Putney Mary Jo - Jedwabna Trylogia 02 - Jedwabna tajemnica.rtf

(868 KB) Pobierz
Jedwabna tajemnica

Mary Jo Putney

JEDWABNA TAJEMNICA

Tytuł oryginału: Silk and Secrets

Przekład: Małgorzata Stefaniuk

 


 

 

 

 

 

 

Pamięci mojego ojca, Laverene Putneya,

który kochał historię i zaczytywał się w książkach historycznych.

Byłby zachwycony, gdyby wiedział, że zostałam pisarką,

i z pewnością pragnąłby, abym napisała książkę

o wojnie secesyjnej.

Może kiedyś, Tato.

 

 

 

O zachodni wietrze, kiedy się pojawisz

I przyniesiesz ze sobą choćby mały deszcz?

Chryste, tak pragnę, by ma miłość znowu

w ramionach mych spoczęła,

a ja wraz z nią w mym łożu!

Anonim, ok. 1530

PROLOG

Jesień 1840

Noc zapadła szybko. Wąski rąbek półksiężyca wisiał nisko na bezchmurnym granatowym niebie. W wiosce muezin nawoływał wiernych do modlitwy, jego przeszywający głos mieszał się z drażniącym miło nozdrza aromatem pieczonego chleba i nieprzyjemnym zapachem gryzącego dymu. Krajobraz tchnął spokojem; kobieta oglądała go już wcześniej niezliczone razy, a jednak zatrzymała się przy oknie, czując się dziwnie zagubiona, niepogodzona z losem, który przywiódł ją do tej obcej krainy.

Zazwyczaj była tak zajęta, że nie miała czasu myśleć o przeszłości, ale teraz ogarnął ją przejmujący żal. Tęskniła za dziką przyrodą, zielonymi wzgórzami, wśród których spędziła dzieciństwo i, choć zawarła nowe przyjaźnie, a zaraz miała zasiąść do posiłku ze swoją nową rodziną, brakowało tutaj ludzi sercu najbliższych. Wiedziała, że dla nich jest stracona na wieki.

Nie potrafiła zapomnieć o mężczyźnie, który był kimś więcej niż przyjacielem, kimś najważniejszym w jej życiu. Zastanawiała się, czy on czasami myśli o niej. A jeśli tak, to czy myślom tym towarzyszą nienawiść i gniew. Miała nadzieję, że wspomina ją obojętnie.

Byłoby prościej, gdyby nic nie czuła, jednak po tylu latach nadal dokuczał jej ból - wierny towarzysz codziennego życia. Ostatni ślad po dawnej miłości, której nie chciała pogrzebać.

Tego co straciła, już nie odzyska. Dostała więcej, niż jakakolwiek kobieta mogłaby zamarzyć. Gdyby tylko była mądrzejsza, a przynajmniej nie tak popędliwa. Gdyby tylko nie poddała się zwątpieniu. Gdyby tylko...

Zdała sobie sprawę, że znowu pogrąża się w znanej i daremnej litanii żalu, nabrała więc głęboko powietrza i zmusiła się, by pomyśleć o zajęciach, które nadawały jej życiu sens. Nic nie zdoła odmienić przeszłości.

Dotknęła ukrytego pod suknią wisiorka. Potem odwróciła się plecami do pustego, czarnego okna. Sama sobie zgotowała taki los i teraz musi go znosić. Samotnie.

1

Londyn Październik 1840

Lord Ross Carlisle, popijając brandy w towarzystwie Sary i Mikahla, myślał z lekkim rozbawieniem: prawie zawsze, gdy patrzę na zakochaną parę, mam ochotę uciec na koniec świata. Być może właśnie tam doprowadzi go szlak egzotycznej podróży, w którą się wybierał. Mimo że parą zakochanych były osoby mu bliskie i z przykrością się z nimi rozstawał, nie zmieniło to jego odczuć.

Panowie pili brandy, lady Sara lemoniadę - była w drugim miesiącu ciąży i nie miała ochoty na alkohol. Ta trójka już nieraz w podobny sposób spędzała razem wieczory. Ross wiedział, że będzie tęsknił za rozmowami i towarzystwem przyjaciół.

W końcu, przypomniawszy sobie o obowiązkach, gospodarz przerwał wymianę spojrzeń z żoną i sięgnął po karafkę.

- Jeszcze brandy, Ross?

- Tylko trochę. Nie za dużo, bo jutro wyruszam.

Mikahl Connery nalał bursztynowego napoju do dwóch kryształowych szklaneczek.

- Ekscytującej i owocnej podróży - powiedział, unosząc swoją szklankę.

- A po wszystkich przygodach bezpiecznego powrotu do domu - dodała lady Sara Connery.

- Z przyjemnością za to wypiję. - Ross popatrzył na nią ciepło. Małżeństwo bardzo Sarze służyło. Była jego kuzynką, oboje mieli brązowe oczy i lśniące jasne włosy - kombinacja rzadko spotykana - ale z Sary emanował wewnętrzny spokój, którego Ross rzadko kiedy zaznawał. No może tylko czasami, podczas wypraw. - Nie martw się o mnie, Saro. Lewant jest całkiem bezpieczny. Dużo groźniejsze były dzikie góry, w których poznałem twojego okropnego męża.

Mikahl dopił brandy i odstawił szklaneczkę.

- Może już czas, Ross, porzucić te wieczne wędrówki i się ustatkować. - W jego intensywnie zielonych oczach pobłyskiwały wesołe iskierki. Dużą dłonią przykrył dłoń małżonki. - Kobiety są o wiele bardziej ekscytujące niż pustynie czy stare ruiny.

Ross się uśmiechnął.

- Nie masz na świecie większego fanatyka od nawróconego. Kiedy przed półtora rokiem zjawiłeś się w Anglii, śmiałeś się tylko na wzmiankę o małżeństwie.

- Ale zmądrzałem. - Mikahl objął żonę ramieniem. - Oczywiście jest tylko jedna Sara, ale z pewnością mógłbyś znaleźć odpowiednią dla siebie narzeczoną.

- Nie wątpię, ale nawet najwspanialsza narzeczona nie wchodzi w grę - odpowiedział Ross tajemniczo. - Nie wspominałem ci, że mam już żonę? - Poczuł satysfakcję, że choć raz udało mu się zadziwić przyjaciela.

- Nigdy mi o tym nie mówiłeś. - Mikahl najwyraźniej mu nie dowierzał.

Sara kiwnęła głową.

- To prawda, mój drogi. Byłam druhną na ich ślubie. - Spojrzawszy ze smutkiem na kuzyna, dodała: - Dwanaście lat temu.

- Fascynujące. - Mikahl nie krył zaskoczenia, ale ponieważ brakowało mu typowo angielskiej powściągliwości, rzucił z ożywieniem: - Doskonale ukrywałeś ów fakt. Co to za historia? A może nie powinienem pytać?

- Nie powinieneś. - Sara skarciła go wzrokiem.

Ross uśmiechnął się swobodnie.

- To żadna tajemnica, nie musisz go tak ganić. Stare dzieje. - Dolał sobie brandy. - Właśnie skończyłem Cambridge i poznałem Juliet Cameron, szkolną koleżankę Sary. Wysoka, rudowłosa lisica, zupełnie inna niż kobiety, które wcześniej znałem. Była córką szkockiego dyplomaty, sporą część dzieciństwa spędziła w Persji i Libii. A mnie, dobrze się zapowiadającego orientalistę, bardzo do niej ciągnęło. Pobraliśmy się zaślepieni pożądaniem. Wszyscy mówili, że nam nie wyjdzie, i mieli rację.

Ross opowiadał o klęsce swojego małżeństwa obojętnym tonem, a Mikahl, sądząc po minie, przyjmował to dość sceptycznie. Jednak nie zamierzał namawiać przyjaciela do głębszych zwierzeń. Zapytał tylko:

- I gdzie jest teraz ta twoja Juliet?

- Już nie moja i nie mam pojęcia, gdzie jest. - Ross opróżnił zawartość szklaneczki jednym haustem. - Po sześciu miesiącach małżeństwa uciekła, zostawiając wiadomość, iż nie chce już widzieć ani mnie, ani Anglii. Prawnik Juliet twierdzi, że dobrze się jej powodzi. Tyle wiem. Może stworzyła na Saharze własne państewko i ma jedyny na świecie męski harem. - Wstał. - Robi się późno. Czas na mnie, bo chcę wyruszyć przed świtem.

Sara także wstała.

- Będę za tobą tęsknić, Ross - powiedziała ciepło. - Uważaj na siebie.

- Zawsze na siebie uważam. - Pocałował ją w czoło, potem się odwrócił do Mikahla.

Zamierzał podać mu dłoń, ale ten, gestem przeczącym angielskiej powściągliwości, objął go i uścisnął serdecznie.

- Jeśli ostrożność nie wystarczy, bądź odważny i groźny. Dobrze ci to wychodzi, przynajmniej jak na angielskiego dżentelmena.

Ross się uśmiechnął i poklepał przyjaciela po ramieniu.

- Miałem dobrych nauczycieli.

Wszyscy się śmiali, kiedy wychodził. Zawsze wolał pożegnania, którym nie towarzyszyła przygnębiająca atmosfera smutku.

Konstantynopol

Styczeń 1841

Brytyjski ambasador Wysokiej Porty mieszkał kilkanaście mil za Konstantynopolem w dużej wsi przy Bosforze. Kiedy Ross przybył do ambasady z kurtuazyjną wizytą, stwierdził ze zdziwieniem, że wnętrze nie różni się niczym od mieszkań na Mayfair. Jako bastion angielskości rezydencja ambasadora musiała świecić przykładem i być bez zarzutu, choć na zewnątrz wyglądała jak inne domy bogatych Turków.

Służący odebrał od Rossa wizytówkę i już po kilku minutach pojawił się ambasador, sir Stratford Canning.

- Lord Ross Carlisle! - wykrzyknął, podając mu dłoń. - To wielka przyjemność móc wreszcie pana poznać. Czytałem obie pańskie książki. Nie mogę powiedzieć, że zgadzam się ze wszystkimi pana wnioskami, ale wiele informacji bardzo mnie zainteresowało.

Skromność nakazywała Rossowi odpowiedzieć:

- Dla pisarza najważniejsze jest, że ktoś czyta jego książki, sir Stratfordzie. Żywić nadzieję, że czytelnik przyjmie punkt widzenia autora, to już przesada. Niedawno skończyłem pisać następną, więc już wkrótce będzie pan miał więcej powodów, żeby się ze mną nie zgadzać.

Ambasador się roześmiał.

- Czy długo pan zostanie w Konstantynopolu, lordzie?

- Jakieś dwa tygodnie, aż przygotuję się do podróży na południe, do Libanu. Później zamierzam odwiedzić południową Arabię. Mam zamiar podróżować z Beduinami.

Canning wstrząsnął się z odrazą.

- Dobrze, że to pan, a nie ja. Prawdę mówiąc, jak najwięcej czasu chciałbym spędzać w Anglii, niestety Ministerstwo Spraw Zagranicznych uparło się, żeby wysłać mnie za granicę. To już moja trzecia misja w Konstantynopolu. Schlebiają mi, mówiąc, że nikt inny nie sprawdza się na tym stanowisku tak dobrze jak ja.

- Bardzo prawdopodobne, że ministerstwo się nie myli - odparł Ross, wiedząc, jakim uznaniem cieszył się dyplomata.

- Właśnie zamierzałem napić się herbaty w moim biurze. Dołączy pan do mnie? - Przeszli przez hol do eleganckiego gabinetu, w którym pod każdą ścianą stały regały wypełnione książkami. - Od kilku tygodni czekają u mnie na pana listy.

- Miałem dotrzeć do Konstantynopola w pierwszych dniach grudnia - wyjaśnił Ross, siadając. - Ale zmieniłem plany: postanowiłem na kilka tygodni zatrzymać się w Atenach. Taka jest korzyść z podróżowania dla własnej przyjemności.

Canning wydał polecenie służbie, potem przemierzył pokój i otworzył szufladę w gablocie. Chwilę szperał między dokumentami, aż w końcu wyciągnął pakiecik listów przewiązanych wstążką. Podał je gościowi.

- Obawiam się, że jeden z nich może zawierać złe wieści, bo ma czarną obwódkę - powiedział z powagą.

Na te słowa Rossa przeszedł dreszcz.

- Wybaczy pan, jeśli otworzę go od razu?

- Ależ oczywiście. - Canning podał gościowi nożyk do papieru, potem usiadł za biurkiem i zajął się przeglądaniem dokumentów.

Ross pospiesznie przerzucał listy; kilka zaadresowanych było ręką Sary, Mikahla i matki. Kiedy zobaczył kopertę z czarną obwódką, odetchnął z ulgą, rozpoznając zamaszyste pismo matki. Przynajmniej jej nic się nie stało.

Przed złamaniem pieczęci zamarł. Jego ojciec, książę Windermere, zbliżał się do osiemdziesiątki i, mimo podeszłego wieku, czuł się zupełnie dobrze, ale nie byłoby dziwne, gdyby śmierć się o niego upomniała. Jeśli tak, Ross miał nadzieję, że koniec nastąpił szybko.

Przygotowany na pogodzenie się ze stratą ojca, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że list wcale nie zawiera informacji, których się spodziewał. Kiedy wreszcie treść do niego dotarła, przymknął oczy i potarł czoło, zastanawiając się, w jaki sposób to, co się stało, wpłynie na jego życie.

- Czy mogę coś panu podać, lordzie? Może brandy?

Ross otworzył oczy.

- Nie, dziękuję. Czuję się dobrze.

- Czy chodzi o pańskiego ojca? - zapytał z wahaniem ambasador. - Poznałem księcia kilka lat temu. Wielce czcigodny człowiek i prawdziwy dżentelmen.

- Nie, nie chodzi o ojca. - Ross westchnął. - Ale o brata, a dokładniej o brata przyrodniego - markiza Kilburna. Zmarł nagle w zeszłym miesiącu.

- Przykro mi. Nie znałem markiza, ale rozumiem, że to dla pana wielka strata.

Ross wpatrywał się w list, odczuwając lekki żal, że jego jedyny brat żył i umarł jak ktoś zupełnie mu obcy.

- Był ode mnie sporo starszy i nigdy nie mieliśmy dobrych relacji. - Prawdę mówiąc, rzadko ze sobą rozmawiali, a teraz już za późno, by pokonać niechęć, której podłożem stały się duma i gniew. Starszy brat nie zaakceptował drugiego małżeństwa ojca ani dziecka z tego małżeństwa. Księcia bardzo smuciło, że nowy związek, choć przyniósł mu tyle szczęścia, zarazem rozdzielił go z synem pierworodnym i dziedzicem.

Chwilę milczenia przerwał ambasador:

- Nie znam historii pańskiej rodziny. Czy brat zostawił po sobie syna?

W tym właśnie tkwiło sedno problemu.

- Miał córkę z pierwszego małżeństwa. Przed kilku laty, po śmierci pierwszej żony, ożenił się powtórnie. Kiedy opuszczałem Anglię, jego żona była w ciąży. Dziecko urodziło się kilka dni po śmierci Kilburna. Niestety znowu dziewczynka.

- A więc teraz pan jest markizem Kilburn. - Canning uważnie przyglądał się gościowi. - Dla pana to niepomyślna wieść? Proszę wybaczyć, lordzie Carlisle, ale większość mężczyzn nie żałowałaby, że odziedziczyła książęcy tytuł. To przecież nie pana wina, że brat nie miał syna.

- Nigdy nie pragnąłem zostać księciem Windermere. - To, że przejmie tytuł po przyrodnim bracie, wprawiło Rossa w konsternację. - Taki obrót spraw oznacza, że moje podróże muszą się zakończyć. Rodzice chcą, żebym natychmiast wracał do Anglii; ojciec się obawia, iż może utracić drugiego syna. Trzeba się też zająć formalnościami związanymi z nową sytuacją.

Canning powoli kiwał głową.

- Rozumiem. Przyzna pan jednak, że do tej pory odwiedził już takie miejsca na świecie, o których inni mogą tylko marzyć.

- Tak. - Ross starał się panować nad emocjami. - Było mi dane cieszyć się wolnością i przywilejami. Teraz przyszła pora na spłatę długów.

Służący przyniósł herbatę i przez następne pół godziny panowie rozmawiali o innych sprawach.

- Mam nadzieję, że przed wyjazdem z Konstantynopola zje pan z nami obiad - powiedział ambasador, kiedy Ross zamierzał się pożegnać. - Lady Canning bardzo pragnie pana poznać. - Wstał, żeby odprowadzić gościa do wyjścia. - Może jutro wieczorem?

- Z wielką przyjemnością.

Wyszli z gabinetu i gdy dochodzili do holu, lokaj zaanonsował następnego gościa. Canning przeklął pod nosem, ale zaraz przywołał na twarz wyraz dyplomatycznej uprzejmości.

- Proszę mi wybaczyć, lordzie Carlisle. To zajmie mi tylko chwilę.

Ross zatrzymał się w zacienionym rogu holu, wpatrując się z niedowierzaniem w rudowłosą damę, która właśnie wchodziła. Szybko jednak dostrzegł, że rude włosy przetykane są siwymi, a twarz kobiety znaczą liczne zmarszczki. Pojawienie się w ambasadzie dobrze mu znanej starszej pani było tak samo zdumiewające, jak zdumiewające byłoby spotkanie w tym miejscu jej córki.

Canning podszedł do kobiety.

- Witam, lady Cameron. Przykro mi, ale od czasu pani ostatniej wizyty nie dotarły do mnie żadne nowe wieści.

- Za to do mnie dotarły. Od perskiego kupca, który dopiero co przybył do Konstantynopola. Spędził w Blicharze kilka miesięcy i przysięgał, że nie słyszał o żadnej egzekucji. - Lady Cameron piorunowała wzrokiem ambasadora. - Mój syn żyje, sir Stratfordzie. Czy rząd brytyjski nie uczyni nic, żeby uratować człowieka, który został uwięziony w trakcie wypełniania misji związanej z interesami brytyjskiej królowej?

- Lady Cameron - zaczął spokojnie Canning. - Na temat pani syna krąży mnóstwo pogłosek, niestety prawda jest taka, że został stracony. McNeill, ambasador brytyjski w Teheranie, nie ma co do tego wątpliwości. On jest najbliżej Buchary. Przykro mi. Rozumiem, co czuje matka, ale pani synowi nikt już nie może pomóc, nawet przedstawiciele naszego rządu.

Ross wyłonił się z cienia i podszedł do nich.

- Lady Cameron, proszę wybaczyć, ale przypadkowo słyszałem całą rozmowę. Co się stało?

Kobieta drgnęła i odwróciła się gwałtownie.

- Ross! - wykrzyknęła radośnie, wyciągając do niego ręce. - Jesteś odpowiedzią na moje modlitwy.

- Państwo się znacie? - zapytał zdumiony Canning.

- Tak. - Ross, ująwszy jej dłonie, pocałował kobietę w policzek. - Lady Cameron jest moją teściową.

Canning się skrzywił.

- W takim razie ten dzień jest dla pana podwójnie niepomyślny. Rozumiem, że wieść o tragicznym losie majora Camerona nie dotarła do Anglii przed pana wyjazdem.

- Nic o nim nie wiem. - Minęło kilka lat od czasu, kiedy Ross widział się z Jean Cameron; zawsze lubił teściową i był wdzięczny, że nie wini go za rozpad związku z Juliet. Zmarszczył czoło, patrząc na wymizerowaną twarz kobiety; zamiast zwykłej obojętności, dostrzegł zaciętość i upór. Bardzo teraz przypominała swą przebojową córkę. - Czy coś się stało Ianowi?

- Obawiam się, że tak. Miał talent do popadania w kłopoty. A Juliet może nawet większy. Pozwalając jej na zadawanie się z bratem, popełniłam wielki błąd. - Lady Cameron zacisnęła dłonie na ramieniu zięcia. - Jak wiesz, Ian stacjonował w Indiach. Na początku zeszłego roku został wysłany z misją do Buchary. Miał prosić o wypuszczenie przetrzymywanych w Bucharze rosyjskich więźniów. Anglii zależało na tym, żeby Rosja nie miała pretekstu do zaatakowania chanatu. Zdaniem naszego rządu Buchara powinna pozostać niezależna. Niestety emir nie tylko nie zgodził się wypuścić jeńców, ale zatrzymał także Iana. - Kobieta posłała ambasadorowi zjadliwe spojrzenie. - A teraz rząd, który wysłał tam mojego syna, przestał się interesować jego losem.

Canning patrzył na nią ze współczuciem.

- Gdyby tylko można było coś zrobić w tej sprawie, wykorzystalibyśmy każdą szansę, żeby mu pomóc. Musi pani, lady Cameron, pogodzić się z faktem, że syn nie żyje. Emir Buchary to niebezpieczny i nieprzewidywalny człowiek, i nie lubi Europejczyków. Pani syn, jadąc tam, wykazał wielką odwagę, dobrze wiedział, jakie ryzyko podejmuje.

Lady Cameron otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale w tej chwili zaanonsowani zostali nowi goście, tym razem bogato odziani otomańscy dygnitarze. Rzuciwszy w ich stronę krótkie spojrzenie, Canning zwrócił się do Rossa:

- Przepraszam, muszę państwa teraz opuścić, ale jeśli chcielibyście dłużej porozmawiać, możecie wykorzystać pokój po drugiej stronie holu.

- Tak, Ross, musimy porozmawiać - przytaknęła z entuzjazmem lady Cameron.

Kiedy szli do pokoju recepcyjnego, w głowie Rossa odezwał się dzwonek alarmowy, ostrzegający, że szykują się kłopoty.

Gdy tylko zamknął drzwi, Jean zaczęła krążyć niespokojnie po całym pomieszczeniu.

- Jakże miło jest zobaczyć przyjazną twarz. - Uśmiechnęła się smętnie. - Canning i jego ludzie są uprzejmi, ale traktują mnie jak osobę niezrównoważoną, która nie potrafi pogodzić się z faktami. Wzdrygają się na mój widok, kiedy tylko się tu pojawiam.

- Znaleźli się w kłopotliwej sytuacji, wiedzą, że są bezradni - odparł cicho Ross. - Canning uważa, że dowody na to, iż Ian nie żyje, są bardzo mocne.

- Ale Ian nie umarł! Czułabym, gdyby nie żył. - Spojrzała na Rossa hardo. - To matczyny instynkt, rozumiesz? Mimo że bardzo tęsknię za Juliet, w ogóle się o nią nie martwię, bo znam swoją córkę, jej nic nie grozi, przynajmniej fizycznie, Ian nie jest w dobrej formie, ale nie umarł, wiem to na pewno.

Ross milczał chwilę.

- Biorąc pod uwagę fakt, jak w tej części świata traktowani są jeńcy - zaczął ostrożnie - Ian miałby szczęście, gdyby zginął szybko.

Lady Cameron zmierzyła go wzrokiem.

- Łatwo ci mówić. Czy ciebie w ogóle obchodzi to, czy on żyje, czy nie?

- Dzisiaj dowiedziałem się, że umarł mój brat. - Ross przywołał w pamięci twarz rudowłosego szwagra. Ian, tylko rok starszy od Juliet, tak samo jak siostra tryskał energią i był pełen życia. Patrząc Jean prosto w oczy, oświadczył: - Nie żałuję jego utraty nawet w połowie tak bardzo jak utraty Iana.

Lady Cameron, której złość od razu minęła, pocierając dłonią czoło, powiedziała:

- Racja, sir Stratford mówił, że ten dzień jest dla ciebie podwójnie nieszczęśliwy. Przykro mi, Ross. Nie powinnam była na ciebie napadać. - Znając historię rodziny Carlisle'ów, spytała: - Czy nowa żona Kilburna urodziła mu syna?

Kiedy Ross zaprzeczył, zmrużyła oczy w zamyśleniu.

- A więc zostaniesz księciem. Przypuszczam, że powinnam teraz zwracać się do ciebie Kilburn.

- Zbyt długo się znamy, żeby się bawić w takie formalności. - Zacisnął usta. - Nie podnieca mnie perspektywa odziedziczenia książęcego tytułu. Za kilka dni płynę do Londynu.

- Zazdroszczę twojej matce. Moje dzieci nie miały na tyle rozsądku, żeby pozostać w Szkocji. Rozjechały się po świecie, nie bacząc na czyhające nań niebezpieczeństwa. Dlatego właśnie jestem teraz sama. - Lady Cameron usiadła na sofie, rozkładając z gracją fałdy sukni. Powracając do tematu bliższemu jej sercu, ciągnęła: - Sir Stratford wydaje się przekonany, że istnieją niezbite dowody potwierdzające śmierć Iana, ale w rzeczywistości takich brak. Dobrze wiesz, jaka jest ta część świata: Konstantynopol od Buchary dzielą tysiące mil. Nie ma możliwości, żeby się dowiedzieć, co się tam naprawdę wydarzyło. Najbliższy brytyjski konsul to sir John McNeill w Teheranie, także tysiące mil stąd.

- Jakie informacje zebrali McNeill i Canning?

Kob...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin