedzialni za drogę. Często mamy przekonanie, że jakąś drogą idziemy czy jedziemy tylko raz w życiu, że nigdy już na nią nie wrócimy i dlatego nie wolno nam z tej podróży nic uronić, nic przeoczyć, nic stracić. Z tego wszystkiego będziemy przecież zdawać sprawę, pisać relację, opowieść – czynić nasz rachunek sumienia. Dlatego podróżując, jesteśmy skupieni, mamy natężoną uwagę, wyostrzony słuch. Droga jest tak ważna, ponieważ każdy na niej krok zbliża nas do spotkania z Innym. Bo po to właśnie jesteśmy w drodze. Czy inaczej dobrowolnie narażalibyśmy się na trudy, podejmowali ryzyko wszelkich niewygód i niebezpieczeństw?

Nie tylko dobrowolne podróżowanie, podróżowanie jako forma życia, jest rzadkością. Również głębsza ciekawość świata nie jest zjawiskiem powszechnym. Większość ludzi mało się tym interesuje. Historia zna całe cywilizacje, które nie wykazywały żadnego zainteresowania światem zewnętrznym. Afryka nie zbudowała nigdy żadnego statku, aby popłynąć i zobaczyć, co leży za otaczającymi ją morzami. Jej ludzie nie próbowali nawet dotrzeć do położonej zupełnie blisko Europy. Jeszcze dalej posunęła się cywilizacja chińska: po prostu odgradzała się od reszty świata wielkim murem.

(Co prawda inaczej zachowywały się imperia na koniach: Persowie, Arabowie, Mongołowie. Ich celem nie było jednak poznanie świata. Był nim zbrojny podbój i zniewolenie. Zresztą ich okresy wzlotu i naporu były stosunkowo krótkie, po czym imperia te rozpadały się, zasypywane piaskami na zawsze).

W tym pochodzie cywilizacji Europa będzie wyjątkiem. Jest bowiem ona jedyną, która od samych swoich greckich początków przejawia ciekawość świata i chęć nie tylko opanowania go i zdominowania, ale i poznania, a w wypadku swoich najlepszych umysłów – wyłącznie poznania, zrozumienia, zbliżenia i utworzenia wspólnoty ludzkiej. Z całą wyrazistością, złożonością i dramatyzmem przewijać się tu będą nasze stosunki z pozostałymi mieszkańcami planety – z Innymi.

Relacje te mają długą historię. W literaturze zaczynają się wielkimi Dziejami Herodota. Grecki historyk, który żył i pisał dwa i pół tysiąca lat temu, pokazuje nam, że już wówczas świat taki, jaki był Herodotowi dostępny, zaludniały liczne społeczności ukształtowane i dojrzałe, o rozwiniętej kulturze i silnym poczuciu własnej tożsamości, że – słowem – pierwszy Europejczyk, to znaczy Grek, choć nazywał nie-Greka kimś bełkotliwym i niezrozumiałym (barbaros), miał świadomość, iż ten Inny, to jednak jest ktoś. Sam Herodot pisze o Innych bez pogardy i nienawiści, stara się ich poznać i zrozumieć, a często wręcz pokazuje, jak pod wieloma względami przewyższają oni Greków.

Herodot zna sedentarną naturę człowieka i wie, że aby poznać Innych, trzeba wyruszyć w drogę, dotrzeć do nich, przejawić chęć spotkania, dlatego też ciągle podróżuje, odwiedza Egipcjan i Scytów, Persów i Lidyjczyków, zapamiętuje wszystko, co od nich usłyszy, a także i to, co sam zobaczy. Słowem – chce poznać Innych, gdyż rozumie, że aby lepiej poznać siebie, trzeba poznać Innych, bo to właśnie Oni są tym zwierciadłem, w którym my się przeglądamy, wie, że aby zrozumieć lepiej samych siebie, trzeba lepiej zrozumieć Innych, móc się z nimi porównać, zmierzyć, skonfrontować. On, obywatel świata, jest przeciwny odgradzaniu się od Innych, zatrzaskiwaniu przed nimi bram. Ksenofobia, zdaje się mówić Herodot, to choroba wystraszonych, cierpiących na kompleks niższości, przerażonych myślą, że przyjdzie im przeglądnąć się w zwierciadle kultury Innych. I cała jego książka to konsekwentne budowanie luster, w których możemy lepiej i bardziej wyraziście zobaczyć przede wszystkim Grecję i Greków.

Później jednak spotkania Europejczyków z nie-Europejczykami będą często przybierać niezwykle gwałtowny i krwawy charakter. Tak było zresztą jeszcze przed Herodotem, kiedy Grecja zderzyła się z Persją, tak było później, w czasie podbojów Aleksandra Wielkiego, w latach ekspansji imperium rzymskiego, w okresie wypraw krzyżowych, w epoce hiszpańskiej konkwisty itd., itd.

Przy okazji zwróćmy uwagę, że nasze myślenie jest tak bardzo eurocentryczne, podobnie zresztą jak większości znanych nam historyków, iż ilekroć mówimy lub piszemy o stosunku do Innych, na przykład o konflikcie z Innymi, milcząco przyjmujemy, że chodzi o konflikt Europejczyków z nie-Europejczykami, a przecież podobnego typu konfrontacje i wojny pochłonęły morze ofiar wewnątrz samej rodziny nie-europejskiej, w której obrębie Mongołowie toczyli wojny z Chińczykami, Aztekowie z sąsiednimi plemionami, muzułmanie z wyznawcami hinduizmu itd.

Słowem – zderzenie cywilizacji nie jest wymysłem nowoczesnym, jako że zjawisko to towarzyszy całej historii ludzkości. Trzeba poza tym pamiętać, że konflikt, zderzenie, jest tylko jedną i to wcale niekonieczną formą kontaktu międzycywilizacyjnego. Drugą bowiem, nawet częściej występującą, jest – wymiana, niejednokrotnie dokonująca się jednocześnie, niejako wewnątrz sytuacji zderzenia. Oto przykład. Na początku lat 90. byłem w Liberii. Trwała tam wojna domowa. Z oddziałem wojsk rządowych pojechałem na front. Przebiegał on wzdłuż rzeki, której brzegi łączył w tym miejscu most. Po stronie rządowej przy moście był duży rynek. Po drugiej stronie rzeki zajmowanej przez rebeliantów Charlesa Taylora – nie było nic, puste pola. Na tym froncie wzdłuż rzeki do południa trwała strzelanina, huczały moździerze. Po południu panował spokój, rebelianci przechodzili przez most, idąc po zakupy na rynek. Deponowali po drodze swoją broń w rękach rządowego patrolu, który oddawał im ją, kiedy wracali do siebie, niosąc z rynku zakupy. Tak to w miejscu zbrojnego, krwawego konfliktu trwała jednocześnie wymiana towarów i innych dóbr. Inny może więc być postrzegany i jako wróg, i jako klient. To sytuacja, okoliczności, kontekst decydują, czy w danym momencie w tej samej osobie widzimy nieprzyjaciela czy partnera. Bo ten Inny może być i jednym, i drugim, na tym polega jego zmienna, nieuchwytna natura, jego sprzeczne zachowania, których motywów sam niejednokrotnie nie jest w stanie zrozumieć.

Koniec europejskiego średniowiecza i początek czasów nowożytnych – wielka wyprawa Europy na podbój świata, zniewolenie Innego i grabież tego, co posiadał, zapisała w dziejach naszej planety karty krwi i okrucieństwa. Skala praktyk ludobójczych tamtej trwającej ponad trzy wieki epoki zostanie przewyższona dopiero w XX wieku, kiedy przybierze makabryczną postać Holokaustu.

Wizerunek Innego, jaki mają wówczas wyruszający na podbój planety Europejczycy, to obraz nagiego dzikusa, ludożercy i poganina, którego poniżenie i podeptanie jest świętym prawem i obowiązkiem Europejczyka – białego i chrześcijanina. Jedną z przyczyn bezprzykładnej brutalności i okrucieństwa, jaka cechowała białych, była nie tylko żądza złota i niewolnika, zżerająca umysły i zaślepiająca elity europejskie, ale i niesłychanie niski poziom kultury i morale tych, których wysyłano w świat, jako forpocztę kontaktu z Innymi. Załogi ówczesnych statków składały się bowiem w dużym stopniu ze złoczyńców, kryminalistów, bandytów, notorycznej i zdeklarowanej hołoty, a w najlepszym wypadku – z włóczęgów, bezdomnych i nieudaczników. Trudno było bowiem namówić normalnego człowieka, aby zdecydował się na podróż-awanturę, często kończącą się po prostu śmiercią.

Ten fakt, że Europa wysyła wiekami na spotkanie z Innymi, w dodatku – na pierwsze spotkanie, swoich najgorszych, najbardziej odrażających przedstawicieli, położy smutny cień na nasze stosunki z Innymi, będzie kształtować nasze obiegowe poglądy na nich, utrwali w naszych umysłach stereotypy, uprzedzenia i fobie, niekiedy występujące w tej czy innej postaci – do dzisiaj. Przekonuję się o tym nawet teraz, kiedy słyszę z ust, zdawałoby się, poważnych ludzi, że na przykład jedynym wyjściem dla Afryki byłoby ponownie ją skolonizować.

Podbić, skolonizować, opanować, uzależnić – to odruch wobec Innych nieustannie powtarzający się w całej historii świata. Na samą ideę równości z Innym umysł ludzki wpada bardzo późno, wiele tysięcy lat po tym, kiedy człowiek zaczął zostawiać ślady swojej obecności na ziemi.

Mówiąc o Innych, o relacjach z Innymi, ograniczam się tu do stosunków międzykulturowych i międzyrasowych, bo to jest sfera, z którą najczęściej się stykałem. Patrząc na tę dziedzinę historycznie, widzi się, jak po trzech wiekach brutalnej i nieubłaganej ekspansji dworów i kapitału europejskiego (a chodzi tu nie tylko o podbój ludności i terytoriów zamorskich, ale także o działania lądowe – na przykład wyniszczenie ludów syberyjskich ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin