11. Artur Schopenhauer .doc

(103 KB) Pobierz
Artur Schopenhauer I

Artur Schopenhauer*

              [EGOIZM s. 502-505]

       Pamiętamy z drugiej księgi, że w całej przyrodzie, na wszystkich szczeblach przedmiotowości woli niezbędna była stale walka między jednostkami wszystkich gatunków i że właśnie w tym wyrażała się wewnętrzna sprzeczność woli życia z nią samą. Na najwyższym szczeblu przedmiotowości woli fenomen ten, podobnie jak wszystkie inne, ukaże się wyraźniej i dlatego da się też lepiej odcyfrować. W tym celu chcemy prześledzić najpierw źródła

e g o i z m u, który jest punktem wyjścia wszelakiej walki.

        Nazwaliśmy czas i przestrzeń principium individuationis, ponieważ tylko dzięki nim i w nich możliwa jest wielość tego co jednorodne. Są to istotne formy poznania naturalnego, tj. wywodzącego się z woli. Dlatego wola przejawi się wszędzie w wielości indywiduów. Ale wielość ta nie dotyczy jej, nie dotyczy woli jako rzeczy samej w sobie, lecz tylko jej przejawów; w każdym z nich jest ona obecna w całości i niepodzielnie, a wokół siebie widzi powtórzony razy bez liku obraz własnej istoty. Sama tę istotę jednak, czyli to, co rzeczywiście realne, znajduje bezpośrednio tylko w swym wnętrzu. Dlatego każdy chce wszystkiego dla siebie, chce wszystko posiadać lub co najmniej opanować i chciałby zniszczyć to, co mu się przeciwstawia. Ponadto u istot poznających jednostka jest nośnikiem poznającego podmiotu, a on jest nośnikiem całego świata, tj. cała przyroda poza nią, a więc także pozostałe jednostki istnieją tylko w jej przedstawieniu, a ona uświadamia je sobie zawsze tylko jako swoje przedstawienia a pośrednio jako coś zależnego od jej istoty i istnienia, ponieważ razem z jej świadomością ginie też dla niej nieuchronnie świat, tj. ich byt i niebyt stają się dla niej tożsame i ich nie odróżnia. Każda poznająca jednostka jest więc naprawdę i odnajduje się jako wola życia w całości lub świat sam w sobie oraz także jako uzupełniający warunek świata jako przedstawienia, a więc jako mikrokosmos, który ocenić trzeba na równi z makrokosmosem. Przyroda zawsze i wszędzie prawdziwa, sama zapewnia jej wprost i bezpośrednio, pierwotnie i niezależnie od wszelkiej refleksji pewność tego poznania. Oba powyżej podane konieczne określenia wyjaśniają, czemu każda, całkiem niedostrzegalna i rozpływająca się w nicość w bezgranicznym świecie jednostka uważa się mimo to za pępek świata, bierze pod uwagę przede wszystkim swoją egzystencję i pomyślność, ba, stojąc na stanowisku naturalnym, gotowa jest poświęcić dla nich wszystko inne, zniszczyć świat, byle tylko zachować nieco dłużej swoje Ja, tę kroplę w morzu. Nastawienie takie to e g o i z m, który jest istotną właściwością każdej rzeczy w przyrodzie. Lecz właśnie dzięki niemu straszliwie objawia się wewnętrzna sprzeczność woli z sobą samą. Albowiem trwałość i istota tego egoizmu tkwi w owej sprzeczności między mikro – i makrokosmosem, czyli w tym, że forma przedmiotowości woli jest principium individuationis, a przez to wola pojawia się jednakowo w niezliczonych jednostkach, a w każdej z nich w pełni i całkowicie obustronnie (wola i przedstawienie). Podczas gdy każdej z nich dana jest więc ona bezpośrednio jako cała wola i wszystko, co przedstawione, inne [jednostki] dane jej są najpierw tylko jako jej przedstawienia; dlatego jej własna istota i utrzymanie siebie przy życiu stoi u niej wyżej niż wszystkie inne. Swoją własną śmierć każdy traktuje jako koniec świata, gdy tymczasem śmierć znajomych przyjmuje do wiadomości jako rzecz dość obojętną, jeśli nie dotyka go osobiście. W świadomości na szczeblu najwyższym, w świadomości ludzkiej, egoizm musi, podobnie jak poznanie, ból, radość, osiągnąć stopień najwyższy, a spowodowana nim sprzeczność między jednostkami musi przejawić w najstraszliwszy sposób. Wszędzie też oglądamy to na własne oczy, na małą i wielką skalę; oglądamy bądź od strasznej strony jako życie wielkich tyranów i nikczemników, i niszczące świat wojny, bądź od strony śmiesznej jako temat komedii, gdzie występuje zwłaszcza jako zarozumialstwo i próżność, które jak nikt uchwycił i pokazał in abstractro La Rochefoucault; oglądamy to w dziejach świata i we własnym doświadczeniu. Najwyraźniej jednak egoizm występuje na jaw, kiedy jakieś zbiorowisko ludzkie odrzuca wszelkie prawo i wszelki ład; wówczas widać natychmiast najwyraźniej bellum omnium contra omnes, które pokazał znakomicie Hobbes w pierwszym rozdziale De cive[1]. Okazuje się, że każdy nie tylko stara się zabrać drugiemu to, co sam chciałby mieć, lecz także, że nieraz ktoś, chcąc nieznacznie zwiększyć swój dobrobyt, innemu zupełnie niszczy szczęście lub życie. Jest to najwyższy wyraz egoizmu, a jego przejawy przewyższają pod ty, względem już tylko zjawiska prawdziwej złośliwości, która zupełnie nie egoistycznie zabiega o cudzą szkodę i cudzy ból bez żadnego pożytku dla siebie; niebawem będzie o tym mowa. To ujawnienie źródeł egoizmu proszę porównać z jego pokazaniem w mojej rozprawie konkursowej o podstawie moralności, § 14.

        Głównym źródłem cierpienia, które powyżej uznaliśmy za istotne i nieuchronne we wszelkim życiu, ilekroć pojawi się ono rzeczywiście i w określonej postaci, jest owa Eris, walka wszystkich jednostek, będąca wyrazem sprzeczności, jaką obarczona jest wewnętrznie wola życia, a która staje się widoczna na skutek principium individuationis; okrutnym sposobem je bezpośredniego i jaskrawego unaocznienia są walki zwierzęce. W tym pierwotnym rozdźwięku tkwi niewyczerpane źródło cierpienia, mimo zastosowanych przeciw temu środków zaradczych, które zaraz rozpatrzymy bliżej.

 

[PRZYKŁAD: MIŁOSC PŁCIOWA s.770-773]

 

        Wprawdzie uważa się, że człowiek prawie wcale nie posiada instynktu, jeśli pominąć, że noworodek szuka i chwyta pierś matczyną. W rzeczywistości posiadamy jednak instynkt bardzo wyraźnie określony, co więcej, skomplikowany, mianowicie instynkt bardzo subtelnego, poważnego i indywidualnego wyboru drugiego osobnika dla zaspokojenia [popędu] płciowego. Z samym jego zaspokojeniem, tj. o tyle, o ile to rozkosz zmysłowa, wynikająca z gwałtownej potrzeby osobnika, piękno lub brzydota drugiego osobnika nie ma nic wspólnego. Kultywowanie mimo to tak pilnie względu na nie oraz wynikający stąd staranny dobór nie  odnosi się jawnie do człowieka, który sam dokonuje wyboru, chociaż jemu się tak wydaje, lecz do prawdziwego celu – do tego, co ma powstać, a chodzi tutaj o zachowanie możliwie czystego i prawidłowego typu danego gatunku. Poprzez tysiączne przypadkowe różnice fizyczne i odstępstwa moralne powstaje mianowicie mnóstwo wynaturzonych postaci ludzkich; a mimo to wciąż powraca jej postać typowa, a powoduje to zmysł piękna, który stale kieruje popędem płciowym i bez którego zniża się on do obrzydliwej potrzeby. Zgodnie z tym, po pierwsze, każdy będzie zdecydowanie wolał i gwałtownie pożądał najpiękniejszych jednostek, na których charakter gatunkowy wybił najwyraźniej swe piętno, a po wtóre, będzie pragnął u drugiego osobnika szczególnie takich zalet, których jemu samemu brak, co więcej uzna  za piękne nawet wady, które są przeciwieństwem jego własnych; dlatego np. mali mężczyźni szukają dużych kobiet, blondyni kochają brunetki itd.

        Zawrót głowy z zachwytu, jaki ogarnia mężczyznę na widok kobiety o odpowiadającej mu urodzie i ukazuje mu złączenie się z nią jako najwyższe dobro, oto właśnie z m y s ł

g a t u n k u, który rozpoznając wyraźnie swe piętno, chciałby razem z nią kontynuować gatunek na wieki. Na tak zdecydowanej skłonności do piękna opiera się zachowanie tego gatunku; dlatego działa ona z tak wielką siłą. Względy, jakim jest posłuszna, rozpatrzymy poniżej osobno. Tak więc człowiekiem kieruje tu naprawdę instynkt, obliczony na maksymalne dobro gatunku, a tymczasem człowiek przypuszcza, że szuka tylko większej osobistej rozkoszy.

        W rzeczywistości dostajemy tu pouczającą informację o głębszej istocie

w s z e l k i e g o instynktu, który niemal zawsze tal jak tu wprawia jednostkę w ruch dla dobra gatunku. Niewątpliwie bowiem troskliwość, z jaką owad, nie zważając w tym celu ani na trud, ani na niebezpieczeństwo, szuka odpowiedniego kwiatu, owocu, kału, odpowiedniego mięsa lub – jak ichneumonidy – obcej larwy, aby t y l k o  t a m złożyć swoje jajka, przypomina mocno troskliwość, z jaką mężczyzna wybiera sobie kobietę o określonych, odpowiadających mu cechach, by zaspokoić popęd płciowy i tak pilnie do tego dąży, że nieraz wbrew wszelkim nakazom rozumu dla osiągnięcia tego celu poświęca szczęście w życiu w imię głupiego małżeństwa i dla afer miłosnych, które kosztują go majątek, honor i życie, a nawet dopuszcza się przestępstwa, np. zdrady małżeńskiej lub gwałtu – wszystko po to tylko, by zawsze najskuteczniej służyć gatunkowi z polecenia suwerennej woli natury, choć kosztem jednostki. Instynkt mianowicie działa wszędzie niejako celowo, chociaż bez pojęcia celu. Przyroda zaszczepia go tam, gdzie działająca jednostka nie potrafi celu pojąć lub nieskłonna jest do niego dążyć; dlatego z reguły przydany jest zwierzętom, zwłaszcza najniższym, które mają najsłabiej rozwinięty intelekt, człowiekowi zaś niemal wyłącznie w rozpatrywanym tu przypadku, gdyż mógłby on wprawdzie cel zrozumieć, ale nie dążyłby do niego zbyt pilnie, a mianowicie nawet za cenę indywidualnego dobra. Dlatego tutaj, jak zawsze w przypadku instynktu, prawda przybiera postać ułudy, aby wpłynąć na wolę. Rozkoszna złuda mami mężczyznę, że w ramionach kobiety, której piękność go pociąga, dozna większej rozkoszy niż w ramionach każdej innej, albo napawa przekonaniem, że jedynie posiadanie tej jedynej osoby da mu wyjątkowe szczęście. Łudzi się więc, że ponosi trudy i ofiary dla własnej rozkoszy, tymczasem czyni to tylko dla zachowania właściwego typu gatunku lub po to, by pojawiła się określona jednostka, która pochodzić może tylko od danych rodziców. Instynktowne działanie, tj. takie, jakby istniało pojęcie celu, chociaż nie ma go całkiem, ma tu charakter tak kompletny, że człowiek, który ulega owemu złudzeniu, chciałby nawet nieraz, mianowicie przy wszystkich pozamałżeńskich aferach miłosnych, uniknąć płodzenia i zapobiec mu. Zgodnie z takim biegiem sprawy po zaznaniu wreszcie rozkoszy każdy zakochany odczuwa głębokie rozczarowanie i dziwi się, że to, czego z takim utęsknieniem pragnął, nie dało mu więcej niż każde inne zaspokojenie płciowe; że nie dało mu większej satysfakcji. Jego pragnienie mianowicie pozostawało w takim stosunku do wszystkich innych, jak gatunek do jednostki, a więc jak nieskończoność do skończoności. Zaś zaspokojenie wychodzi właściwie na dobre tylko gatunkowi i dlatego nie przenika do świadomości jednostki, która, uskrzydlona przez wolę gatunku, służyła tu z całym poświęceniem celowi, jaki bynajmniej nie był jej własnym celem. Dlatego każdy zakochany, kiedy spełni ostatecznie wielkie dzieło, odczuwa zawód; albowiem znikło złudzenie, za pomocą którego gatunek oszukał jednostkę. Stosownie do tego Platon mówi trafnie: ήδονή άπάντων άλαζονέστατον (voluptas omnium maxime vaniloqua), Phileb [os] 319[2].

        Wszystko to jednak znów rzuca światło na instynkty i kunsztowne popędy u zwierząt. Są one niewątpliwie również swego rodzaju ułudą, która mami je obrazem własnej rozkoszy, kiedy tak skrzętnie i z takim poświęceniem siebie samego na rzecz gatunku ptak buduje gniazdo, owad szuka jedynego miejsca odpowiedniego dla swych jaj lub nawet zdobywa łup, dla niego samego do spożycia niezdatny, który musi leżeć obok przyszłych larw jako ich pokarm, pszczoła, osa i mrówka trudzą się nad kunsztowną budowlą i stosują niesłychanie skomplikowaną ekonomię. Wszystkimi innymi kieruje niewątpliwe złudzenie, które celem egoistycznym maskuje służbę gatunkowi. Jest to zapewne jedyna droga, abyśmy mogli pojąć w e w n ę t r z n y, czyli subiektywny przebieg procesu, który leży u podstaw instynktu. Zewnętrznie jednak, czyli obiektywnie, widzimy panowanie tego instynktu u zwierząt, przede wszystkim u owadów, po przewadze układu zwojów nerwowych, czyli s u b i e k t y w n e g o układu nerwowego, nad układem o b i e k t y w n y m, czyli centralnym; z czego należy wnioskować, że wprawia je w ruch nie tyle obiektywne, prawidłowe ujmowanie [sprawy], ile przedstawienia subiektywne, z których wynikają życzenia, powstające na skutek wpływu układu zwojów nerwowych na mózg, i wobec tego wprawia je w ruch pewna ułuda; tak wygląda p r o c e s  f i z j o l o g i c z n y w przypadku każdego instynktu.

 

[ESTETYKA s. 309- 315]

 

        Wszelkie c h c e n i e wynika z potrzeby, czyli z braku, czyli z cierpienia. Kres kładzie mu spełnienie, lecz w stosunku do jednego spełnionego życzenia co najmniej dziesięć pozostaje niespełnionych; dalej żądza trwa długo, wymagania idą w nieskończoność, natomiast spełnienie trwa krótko i jest skąpo odmierzone. Ale nawet to końcowe zaspokojenie jest pozorne: spełnione życzenie natychmiast ustępuje miejsca nowemu; tamta ułuda jest znana, ta –jeszcze nie znana. Trwałego, nie przemijającego już zaspokojenia nie może dać osiągnięcie żadnego przedmiotu naszych pragnień, przypomina ono zawsze tylko jałmużnę rzuconą żebrakowi, która pozwala mu pędzić nędzne życie, by przedłużyć na jutro mękę. Dlatego póki świadomość naszą przepełnia wola, póki zdani jesteśmy na napór życzeń w nieustannym towarzystwie nadziei i obawy, póki jesteśmy podmiotami woli, nie znajdziemy nigdy trwałego szczęścia ani spokoju. Czy gonimy, czy uciekamy, czy boimy się nieszczęścia lub dążymy do rozkoszy jest w istocie bez różnicy: troska o nieustanne wymagania woli, obojętne, w jakiej postaci, nieustannie wypełnia i wprawia w ruch świadomość, a bez spokoju nie jest w ogóle możliwa żadna prawdziwa pomyślność. Tak podmiot woli wpleciony jest zawsze w obracające się koło Ixiona, zawsze czerpie wodę sitem Danaid, jest wiecznie umęczonym, łaknącym Tantalem.

        Kiedy jednak powód zewnętrzny lub nastrój wewnętrzny wydobywają nas nagle z bezkresnego nurtu pragnień i odrywają poznanie od niewolniczego służenia woli, kiedy uwagi nie przykuwają już motywy naszych pragnień, lecz rzeczy rozpatrywane są niezależnie od ich stosunku do woli, czyli bezinteresownie, nie subiektywnie, lecz czysto obiektywnie, z całkowitym im oddaniem, o ile są tylko przedstawieniami, a nie motywami, wtedy spokój, zawsze poszukiwany, lecz nie osiągalny nigdy pierwszą drogą, drogą pragnień, naraz pojawia się sam i jest nam bez reszty dobrze. Jest to bezbolesny stan, który Epikur zachwalał jako dobro najwyższe i stan boski, albowiem przez tę chwilę wolni jesteśmy od haniebnego naporu woli, świętujemy sabat okiełznania woli, koło Ixiona zatrzymało się w miejscu.

        Lecz właśnie ten stan opisałem powyżej jako stan niezbędny, by poznać ideę jako czystą kontemplację, roztopienie się w oglądzie, zagubienie w przedmiocie, zapomnienie o wszelkiej indywidualności, zniesienie sposobu poznania posłusznego regule podstawy dostatecznej, przy czym równocześnie i nieodłącznie od tego oglądania pojedyncza rzecz podnosi się do poziomu idei swego gatunku, jednostka poznająca – do poziomu czystego, wolnego od woli  podmiotu poznania i nie pozostaje już jako taka w nurcie czasu i wszystkich innych relacji. Wszystko wtedy jedno, czy ogląda się zachód słońca z więzienia czy z pałacu.

        Nastrój wewnętrzny, przewaga poznania nad pragnieniem może wywołać taki stan w dowolnym środowisku. Świadczą o tym owi znakomici Holendrzy, którzy taki, czysto obiektywny ogląd kierowali ku przedmiotom zupełnie nieważnym; trwałym pomnikiem ich obiektywności i spokoju ducha jest m a r t w a  n a t u r a, którą widz – esteta ogląda ze wzruszeniem, gdyż uprzytomnia mu ona spokojny, uciszony, wolny od woli stan ducha artysty, niezbędny, by rzeczy tak mało ważne oglądać równie obiektywnie, obserwować tak uważnie i powtórzyć ten ogląd równie świadomie; a kiedy obraz wzywa także widza do uczestnictwa w takim stanie ducha, jego wzruszenie często jeszcze wzrasta na skutek sprzeczności z własnym, zamąconym przez gwałtowne chęci niepokojem duchowym, jaki go właśnie opanował. Pejzażyści, zwłaszcza Ruisdael, malowali nieraz w takim nastroju ducha zupełnie nieważne przedmioty krajobrazu, uzyskując przez to ten sam skutek jeszcze lepiej.

        Tyle sprawia sama siła wewnętrzna artysty; ale ten czysto obiektywny nastrój ducha ułatwiają i sprzyjają mu z zewnątrz przedmioty wychodzące mu naprzeciw, zapraszając do oglądania spełnionego piękna przyrody, ba, narzucając je. Ilekroć ujawnia się ono znienacka przed naszym wzrokiem, udaje mu się zawsze choć na chwilę wyrwać nas spod władzy subiektywności, niewolniczego służenia woli i przenieść w stan czystego poznania. Dlatego nawet człowieka udręczonego namiętnościami, biedą i troską nagle pokrzepia, rozwesela i podnosi na duchu jeden jedyny niewymuszony rzut oka na naturę; burza namiętności, napór życzeń i lęków oraz wszystkie męki, pragnień uciszają się w tedy w cudowny sposób. Albowiem w chwili, gdy oderwani od pragnień, oddaliśmy się czystemu, bezwolnemu poznaniu, wstępujemy niejako w inny świat, gdzie wszystko, co porusza naszą wolę i przez to tak gwałtownie nami wstrząsa, już nie istnieje. To uwolnienie poznania wydobywa nas ze wszystkiego tak bardzo i równie całkowicie jak sen i senne marzenie; znikło szczęście i nieszczęście; nie jesteśmy już jednostką, nie pamiętamy o niej, jesteśmy już tylko czystym podmiotem poznania; istniejemy już tylko jako j e d y n e oko świata, które wyziera ze wszystkich poznających istot, lecz tylko w człowieku może się uwolnić zupełnie od służenia woli, dzięki czemu wszelkie różnice indywidualności znikają tak całkowicie, że wszystko jedno, czy widzące oko należy do potężnego króla, czy do udręczonego żebraka. Albowiem ani szczęścia, ani biadań nie zabiera się poza tę granicę. Tak blisko nas leży zawsze teren, gdzie zupełnie unikamy wszelkiego cierpienia, lecz komu starczy sił, by długo tam zabawić? Skoro tylko uświadomimy sobie znów jakiś stosunek między tymi czysto oglądanymi przedmiotami a naszą wolą, naszą osobą, czar pryska; popadamy z powrotem w poznanie, którym rządzi reguła podstawy dostatecznej, nie poznajemy już idei, lecz pojedynczą rzecz, ogniwo w łańcuchu, do którego my też należymy, znowu skazani jesteśmy na całe nasze cierpienie. Większość ludzi stoi zawsze na tym stanowisku, bo brak im zupełnie obiektywności, tj. genialności. Dlatego niechętnie pozostają sam na sam z przyrodą; potrzebują towarzystwa, przynajmniej książki. Albowiem ich poznanie pozostaje na służbie woli; dlatego w przedmiotach szukają tylko ewentualnego odniesienie do swej woli, przy wszystkim zaś, co nie ma takiego odniesienia, rozbrzmiewa w nich niejako nuta basowa, nieustannie, niepocieszone „nic mi nie pomoże”; na skutek tego w ich osamotnieniu nawet najpiękniejsze otoczenie zyskuje wygląd monotonny, ponury, obcy, wrogi.

        Błogość oglądania bez woli nadaje też wreszcie przeszłości i oddaleniu tak cudowny czar i ukazuje je nam dzięki samo ułudzie w upiększającym świetle. Skoro bowiem uprzytomniamy sobie minione dawno dni, przeżyte gdzie indziej, fantazja nasza przywołuje tylko przedmioty, a nie podmiot woli, który obnosił się ze swymi nieuleczalnymi cierpieniami, wówczas tak samo jak dziś, ale zapomnieliśmy o nich, bo od tego czasu nieraz już ustępowały miejsca innym. Obiektywny ogląd we wspomnieniu działa tak właśnie, jak działałby obecnie, gdybyśmy potrafili oddać mu się bezwolnie. Stąd bierze się, że zwłaszcza gdy nasza bieda trwoży nas bardziej niż zwykle, nagłe przypomnienie minionych, oddalonych scen przelatuje obok nas jak raj utracony. Fantazja przywołuje tylko coś obiektywnego, a nie zaś indywidualnie subiektywnego i wyobrażamy sobie, że owa rzecz obiektywna stała wówczas przed nami równie czysta, nie zamącona żadnym odniesieniem do woli, jak teraz jej obraz w fantazji, a przecież odniesienie przedmiotu do naszej woli powodowało wtedy mękę taką samą jak teraz. Możemy uniknąć wszelkiego cierpienia równie dobrze dzięki przedmiotom obecnym, jak dzięki odległym, o ile wzniesiemy się do czysto obiektywnej ich obserwacji i zdołamy w ten sposób uzyskać złudzenie, ze tylko te przedmioty są obecne, a nie my sami; uwolnieni wtedy od cierpiącego „ja” jako czyste podmioty poznania jednoczymy się zupełnie z owymi przedmiotami, i tak jak im obca jest nasza bieda, tak obca jest ona w takich chwilach nam samym. Pozostaje wówczas już tylko świat jako przedstawienie, a świat jako wola znikł.

        Za pomocą całych tych rozważań chciałbym wyraźnie pokazać charakter i stopień udziału warunku subiektywnego w estetycznej przyjemności, a mianowicie uwolnienie poznania od służby woli, zapomnienie o sobie jako jednostce i podniesienie świadomości do poziomu czystego, bezwolnego, bezczasowego, niezależnego od żadnych relacji podmiotu poznania. Razem z tą subiektywną stroną estetycznego oglądu zawsze jako niezbędny korelat występuje strona obiektywna, intuicyjne uchwycenie idei platońskiej. Zanim jednak przejdziemy do bliższego jej rozpatrzenia i do osiągnięć sztuki ze względu na nią, celowe będzie zatrzymać się jeszcze nieco przy subiektywnej stronie estetycznej przyjemności, aby rozpatrywanie jej uzupełnić rozważeniem zależnego tylko od niej i powstałego przez jej modyfikację wrażenia w z n i o s ł o ś c i. Dzięki temu przez zbadanie obiektywnej strony przyjemności estetycznej jej rozpatrywanie zakończy się całkowicie. Ale najpierw dodać trzeba jeszcze następujące uwagi. Światło jest rzeczą najbardziej radosną; stało się symbolem wszelkiego dobra i wybawienia. We wszystkich religiach oznacza zbawienie wieczne, a ciemność – potępienie. Ormuzd mieszka w najczystszej światłości, Aryman w wiecznej nocy. Raj Dantego wygląda mniej więcej jak londyński dworzec, albowiem wszystkie błogosławione duchy ukazują się tam jako punkty świetlne, tworząc regularne figury. Brak światła zasmuca nas bezpośrednio, jego powrót uszczęśliwia, barwy bezpośrednio cieszą nas na żywo, a osiąga to najwyższy stopień, gdy są klarowne. Wszystko to stąd się tylko bierze, że światło jest korelatem i warunkiem najpełniejszego poznania naocznego, jedynego poznania, które bezpośrednio wcale nie pobudza woli. W przeciwieństwie bowiem do pobudzenia innych zmysłów wzrok nie jest bynajmniej bezpośrednio i przez oddziaływanie zmysłowe zdolny do przyjemnego lub nieprzyjemnego d o z n a n i a w samym organie, tzn. nie ma żadnego bezpośredniego związku z wolą; może go mieć dopiero pochodząca z intelektu naoczność, a polega on wtedy na stosunku przedmiotu do woli. Już przy słuchu jest inaczej: dźwięki mogą bezpośrednio sprawić ból, mogą też niezależnie od harmonii i melodii sprawić bezpośrednio przyjemność. Dotyk jest tożsamy z odczuwaniem przez całe ciało, podlega już bardziej temu bezpośredniemu oddziaływaniu na wolę; ale istnieje jeszcze dotyk bezbolesny i nie dający przyjemności. Zapachy natomiast są zawsze przyjemne lub nieprzyjemne; smak bardziej jeszcze. Oba ostatnio –wspomniane zmysły są więc najbardziej skazane na wolę, dlatego są zawsze najmniej szlachetne, a Kant nazwał je zmysłami najbardziej subiektywnymi. Radość z powodu światła jest  zatem w rzeczywistości tylko radością z obiektywnej możliwości najczystszego i najpełniejszego poznania naocznego i jako taką należy ją wywieść stąd, że czyste, w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin