Siderek12 - Tom I - Część III Rozdział 15.pdf

(117 KB) Pobierz
451174021 UNPDF
Rozdział 15
SEN - ROZWIĄZANIE ŁAMIGŁÓWKI
1
P rzez dłuższą chwilę panowała ciemność, która dopiero po kilku minutach zaczęła
blednąć. Czekał obserwując pojawiające się pod jego powiekami obrazy. Trwało to długo -
niczym jakiś rytuał, który prawdopodobnie przygotowywał go na coś ważnego. Marek mógł
się jedynie domyślać, ale dokładnie nie potrafił określić, co się niebawem wydarzy.
Coś, pomyślał nieświadomie przez sen, ale co?
Jak na zawołanie obraz, który wcześniej pojawił się formując jakąś panoramę przed jego
oczami wyraźnie się wyostrzył. Początkowo Marek myślał, że to znowu jakiś fantastyczny
twór jego wyimaginowanej wyobraźni...
Okazuje się, że nie...
Chłopak niebawem radykalnie zmieni zdanie. A przede wszystkim podejście do swoich
snów...
2
N a początku nie wiedział, czy to będzie piaskownica, czy pustynia. Ale, czy aby na
pewno się tym tak przejmował. Nie. Ależ skąd.
Nieświadomie drgnął.
3
P ierwszą rzeczą, którą zobaczył (a raczej odczuł) było to, że znajdował się w tym śnie
fizycznie. Jakby był jego stałym mieszkańcem. To ci dopiero, pomyślał w duchu, pierwszy
raz w życiu przeżywam sen fizycznie... Jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, że
niebawem ujrzy obrazy, które utwierdzą go w przekonaniu, że sen wcale nie jest taki miły.
4
Z najdował się na jakimś pustkowiu. Gdzieniegdzie dojrzał kilka walących się budynków
albo samotne drzewo. Nic poza tym. Tylko pustka.
Ta okolica była dla niego niczym film.
Fascynujący film...
W sumie, to tak naprawdę nie było nic fascynującego w pustkowiu z ruinami budynków i
samotnymi drzewami...
5
P rzeszedł kilka kroków nie bardzo wiedząc, co w tej chwili zrobić. Bardzo wyraźnie czuł
słońce, które ogrzewało jego kark.
Obejrzał się za siebie i zdrętwiał. W oddali majaczyła jakaś sylwetka. Nie potrafił
określić, kim była... i... czy była do niego wrogo nastawiona.
No wiecie, nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć w takim miejscu, w którym na
przykład znalazł się Marek.
Odwrócił się całkowicie.
Po kilku minutach potrafił określić, z kim ma do czynienia. To była kobieta.
Ubrana była w długą czarną suknię opinającą ciasno zgrabne ciało. W dodatku jej włosy.
Tak samo czarne i zlewające się z suknią. Marek nie mógł ogarnąć ich długości. Czarna
fala, która sięgała dziewczynie niemal do połowy ud. Dla odmiany miała tak bladą cerę, że
Marek początkowo pomyślał, iż była to cera mima. Ale w rzeczywistości było inaczej. To
była po prostu gra świateł i cieni, które utworzyły takie wrażenie.
A oczy?
Zupełnie nie pasujące do całej reszty. Niemal rażący błękit oślepiał chłopaka.
Dziewczyna znajdowała się teraz kilka metrów od niego. Marek postanowił dać jej o sobie
znać.
Krzyknął.
Dziewczyna rozglądała się, ale nie usłyszała jego krzyku. Spróbował jeszcze raz.
Okazało się, że i tym razem go nie usłyszała.
Chłopak zdał sobie sprawę z tego, że może uczestniczyć w rozgrywanych zdarzeniach, ale
nie jest słyszalny i domyślał się, że także widzialny. Był takim cieniem w swoim śnie.
6
N a niebo wystąpiły ciemne chmury, które według Marka coś zwiastowały. Początkowo
myślał, że znowu będzie miał do czynienia z głosem dziedzica.
Widocznie się pomylił.
Głos się nie pojawił.
Zamiast tego ujrzał coś innego. Coś, co lekko go zaskoczyło.
7
D ziewczyna była na skraju przerażenia. Marek zauważył to i zrobiło mu się jej żal.
Gdyby tylko mogła go usłyszeć...
- To wtedy bym ją jakoś uspokoił - dodał na głos.
W ziemi pojawiła się dziura. Była ogromna i ziała niemal namacalną czernią. Dziewczyna
odwróciła się. Teraz stała plecami do Marka, który nie potrafił się nadziwić, że to wszystko
działo się za dawnych (być może nieznanych) czasów jego wsi.
Nie potrafił oderwać wzroku od czarnej dziury w ziemi, z której wyłoniły się sylwetki
dwóch mężczyzn... Hm... czy aby na pewno to byli mężczyźni? Marek zdał sobie sprawę, że
jednak nie...
To były dwie pokraczne i potwornie zdeformowane maszkary, które zapewne kiedyś były
ludźmi. Zatrzymały się kilka kroków od tej dziwnej dziury i bez żadnego wyrazu na twarzy
obejrzały się za siebie. Trochę niezdarnie i niemal komicznie. Chciały się upewnić, czy
przejście cały czas jest otwarte. Zabełkotały coś co brzmiało: jupupy prrut ałd (czy jakoś
tak). Zupełnie, jakby prowadzili towarzyską rozmowę, po czym ruszyły przed siebie.
Dziewczyna stała jak zaczarowana. Chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobył się cichy
szept. A o poruszaniu nie było już mowy.
Stwory stanęły obok niej...
Jeden po lewej, a drugi po prawej. Przewyższała ich wzrostem. Chwyciły ją za ręce,
zupełnie bez litości i ostro pociągnęły za sobą. Mimo wzrostu były silne. Dziewczyna nie
protestowała, chociaż jej nogi usilnie chciały pozostać na swoim miejscu. Nie wiedziała co
ją czeka i gdzie ją prowadzą. Jeden z nich swoim bełkotliwym głosem rzekł, że jej opór jest
bezcelowy. Dziewczyna obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem, chociaż nie wiedziała co do
niej powiedział. Marek zauważył, że też podąża za nimi. Jego nogi się tego domagały, przez
co mocno się tym zdziwił. Spostrzegł, że chmury, które napłynęły całą gromadą na niebo
sprawiały wrażenie, jakby wisiały nad ziemią. Zupełnie jak skazani, którzy są wieszani na
szubienicy. Zaczął padać zimny deszcz, ale w ogóle go to nie obchodziło. Pomyślał, że
jedynym schronieniem przed ulewą jest czarna dziura w ziemi, do której znacznie się już
zbliżył, podążając za stworami ciągnącymi bezczelnie przestraszoną dziewczynę. Marek nie
chciał choć na chwilę spuścić jej z oczu, dlatego szedł przed siebie.
- Dokąd mnie prowadzicie? - krzyknęła odzyskując głos. Miała nadzieję, że któryś ze
stworów jej odpowie, ale nie przejmowała się tym. No i tak by ich nie zrozumiała.
Żaden ze stworów nawet się nie odezwał. Ten z lewej tylko pchnął ją mocniej by szła.
Straciła równowagę i upadła... Szarpnęli ją z całej siły, by wstała na nogi. Poczuła na
kolanach ciepłą krew i z trudem powstrzymała łzy.
- Co się dzieje? - zapytała samą siebie, wciąż podążając przed siebie.
Niestety nie mogła liczyć na żadną odpowiedź ze strony porywaczy.
Spojrzała na boki. Z kamiennych ścian wystawały pochodnie, które płonęły bladym
światłem, kiedy po stromych schodach schodzili coraz niżej... Czuła wilgoć i bardzo
wyraźny smród stęchlizny...
W końcu, po wielu długich minutach dotarli do celu.
8
W głębi znajdowała się potężna sala. Dziewczyna, tak samo jak Marek, mocno się
zdziwiła takim ogromem. Któż tu panował, pomyślała, i po co mnie tu przyprowadzili.
Westchnęła, cały czas idąc. W oddali dostrzegła coś na wzór tronu i siedzącą na nim postać.
Była o wiele wyższa od tych stworów. Odziana była w złote szaty i miała na głowie koronę.
Podeszli do niej. Marek stanął z boku przyglądając się całej sytuacji. Postać na tronie
przyglądała się dziewczynie, odprawiając ruchem dłoni stwory, aby te odeszły. Posłusznie
się oddaliły.
- Jestem Velmor - rzekł potężnym basowym głosem. - Wezwałem cię. Jak masz na imię?
Dziewczyna opuściła wzrok i drżącym głosem wypowiedziała swoje imię:
- Kasantii
Marek spostrzegł, że w mroku, poza granicami światła z pochodni coś się poruszyło.
Skupił na tym wzrok. Wtem zauważył, że w sali jest mnóstwo podobnych stworzeń -
prawdopodobnie strażników. Wszyscy oni patrzyli na króla i zdawali się nie zwracać uwagi
na Marka. Dziewczyna spoglądała na króla ze strachem w oczach. Panowała cisza.
- Nie bój się, Kasantii - orzekł król. Tym razem łagodniejszym tonem, ale no i tak zabrzmiał
on głośno w sali. - Zastanawiasz się dlaczego tu jesteś?
Kasantii pokiwała głową, dając królowi do zrozumienia, że chce wiedzieć.
- Zostałaś wybrana przeze mnie na władczynię tego oto królestwa.
Dziewczyna spoglądała na postać na tronie.
- Dlaczego ja? - zapytała. Jej głos już mniej drżał.
Velmor podniósł się z tronu i dostojnym krokiem zbliżył się do Kasantii.
- Jestem już stary i chciałbym władzę powierzyć komuś innemu.
Dziewczyna nie odwróciła wzroku od oblicza króla.
- A kim są ci, którzy mnie tu przyciągnęli? - usłyszała swój głos.
Król chwilę milczał.
- Moi słudzy – wyjaśnił. - Potomkowie mojego poprzednika Pelograsa, który założył to
królestwo. Byli kiedyś ludźmi.
- I co się z nimi stało? Dlaczego są tak zmasakrowani?
- Pelogras im to zrobił, ale nie chciał mi powiedzieć jak - skwitował król. - Kiedy
przejmowałem władzę, Pelogras konał już na łożu śmierci.
Dziewczyna rozejrzała się wokoło, po czym ponownie spojrzała na Velmora.
- Ilu jest tych sług?
Król obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
- Na pewno chcesz wiedz...
- Chcę - Kasantii nie pozwoliła mu dokończyć.
Król westchnął.
- Jeżeli chcesz wiedzieć, to ci powiem – rzekł. - W tej sali znajduje się jedna tysięczna całej
populacji tych sług. Jest ich tu 100 sztuk. Czyli gdybyś przyjęła moją propozycję panowania
to miałabyś do dyspozycji 100000 sług. Jest to potężna armia, która jeszcze nie przegrała
ani jednej walki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin