Oko za Oko(1).pdf

(174 KB) Pobierz
Oko za Oko
Oko za Oko
John Sack
"Oko za oko" to wstrząsająca relacja o wypadkach mających miejsce po zakończeniu
drugiej wojny światowej na Śląsku. Autor opisuje historię życia Loli, Żydówki -
więźniarki obozu w Oświęcimiu, która po wyzwoleniu zostaje komendantem więzienia
w Gliwicach, Pinka - jej towarzysza dzieciństwa, który został naczelnikiem UB na
obszar Śląska, oraz Szlomo - komendanta obozu dla Niemców w Świętochłowicach.
Autor stara się odpowiedzieć na pytanie co popychało ludzi, którzy przeszli tak
niewyobrażalne cierpienia do dokonania zwrotu i zadawania takich samych cierpień
innym. Sprawa żydowskiego udziału w tych wydarzeniach jest kontrowersyjna, ale jest
to pierwsza publikacja na ten temat. Aby opisać tę historię John Sack poświęcił siedem
lat na zbieranie materiałów w Polsce, Niemczech, Izraelu i Stanach Zjednoczonych.
OD TŁUMACZA
Książka, którą macie państwo przed sobą, została napisana przez Amerykanina, a
opowiada o wydarzeniach rozgrywających się na Śląsku (głównie, choć nie tylko) pod
koniec Drugiej Wojny Światowej i krótko po niej. Występują w niej Żydzi, Polacy,
Niemcy, Rosjanie oraz przedstawiciele paru jeszcze innych narodowości, zaś status
miejsc, których dotyczy, nie był jeszcze w opisywanym czasie wyraźnie określony. Nie
można więc było uniknąć zamieszania, zwłaszcza jeżeli chodzi o imiona własne i
nazwy geograficzne, nie dało się też ustrzec przed pewnymi uogólnieniami. Tłumacząc
"Oko za oko ", starałem się zachować przyjęty przez Johna Sacka system nazewnictwa
(objaśniony w Przypisach). Uznałem jednak, że ciągłe natykanie się na niemieckie
nazwy miast, które od pół wieku wchodzą w skład naszego państwa (Gleiwitz,
138523422.001.png
Kattowitz, Breslau) może być dla polskiego czytelnika irytujące, a czasem utrudniać
lekturę, dlatego (po uzgodnieniu z autorem) podaję je w polskim brzmieniu.
Spolszczam również pisownię niektórych żydowskich imion (piszę np Ryfka, a nie
Rivka). Pozostawiam natomiast niemieckie nazwy ulic. Co prawda w Katowicach
natychmiast po wyzwoleniu przywrócono nazwy polskie, ale w Gliwicach jeszcze dość
długo funkcjonowały dawne, niemieckie (widziałem dokument z września 1945 r.,
dotyczący głównej bohaterki, w którym wspomina się jeszcze o "jej mieszkaniu na
Lange Reiche"). Niemal we wszystkich przypadkach ich obecne nazwy podane są. w
Przypisach. Nie przeliczam także angielskich miar na obowiązujące u nas, ponieważ
uważam, że ucierpiałby na tym amerykański charakter książki. Tym, spośród co
bardziej dociekliwych czytelników, którzy nie maj ą akurat pod ręką stosownych tabel,
przypominam jedynie że: l cal to 2,54 cm, l stopa to 3 0,48 cm, l jard to 91,44 cm, l
mila ma 1609,344 m, l akr jest równy 0,4047 ha, l uncja waży 28,35 grama, l funt to
0,4536 kg, zaś l pinta, czyli półkwarta ma 0,568 litra; temperatury podawane są w skali
Fahrenheita, O °F to -17,8 °C, a l °F =- 5/9 °C. Rzecz jasna, kiedy mowa w książce o
"Żydach" i "katolikach", mamy do czynienia z uproszczeniem i chodzi o
przeciwstawienie Polaków pochodzenia żydowskiego wszystkim pozostałym. Zapewne
część spośród nazwanych "katolikami" bohaterów książki poczułaby się takim
określeniem dotknięta, a wielu wymienionych tu "Żydów" nie miało nic przeciwko
jedzeniu szynki. W książce cytowanych jest wiele polskich dokumentów, listów i
piosenek. Usiłowałem dotrzeć do oryginalnych wersji i zamieścić je w niniejszym
przekładzie. W tych kilku przypadkach kiedy mi się to nie udało, musiałem niestety
dokonywać re-tłumaczenia z angielskiego przekładu.
(...)
Roman Palewicz
PRZEDMOWA
Matka mojej matki [1] pochodziła z Krakowa, trzydzieści mil od Oświęcimia. Muszę
przyjąć, że gdyby ona (a także pozostali moi dziadkowie) w latach dziewięćdziesiątych
ubiegłego wieku nie wyjechała do Ameryki, na początku lat czterdziestych bieżącego
stulecia ja zostałbym wysłany do Oświęcimia. Miałbym mniej więcej dwanaście lat.
Podobnie jak inni chłopcy z tamtych czasów nosiłbym szare, wełniane ubranko i
płaską, szarą czapkę z daszkiem. Wraz z matką, ojcem i piegowatą siostrą wysiadłbym
z pociągu na betonową rampę w obrębie drutów obozu. Stało się jednak tak, że
pojechałem do Oświęcimia dopiero przed czterema laty, gdy miałem bez mała
sześćdziesiąt wiosen i można to było zrobić bezpiecznie. Stanąłem na szerokiej,
betonowej płycie i wpatrzyłem się w tory, na których stałby pociąg, ale nie potrafiłem
sobie wyobrazić, że z niego wysiadam. Próbowałem, jednak wszelkie "co, gdzie i
kiedy" tyczące Oświęcimia, były tak odległe od świata, który pamiętałem, że poczułem,
iż usiłuję zobaczyć jak wyglądałem ja sam, czy raczej moje atomy, tuż przed Wielkim
Wybuchem. Czytałem na temat Oświęcimia i wiedziałem, że owego dnia na rampie
musiałby być Mengele, więc podszedłem do miejsca, w którym zapewne by stał.
Wiedziałem, że powiedziałby mój ej matce i mojemu ojcu: -Naprawo - zaś mojej
siostrze i mnie: -Na lewo - ale wciąż nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Przeszedłem
do ruin przebieralni -a raczej rozbieralni - następnie do komory gazowej, obecnie bez
dachu, pełnej resztek starej konstrukcji, kurzu, trawy i mleczy, a także (kiedy
przyjrzałem się dokładniej) maleńkich, białych okruchów kości, które w latach
czterdziestych spadły tam z nieba. Znowu spróbowałem sobie wyobrazić swoją siostrę i
siebie samego w tej komorze, jak rozebrani tulimy się do siebie, otoczeni przez tysiąc
ludzi (wszyscy krzyczą, spływa na nas gaz), i po prostu nie byłem w stanie tego
zobaczyć, w moim umyśle nie było haczyka, na którym mógłby zawisnąć taki obraz. Z
równym powodzeniem mógłbym dociekać dlaczego istnieje wszechświat i co by było
gdyby go nie było. Wyjechałem nie robiąc żadnych notatek, ale pamiętam, że poczułem
trochę sympatii do mężczyzn i kobiet twierdzących że Holocaust się nie zdarzył.
Ludzie, którzy tak mówią to głupcy, częstokroć nawet gorzej, ale potrafię ich
zrozumieć. Myśl, że Holocaust naprawdę miał miejsce, jest zbyt nieogarniona dla
maleńkiego, nie większego od piłki do siatkówki, mózgu.
Przyjechałem do Oświęcimia, a także w ten rejon Polski, aby zbierać materiały do tej
książki. Usłyszałem o pewnej żydowskiej dziewczynie, Loli, która po półtorarocznym
pobycie w Oświęcimiu odwróciła Holocaust do góry nogami, zostając komendantką
dużego więzienia dla Niemców w Gliwicach, o trzydzieści mil od swego obozu, tudzież
naśladując w pewien sposób SS-manki z Oświęcimia i zapragnąłem o niej napisać. Lola
nie przebywała już w Polsce, lecz rozmawiając o niej z Żydami, Polakami i Niemcami,
studiując dokumenty w pełnej pajęczyn piwnicy w Polsce, jak również w betonowym
zamku nad Renem, stopniowo zdałem sobie sprawę z tego, że prawda jest dużo, dużo
obszerniejsza niż sprawa Loli. Dowiedziałem się, że setki Żydów, którzy we wczesnych
latach czterdziestych przeszli przez rampę w Oświęcimiu (bądź licznych podobnych
miejscach) umiały wyobrazić sobie to, czego Janie potrafiłem i, w rzeczywistości,
dokonywały rzeczy, których w latach trzydziestych nie mogłyby sobie nawet
wyobrazić. Kiedy Holocaust dobiegł końca, jak stwierdziłem, pewna liczba Żydów
została, podobnie jak Lola, komendantami więzień. Zorientowałem się, że Żydzi ci byli
czasem równie okrutni, jak ich odpowiednicy w Oświęcimiu, a nawet założyli
organizację, która kierowała tymi więzieniami, oraz - o czym także się przekonałem -
obozami koncentracyjnymi dla niemieckich cywilów w Polsce i administrowanej przez
Polskę części Niemiec. Raz jeszcze poczułem, że staję wobec czegoś zbyt wielkiego dla
jednego, małego, trzyfuntowego mózgu, albowiem pojąłem, że istotnie, Holocaust miał
miejsce. Niemcy zabijali Żydów, lecz zdarzyła się także druga okropność, ukryta przez
tych, którzy jej dokonali: kiedy to Żydzi zabijali Niemców. Bóg wie, że mieli do tego
powody, ale ja dowiedziałem się, że w roku 1945 zgładzili oni ogromną, liczbę
Niemców - nie nazistów, nie żołnierzy Hitlera, tylko niemieckich cywilów - mężczyzn,
kobiety, dzieci, niemowlęta, których jedyną, zbrodnią było to, że byli Niemcami. Na
skutek gniewu Żydów, jak by on nie był zrozumiały, Niemcy utracili więcej cywilów
niż w Dreźnie, więcej, lub tyle samo co Japończycy w Hiroszimie, Amerykanie w Pearl
Harbour, Brytyjczycy w Bitwie o Anglię, czy wreszcie sami Żydzi we wszystkich
pogromach w Polsce - tego właśnie się dowiedziałem, i byłem porażony tą. wiedzą. To
nie był Holocaust, ani moralny ekwiwalent Holocaustu, lecz byłem świadom, że jeśli o
tym opowiem, zostanie to uznane za, hm, nazwijmy to chucpą, ponieważ mogłem się
domyślić co powie świat. Mimo to czułem, że zrobię rzecz słuszną, zarówno jako
reporter, jak i człowiek będący Żydem. Nie jestem znawcą. Biblii, lecz uczęszczałem
do szkółki sobotniej (uznawano mnie za "nad wyraz religijnego") i wiem, że Tora każe
nam dawać świadectwo prawdzie, w istocie mówi nam Ona, iż jeśli ktoś grzeszy, zaś
my wiemy o tym i nie mówimy, także ponosimy winę. Owi mężczyźni (a także kobieta,
jak powiada uczony), którzy napisali Torę, nie ukrywali żydowskich występków.
Nawet kiedy Abraham, ojciec narodu żydowskiego, popełnił grzech - Bóg kazał mu iść
do Izraela, a on miast tego udał się do Egiptu-Tora o tym opowiedziała. Doniosła też,
że Juda, którego imię jest źródłem słowa "Żyd", współżył z nierządnicą, i że Mojżesz,
nawet sam Mojżesz, zgrzeszył przeciw Panu, który potem nie pozwolił mu wejść do
Ziemi Obiecanej. Ludzie, którzy napisali Torę (czy też, jak chcą. ortodoksyjni Żydzi,
Bóg, który ją napisał) uważali, że my. Żydzi, nie możemy obwieszczać "Nie pożądaj",
"Nie kradnij", "Nie zabijaj", jeżeli sami to robimy, a potem ukrywamy, toteż zbierając
materiały w Europie poczułem, że muszę zdać relację z tego, co czynili żydowscy
komendanci, o ile nasz naród ma zachować jakikolwiek autorytet moralny.
Spodziewałem się, że część Żydów zapyta mnie; - Jak Żyd mógł napisać tę książkę? - i
wiedziałem, że moja odpowiedź musi brzmieć: -Nie Jak Żyd mógłby jej nie napisać?
(...)
John Sack
sierpień 1993
Fragmenty książki
Po wyzwoleniu został przydzielony do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i
powierzono mu stanowisko komendanta obozu w Świętochłowicach. obóz ten był a
czasie wojny prowadzony przez SS i w każdym z jego siedmiu baraków, na każdej z
trzypiętrowych prycz tkwiła kartka z napisem ABRAMOWICZ, GOLDSTEIN i tak
dalej. Szlomo celowo pozostawił te kartki i Niemcy, którzy zaczęli przybywać już w
lutym, mówili: - Och, to było zbudowane dla Żydów! - Choć ci Niemcy to byli głównie
kolaboranci, domniemani, mniej więcej stu z nich przyznało się już Wydziałowi
Śledczemu: - Byłem w SS - albo -Byłem w Sekcji Szturmowej - albo - Byłem w
Hitlerjugend - albo -Byłem w Partii - i tych Szlomo umieścił w najłatwiej dostępnym
baraku - brunatnym baraku, jak go nazywał, ponieważ brunatny był kolorem nazistów -
i tego samego wieczoru o godzinie dziesiątej złożył im wizytę. Sierżant z trzaskiem
otworzył drzwi, zawołał po polsku: - Baczność! -a kiedy Niemcy zeszli ze swych prycz,
do wnętrza wkroczył Szlomo i z tuzin strażników, częściowo katolików, częściowo
Żydów. W butach, Szlomo miał sześć stóp wzrostu, w swym brązowym skórzanym
płaszczu wyglądał jak atleta, na jego ramionach połyskiwały trzy srebrne, kapitańskie
gwiazdki, a jego szczęki wyglądały tak jakby był w stanie przegryzać deski. Przez całą
wojnę śpiewał o zemście: Za ból, za krew, za lata łez Już zemsty nadszedł czas, czuł, że
zemsta, zemsta, jest jego obowiązkiem, a dziś wieczorek najwyraźniej mógł się mścić.
Patrzył na Niemców surowo, ale tak naprawdę zastanawiał się: Kim oni są? Na kim ja
się mszczę? - Nazywam się kapitan Morel - rozpoczął Szlomo. Na jego kwadratowych
brwiach można by postawić cegłę. - Mam dwadzieścia sześć lat i jestem Żydem -
ciągnął dalej, rozgłaszając to, czego żaden z pracujących w Urzędzie "Stanisławów"
nigdy nie mówił głośno. - Mój ojciec, moja matka i bracia, wszyscy zostali zabici,
jestem jedynym, który przeżył. Ja... Przerwał. Te smutne wory, stojące wokół niego na
spocznij, bez wątpienia nie wybiły klanu Morelów, ale Szlomo zastanawiał się czy
któryś z nich nie pracował w Majdanku, najbliższym Grabowa obozie. Pewnego dnia,
kiedy był w oddziale żydowskich partyzantów, Szlomo usłyszał o "dożynkach", jakie
urządziło tam SS, zabijając osiemnaście tysięcy Żydów, i obiecał sobie: Pomszczę ich.
W rok później patrzył w Majdanku jak pięciu byłych strażników stoi na pięciu
samochodach ze stryczkami na szyjach i jak katoliccy oraz żydowscy kierowcy zapalają
silniki i odjeżdżają. A teraz Szlomo myślał: Może ci Niemcy też działali w Majdanku.
Może działali w Oświęcimiu, o trzydzieści mil stąd. Może... - Byłem w Oświęcimiu -
oświadczył Szlomo, okłamując więźniów, lecz jeszcze bardziej samego siebie,
podbudowując się psychicznie, jak bokser przed walką o mistrzostwo, napełniając się
nienawiścią do otaczających go Niemców. - Byłem w Oświęcimiu przez sześć długich
lat i przysiągłem sobie, że jeśli stamtąd wyjdę, zapłacę wam, nazistom, za wszystko. -
Jego oczy ciskały skry, ale ci "naziści" odpowiadali mu spojrzeniami pełnymi
dezorientacji, więc Szlomo, aby zobaczyć ich prawdziwe oblicza, powiedział: - Dalej,
śpiewać Pieśń Horsta Wessela (Horst Wessel Lied) - Ponieważ nikt nie otwarł ust,
Szlomo twardą, gumową pałką, którą miał przy sobie, walnął o pryczę, niczym sędzia
swym młotkiem. - Śpiewać, powiedziałem!
- Do góry flagi... - zaczęło kilku Niemców.
- Wszyscy! - zawołał Szlomo.
- Zewrzeć szeregi...
- Powiedziałem wszyscy!
- Sekcja Szturmowa maszeruje... -Ta pieśń skomponowana w latach dwudziestych
przez podporucznika Horsta Wessela, była hymnem hitlerowskich zbirów. Sekcji
Szturmowej, i nie wszyscy w barakach ją, znali. - Miarowym, pewnym krokiem...
- Blondyn! - wrzasnął Szlomo do osoby z najjaśniejszymi włosami i najbardziej
niebieskimi oczyma.- Powiedziałem śpiewać! - Machnął swą gumową pałką, i walnął
nią w złocistą głowę. Mężczyzna zatoczył się do tyłu.
- Duchy naszych towarzyszy zabitych przez Czerwonych i Reakcjonistów...
- Sukinsynu! - ryknął Szlomo, wściekły że Niemiec uchyla się przed nim zamiast
śpiewać. Znowu go uderzył. - Śpiewaj!
- Maszerują wraz z nami...
- Głośniej!
- Dajcie drogę Brunatnym Batalionom...
- Jeszcze głośniej! - krzyknął Szlomo, uderzając innego mężczyznę.
- Dajcie drogę ludziom z Sekcji Szturmowej... Teraz SS, Sekcja Szturmowa,
Hitlerjugend i podejrzani o przynależność do Partii ryczeli niczym tłum zgromadzony
na hitlerowskim apelu. Ich usta tworzyły rządek czerwonych kręgów, jak końcówki
megafonów. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć że ci ludzie śpiewają!
maszerują, tratując leżące na ziemi szczątki ojca, matki i braci Szlomo, unosząc ręce w
hitlerowskim pozdrowieniu. Teraz Szlomo czuł do nich nienawiść. - Świnie! -
wrzasnął.
- Miliony pełnych nadziei ludzi...
- Nazistowskie świnie!
- Spoglądają na swastykę...
- Schweine! - krzyczał Szlomo. Odrzucił swą gumową pałkę, złapał za nogę drewniany
taboret i ściskając jaw pięści jął walić Niemca po głowie. Ten bez zastanowienia uniósł
ręce, a Szlomo, wściekły że więzień próbuje uniknąć jego słusznej kary, ryknął: -
Skurwysynu! - i walnął mężczyznę taboretem w pierś. Więzień opuścił ramiona i
Szlomo znowu jął grzmocić jego nieosłoniętą głowę, gdy nagle trach! noga taboretu
rozleciała się w drzazgi. Klnąc na niemieckie brzozy, Szlomo złapał następny taboret i
powrócił do bicia Niemca. Teraz nikt już nie śpiewał, lecz rozkrzyczany komendant nie
zauważył tego. Pozostali strażnicy wykrzykiwali: - Blondyn! - Czarny! - Mały! - Duży!
- a kiedy każdy z wywołanych mężczyzn podchodził z przerażeniem, spuszczali nań
swe pałki. Ta rozróba trwała do jedenastej. Wreszcie ociekający potem najeźdźcy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin