Victoria Holt - Klątwa rodu Pendorriców.pdf
(
908 KB
)
Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Victoria Holt
Klątwa rodu Pendorriców
Bride of Pendorric
Tłumaczyła Ewa Hauzer
1
Po przybyciu do Pendorric często ze zdumieniem rozważałam kwestię, jak egzystencja ludzka
może tak szybko się zmienić i tak raptownie lec w gruzach. Słyszałam, że życie bywa
porównywane do kalejdoskopu i takim właśnie przedstawiało się moim oczom. Wpierw było
bowiem mozaiką spokoju i zadowolenia, ale potem wzór ten począł gdzieniegdzie się zmieniać, aż
wreszcie końcowy obraz przestał być pogodny i sielankowy, ale stał się po prostu groźny.
Wyszłam za mąż za człowieka, który wydawał się być dla mnie wszystkim tym, czego oczekuje się
od męża — troskliwy, kochający, przywiązany. Niespodziewanie wzór kalejdoskopu ułożył się
tak, jakbym żyła z kimś obcym.
Pierwszy raz ujrzałam Roca Pendorrica, gdy pewnego ranka wróciłam z plaży do domu.
Siedział w studio z moim ojcem, w ręku trzymał terakotową statuetkę. To ja byłam modelem.
Jeszcze jako chude, siedmioletnie dziecko. Pamiętam dobrze, kiedy ojciec ją rzeźbił — przeszło
jedenaście lat temu. Odtąd powtarzał zawsze, że posążek nie jest na sprzedaż.
Zasłony nie były jeszcze zaciągnięte i obaj mężczyźni siedzący w ostrym słonecznym blasku
stanowili uderzające przeciwieństwo: ojciec cały w jasnych barwach, a nieznajomy w ciemnych.
Na naszej wyspie, ojca określano często mianem Angelo — Anioł — właśnie ze względu na jego
jasne włosy i karnację oraz pogodny wyraz twarzy, był bowiem niezwykle łagodnego
usposobienia. Może dlatego miałam wrażenie, że w jego towarzyszu było coś ponurego.
— A oto i ona, moja córka Favel — odezwał się ojciec, tak jakby właśnie mówili o mnie.
Obaj wstali. Nieznajomy górował wzrostem nad moim ojcem. Potem przybysz ujął moją rękę i
wpatrywał się we mnie badawczo. Był szczupły, co jeszcze podkreślało wysoki wzrost, jego włosy
miały odcień prawie czarny, w czujnych oczach krył się wyraz, który sprawiał, że wydawało mi
się, jakby szukał czegoś, co go bawiło. Przyszło mi także na myśl, że w jego rozbawieniu może
tkwić domieszka groźby. Nieco spiczaste uszy nadawały mu wygląd satyra. Twarz stanowiła
zlepek kontrastów: pełne wargi świadczyły o delikatności i namiętności, mocny zarys podbródka
dowodził, że właściciel jest osobnikiem stanowczym. Długi, prosty nos wyrażał arogancję, a
niewątpliwe iskierki humoru w bystrych oczach sugerowały swawolność. Później doszłam do
wniosku, że ta jego intrygująca powierzchowność i pełne nieoczekiwanych reakcji zachowanie,
były powodem, iż tak szybko znalazłam się pod jego urokiem.
— Pan Pendorric oglądał pracownię — rzekł ojciec. — Kupił akwarelę „Zatoka
Neapolitańska”.
— Cieszę się — odparłam. — To piękny obraz.
Nieznajomy podniósł statuetkę.
— Tak samo jak to.
— Ona nie jest na sprzedaż — oznajmiłam.
— Rozumiem, że jest zbyt cenna.
Sprawiał wrażenie, jakby porównywał mnie z figurką, więc chyba ojciec powiedział mu to, co
mówił wszystkim, którzy zachwycali się jego rzeźbą: „To moja córka w wieku siedmiu lat”
— Jednak — ciągnął przybysz — próbowałem przekonać mistrza, żeby mi ją odstąpił, wciąż
przecież ma oryginał.
Ojciec roześmiał się gromkim, choć raczej wymuszonym śmiechem jak zwykle wtedy, gdy
pozostawał w obecności klienta gotowego wydobyć trochę pieniędzy — zawsze był szczęśliwy
tworząc swoje dzieła, a ze sprzedaży nie czerpał radości. Kiedy żyła moja matka, ona
przeprowadzała większość transakcji. Teraz, od paru miesięcy, odkąd powróciłam do domu, sama
musiałam się tym zająć. Ojciec miał zwyczaj rozdawać swoje prace wszystkim, którzy, według
niego, doceniali ich piękno, potrzebował więc kogoś rozsądnego, kto pilnowałby praktycznej
strony interesów. Gdy zmarła matka i tego właśnie zabrakło, staliśmy się bardzo biedni. Jednak, od
czasu gdy byłam znów w domu pochlebiam sobie, zaczęliśmy na siebie zarabiać.
— Favel, mogłabyś podać nam coś do picia? — Spytał ojciec.
Odparłam, że owszem, jeśli poczekają, aż się przebiorę. Zostawiłam ich i wyszłam do sypialni.
Włożyłam niebieską, bawełnianą sukienkę i poszłam do naszej maleńkiej kuchni zająć się
napojami. Kiedy wróciłam do studia, ojciec pokazywał gościowi Wenus z brązu — jedną z
naszych najdroższych rzeźb.
Jeśli ją kupi, pomyślałam, będę w stanie zapłacić kilka zaległych rachunków. Mogłabym wtedy
wydać pieniądze, zanim ojciec miałby okazję przegrać je w karty lub w ruletkę.
Ponad posążkiem z brązu napotkałam wzrok Roca Pendorrica, a kiedy ujrzałam w nim iskierki
rozbawienia, zgadłam, że zdradziłam dość wyraźnie, jak zależy mi na tym, żeby transakcja doszła
do skutku. Odłożył jednak figurkę na miejsce i odwrócił się do mnie, jakby chciał podkreślić, że
dopóki tu jestem, żadna rzeźba nie ma prawa skupić na sobie jego uwagi. Poczułam złość na siebie,
że im przeszkodziłam, lecz gdy ujrzałam błysk w jego oczach, przemknęło mi przez myśl, że tego
się właśnie spodziewał.
Zaczął opowiadać o wyspie. Przyjechał tu poprzedniego dnia, nie zdążył jeszcze nawet
zwiedzić willi Tyberiusza ani San Michele. Kiedy usłyszał o pracowni Angela i wspaniałych
dziełach sztuki, które można tam nabyć, za cel swojej pierwszej wycieczki obrał studio artysty.
Ojciec aż zaczerwienił się z radości, ale nie byłam całkiem przekonana o prawdziwości tych
słów.
— A kiedy przyszedłem i okazało się, że Angelo to pan Frederick Farington, mówiący po
angielsku jak Anglik, którym zresztą jest, byłem jeszcze bardziej zachwycony. Mój włoski jest
okropny, a napisy głoszące: „Tu mówi się po angielsku” bywają zazwyczaj przesadzone. Panno
Farington, proszę mi powiedzieć, co powinienem zobaczyć podczas mego pobytu?
Opisałam mu pokrótce wszystkie atrakcje turystyczne okolicy.
— Ale — dodałam — po powrocie z Anglii zawsze miałam wrażenie, że piękno tej wyspy to jej
krajobrazy i błękit morza.
— Miło byłoby mieć jakieś towarzystwo do zwiedzania — wyraził życzenie przybysz.
— Pan podróżuje sam? — Spytałam.
— Tak.
— Tutaj, na wyspie, jest wielu przyjezdnych — pocieszyłam go. — Na pewno znajdzie pan
kogoś, kto chętnie będzie panu towarzyszył.
— Trzeba byłoby znaleźć kogoś odpowiedniego… kogoś, kto dobrze zna okolice.
— Mamy tu, oczywiście, przewodników.
— Nie myślałem o przewodniku.
— Mieszkańcy wyspy są na to zbyt zajęci.
— Znajdę kogoś, gdy będę potrzebował — zapewnił mnie. Podszedł do Wenus z brązu i zaczął
gładzić metal palcami.
— Podoba się panu — stwierdziłam.
Odwrócił się do mnie i wlepił wzrok tak samo, jak przedtem w posążek.
— Ogromnie. Ale nie podjąłem jeszcze decyzji. Czy mogę przyjść później?
— Naturalnie — odpowiedzieliśmy równocześnie z ojcem.
*
*
*
Przyszedł powtórnie. Potem raz jeszcze i jeszcze raz. Z początku w swej naiwności sądziłam, że
nie może się zdecydować na kupno figurki, później myślałam, że fascynuje go pracownia ojca,
pełna swoistego koloru i tak różna od miejsc, skąd przybywa. A zresztą czy można oczekiwać od
każdego, aby od razu kupił? Cechą naszej pracowni i jej podobnych było to, że ludzie lubili tu
wpadać przy okazji, zatrzymywali się na pogawędkę, niekiedy coś wypili, obejrzeli prace, a
czasem kupili, gdy im się coś spodobało.
Martwiło mnie jednak to, że zaczęłam oczekiwać jego wizyt. Niekiedy byłam pewna, że
przychodzi tu dla mnie, innym razem mówiłam sobie, że tylko ponosi mnie fantazja i ta myśl
wprawiała mnie w zły nastrój.
Trzy dni po jego pierwszej wizycie wybrałam się na jedną z małych plaż na Marina Piccola i
tam go spotkałam. Pływaliśmy razem, a później leżeliśmy na słońcu.
Spytałam, czy jest zadowolony z pobytu.
— Bardziej niż myślałem — odparł.
— Spodziewam się, że dużo pan zwiedza.
— Niewiele. Nadal jestem zdania, że wycieczki w pojedynkę są nudne.
— Naprawdę? Nietypowo. Zwykle ludzie narzekają na tłumy.
— Ale nie ja — odrzekł z naciskiem. — Ja nie zadowalam się byle towarzystwem.
W podłużnych, lekko skośnych oczach widniała jakaś sugestia. W tej chwili byłam pewna, że
jest typem mężczyzny, któremu większość kobiet nie potrafi się oprzeć. Wiedziałam także, że
zdaje sobie z tego sprawę. Sama zaczęłam zbyt silnie odczuwać wpływ jego męskiego czaru i nie
byłam też pewna, czy się z tym nie zdradziłam.
— Dziś rano ktoś pytał o Wenus — oświadczyłam chłodno. Oczy zalśniły mu rozbawieniem.
— Doprawdy, jeśli ją stracę, będę mógł winić jedynie siebie. Nacisk na słowo „jedynie” był
wymowny i oznaczał, że przejrzał moje zabiegi. Poczułam do niego złość. Cóż on sobie
wyobraża?! Że po co prowadzimy otwartą pracownię i gościmy klientów, jeśli nie w nadziei
sprzedania czegokolwiek?! A z czego, jak sądzi, żyjemy?!
— Chcielibyśmy, żeby kupił ją pan z przekonaniem, że panu na niej bardzo zależy.
— Ależ ja nigdy nie biorę niczego, czego gorąco nie pragnę. Choć, prawdę mówiąc, wolałbym
figurkę tej młodszej Wenus.
— Och… tamtą!
Położył mi rękę na ramieniu i rzekł:
— Jest urzekająca. Tak, wolę tamtą.
Oparł się na łokciu i uśmiechnął, a ja miałam wrażenie, że czyta w myślach i wie, iż jego
towarzystwo uważam za niezwykle interesujące i chciałabym z nim dłużej przebywać, a także
odgadł już, że jest dla mnie kimś więcej niż obiecującym klientem.
— Ojciec pani opowiadał mi, że pani jest handlowym mózgiem firmy. Sądzę, że to prawda —
rzucił lekko.
— Artyści potrzebują kogoś praktycznego, kto nad nimi czuwa — odparłam. — Teraz, kiedy
moja mama nie żyje…
Czułam, że głos mi się załamał, kiedy to mówiłam. To się wciąż zdarzało, choć upłynęły już
trzy lata od tamtej chwili. Zła na siebie jak zawsze, gdy nie potrafiłam ukryć swoich uczuć,
dokończyłam szybko:
— Umarła na gruźlicę. Rodzice przyjechali tu w nadziei, że klimat jej pomoże. Cudownie
radziła sobie z interesami.
— Więc pani odziedziczyła to po niej?
Jego oczy były teraz pełne sympatii i ucieszyłam się, że potrafił zrozumieć co czuję.
Pomyślałam więc, że domieszka czegoś intrygującego, co czasem widziałam w jego wzroku, to
tylko gra mojej wyobraźni. Być może określenie „coś intrygującego” nie było tu całkiem
odpowiednie, ale stawało się jasne, że im bardziej pociągał mnie ten mężczyzna, tym częściej
wyczuwałam w nim coś, czego nie mogłam zrozumieć, coś co zdecydowanie skrywał przede mną.
Niekiedy mnie to niepokoiło, ale nie w sposób, który mógłby umniejszyć moje zainteresowanie,
raczej odwrotnie, ta drażniąca tajemniczość dodawała mu w moich oczach uroku. Jednakże to, co
ujrzałam teraz, było czystą i niewątpliwie szczerą sympatią.
— Mam taką nadzieję — odparłam.
— Musiała być wspaniałą kobietą.
— Tak. Była nią.
Wciąż jeszcze nie potrafiłam opanować bólu w głosie, gdy wywoływałam z pamięci obraz
przeszłości i przywodziłam na myśl postać matki. Miałam ją przed oczyma — filigranową i
zgrabną, z jaskrawymi rumieńcami, które przydawały jej urody, ale w istocie były świadectwem
choroby; aż do ostatnich miesięcy kipiała energią, która spalała ją jak ogień. Wyspa wydawała się
całkiem innym miejscem, kiedy matka jeszcze była z nami. Na początku nauczyła mnie czytać i
pisać, a także szybko liczyć. Pamiętam też długie leniwe dni, gdy leżałam w słońcu na plaży lub
pływałam w błękitnej wodzie. Jak rzadko które dziecko przeżyłam najpiękniejsze dzieciństwo,
mając w tle całe piękno tego miejsca, wszystkie echa starożytnej historii. Byłam chowana
swobodnie, to prawda. Wolno mi było rozmawiać z turystami, niekiedy towarzyszyłam
miejscowym rybakom wożącym przybyszów do grot lub na wycieczki wokół wyspy, czasami
wspinałam się górską ścieżką do willi Tyberiusza i patrzyłam przez morze na Neapol. Potem
zwykle wracałam do pracowni i przysłuchiwałam się prowadzonym tam rozmowom.
Dzieliłam z ojcem dumę z jego prac i radość mamy, kiedy udało się coś korzystnie sprzedać.
Moi rodzice okazywali sobie miłość na każdym kroku. Czasem wydawali mi się podobni do
wspaniałych motyli, upojonych radością życia. Jakby wiedzieli, że ich słońce musi zajść wkrótce i
nieodwołalnie.
Byłam oburzona, gdy mi obwieścili, że muszę jechać do szkoły do Anglii. To konieczność,
tłumaczyła mi matka twierdząc, że już wyczerpała swoje możliwości. Byłam wprawdzie nie
najgorszą lingwistką — w domu mówiło się po angielsku, z sąsiadami rozmawiałam po włosku, a
ponieważ gościliśmy często Francuzów i Niemców, to i w tych językach nauczyłam się trochę
porozumiewać — to jednak nie miałam prawdziwego wykształcenia. Matce zależało na tym,
żebym poszła do jej dawnej szkoły, malutkiej szkółki, w sercu Sessex. Pracowała tam nadal ta
sama dyrektorka i podejrzewałam, że wszystko było tak samo jak za szkolnych dni mojej matki. Po
pierwszym trymestrze pogodziłam się z losem, częściowo dlatego, że od razu zaprzyjaźniłam się z
Esther Mc Bane, a także z tego powodu, że często mogłam jeździć do domu. Na wyspę wracałam
na święta Bożego Narodzenia, na Wielkanoc i wakacje, a ponieważ byłam prostą,
nieskomplikowaną osóbką, wkrótce czułam się dobrze w obu moich światach.
Ale kiedy zmarła mama, nic nie było już takie samo. Odkryłam wtedy, że na opłaty za moją
edukację szła jej biżuteria. Planowała dla mnie studia na uniwersytecie, ale okazało się, że
drogocennych drobiazgów nie starczy. Po śmierci matki, zgodnie z jej życzeniem, wróciłam do
szkoły jeszcze na dwa lata. W tym czasie Esther była mi ostoją; sama będąc sierotą wychowywaną
przez ciotkę, potrafiła okazać mi wiele zrozumienia i sympatii. Przyjechała wtedy na letnie
wakacje i jej obecność pomagała nam łatwiej znosić uciążliwych czasem klientów w pracowni.
Zaprosiliśmy ją na każde kolejne lato. Ukończyłyśmy szkołę i z końcem ostatniego trymestru
przyjechałyśmy na wyspę. Podczas naszych wolnych dni zastanawiałyśmy się nad naszą
przyszłością. Esther planowała poważnie zająć się sztuką. Ja musiałam w swych zamierzeniach
uwzględnić ojca, i spróbować zająć w pracowni miejsce mojej matki, choć mocno obawiałam się,
że nigdy w pełni nie uda mi się tego osiągnąć.
Plik z chomika:
glinka7-1987
Inne pliki z tego folderu:
Victoria Holt - Złoty jubileusz.pdf
(1173 KB)
Victoria Holt - Zielony blask.pdf
(904 KB)
Victoria Holt - Wyznania królowej -.pdf
(1386 KB)
Victoria Holt - Wyjawiony sekret.pdf
(1173 KB)
Victoria Holt - W kręgu księżycowego blasku.pdf
(1100 KB)
Inne foldery tego chomika:
Hale Deborah
Hannah Kristin
Harris Cindy
Hart Catherine
Hawkins Karen
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin