Słodka Zemsta.pdf

(1873 KB) Pobierz
741013305 UNPDF
741013305.001.png
CZĘŚĆ 1 : GORYCZ
Kobiety są waszymi polami.
A więc, wychodźcie na swoje pola, gdy chcecie.
Koran
Był jej mężczyzną, ale ją skrzywdził.
„Frankie and Johnny”
ROZDZIAŁ 1
Nowy Jork, 1989
Charlie Spencer czuł się wyjątkowo źle w swoim pokoju hotelowym. Jedyną korzyścią z
przyjazdu do Nowego Jorku było to, że żona została w Londynie, nie mogła więc dręczyć go
koniecznością przestrzegania diety. Zamwił do pokoju firmowego sandwicza i jadł go teraz z
apetytem.
Był tęgim, łysiejącym mężczyzną, bez śladu dobroduszności, jakiej można by się było
spodziewać po człowieku o takiej tuszy. Dokuczał mu pęcherz na pięcie i chroniczny katar.
Wypił duszkiem pł filiżanki herbaty i stwierdził z nieznośnym brytyjskim szowinizmem, że
Amerykanie nie potrafią zaparzyć porządnej herbaty, choćby się nie wiem jak starali. Marzył o
gorącej kąpieli, filiżance dobrego Earl Greya, o godzince odpoczynku. Obawiał się jednak, że
człowiek stojący przy oknie zmusi go, by zapomniał o tym... być może nawet na dłużej.
- A więc jestem tutaj, do cholery. - Patrzył spode łba, jak Edward Cullen rozsuwa zasłony.
- Uroczy widok. - Edward przyglądał się ścianie sąsiedniego budynku. - Od razu ten pokj
wydaje się bardziej przytulny.
- Edwardzie, chcę ci przypomnieć, że nie znoszę latać zimą nad Atlantykiem. Ponadto, w
Londynie czeka mnie masa zaległej papierkowej roboty, w znacznej części z powodu twoich
niezgodnych z przepisami czynw. Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, zrb to jak najszybciej. A może
wymagam zbyt wiele?
Edward nadal spoglądał przez okno. Niepokoił go wynik tego nieoficjalnego spotkania, do
ktrego doprowadził, czego nie można było w żaden sposb poznać po jego zachowaniu.
- Skoro już tu jesteś, Charlie, muszę zabrać cię na jakieś przedstawienie. Najlepiej na musical.
Gorzkniejesz na stare lata.
- Idź do diabła!
Edward opuścił zasłonę i podszedł do Charliego. Od kilku lat był jego informatorem. Zawd,
ktory uprawiał, wymagał pewności siebie i wyjątkowej zręczności. Miał trzydzieści pięć lat i ćwierć
wieku doświadczenia. Urodził się w londyńskich slumsach, ale już we wczesnej młodości potrafił
sprytnie zdobywać zaproszenia na najwykwintniejsze spotkania towarzyskie. Było to nie lada
osiągnięcie w czasach, kiedy sztywne brytyjskie podziały klasowe nie runęły jeszcze pod naporem
Modsow i Rockersow. Znał zarwno uczucie głodu, jak i smak jesiotra. A ponieważ kawior
przedkładał nad wszystko, zadbał, aby mu go w życiu nie zabrakło. W tym, co robił, był dobry,
bardzo dobry, ale sukces nie przyszedł łatwo.
- Mam dla ciebie pewną propozycję, Charlie. - Edward usiadł i nalał sobie herbaty. - Powiedz,
czy dobrze ci się przysłużyłem w ostatnich latach?
Charlie odgryzł kęs sandwicza, mając nadzieję, że ani on, ani obecność Edwarda nie spowoduje
niestrawności.
- Chcesz podwyżki?
- Niezły pomysł, ale, prawdę mwiąc, nie o to mi chodziło. - Umiał, jeśli trzeba, uśmiechać się
czarująco, budząc sympatię otoczenia. I teraz właśnie zdecydował się użyć swego uroku osobistego.
- Chcę wiedzieć, czy opłacało się wciągnąć na listę płac Interpolu złodzieja?
Charlie wyjął z kieszeni chusteczkę i wydmuchał nos.
- Od czasu do czasu.
Edward był ciekaw, czy Charlie zauważył, że tym razem nie poprzedził słowa złodziej
określeniem były. Charlie go nie poprawił.
- Stałeś się bardzo oszczędny w pochwałach.
- Do diabła, nie mam zamiaru ci schlebiać. Co wydarzyło się tak ważnego, że zażądałeś, abym
przyleciał do Nowego Jorku w środku tej cholernej zimy?
- A co byś powiedział na dwjkę?
- Dwjkę czego?
- Złodziei, Charlie. - Wyciągnął ku niemu trjkątnego firmowego sandwicza. - Poczęstuj się.
Bardzo smaczny.
- Do czego zmierzasz?
Wszystko miało się rozstrzygnąć w ciągu kilku najbliższych chwil, ale przez większość życia
Edwarda minuty decydowały o jego losie, a czasem nawet i głowie. Kiedyś był złodziejem, i to
wyjątkowo zręcznym, wodzącym za nos kapitana Charliego Spencera i jego kolegw, od Londynu
do Paryża, od Paryża do Maroka, wszędzie tam, gdzie kusiła go kolejna zdobycz. Potem wykonał
woltę i zaczął pracować dla Interpolu i Charliego zamiast przeciwko nim.
Tamta decyzja była tylko sprawą interesu. Kwestią bilansu zyskow i strat. Natomiast jego
obecna propozycja miała charakter osobisty.
- Przypuśćmy, że słyszałem o niezwykle sprytnym złodzieju, ktory przez lat dziesięć umykał
przed Interpolem, a teraz zdecydował się wycofać z życia zawodowego i w zamian za ułaskawienie
mogłby zaoferować swe usługi.
- Mowisz o „Cieniu”.
Edward pedantycznie strzepnął okruchy chleba z palcw. Był bardzo schludny, z
przyzwyczajenia i konieczności.
- Tylko teoretycznie.
„Cień”. Charlie Spencer w ułamku sekundy zapomniał o bolącej pięcie i o zmęczeniu podrżą.
Ten złodziej bez twarzy, znany jedynie, jako „Cień”, przywłaszczył sobie klejnoty warte miliony
dolarw. Od dziesięciu lat Spencer tropił go, śledził, tracił z oczu. W czasie ostatnich osiemnastu
miesięcy Interpol zdwoił wysiłki, posuwając się nawet do wykorzystania przeciwko niemu innego
złodzieja – Edward Cullena, jedynego znanego Spencerowi człowieka, ktory prześcignął swymi
wyczynami „Cienia”. Człowieka, ktoremu zaufałem - pomyślał z nagłą irytacją Charlie.
- Ty wiesz, kto to jest, do cholery. Dobrze wiesz, kto to jest i gdzie go można znaleźć.- Charlie
zacisnął pięści. - Dziesięć lat. Dziesięć lat go ścigamy. I, niech cię diabli, od miesięcy płacimy, byś
go znalazł, a ty nabijasz nas w butelkę. Przez cały czas wiedziałeś, kim jest i gdzie przebywa!
- Może wiedziałem – Edward unisł lekko dłoń o długich palcach artysty. - A może nie.
- Mam ochotę wsadzić cię do celi i wyrzucić klucz do Tamizy.
- Ale tego nie zrobisz, bo zastępuję ci syna, ktorego nigdy nie miałeś.
- Niech cię diabli porwą, mam syna.
- Ale nie takiego, jak ja - ciągnął Edward, odchylając się w krześle. - Proponuję ci taki sam
układ, jaki zawarliśmy przed pięciu laty. Byłeś zachwycony, że możesz wynająć najlepszego,
zamiast go ścigać.
- Miałeś schwytać tego człowieka, a nie pertraktować w jego imieniu. Jeśli znasz nazwisko -
podaj je. Jeśli masz jego rysopis, chcę go mieć. Życzę sobie faktw, Edwardzie, a nie mglistych
propozycji.
- Nie udało ci się niczego osiągnąć - powiedział oschle Edward. - Niczego. Przez dziesięć lat!
Jeśli wyjdę z tego pokoju, nadal będziesz w tej samej sytuacji.
- Będę miał ciebie - głos Charliego był matowy i tak zdecydowany, że Edward zmrużył oczy. -
Człowiekowi z twoimi upodobaniami z pewnością dłuższy pobyt w więzieniu bardzo by się nie
spodobał.
- Groźba? - Po skrze Edwarda przebiegł krtki, wyraźny dreszcz. Skrzyżował ręce na piersiach
i nie spuszczał wzroku ze Spencera, jakby chciał się utwierdzić w przekonaniu, że kapitan blefuje.
On sam nie blefował. - Darowano mi winy, pamiętasz? Taka była umowa.
- Zmieniłeś reguły gry. Podaj mi to nazwisko, Edwardzie, i daj mi wykonać moje zadanie.
- Pamięć cię zawodzi, Charlie. Dlatego odzyskałeś tylko część diamentw, natomiast ja
ukradłem ich wiele. Wsadzisz „Cienia” za kratki, będziesz miał tylko złodzieja w więzieniu. Czy
naprawdę sądzisz, że uda ci się odzyskać, choć ułamek tego, co zostało skradzione przez ostatnie
dziesięć lat?
- To kwestia uczciwości.
- Oczywiście.
Charlie zauważył, że głos Edwarda zmienił się i że po raz pierwszy w trakcie tego spotkania
spuścił wzrok. Lecz nie ze wstydu. Charlie znał go zbyt dobrze, by choć przez chwilę wierzyć, że
tamten jest zmieszany.
- To jest rzeczywiście kwestia uczciwości i wrocimy jeszcze do tego. - Edward podnisł się, był
zbyt niespokojny, by siedzieć. - Kiedy dałeś mi tę sprawę, wziąłem ją, gdyż ten właśnie człowiek
mnie zainteresował. To się nie zmieniło. Mogę powiedzieć, że moje zainteresowanie poważnie
wzrosło.
Nie należało naciskać Charliego zbyt mocno. To prawda, z czasem nabrał do niego czegoś w
rodzaju szacunku, do czego nie chciał się przyznać. Charlie zawsze był, i będzie, prostolinijnym i
ograniczonym facetem.
- Powiedzmy, oczywiście nadal teoretycznie, że znam tego człowieka. Powiedzmy, że rozmowy
z nim podsunęły mi myśl, że za drobnym wynagrodzeniem – puszczeniem wszystkiego w
niepamięć - mogłbyś wykorzystać jego talenty.
- Drobnym wynagrodzeniem? Ten drań zrabował więcej niż ty.
Edward uniosł brwi. Marszcząc lekko czoło strzepnął okruch z rękawa.
- Nie musisz mnie obrażać. Nikt nie ukradł klejnotw większej wartości niż ja w trakcie całej
mej kariery.
- Jesteś z siebie dumny, prawda? - Twarz Charliego gwałtownie poczerwieniała. – Ja bym się
wcale nie szczycił, będąc złodziejem.
- Tym się od siebie rżnimy.
- Zakradać się przez okna, robić podejrzane interesy...
- Przestań, bo się rozpłaczę. Nie, lepiej policz do dziesięciu. Nie chcę być odpowiedzialny za
gwałtowne skoki twego ciśnienia. - Znowu wziął do ręki imbryczek. - Może to odpowiedni moment,
by wyznać, że kiedy jeszcze zajmowałem się obrabianiem sejfw, nabrałem do ciebie ogromnego
szacunku. Myślę, że nadal byłbym włamywaczem, gdybyś nie osaczał mnie coraz bardziej, przy
każdej kolejnej robocie. Nie żałuję jednak ani dawnego życia, ani tego, że przeszedłem na drugą
stronę.
Charlie ochłonął trochę i wypił duszkiem herbatę, nalaną przez Edwarda.
- To nie ma nic do rzeczy. - Musiał przyznać, że uznanie Edwarda sprawiło mu przyjemność. -
Faktem jest, że teraz pracujesz dla mnie.
- Nie zapomniałem. - Rozmwca odwrocił głowę, by spojrzeć przez okno. Dzień był chłodny,
bezchmurny, budził tęsknotę za wiosną. - Odwrcił się gwałtownie, spojrzał uważnie na Charliego i
rzekł: - Jako lojalny podwładny czuję, że powinienem być werbownikiem, gdy natrafię na godnego
uwagi kandydata.
- Złodzieja.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin