Yackta-Oya - Patrol NWMP zaginął.pdf

(1495 KB) Pobierz
6932352 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
6932352.001.png 6932352.002.png
1
Yáckta – Oya
PATROL NWMP
ZAGINĄŁ
WYDAWNICTWO TOWER PRESS
GDAŃSK 2001
2
Żyjąca legenda
Według szeroko na kontynencie północnoamerykańskim rozpowszechnianych, a przez
dziesięciolecia utrwalanych przekonań, legenda North-West Mounted Police – Północno-
Zachodniej Policji Konnej – jest prawie tak stara, jak owe sławne po dziś dzień policyjne siły
Kanady.
Moment narodzin legendy jedni wiążą z datą 30 sierpnia 1873 roku, kiedy to NWMP
została formalnie powołana do istnienia; drudzy z datą 8 lipca 1874 roku, kiedy z Fort
Dufferin, faktorii kupieckiej i osady nad Rzeką Czerwoną, w pobliżu granicy ze Stanami,
rozpoczęto ponad tysiącdwustukilometrowy marsz na zachodnią kanadyjską prerię
pierwszych sześć dywizjonów North-West Mounted Police. Nie zdołał jeszcze ucichnąć chrzęst
oddalających się od Dufferin taborów, tętent i rżenie koni, gdy sława, owych sześciu
dywizjonów wróciła w odgłosie fanfar i rozlała się po całym północnoamerykańskim
kontynencie.
Jednak przekonanie o równoczesności narodzin NWMP i legendy jest słuszne jedynie z
pozoru. W rzeczywistości, co może wydawać się paradoksem, legenda nie powstała ani w tym
samym czasie co Siły, ani w okresie późniejszym, gdy szczególnie wielkie lub barwne czyny
tych Sił mogłyby uzasadniać jej istnienie. Powstała znacznie wcześniej.
By zrozumieć tę pozornie paradoksalną prawdę, trzeba przynajmniej kilka słów poświęcić
samej legendzie, której idea wywodzi się z ugruntowanych w świadomości pokoleń wyobrażeń
o amerykańskim i kanadyjskim pograniczu, pograniczu przesuwającym się nieprzerwanie w
ciągu dwu i pół wieku od wybrzeży Oceanu Atlantyckiego poprzez Appalachy, dolinę Ohio i
Missisipi, przez wielką prerię, aż do podnóża Gór Skalistych na zachodzie kontynentu.
Wywodzi się z ducha kolonizacji i nieprzerwanej konfrontacji świata ludzi białych ze światem
człowieka czerwonoskórego, z walk i wojen indiańskich oraz tych, które biali toczą między
sobą lub przeciwko Indianom.
Obraz legendy wypełniają wizerunki sławnych indiańskich wodzów i wojowników z
głowami zdobionymi barwnymi pióropuszami, postacie słynnych awanturników,
rewolwerowców, łowców przestępców i płatnych łowców skalpów, francuskich gońców
leśnych i nieustraszonych, twardych ludzi północno-zachodniego szlaku, wielkich odkrywców
i futrzanych kupców. Ale obraz ten malują i inne sceny: łuny i zgliszcza pożarów, wojenna
wrzawa, płacz rannych i konających, krzyk zwycięstwa i bólu, jęk piersi przeszytej strzałą lub
kulą muszkietu, rozpacz i gniew Indian wypędzanych z ziem praojców.
Echa przeszłości w ramy obrazu wkomponowują sceny gwałtu i przemocy, czyny i
wydarzenia krwawe i przerażające. Ukazują brutalną siłę i bezwzględność, pogardę dla
słabszych, dla prawa i sprawiedliwości, dla wszelkich, norm etycznych i moralnych,
zachłanną chciwość i żądzę bogactw, żądzę panowania nad innymi. Niby w makabrycznym
zwierciadle obraz, wyrosły na gruncie legendy pogranicza, z całą ostrością odbije
nakładająca się na niego i dopełniająca go przerażająca rzeczywistość Dzikiego Zachodu.
3
U jednych rozpala wyobraźnię, więc spieszą, by się w niej zanurzyć; u drugich budzi lęk,
przerażenie i grozę, wzbudza tęsknotę za legendą inną, za innym bohaterem.
Powodem decyzji o utworzeniu sił policyjnych Kanady nie jest jednak legenda. Wydaje się
być nawet pewne, że kiedy sir John A. Macdonald, pierwszy premier Dominium Kanady,
rozważa problem powołania takich Sił, nie myśli ani o legendzie, ani tym bardziej nie zdaje
sobie sprawy z tego, że zamierza utworzyć jedną z najbardziej sławnych w przyszłości
formacji policyjnych świata. Kierują nim zupełnie inne powody, w jego mniemaniu oraz
ocenie kanadyjskich polityków, znacznie poważniejsze. Macdonalda niepokoi południowy
sąsiad i jego narastająca gwałtownie ekspansja terytorialna, której widomym przykładem jest
niedawne zagarnięcie Teksasu, Nowego Meksyku i Kalifornii. Zdaje sobie sprawę, że tylko
cudem aż dwukrotnie sprawa Oregonu nie zakończyła się zawładnięciem przez Stany
Zjednoczone terytorium Brytyjskiej Kolumbii. Niedawne zakupienie przez USA od Rosjan
Alaski traktuje jako alarmujący, dramatyczny znak ostrzegawczy.
W obliczu szybko zwiększającego się napływu amerykańskich osadników w rejony
północno-zachodnie Stanów, rząd w Ottawie kupuje w 1869 roku od Kompanii Zatoki
Hudsona największe na świecie prywatne terytorium – liczącą kilka milionów kilometrów
kwadratowych Ziemię Ruperta. Ziemia ta, granicząca na dystansie ponad dwu tysięcy
kilometrów ze Stanami Zjednoczonymi, pozostaje jednak nadal bez żadnej ochrony. Na tych
rozległych obszarach, nazwanych Terytoriami Północno-Zachodnimi, sytuacja z dnia na
dzień staje się coraz bardziej dramatyczna. Z terytorium Montany i Dakoty, na Northwest
Territories, przez nie strzeżoną granicę, wlewa się fala amerykańskich handlarzy whisky i
futer, całe bandy łowców bizonów i łowców białych wilków, koniokradów i pospolitych
złodziei, watahy wszelkiego rodzaju awanturników i różnego typu przestępców. Rozpijają,
demoralizują i terroryzują indiańską ludność, są źródłem i przyczyną zatargów, waśni i walk
z plemionami Cree, Assiniboine, konfederacją wojowniczych Blackfoot. Wśród miejscowej
ludności wywołują wrzenie grożące wybuchem indiańskiej wojny.
W przygranicznych rejonach, w okolicach Dirt Hills, Cypress Hills, Sweet Grass Hills, nad
rzekami Qu’Appelle, Assiniboine, South Saskatchewan, Red Dear, Old Man’s zakładają stałe
obozy. Ponura sława niektórych z nich, takich jak Slideout, Keep, Standoff, czy Fort Whoop-
up – najsłynniejszy ze wszystkich – na długo wpiszą się w historię tamtych terenów.
Sytuację na tym odległym kanadyjskim pograniczu dobrze ilustruje list-opowieść, jaką na
ręce władz w Ottawie przekazuje misjonarz-metodysta, wielebny John Mc Dougal:
„...Tysiące skór bizonich, setki tysięcy skór wilczych i lisich oraz większość najlepszych
koni, jakie mieli Indianie, została zabrana na południe do Montany, a głównym artykułem
wymiany był alkohol. W trwających tu ciągle zamieszkach zostało zabitych wielu Indian, a
także białych. W obrębie kilku mil wokół nas, tej zimy 1873/74 zginęło czterdziestu dwu
dorosłych, zdrowych mężczyzn; wszyscy zginęli w pijackich awanturach. Byli to Blackfoot...
Nie ma tu prawa, lecz przemoc... Miały miejsce sceny okropne, kiedy na pijaństwo i hulanki
szły całe obozy (indiańskie – dop. aut.), co było najczęstszą przyczyną pchnięcia nożem,
zabójstwa, zamarznięcia na śmierć. Te rozpustne okropności trwały całą zimę niedaleko od
nas... Matki traciły swoje dzieci. Zamarzały one na śmierć lub były rozszarpywane przez
wałęsające się psy obozowe. Zmniejsza się liczba urodzonych dzieci indiańskich, a biedny
czerwonoskóry znalazł się na najlepszej drodze do wyginięcia tylko dlatego, że mężczyźni
pochodzący z chrześcijańskich krajów i ich chrześcijańska cywilizacja rządzone były przez
żądzę posiadania i chciwość...”
Coraz częściej z rejonów dalekiego pogranicza docierają do Ottawy niepokojące,
przerażające wieści. Jedna z nich wywrze w całej Kanadzie wstrząsające wrażenie.
Oto w maju 1873 roku, między grupą łowców białych wilków, działających ze swej głównej
bazy w Fort Benton w Montanie, a liczną grupą Indian Assiniboines polujących w rejonie
Cypress Hills na terytorium Kanady, dochodzi do sporu o prawo polowania na tych terenach.
4
Biali i Metysi uzbrojeni w nowoczesne wielostrzałowe karabiny nie mają większego problemu.
Spór kończy się masakrą Indian. Nie ocaleje nawet jeden świadek. Zostaną zamordowani
wszyscy mężczyźni, wszystkie kobiety, a nawet starcy i dzieci. Trudno ustalić dokładną liczbę.
Niektórzy mówią o kilkuset ofiarach... Mordercy uchodzą bezkarnie na południe do Montany.
Sprawa staje się głośna i znana jako Cypress Hills Massacre. Opinia publiczna Kanady jest
wstrząśnięta. Rząd w Ottawie nie może dłużej zwlekać, tym bardziej że Kanady nie stać na
powtarzanie krwawej lekcji amerykańskiego Dzikiego Zachodu.
Gdy zostaje ogłoszony zaciąg do sił policyjnych, na pierwsze sto pięćdziesiąt miejsc
zgłasza się ponad tysiąc pięciuset ochotników z całego kraju. I nie nęci ich przecież
siedemdziesiąt pięć centów dziennego żołdu. Stają niczym na apelu ożywieni wolą i
pragnieniem walki ze złem, z przemocą, bezprawiem. Dla wielu to szansa na ziszczenie
marzeń o wielkiej, pięknej i szlachetnej przygodzie, o barwnym, porywającym, pasjonującym,
pełnym emocji i niebezpieczeństw życiu na dalekiej prerii, w imię stanowienia prawa i
sprawiedliwości.
Kiedy z Dufferin ma wyruszyć na zachód pierwszych sześć dywizjonów NWMP, prasa
kanadyjska grzmi, że to oddział straceńców. Wszak jest ich zaledwie dwustu siedemdziesięciu
pięciu wyposażonych w jednostrzałowe karabiny, podczas gdy tam, w warownych fortach i
obozach czekają setki, a może tysiące uzbrojonych w nowoczesną wielostrzałową broń
przestępców gotowych rozprawić się z tą garstką tak, jak rozprawili się z Indianami w
Cypress Hills Massacre.
Dywizjony jednak nie ulękną się. Ruszając z Dufferin przeciwko bezprawiu na Północno-
Zachodnich Terytoriach Kanady nieświadomie wkraczają w ową wielką legendę. Legenda zaś
okrywa je wielobarwnym płaszczem wszelkich zalet i już u progu narodzin czyni z nich
wielkiego romantycznego bohatera walczącego przeciwko złu, bohatera obdarzonego
wszelkimi cnotami heroizmu, dzielności, męstwa, uczciwości, szlachetności, sprawiedliwości,
miłującego i wprowadzającego prawo, porządek i pokój. Tak więc North-West Mounted
Police, czy chce, czy nie chce musi stać się legendarnym bohaterem. Tego oczekuje
amerykańskie i kanadyjskie społeczeństwo.
Z każdym krokiem marszu na zachód, marszu, którego pierwszym celem jest właśnie Fort
Whoop-up, rośnie sława dywizjonów. To nie indiańscy bezbronni myśliwi, to nie indiańskie
kobiety i dzieci. To zwarta, zdecydowana, rozumiejąca swą odpowiedzialność i powinność
siła. Wraz z jej zbliżaniem się do celu, warowne przestępcze obozy i forty zaczynają
podejrzanie pustoszeć. Zwykłe bandy awanturników nie odważą się stawić czoła takiemu
przeciwnikowi. Ci, którzy zaryzykują i pozostaną, szybko zostaną wyłapani i poniosą karę.
Po przebyciu przeszło tysiącdwustukilometrowego szlaku, dywizjony, prawie z marszu,
rozdzielą się, przeczeszą teren, wzdłuż amerykańskiej granicy zbudują forty, w najdalszych
zakątkach dzisiejszych prowincji Alberta, Saskatchewan i Manitoba założą bazy operacyjne.
Dwu-, trzyosobowe patrole ruszą na dalekie szlaki rozległego kraju. Nie jest ważne czy
świeci słońce, pada deszcz, czy jest śnieżna zamieć, czy do szpiku kości ciało przenika
lodowaty wiatr. Konne patrole Riders of the Plains – Jeźdźców Prerii – pełnią codzienną
służbę w promieniu setek mil od macierzystego posterunku czy fortu. Kiedy mróz ściśnie
końskie chrapy, wierzchowiec zostanie zamieniony na psi zaprząg, który bez lęku zanurzy się
w białe piekło północnych rejonów. Gdy zajdzie potrzeba, „Mountie”, gdyż tak zdrobniale
nazywa się konnego policjanta, tygodniami i miesiącami będzie dążył tropem przestępcy.
Przedziera się przez rozległy step, bezkresne lasy, dzikie wąwozy i parowy podnóża Gór
Skalistych, przez niedostępne bagna, i niczym uparty myśliwy nie opuści tropu ściganej
zwierzyny. Dostanie ją w końcu i postawi przed sądem bez względu na to, czy przestępcą
będzie biały, Metys, czy Indianin. Za przestępstwo będzie musiał ponieść karę zgodną z
prawem. Zdarza się, że przestępca jest szybszy, bardziej przezorny, że nie ma żadnych
skrupułów, że przestanie bić serce w piersi okrytej szkarłatnym mundurem, że Mountie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin