MIECZYS�AW LEPECKI PAMI�TNIK ADIUTANTA MARSZA�KA PI�SUDSKIEGO Edycja komputerowa: Maciej Hus dla: www.zrodla.historyczne.prv.pl Mail: historian@z.pl MMIV� ROK 1930 ROZPOCZYNAM S�U�B� W lecie 1926 r., w par� dni po powrocie z podr�y do Paragwaju i Boliwii, dok�d je�dzi�em z kpt. Mieczys�awem Fularskim. spotka�em na placu Trzech Krzy�y swego koleg� por. Jerzego Nowackiego. Obaj ucieszyli�my si� bardzo z tego spotkania, gdy� od dawna �yli�my w przyja�ni. Z rozmowy wynik�o, �e Nowacki pracuje w Ministerstwie Spraw Wojskowych i, �e widzi mo�liwo��, abym i ja tam si� dosta�. Zacz�� mnie nawet namawia�, aby si� o ten przydzia� stara�. Pocz�tkowo projekt ten wyda� mi si� z jednej strony zbyt trudny do przeprowadzenia, a z drugiej mia�em w�a�nie idee f i x e na punkcie pracowania gdzie indziej. Gdy jednak p�niej przekona�em si�, �e moje projekty spali�y na panewce, zdecydowa�em si� na prac� w ministerstwie. W ten spos�b pewnego dnia sierpniowego zosta�em referentem w Gabinecie Ministra Spraw Wojskowych, w wydziale, na kt�rego czele sta� nie �yj�cy ju� dzisiaj, nieod�a�owanej pami�ci major dyplomowany Andrzej Na��cz-Korzeniowski. Ani mi przez my�l w�wczas nie przesz�o, �e oto gdybym pewnego letniego dnia nie spotka� swego starego przyjaciela Nowackiego na placu Trzech Krzy�y, �ycie moje mog�oby si� potoczy� zupe�nie innymi kolejami, a ju� zapewne nie by�bym nigdy adiutantem Marsza�ka Pi�sudskiego oraz towarzyszem � je�li mi tak wolno powiedzie� � Jego kilku podr�y. Dopiero w wiele lat p�niej u�wiadomili�my sobie z Nowackim to zwrotne w moim �yciu z nim spotkanie. Mniej wi�cej przez p�tora roku pracowa�em spokojnie, za�atwiaj�c r�ne kawa�ki. Marsza�ka Pi�sudskiego widzia�em przez ten czas z bliska tylko raz w lecie 1927 r., z okazji dor�czania Mu ksi��ki o wojnie polsko-bolszewickiej, kt�r� w�a�nie wtedy wyda�em. 15 Adiutantowa� w Belwederze w�wczas m�j przyjaciel i kolega z wojny, mjr Zygmunt Wenda, kt�ry mi to widzenie u�atwi�. By�o ono prawie rekordowo kr�tkie. Marsza�ek obejrza� ksi��k�, u�cisn�� mi r�k� i powiedzia�: � Dzi�kuj� wam, dziecko. Spieszy� si� dok�d�, gdy� samoch�d czeka� przed wej�ciem. Nie by�o to moje pierwsze bezpo�rednie zetkni�cie z Marsza�kiem Pi�sudskim. Pierwszy raz mia�em zaszczyt rozmawia� z Nim w ko�cu roku 1923, w�wczas, gdy porzuciwszy wszystkie godno�ci pa�stwowe, zamieszka� w ustronnym Sulej�wku pod Warszaw�. Wr�ci�em wtedy ze swojej pierwszej dwuletniej podr�y do Ameryki Po�udniowej, gdzie pracowa�em du�o w tamtejszych organizacjach polskich, a w szczeg�lno�ci jako komendant g��wny Zwi�zku Strzeleckiego w Brazylii, przekszta�conego p�niej przeze mnie ze wzgl�d�w politycznych na Zwi�zek Towarzystw Sportowo- Wychowawczych �Junak". Ot� powr�ciwszy z Ameryki Po�udniowej, chcia�em z�o�y� Marsza�kowi Pi�sudskiemu raport ze swej pracy. Jako oficer l dywizji piechoty Legion�w mia�em drzwi do Sulej�wka nieco uchylone. �wczesny adiutant osobisty, porucznik Jerzy Jab�onowski uchyli� mi je jeszcze szerzej i pewnego dnia zimowego stan��em przed Komendantem i zameldowa�em: � Panie Marsza�ku, porucznik Mieczys�aw Lepecki z l pu�ku piechoty Legion�w melduje si� pos�usznie z raportem o Brazylii. Jak dzisiaj pami�tam t� chwil�. Pami�tam wzruszenie, jakie na widok postaci Marsza�ka mnie ogarn�o. Nigdy nie nale�a�em do ludzi �atwo si� konfunduj�cych, ale w�wczas straci�em ca�� swoj� zwyk�� pewno�� siebie i kontenans. Marsza�ek, ubrany w sw�j zwyk�y, siwy str�j, bez odznak � wyda� mi si� podobny nie wiem czemu do wspania�ego ptaka: or�a lub jastrz�bia. Smuk�o�� postawy, przenikliwy wzrok i ostro�� s��w mia�y w sobie co� zniewalaj�cego, hipnotyzuj�cego. Do owej chwili widywa�em Marsza�ka tylko z daleka, przelotnie. Teraz, po raz pierwszy spojrza�em w Jego oczy i On patrzy� w moje. Gdy w wiele lat p�niej rozpami�tywa�em t� chwil�, skojarzy�em j� ze s�owami m�drego wroga � Karola Radka. Powiedzia� on raz do mnie: �Pi�sudski i Stalin mog� rz�dzi� jak chc�, bo ci kt�rymi rz�dz�, chc� czy nie chc� � uwa�aj� ich za najlepszych, najm�drzejszych i najbardziej godnych rz�dzenia". W�wczas, gdy sta�em w Sulej�wku przed Marsza�kiem Pi�sudskim 16 i meldowa�em swoje przybycie z Brazylii, ani nie wiedzia�em o istnieniu Karola Radka, ani tym bardziej nie analizowa�em uczu�, kt�re mn� w�wczas miota�y. Jednego by�em pewny: gdyby mi ten cz�owiek w siwym mundurze kaza� skoczy� w przepa��, nie po�a�owa�bym swoich dwudziestu pi�ciu lat �ycia bez chwili wahania. Marsza�ek wys�ucha� pilnie i cierpliwie mego sprawozdania, naj-pilniej i najcierpliwiej ze wszystkich dygnitarzy, jakim kiedykolwiek d�ugie sprawozdania sk�ada�em, zada� mi szereg pyta�, a w ko�cu zagadn�� o znanych na terenie Parany dzia�aczy: dr. Szymona Kossobudzkiego, dr. Juliana Szyma�skiego, Konrada Jeziorowskiego i Romualda Krzesimowskiego. Wszystkich zna�, zdaje si�, z dzia�alno�ci w PPS, w Polsce. By�em w�wczas m�ody, wiele rzeczy wydawa�o mi si� tak �atwe, �e wystarczy�o tylko chcie�, aby je osi�gn��. Do nich te� zalicza�em kwesti� uzyskania kolonii dla Polski, kt�rym to problematem bardzo si� interesowa�em ju� w�wczas. Nie potrzebuj� dodawa�, �e realizacj� uzyskania posiad�o�ci zamorskich przedstawia�em sobie do�� naiwnie. Ju� z g�ry planowa�em, �e zagadn� na ten temat Marsza�ka. Gdy jednak zag��bi�em si� w zawi�y wyw�d o r�nych mo�liwo�ciach kolonialnych. Marsza�ek przerwa� mi go s�owami: � Zapominacie o jednym. � O czym, panie Marsza�ku. � Zapominacie, �e droga do kolonii to flota. Bez floty ani nie zdob�dziecie, ani nie utrzymacie kolonii. Zamilk�em. Bo i oczywi�cie, �wczesna flota polska sk�ada�a si� z kilku paruset tonowych poniemieckich torpedowc�w, kt�rych by si� nawet Gda�sk nie przestraszy�, a co dopiero m�wi� o jakim� agresorze na ewentualne kolonie polskie. Tak wi�c pierwsza rozmowa z Marsza�kiem Pi�sudskim sko�czy�a si� dla mnie wielk� kl�sk� kolonialn�. Gdy jednak ma si� 25 lat, kl�ski nie s� straszne, tote� jeszcze przed opuszczeniem dworku sulej�wkowskiego duma z racji osobistego zetkni�cia si� z Wielkim Marsza�kiem i rozmowy z Nim o wiele przewy�szy�a poczucie pora�ki. Prac� w Gabinecie mia�em do�� monotonn� i nie nazbyt zaspokajaj�c� moj� ambicj�. Niemniej jednak pracowa�em ch�tnie, do czego niema�o przyczyni�y si� mi�e stosunki s�u�bowe. Szefem Gabinetu by� podpu�kownik dyplomowany artylerii konnej J�zef Beck, jego zast�pc� mjr Feliks Kami�ski, a poza tym, opr�cz wymienionego ju� mjr. Na��cz-Korzeniowskiego, p�niejszy senator p�k Tadeusz Petra�ycki i nieszcz�liwy rtm. dypl. Stanis�aw Pr�chnicki, kt�ry w kilka lat p�niej sko�czy� samob�jstwem. Kpt. Franciszek Sobolta i por. Nowacki odeszli potem na inne stanowiska, pozostali natomiast kpt. Kazimierz W�jcicki, kpt. Jerzy Ros� i por. Karol Ko�mi�ski, p�niejszy naczelny redaktor �Polski Zbrojnej" i autor ksi��ki o Su�kowskim. Porucznik Seweryn Soko�owski, p�niejszy wicedyrektor Gabinetu ministra spraw zagranicznych, by� oficerem do zlece� pp�k. Becka i jego zaufanym. Wszyscy ci ludzie zachowywali do dzisiaj wspomnienie wsp�lnie przepracowanych lat w jak najwdzi�czniejszej pami�ci. Szczeg�lnie ciekawa w Gabinecie by�a posta� mjr. dypl. Andrzeja Korzeniowskiego. Ju� w Legionach sta� blisko osoby Marsza�ka Pi�sudskiego, kt�ry zachowa� o nim pami�� jako o najweselszym i najdowcipniejszym ze swoich adiutant�w. Pewnego razu powiedzia� mi to osobi�cie. Ta weso�o�� i pogoda ducha by�a zastanawiaj�ca u cz�owieka fizycznie nadzwyczaj s�abego i chorowitego. W latach 1926�1929 by� jeszcze w jakim takim stanie fizycznym, ale ju� i wtedy nieuleczalna gru�lica kr�gos�upa nie pozwala�a rokowa� mu d�ugiego �ycia. Ot� Na��cz by� z uzdolnie� i usposobienia artyst�-malarzem. Jego prace odznacza�y si� wielk� wyrazisto�ci� i si�� ekspresji. W przeciwie�stwie do jego �kawa��w", kt�rymi zawsze sypa� jak z r�kawa, by�y powa�ne i najcz�ciej dotyczy�y spraw wojny i armii. Jego to dzie�em jest, o czym ma�o kto wie, rysunek na klamrze oficerskiego pasa salonowego. Wra�liwy, weso�y, o ujmuj�cym sposobie bycia by� powszechnie lubiany. Jego przedwczesna �mier� w 1932 r. okry�a nas wszystkich, na czele z p�k. Beckiem, kt�rego by� przyjacielem, smutkiem i �a�ob�. Pozosta�a po nim wdowa Jadwiga i syn. Siedzenie �za biurkiem" zawsze by�o dla mnie prawdziw� zmor�, tote� nic dziwnego, �e gdy pod koniec 1927 r. gen. Roman G�recki, prezes Banku Gospodarstwa Krajowego, zapyta� mnie, czy nie zechcia�bym pojecha� do Peru jako kierownik techniczny ekspedycji badawczej wysy�anej przez rz�d polski, a cz�ciowo przez bank finansowanej, zgodzi�em si� bez chwili wahania. W ten spos�b czwart� swoj� wielk� podr� w �yciu mia�em odby� ju� nie za z trudem oszcz�dzane grosze, lecz na koszt rz�du. 18 Nie przypuszcza�em jeszcze w�wczas, �e b�dzie to wielu ludziom sol� w oku, i, �e b�d� mi to d�ugo wypomina�, przeto radowa�em si� bardzo i nieomal pl�sa�em z rado�ci. Sprawa z t� podr� do Peru przedstawia�a si� tak: rz�d peruwia�ski ofiarowa� obywatelom polskim wielkie koncesje terenowe nad rzekami Ucayali, Tambo i Perene, o og�lnym obszarze oko�o 18 tysi�cy kilometr�w kwadratowych, z warunkiem osadzenia na nich pewnej liczby rodzin rolniczych. Ca�� spraw� zainteresowa� si� Bank Gospodarstwa Krajowego, kt�ry z jednej strony zamierza� udzieli� na akcj� osadnicz� kredyt�w, z drugiej za� zamierza� za�o�y� ewentualnie w�asne plantacje kauczuku, kt�ry Polska importuje corocznie za znaczne sumy. St�d wynik�a konieczno�� wys�ania odpowiedniej ekspedycji badawczej. Dnia 2 stycznia 1928 r. ekspedycja ta wyruszy�a w drog�. W jej sk�adzie znajdowa�y si� nast�puj�ce osoby: in�. Feliks Gadomski, dr Apoloniusz Zarychta, dr Aleksander Freyd, Micha� Pankiewicz1, Kazimierz Warcha�owski i ja. Ponadto ...
GAMER-X-2015