Garwood Julie - Lwica.doc

(1289 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

GARWOOD JULIE

 

 

 

 

LWICA

 

 

 


Prolog

Black Hills, Ameryka 1797

 

Nadszedł czas przepowiedni.

Szaman czekał na znak od Wielkiego Ducha. Minął miesiąc, potem drugi, a bogowie wciąż go ignorowali. Ale szaman był cierpliwy. Nie zaprzestawał codziennych modlitw, nie skarżył się, przepełniony nadzieją, że jego pokorne prośby zostaną wysłuchane.

Po czterech bezksiężycowych nocach wiedział, że nastał właściwy czas. Wielki Duch go wysłuchał. Natychmiast zabrał się do przygotowań. Spakował tajemny proszek, grzechotkę, bębenek i wyruszył w drogę na szczyt góry. Drogę ciężką i powolną, bo miał już swoje lata, a siły

zła, pragnąc wypróbować jego wytrwałość, rozścieliły wszędzie gęste mgły.

Kiedy tylko dotarł na szczyt, rozpalił na występie skały ognisko. Usiadł przy nim, kierując twarz do słońca. Potem sięgnął po proszek.

Najpierw wsypał do ognia szałwię. Wiedział, że złe duchy nie lubią jej gorzkiego zapachu. Chciał powstrzymać je przed czynieniem zła, zmusić do opuszczenia gór.

Mgła rozwiała się następnego dnia. Znak, że złe moce odeszły. Starzec odłożył szałwię, a do ognia wrzucił kadzidło. Rozszedł się słodki zapach, w którym czuć było dodatek świętej trawy. Kadzidło miało oczyścić powietrze i zgodnie z wierzeniami przyciągnąć dobre duchy.

Przez trzy dni i trzy noce szaman nie oddalał się od ogniska. Nie jadł, modlił się, a czwartego dnia sięgnął po grzechotkę i bębenek. Zanucił pieśń do bogów.

W ciemności czwartej nocy doczekał się nagrody. Wielki Duch zesłał mu sen.

Szaman spał, ale nie jego rozbudzony wizją umysł. Na nocnym niebie pojawiło się słońce. Jakiś ciemny kształt w magiczny sposób formował się w wielkie stado bawołów.

Okazałe zwierzęta, grzmiąc kopytami, zbliżały się ponad chmurami. Przewodził im szary orzeł z białymi cętkami na skrzydłach.

Szaman zobaczył, że niektóre z bawołów mają twarze  jego pobratymców, tych, którzy odeszli już do krainy cieni. Zobaczył ojca i matkę, a także braci. Wtedy stado rozstąpiło się, odsłaniając stojącego dumnie pośrodku górskiego lwa. Miał sierść białą jak błysk błyskawicy i oczy koloru nieba. Stado ponownie się połączyło, a zaraz potem sen nagle się urwał.

Następnego ranka święty mąż powrócił do wioski. Siostra przygotowała dla niego posiłek. Rychło po nim szaman udał się do przywódcy plemienia Dakotów, walecznego wojownika o imieniu Szary Orzeł. Przekazał mu, że nadal musi przewodzić swojemu ludowi, jednak resztę wizji zachował w tajemnicy, bo sam jeszcze do końca nie rozumiał jej znaczenia. Potem powrócił do swojego tipi, by uwiecznić sen. Użył miękkiej skóry jeleniej. Namalował na niej stado bawołów i górskiego lwa, starając się wiernie odtworzyć biel jego sierści i błękit oczu przypominający letnie niebo.

Skończył, odczekał, aż farby wyschną, po czym zwinął skórę i schował.

Sen jednak nadal go nawiedzał. Święty mąż nie tracił nadziei, że w końcu otrzyma pomyślny przekaz dla wodza plemienia. Szary Orzeł był przygnębiony. Szaman wiedział iż przyjaciel pragnie oddać przywództwo innemu, młodszemu wojownikowi. Odkąd zginęła jego córka i wnuk, serce wodza nie należało już do plemienia. Przepełniały je smutek i gniew.

Święty mąż nie potrafił pocieszyć przyjaciela. Choć bardzo się starał, nie był w stanie ulżyć jego boleści. Córka Szarego Orła, Merry, powracała ze świata zmarłych. Rodzina z pewnością już dawno pożegnała i ją i Białego Orła. Rok temu Szara Chmura, przywódca plemiennych

wyrzutków, sprowokował bitwę nad brzegiem rzeki. Pozostawił tam poszarpane ubranie Merry i jej syna, by mąż Merry myślał, iż wraz z innymi polegli oni w walce.

Plemię pogrążyło się w żałobie.

Choć Merry wydawało się, że upłynęła cala wieczność, od napaści minęło zaledwie jedenaście miesięcy. Upływ czasu zaznaczała na trzcinowej laseczce. Znajdowało się na niej teraz jedenaście nacięć. Brakowało dwóch, by według kalendarza Dakotów minął cały rok. Merry wiedziała, że czeka ją ciężki powrót do domu. Nie martwiła się o syna. Plemię przyjmie Białego Orła. Ostatecznie jest pierwszym wnukiem wodza, Szarego Orła. Tak, będą się nawet bardzo cieszyli z jego powrotu.

Bała się natomiast o Christinę.

Instynktownie przytuliła do siebie córkę.

- Już niedługo, Christino - powtarzała uspokajająco. - Już niedługo dotrzemy do domu.

Christina zdawała się nie zwracać uwagi na pocieszenia matki. Z werwą dwulatka wywijała się jej z objęć, pragnąc dołączyć do sześcioletniego brata, który schodził z pagórka w dolinę prowadząc kobyłę za uzdę.

- Cierpliwości. Christino - szepnęła Merry. Ponownie delikatnie uścisnęła dziewczynkę.

- Orleł - krzyknęła mała.

Chłopiec odwrócił się i uśmiechnął do siostry. Pokręcił głową.

- Słuchaj mamy - nakazał.

Christina zignorowała jego słowa. Znowu spróbowała wyrwać się z ramion matki. Dziewczynka była po prostu za mała, by zrozumieć, że może jej się stać krzywda. Zupełnie nie przerażała jej odległość dzieląca grzbiet konia od twardej ziemi.

- Mój orzeł - krzyknęła.

- Twój brat musi zaprowadzić nas do wioski, Christino - tłumaczyła Merry. Mówiła łagodnie i cicho z nadzieją, że uspokoi podenerwowane dziecko.

Christina nagle odwróciła się i popatrzyła na matkę.

W niebieskich oczach gościł figlarny uśmiech. Widząc to, Merry ucieszyła się.

- Mój orzeł! - Dziewczynka znowu krzyknęła.

- Twój orzeł - przyznała matka z westchnieniem. Och, jak bardzo pragnęła, by Christina umiała naśladować jej miękki głos. Jak dotąd nie zdołała jej tego nauczyć. Christina, taka mała, miała głos, od którego liście opadały z gałęzi drzew.

- Moja mama! - krzyknęła Christina, uderzając tłuściutkim

palcem w pierś opiekunki.

- Twoja mama - powtórzyła Merry. Pocałowała córkę, po czym pogłaskała główkę otoczoną jasnymi loczkami. – Twoja mama - powiedziała jeszcze raz, mocno tuląc córeczkę.

Uspokojona pieszczotami Christina oparła się o pierś matki i złapała za jeden z jej warkoczy. Następnie włożyła kciuk do buzi, zamknęła oczy, a koniuszkiem warkocza głaskała się po perkatym nosku. Już po chwili spała twardo.

Merry naciągnęła na nią bawolą skórę, chcąc ochronić twarzyczkę dziecka przed letnim słońcem. Christina była już bardzo zmęczona długą podróżą. Przez ostatnie trzy miesiące znajdowała się w ciągłym stresie. Merry dziwiła się, że dziewczynka w ogóle mogła spać.

Wszędzie chodziła za bratem, we wszystkim go naśladowała, choć nieustannie też pilnowała matki. Jedna już ją opuściła, więc bała się, że to samo uczyni Merry i Biały Orzeł. Stała się ogromnie zaborcza. Merry miała jednak nadzieję, że z czasem jej to minie.

- Obserwują nas z drzew - powiadomił matkę Biały Orzeł. Zatrzymał się, oczekując na jej reakcję.

Merry skinęła głową.

- Idź dalej, chłopcze. I pamiętaj, zairzymaj się dopiero przed najwyższym tipi.

Biały Orzeł uśmiechnął się.

- Pamiętam, gdzie stoi tipi dziadka - zapewnił. – Minęło tylko jedenaście miesięcy - zauważył, wskazując na trzcinową laseczkę.

- Cieszę się, że pamiętasz - powiedziała Merry. – Czy pamiętasz także, jak bardzo kochałeś swojego ojca i dziadka?

Chłopiec skinął głową. Jego twarz przybrała poważny wyraz.

- To będzie trudne dla mojego ojca, prawda?

- Jest dumnym człowiekiem - zaznaczyła Merry. - Tak, to będzie dla niego trudne, ale z czasem zrozumie, że to uczciwe.

Biały Orzeł wyprostował się, odwrócił i ruszył w dalszą drogę.

Wyglądał jak wojownik. Kroczył pewnie, czym bardzo przypominał ojca. Serce Merry przepełniała duma. Biały Orzeł zostanie wyszkolony na wodza. To było jego przeznaczenie,

tak jak jej zapisane było, że zaopiekuje się tą białą dziewczynką, która teraz tak niewinnie spała w jej ramionach.

Merry starała się myśleć tylko o zbliżającym się spotkaniu. Wbiła wzrok w plecy syna prowadzącego konia przez wioskę. Cicho nuciła pieśń, której nauczył ją szaman, w nadziei, że wesprze ją to na duchu. Ponad setka członków plemienia Dakota wpatrywała się w nią i Białego Orla. Nikt nie wypowiedział ani jednego słowa. Biały Orzeł szedł przed siebie i zatrzymał się dopiero przed tipi wodza.

Starsze kobiety otoczyły konia Merry. Widać było, że są zaskoczone. Niektóre z nich wyciągnęły ręce, jakby

chciały dotknąć przybyłej i sprawdzić, czy nie jest złudzeniem. Kręciły głowami wzdychając. Widząc to, Merry uśmiechnęła się. Uniosła wzrok i zauważyła Kwiat Słonecznika, młodszą siostrę męża. Dziewczyna nie kryła łez. Nagłe ciszę przerwał huk. Ziemia zatrzęsła się pod uderzeniem kopyt koni powracających do doliny. Najwyraźniej wojownicy zostali powiadomieni o pojawieniu się Merry.

Z pewnością przewodził im jej mąż, Czarny Wilk. Poły namiotu wodza rozchyliły się w chwili, gdy wojownicy zsiadali z koni. Merry popatrzyła na ojca. Na pomarszczonej twarzy Szarego Orła rysowało się zdumienie, ale wkrótce w jego oczach pojawił się wyraz wzruszenia.

Plemię czekało na znak. Szary Orzeł jako pierwszy powinien przywitać Merry i jej syna.

U jego boku stanął Czarny Wilk. Merry natychmiast pokornie schyliła głowę. Ręce zaczęły jej drżeć, a serce biło tak głośno, że bała się, iż obudzi Christinę. Indianka wiedziała, że jeśli spojrzy teraz na męża, straci nad sobą panowanie. Z pewnością się rozpłacze. Obawiała się, że taka manifestacja uczuć zawstydzi dumnego wojownika.

Zresztą uczciwość nakazała jej okiełznać emocje. Merry kochała Czarnego Wilka, ale od chwili rozstania okoliczności uległy tak drastycznej zmianie, że mąż, zanim przyjmie ją z powrotem, musi podjąć przemyślaną decyzję.

Nagle Szary Orzeł uniósł ramiona w dziękczynnej modlitwie do Wielkiego Ducha; odwrócił dłonie do słońca. Był to sygnał dla reszty. Głośny okrzyk radości rozszedł się echem po dolinie. Najpierw dziadek, potem ojciec uścisnęli Białego Orła. Christina poruszyła się w ramionach matki. Kilka z kobiet zauważyło to i aż sapnęło ze zdumienia.

Czarny Wilk tulił do siebie syna, ale zarazem patrzył na żonę, uśmiechał się do niej. Mery odważyła się rzucić mu ukradkowe spojrzenie.

Szary Orzeł skinął kilkakrotnie głową, przekazując w ten sposób swoją radość i przyzwolenie, po czym ruszył wolno w stronę córki.

Święty mąż stał przed swoim tipi i przyglądał się powitaniu. Rozumiał już, dlaczego we śnie nie widział twarzy Merry i jej syna. Jednak reszta wizji nadal pozostawała dla niego zagadką.

- Jestem cierpliwy - szepnął do duchów. - Godzę się przyjąć jeden dar na raz.

Patrzył, jak wojownicy, ignorując Merry, podchodzą do Czarnego Wilka i jego syna. Kobiety przybliżyły się, ciekawe przywitania wodza z córką. Grupa mężczyzn wpadła w szał radości. Ich piskliwe okrzyki obudziły Christinę. Nie podobał jej się mrok kryjówki, odrzuciła więc z twarzy

bawolą skórę. W tej samej chwili Szary Orzeł stanął obok Merry.

Trudno było osądzić, kto wyglądał na bardziej zdumionego. Dziewczynka z zafascynowaniem przyglądała się dużemu mężczyźnie wpatrującemu się w nią intensywnie. Czuła się chyba trochę niepewnie, bo wepchnęła kciuk do buzi i wtuliła się w matkę.

Szary Orzeł nawet nie próbował ukryć zaskoczenia. Przez dłuższą chwilę patrzył na dziecko, po czym spojrzał na córkę.

- Masz nam wiele do opowiedzenia, córko - oświadczył.

Merry uśmiechnęła się.

- To prawda, ojcze.

Christina widocznie zauważyła ożywienie na twarzy matki, bo natychmiast wyjęła palec z ust i z ciekawością rozejrzała się dokoła. Kiedy wyłowiła z tłumu brata, wyciągnęła w jego stronę ramionka i zawołała:

- Orieł

Szary Orzeł zrobił krok do tyłu, po czym odwrócił się do wnuka.

Christina była przekonana, że brat przyjdzie do niej, ponieważ chłopiec nie posłuchał od razu jej wezwania, zaczęła wyrywać się z objęć matki.

- Mój Orzeł, mama! - krzyknęła.

Merry nie zwracała uwagi na córkę. Patrzyła na męża. Twarz Czarnego Wilka była spięta, twarda. Stał w rozkroku, z ramionami złożonymi na piersi. Merry wiedziała, że słyszał, jak Christina nazwała ją matką. Mała mówiła językiem plemienia równie dobrze jak każde dziecko Dakotów, a krzyk miała tak donośny, że mogła ją słyszeć cała wioska.

Zbliżyła się Kwiat Słonecznika. Merry, podając jej Christinę, zamierzała przestrzec Indiankę, aby mocno trzymała dziecko, ale nie zdążyła. Christina ześliznęła się na ziemię i zanim Kwiat Słonecznika czy Merry zdążyły ją pochwycić, wstała, przytrzymując się nóg Szarego Orła i pobiegła do brata. Śmiała się przy tym głośno. Nikt nie wiedział, co zrobić z tym pięknym białym

dzieckiem. Kilka starszych kobiet, nie potrafiąc opanować ciekawości, wyciągnęło dłonie, by dotknąć złotych loków. Dziewczynka godziła się na ich pieszczoty. Stała obok brata, ledwie sięgając mu do kolan; naśladowała jego postawę i tuliła się do jego dłoni.

Nie wyrażała sprzeciwu, kiedy jej dotykano, ale wyraźnie dawała do zrozumienia, iż nie chce, by ktokolwiek zbliżał się do brata. Kiedy wódz zapragnął ponownie go objąć, odepchnęła dłoń starca.

- Mój Orzeł! - krzyczała.

Merry była przerażona. Złapała Christinę, posłała ojcu niepewny uśmiech i szeptem zwróciła się do syna:

- Idź z ojcem.

Czarny Wilk nagle się odwrócił i zniknął w tipi Szarego Orła.

 

W chwili gdy rozdzielono ją z bratem, Christina zaczęła głośno płakać. Merry wzięła małą na ręce, bez powodzenia usiłując ją uspokoić. Dziewczynka wbiła twarzyczkę w zagłębienie szyi matki i tam wypłakiwała swoje rozczarowanie.

Kobiety z wioski otoczyły Merry. Żadna nie śmiała zapytać o dziecko, ale uśmiechały się do niego i gładziły delikatne ciałko. Niektóre nawet zaczęły nucić kołysanki. Wtem uwagę Merry przykuła postać szamana. Natychmiast ruszyła w jego kierunku. Zatrzymała się przed świętym mężem i ukłoniła niezręcznie.

- Witaj w domu, moje dziecko - odezwał się.

Wrzaski Christiny prawie zagłuszyły jego słowa.

- Brakowało mi ciebie, Wakan - wyznała Merry. – Płacz dziewczynki aż rozsadzał uszy, więc matka lekko potrząsnęła małą. - Cicho, dziecko - upomniała. Odwróciła się do szamana i powiedziała: - Moja córka ryczy jak lwica. Może z czasem nauczy się...

Zdumienie rysujące się na twarzy szamana sprawiło, że urwała w pół zdania.

- Czy źle się czujesz, Wakan? - zapytała zaniepokojona.

Święty mąż potrząsnął głową. Merry zauważyła, że kiedy sięgał po Christinę, jego dłonie drżały.

- Ma włosy koloru białej błyskawicy - wyszeptał.

Christina popatrzyła na starca. Nagle jakby zapomniała o smutku i juz po chwili uśmiechała się do tego dziwacznie wyglądającego człowieka, któremu z głowy sterczały kolorowe pióra.

Szaman sapnął ciężko. Merry pomyślała, że jednak coś jest nie tak z jego zdrowiem.

- Moja córka ma na imię Christina, to znaczy święta - wyjaśniła. - Jeśli wódz zgodzi się, żeby z nami została, będzie potrzebowała imienia Dakotów oraz błogosławieństwa.

- Ona jest lwicą - odrzekł szaman. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Zostanie z nami, Merry. Nie martw się o nią. Będzie jej strzegł sam bawół. Duchy przekonają twojego ojca, a także twojego męża. Cierpliwości, dziecko. Cierpliwości.

Merry była zdziwiona. Chciała zapytać szamana, co oznaczają jego słowa, ale nie śmiała. Przecież kazał czekać.

Reakcja starca zastanowiła ją, nie miała jednak czasu na rozmyślanie. Pojawiła się Kwiat Słonecznika i pociągnęła Merry za sobą,

- Wyglądasz na wyczerpaną, Merry. I z pewnością jesteś głodna. Chodź do mojego tipi. Razem zjemy popołudniowy posiłek.

Merry skinęła głową i ruszyła za przyjaciółką. Kiedy już znalazły się w namiocie, najpierw nakarmiła Christinę, a potem pozwoliła jej pomyszkować po tipi.

- Tak długo mnie nie było - szepnęła - a jednak mój mąż nie chce mnie widzieć.

- Merry, Czarny Wilk nadal cię kocha - zapewniła Kwiat Słonecznika. - Ciężko przeżył twoje znikniecie.

Ponieważ przyjaciółka milczała, Kwiat Słonecznika ciągnęła: - To tak jakbyś wróciła do nas ze świata zmarłych. Po ataku szukaliśmy waszych ciał, ale nigdzie ich nie znaleźliśmy, więc doszliśmy do wniosku, że zmyła je rzeka. Jeden Czarny Wilk nie chciał w to uwierzyć. Zaatakował renegatów z nadzieją, że odnajdzie cię w ich letnim obozie. Wrócił z pustymi rękami, przepełniony smutkiem. Teraz jesteś z nami, Merry, ale przyprowadziłaś ze sobą dziecko innego

mężczyzny.

Kwiat Słonecznika popatrzyła na Christinę.

- Wiesz, Merry, jak bardzo twój mąż nie lubi białych ludzi. Myślę, że właśnie z tego powodu do ciebie nie podszedł. Dlaczego przygarnęłaś to dziecko? Co się stało z jego matką?

- Nie żyje - odpowiedziała Merry. - To druga historia, przyjaciółko. Zresztą wiesz, że najpierw muszę wyjaśnić wszystko mojemu mężowi i ojcu. Powiem ci tylko tyle: jeśli plemię sprzeciwi się obecności Christiny, będę musiała odejść razem z nią. Jest teraz moją córką.

- Ale ona ma białą skórę - zaprotestowała Kwiat Słonecznika wyraźnie poruszona stanowczym stwierdzeniem przyjaciółki.

- Zauważyłam to - odparła Merry z uśmiechem.

Kwiat Słonecznika także się uśmiechnęła. Christina natychmiast im zawtórowała.

- Jest ślicznym dzieckiem - przyznała Kwiat Słonecznika.

- Będzie miała czyste serce, tak samo jak jej matka - powiedziała Merry.

Kwiat Słonecznika odwróciła się, by odebrać małej gliniany dzbanek, który ta właśnie podniosła dnem do góry.

Merry pomogła zebrać rozsypane zioła.

- Jest bardzo ciekawska - skomentowała, przepraszając za niesforność córki.

Kwiat Słonecznika ponownie się roześmiała. Tipi wyglądało tak, jakby przeleciał przez nie huragan. Christina znowu wybuchneła śmiechem.

- Nie można nie lubić takiego radosnego dziecka – stwierdziła Kwiat Słonecznika. Przy następnych słowach uśmiech zniknął z jej ust. - Ale twój mąż, Merry. Wiesz, że on nigdy

jej nie zaakceptuje.

Merry nie sprzeczała sie z przyjaciółką. Modliła się jednak, by Kwiat Słonecznika była w błędzie. Czarny Wilk musi przyjąć Christinę. Bez jego pomocy Merry nie wypełni przyrzeczenia, które złożyła matce dziecka. Nie mogąc się powstrzymać. Kwiat Słonecznika próbowała wziąć dziewczynkę na ręce. Wyciągnęła w jej stronę ramiona, ale mała wywinęła się i usiadła na kolanach matki.

- Chciałabym odpocząć przez chwilę, jeśli przypilnujesz Christiny, ale ostrzegam - pospiesznie dodała Merry, widząc jak ochoczo Kwiat Słonecznika kiwa głową - moja córka cały czas coś broi. Jest bardzo ciekawska i przez to nieostrożna.

Kwiat Słonecznika wyszła z tipi. Poszła do męża Merry prosić o zgodę, aby jego żona i dziecko mogły u niej zostać.

Kiedy wróciła, Merry spała twardo. Christina zwinięta w kłębek, wtulona w jej brzuch, spała także. Merry obejmowała ją ramionami. Mała trzymała kciuk w buzi, a jeden z warkoczyków matki spoczywał na jej twarzy.

Przespały kilka godzin. Zbliżał się już wieczór, kiedy Merry zaniosła córkę do rzeki. Kwiat Słonecznika, objuczona ubraniami na zmianę, podążyła za nimi.

Dziewczynka uwielbiała wodę. Dzień był upalny i Christina zdawała się znajdować prawdziwą przyjemność w taplaniu się w chłodnej wodzie. Bez oporów też przystała na to, by matka umyła jej włosy.

Merry właśnie wychodziła z wody, z Christina na ręce, kiedy nagle pojawił się przy nich Czarny Wilk. Stanął na brzegu w wyzywającej postawie, z rękami opartymi na biodrach, ale Merry dostrzegła w jego oczach ciepłe błyski. Zmieszała ją obecność męża. Odwróciła się, by ubrać

siebie i dziecko. Czarny Wilk poczekał, aż skończy, po czym nakazał siostrze zabrać dziewczynkę. Kwiat Słonecznika z trudem oderwała małe raczki od szyi matki. Christina krzyczała, ale Merry wolała nie sprzeciwiać się mężowi. Poza tym ufała, że Kwiat Słonecznika potrafi zaopiekować się małą.

Kiedy tylko zostali sami, Merry popatrzyła na męża. Drżącym głosem opowiedziała mu całą historie od momentu, gdy została pojmana.

- Na początku myślałam, że ich przywódca. Szara Chmura, chce nas zatrzymać jako kartę przetargową. Wiedziałam,  że bardzo się nienawidzicie, ale nie przypuszczałam, iż będzie chciał nas zabić. Jechaliśmy przez kilka dni i nocy, aż w końcu rozbiliśmy obóz w Brązowej Dolinie. Jedyną osobą, która nas dotknęła, był Szara Chmura. Przechwalał się przed resztą, że zabije twojego syna i żonę. Oskarżał cię, mężu, o brak honoru.

Merry przerwała na chwile, a Czarny Wilk pokiwał głowa, jednak nadal milczał. Merry głęboko nabrała powietrza, po czym na nowo rozpoczęła opowieść.

- Bił naszego syna tak długo, aż doszedł do przekonania, że go zabił. Potem wziął się za mnie.

Glos Merry załamał się. Odwróciła wzrok ku rzece.

- Wykorzystał mnie tak, jak mężczyzna może wykorzystać niechętną temu kobietę - wyznała szeptem. Zaczęła płakać. Wróciło poczucie przytłaczającego wstydu. Wspomnienia rozdzierały jej serce. Czarny Wilk przytulił żonę. Gest ten natychmiast ją uspokoił. Oparła głowę o pierś Czarnego Wilka. Pragnęła przywrzeć do niego całym ciałem, ale wcześniej musiała dokończyć opowieść.

- W pewnym momencie rozpętała się kłótnia, bo w dole pojawiła się karawana. Chociaż Szara Chmura był przeciwny, jego wojownicy ustalili w końcu, że napadną na białych podróżników i ukradną im konie. Szara Chmura nie brał udziału w napadzie. Był wściekły, że wojownicy postąpili wbrew jego woli.

Merry zabrakło sił na dalsze opowiadanie. Płakała cicho. Czarny Wilk odczekał chwilę, po czym delikatnie obrócił żonę do siebie i popatrzył jej w twarz. Mocno zaciskała powieki. Starł łzy z jej policzków.

- Opowiedz mi resztę - poprosił łagodnie.

Merry skinęła głową. Chciała się cofnąć, ale Czarny Wilk ją przytrzymał.

- Twój syn ocknął się i zaczął jęczeć. Był straszliwie obolały, mój mężu. Szara Chmura rzucił się na niego z nożem. Zaczęłam krzyczeć i czołgać się w ich stronę, ale krepował mnie powróz na rękach i stopach. Głośno wyklinałam Szarą Chmurę, mając nadzieję, że swój gniew przeniesie na mnie. Udało mi się przyciągnąć jego uwagę. Uciszył mnie uderzeniem pięści. Zemdlałam, a kiedy ponownie otworzyłam oczy, klęczała nade mną biała kobieta.

Trzymała w ramionach Białego Orła. Christina, jej córka, spala na ziemi obok niej. Czarny Wilku, myślałam, że pomieszał mi się umysł, dopóki mój syn nie otworzył oczu i nie spojrzał na ranie. Żył. Uratowała go ta biała kobieta.

Jej nóż tkwił w plecach Szarej Chmury.

- Nie miałam pojęcia, kim jest, ale przypomniałam sobie karawanę. Zaufałam jej, bo widziałam, w jaki sposób trzymała w ramionach naszego syna. Błagałam, by uciekła z Białym Orłem, zanim wrócą pozostali wojownicy. Nie chciała mnie jednak zostawić. Pomogła mi wsiąść na swojego

konia, podała mi Białego Orła, po czym zaprowadziła nas do lasu. Odezwała się dopiero po kilku godzinach, kiedy zatrzymałyśmy się na odpoczynek.

Wielki Duch sprzyjał nam tamtego dnia, bo renegaci nie puścili się w pogoń za nami. Jessica, tak nazywała się ta kobieta, powiedziała, że być może zabili ich biali. Wysoko na wzgórzach znalazłyśmy chatę i schroniłyśmy się w niej. Jessica zajmowała się nami. Mówiła językiem, którego używają misjonarze, ale ledwie ją rozumiałam. Kiedy o tym wspomniałam, wyjaśniła, że pochodzi z dalekiego kraju, który nazwała Anglią.

- Co stało się z tą kobietą? - zapytał Czarny Wilk, marszcząc brwi.

- Kiedy nadeszła wiosna, Biały Orzeł czuł się już na tyle dobrze, że znowu mógł podróżować. Jessica zamierzała udać się z Christiną do doliny, a ja postanowiłam wrócić do ciebie. Na dzień przed naszym rozstaniem Jessica poszła obejrzeć wnyki, króre zastawiła poprzedniego dnia.

Nie wróciła. Zaczęłam jej szukać. Znalazłam ją martwą - zakończyła szeptem Merry. - Napadł na nią górski niedźwiedź i poszarpał ją na strzępy. To straszna śmierć, Czarny Wilku. Nie zasłużyła na nią.

- I dlatego właśnie przyprowadziłaś ze sobą to białe dziecko? - zapytał Indianin, choć w jego oczach pojawił się już błysk zrozumienia.

- Jessica i ja stałyśmy się siostrami serca. Poznałam historię jej życia, a ona mojego. Przysięgłyśmy sobie też, że gdyby którejś z nas przytrafiło się coś złego, to ta, która ocaleje, zaopiekuje się dziećmi i odprowadzi je do ich rodzin.

- Chcesz oddać dziecko białym? - dociekał Czarny Wilk.

- Najpierw muszę je wychować - odparła Merry.

Twarz Czarnego Wilka zdradzała zdumienie. Merry odczekała chwilę, po czym wróciła do opowieści.

- Jessica chciała, by Christiną wróciła do Anglii już jako dorosła kobieta. Musimy wychować ją na silnego człowieka, mężu, by umiała przetrwać w obcym świecie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin